wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozważania angielskiego dżentelmena o krzykliwym blezerze (i nie tylko). Jerome K. Jerome – „Trzech panów w łódce nie licząc psa”


„Jerzy kupił sobie na tę wycieczkę parę nowych rzeczy i to mnie niezmiernie martwi. Blezer jest krzykliwy. (…) Przyniósł do domu i pokazał nam w czwartek wieczorem. Zapytaliśmy go, jakby nazwał ten kolor – odparł, że nie wie. Do głowy mu nie przyszło, że ten kolor może się jakoś nazywać. W sklepie powiedzieli mu, iż jest to wzór orientalny. Jerzy włożył blezer i zapytał nas o zdanie. Harris tak sformułował swój pogląd:
- Jeśli tę rzecz powiesisz wczesną wiosną na klombie, aby siała popłoch wśród ptactwa, jestem gotów ją aprobować, ale słabo mi się robi na myśl, że ktoś, wyjąwszy komedianta z Margate, przebranego za Murzyna, mógłby to uważać za artykuł odzieżowy. 
Jerzy śmiertelnie się obraził (…). Najwięcej martwi Harrisa i mnie to, że przez Jerzego nasza łódka będzie zwracała powszechną uwagę.”


Właśnie przepłynęłam 123 mile po Tamizie. A dokonałam tego nie ruszając się wcale z domu.  Siłę swoich mięśni i zdolność obozowego pakowania sprawdzali za mnie trzej angielscy XIX – wieczni dżentelmeni, którym towarzyszył mały foksterier Montmorency. Panowie to Hieronim Klapka Jerome* oraz jego przyjaciele Jerzy i Harris. Oto i cały skład załogi, a jednocześnie bohaterowie książki „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)”.

Panowie postanowili uskutecznić rejs dla zdrowotności. Okazało się bowiem, iż z punktu widzenia medycyny nie jest z nimi najlepiej. Sam Jerome po lekturze medycznej książki, którą przejrzał w Muzeum Brytyjskim, by dowiedzieć się o sposobach leczenia kataru siennego, doszedł do pewnych, niezadowalających konkluzji. Oprócz rzeczonego kataru, przestudiował bowiem inne choroby zawarte w publikacji i doszedł do wniosku, że choruje właśnie na wszystkie choroby, o których przeczytał: tyfus, taniec św. Wita, artretyzm, cholera itd… Brakowało tylko puchliny kolan, na którą zapadają panny służące długo klęczące. To uderzyło w jego ego, w związku z tym postanowił skonsultować wszystko ze swoim lekarzem. Recepta, którą otrzymał od doktora do zrealizowania brzmiała:

„1 funt befsztyka
1 but. porteru
(co 6 godzin)
1 10 – milowy spacer co dzień rano
1 łóżko co dzień wieczór punkt 11-ta
I nie nabijaj sobie głowy rzeczami, których nie rozumiesz”.

Jerome dostosował się do zaleceń przyjaciela i jak stwierdził „skutki okazały się – przynajmniej dla mnie – zbawienne, bo zostałem przy życiu i nadal pozostaję” ;)

Niemniej jednak trzech przyjaciół postanowiło dla relaksu, zdrowia i tężyzny fizycznej wybrać się na wycieczkę. Dyskusja nad miejscem przeznaczenia, sposobem spędzenia czasu i dotarcia na miejsce – była długa i bardzo ożywiona. Okazało się, że rejs statkiem po morzu powinien zająć 2 miesiące, krócej się nie opłaca. Można też zaszyć się w jakiejś głuszy, ale wtedy lepiej zapomnieć o świeżej dostawie „Kuriera”, a po tytoń trzeba gonić 10 mil. Ostatecznie wygrał dwutygodniowy rejs łódką po Tamizie.

Ale zanim do niego doszło… Ponownie rozgorzała debata nad noclegami (na łódce, pod namiotem, czy w hotelu), jedzeniem (brać ser, czy nie, a może tylko zimne mięso, dżem i whisky? A co z patelnią? Tylko śniadanie, obiad i kolacja, a może obiadokolacja, ale bez podwieczorku?), odzieżą (kostium kąpielowy, ręczniki, buty i koniecznie szczoteczka do zębów!).

Pakowanie wszystkich, niezbędnych na wycieczkę, rzeczy to osobny rozdział do rozważań. A kiedy przychodzi już czas samej wycieczki dzieje się, oj dzieje! Czy do gulaszu dodać mięso ze szczura, czy Jerzy powinien grać na banjo, co krzykliwym blezerem, dlaczego lepiej byłoby, aby Harris nie śpiewał i dlaczego Montmorency walczy z czajnikiem?


