
„Siekło mnie, jakbym po nogach sznurem w wodzie wymoczonym dostała, padam na kolana i modlę się, modlę się gorliwie: Święty Piotrze, święty Piotrze, do kogo mogłam lepiej trafić niż do ciebie, trzy razy w ciągu jednej nocy się zaparłeś, a ja muszę się zapierać dzień w dzień po czterykroć, pięciokroć, muszę opowiadać samą siebie, przetłomaczyć siebie na inną, swoje cierpienie na cierpienie cudze, Wińcza na Semenenkę, chorego braciszka o prostym imieniu na chorego braciszka Alojzka, jeden krzyżyk na drugi krzyżyk, jedną celę na drugą celę. Wszystkiego zaprzeć się muszę, żeby prawdę powiedzieć, żeby prawda została wysłuchana. Wspomóż mnie, wspomóż mnie, wspomóż, bo siły tracę zupełnie.
I takie, i inne słowa w duszy wypowiadałam, a ze strachu aż
mnie muraszki po plecach przechodzili, dygoty od stóp do głów, zimny pot na
czoło mi wyszedł kroplisty.”
Pomysł na „Matkę Makrynę” wyszedł przypadkowo za sprawą…
rózgi. Genezę powstania najnowszej książki Jacek Dehnel opowiedział na
spotkaniu autorskim, które odbyło się w dniu premiery książki 22 października w
Barze Studio.
Jacek Dehnel jest kolekcjonerem nie tylko starych zdjęć i
zbieraczem rzeczy rozmaitych, ale również może pochwalić się regałem z literackimi kuriozami. Jedno z nich, „Historię rózgi” autorstwa wielebnego Williama
Coopera z 1868 r. o sposobach bicia w czasach od starożytności do XIX wieku Jacek Dehnel
zaproponował w wydawnictwie jako przekład. Wydawczyni Beata Stasińska, przeczytawszy próbkę tłumaczenia podsunęła natomiast pomysł napisania książki o Matce
Makrynie, o której traktował również przedstawiony kawałek wspomnianego tekstu.
Propozycja wydała się na tyle interesująca, że Jacek Dehnel
podjął się tego wyzwania. Książka powstawała pięć lat. Pierwotnie
miała ukazać się przed „Saturnem”, ale plany zostały zmienione przez wyjazd
autora na stypendium do Stanów Zjednoczonych.
Matka Makryna to udana literacka próba przedstawienia
prawdziwej osoby. To "zakonnica", wielka mistyfikatorka, która wywarła duży wpływ na XIX - wieczny Kościół Katolicki, a obecnie nieznana i wręcz specjalnie wymazana z kart jego historii.
Makryna Mieczysławska to osoba o wielu twarzach. Urodziła się w
biednej wielodzietnej żydowskiej rodzinie. Jutka, bo tak jej było na imię, nie
miała szans na edukację, a ponieważ była kobietą, a do tego Żydówką – od początku
była skazana na taki poziom życia, jaki przypadł jej matce. Los jednak uśmiechnął
się do niej niespodzianie na codziennym targu.
Dzięki katolickim zakonnicom najęto
ją jako posługaczkę w domu wysoko urodzonych państwa. To właśnie tam rozpoczęła
się jej edukacja, która utorowała jej drogę do wybicia się na wysoką pozycję w
kościelnej hierarchii. Ale zanim to nastąpiło, najpierw poznała swojego
przyszłego męża – rosyjskiego kapitana Wińcza. Przy okazji ślubu przyjęła
prawosławie oraz nowe nazwisko. Od tego momentu nazywała się Irina (Irena)
Wińczowa. Tutaj też rozpoczyna się jej nowy rozdział życia, będący materiałem
dla jej późniejszej opowieści o swoim... zakonnym męczeństwie.
Na początku ubóstwiana przez swojego męża, ale kiedy okazało
się, że nie może dać mu potomka - jej pozycja drastycznie się obniżyła. Przez
dłuższy okres trwania małżeństwa była poniewierana, gwałcona, bita. A z uwagi na alkoholizm Wińcza i związany z tym brak pieniędzy – na nowo zaczęła żyć w nędzy. Wybawieniem
była śmierć małżonka. Nie mając już nic do stracenia zaczęła żebrać, później była
pomocą w zakonie, gdzie została oskarżona o kradzież i aresztowana.
W prywatnym, domowym areszcie była gwałcona przez komendanta, a kiedy udało jej się w końcu uciec, przybrała postać zakonnicy z klasztoru bazylianek (nieistniejącego nigdy) w Mińsku. Zgromadzenie to rzekomo miało być dręczone przez odstępcę od wiary, biskupa Siemaszkę, za to, że zakonnice nie zgodziły się przejść na prawosławie.
W prywatnym, domowym areszcie była gwałcona przez komendanta, a kiedy udało jej się w końcu uciec, przybrała postać zakonnicy z klasztoru bazylianek (nieistniejącego nigdy) w Mińsku. Zgromadzenie to rzekomo miało być dręczone przez odstępcę od wiary, biskupa Siemaszkę, za to, że zakonnice nie zgodziły się przejść na prawosławie.