„Trzej panowie w łódce (nie licząc psa)” to autentyczna historia wyprawy autora i jego dwóch przyjaciół, która odbyła się w sierpniu 1889 r. Będąca pamiętnikarskim zapisem humoreska obfituje w wiele dykteryjek i dygresji, a także ciekawych spostrzeżeń, które nie tracą na aktualności w czasach nam współczesnych. Ot chociażby rozważania nad tym, że przedmioty codziennego użytku w XIX wieku, w XXI wieku osiągają już status drogocennych skarbów, mimo że w swojej istocie są tylko wyszczerbioną, niekompletną lub nadtłuczoną porcelaną. 


Ubawiłam się czytając hipochondryczne wyznania Jerome'go, opowieści o wieszaniu obrazu przez wuja Podgera, jajecznicy w wykonaniu Harrisa, która finalnie była przypalonym i nieapetycznym wyskrobkiem, czy wędkarskich bujdach o gipsowym pstrągu.

Każdy rozdział poprzedza krótkie i dość zabawne streszczenie, zawierające zarówno opisaną później fabułę, jak i wprowadzone w niej dygresje.




Dla tych, którzy interesują się historią Anglii dodatkowym smaczkiem jest to, że Jerome każde miasteczko, które odwiedzają opatruje historyczną wstawką, aktualną w czasach mu współczesnych. Warto więc, wybierając egzemplarz sprawdzić, czy zawiera on przypisy, które wiele jeszcze uzupełniają lub prostują pewne fakty, które historycy zbadali dogłębniej, niż sam autor ;) (w moim egzemplarzu wstęp, przypisy i tłumaczenie wykonał Kazimierz Piotrowski).


„Trzech panów…” zaliczyłabym do kategorii powieści z jajem. Tym, którym spodobał się humor Pratchetta, czy przygody poczciwiny Szwejka autorstwa Haska – powinni rozbawić i ci trzej panowie (oraz cięty na koty foksterier). 


6/6
_______________
* Tłumacz Kazimierz Piotrowski wyjaśnia: „Jerome to imię (Hieronim) i Jerome to nazwisko. A K. w środku oznacza Klapkę, czyli imię, które autor otrzymał na cześć węgierskiego emigranta, a jednocześnie przyjaciela rodziców Jeromego, czyli Jerzego Klapki.


Jerome K. Jerome – „Trzech panów w łódce nie licząc psa” (tyt. oryginału: Three Man i na Boat (To Say Nothing of the Dog) – przekład Kazimierz Piotrowski); wyd. Młodzieżowa Agencja Wydawnicza 1986 r.

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Blogerzy czytają klasykę!


14 komentarzy:

  1. Specyficzne. Mnie ten typ humoru niezbyt bawi (wnioskuję po porównaniu z Pratchettem), ale znam osoby, którym by się to pewnie nawet i bardzo spodobało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pratchett to tylko pewien punkt wspólny i nie wiązałabym tych dwóch definitywne. Przeczytać warto nawet nie dla samego opisu wycieczki, co wtrącanych, w toku narracji, dygresji.

      Usuń
  2. Czytałam kilka razy, raz nawet w oryginale. Niecodzienna lektura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz? Podsunęłaś dobrą myśl! Też się pokuszę na wersję angielską :)

      Usuń
  3. Brzmi bardzo zachęcająco:) A Pratchetta i jego humor uwielbiam, więc jeśli da się zauważyć jakieś podobieństwa, to tym bardziej muszę przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To luźne powiązanie, niemniej książka jest zabawna :)

      Usuń
  4. Uwielbiam angielski humor, zwłaszcza w klasycznym wydaniu, więc nie odmówię sobie lektury tej książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja koleżanka powiedziała mi, że poddała się po dwóch rozdziałach, bo nie pasowały jej te wtrącone wątki poboczne, a moim zdaniem, właśnie w tym tkwi duży potencjał tej książki :)

      Usuń
  5. Czytałam! Czy raczej: umierałam ze śmiechu, po trzech dniach wstawałam i doczytywałam rozdział. ;) Pamiętam, że zwróciłam uwagę na nazwisko tego autora, przeglądając półki biblioteczne. Pomyślałam sobie: Jerome Jerome? Rodzice musieli mieć poczucie humoru. ;) A po lekturze okazało się, że sam Jerome też mógł się nim poszczycić.

    OdpowiedzUsuń
  6. Książka chodzi za mną od daaawna, może czas się pokusić o jej lekturę;) Angielski humor mnie przekonuje :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,mam pytanie,czy czytałaś może drugą część książki "Trzech panów na włóczędze"'?Chciałabym zaytać czy w książce Jerome K.Jerome występuje brak szacunku dla zwierząt?Jak są zwierzęta traktowane itd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest jeszcze "Trzej panowie na rowerach" i "Trzech panów w Niemczech (tym razem bez psa)". Żadnej (oprócz recenzowanej) nie czytałam.
      Jestem wyczulona na złe traktowanie zwierząt - nie zauważyłam, aby w książce wystąpiła z tym jakaś sytuacja.

      Usuń