Wcześniejsza poniewierka za sprawą Wińcza oraz późniejsze
przejścia z aresztu były kanwą do tworzenia fałszywej opowieści o swoim
siedmioletnim, zakonnym męczeństwie. Historia była na tyle przekonywująca, że
uwierzyli w nią nie tylko zakonnicy Zmartwychwstańcy, polska emigracja we
Francji, ale nawet cały Watykan z papieżem na czele. To właśnie w stolicy
piotrowej otrzymała własny klasztor, została jego przełożoną, przekonała wielu
o cudowności wizerunku na pewnym amatorskim obrazie, który nazwała Matką
Przedziwną, a o niej samej pisano w wielu gazetach oraz publikowano jej
wspomnienia.
A co najciekawsze, przez długi czas nikt nie zauważył, że żywa święta, jest wielką mistyfikatorką, która przekonała nie tylko innych do swojej prawdy, ale chyba nawet sama w nią uwierzyła. Być może jej opowieść była nośna za sprawą okresu historycznego, w którym żyła – Polska była pod zaborami, a mickiewiczowscy mesjasze narodu szybciej uzyskiwali swoją wiarygodność.
A co najciekawsze, przez długi czas nikt nie zauważył, że żywa święta, jest wielką mistyfikatorką, która przekonała nie tylko innych do swojej prawdy, ale chyba nawet sama w nią uwierzyła. Być może jej opowieść była nośna za sprawą okresu historycznego, w którym żyła – Polska była pod zaborami, a mickiewiczowscy mesjasze narodu szybciej uzyskiwali swoją wiarygodność.
Jacek Dehnel to pisarz – erudyta, którzy zręcznie żongluje
słowem i perli frazy. W mojej ulubionej „Lali” opowieść o swojej babci wydziergał pięknie,
niczym skomplikowany haft. W Makrynie natomiast oddał głos fałszywej zakonnicy,
aby to ona za pomocą monologu mogła snuć historię swojego życia. Tę oficjalną i
tę prawdziwą. Dzięki wykorzystaniu przy
pisaniu książki „Słownictwa polszczyzny gwarowej na Litwie” (Janusz Rieger, Irena
Masojć, Krystyna Rutkowska) Dehnel sprawił, iż język Makryny brzmi z barokowym zaśpiewem. Postać Makryny to pierwsze skrzypce w orkiestrze, w której zdarzenia i bohaterowie tylko dogrywają tło.
Z punktu widzenia historii to święta na kredyt (ach to
rwanie przez wiernych jej welonów i traktowanie ich jak relikwie), celebrytka
swoich czasów, katolicki Dyzma i kościelny towar eksportowy w jednym. Może też uchodzić za jeden z symboli emancypacji w ówczesnym patriarchalnym świecie.
„Matka Makryna” Dehnela, to świetny „pamiętnik” zdemaskowanej, żydowskiej z urodzenia, prawosławnej z wyboru, katolickiej z nadania - męczennicy, do której Kościół przestał się przyznawać i
najchętniej chciałby, aby nikt o tej „zakonnicy” się nie dowiedział.
Kiedyś ludzie słuchali kazań o męczeństwie Makryny, dzisiaj katolickim celebrytą jest, zbierający tłumy na stadionach, czarnoskóry ojciec Bashobora. Oboje łączy niewątpliwie ogromna charyzma oraz pozycja katolickiego cudotwórcy.
Kiedyś ludzie słuchali kazań o męczeństwie Makryny, dzisiaj katolickim celebrytą jest, zbierający tłumy na stadionach, czarnoskóry ojciec Bashobora. Oboje łączy niewątpliwie ogromna charyzma oraz pozycja katolickiego cudotwórcy.
„Rozgrzeszałam więc siebie i ja. Siedziałam w celi na
Troickiej Górze, a potym we własnym klasztorku i mówiłam: Panie Jezu
Najsłodszy, nikomu nie mogę się wyspowiadać – ani z tego, com naprawdę
wycierpiała, ani z tego, że czasem zbyt opowieść zwichnęłam, zbyt odgięłam od
prawdy, więć prosto Ci do ucha będę szeptała, bez żadnych pośredników. Ale wiem
– mówiłam – że aby były rachunki zgodne, nie tylko moje z Tobą wszystko muszę
tu spisać, zanim palce tak osłabną, że nie będę miała jak pióra utrzymać, zanim
oczy bielmem zajdą, choć literę postawię, to jej nigdy nie zobaczę. I choć
najmniejsza jestem z najmniejszych, najpodlejsza z najpodlejszych, choć
ostatnia ze wszystkich piszę, nie jako dyktatura, ale jako ciura, jako
gospocha, której się od bicia w głowie pomieszało, to pisać muszę.”
6/6
__________________________
Jacek Dehnel – Matka Makryna, wyd. WAB 2014
Książka bierze udział w wyzwaniu:
Grunt to okładka - edycja listopad: wielokrotność, Książka bierze udział w wyzwaniu:
Za zazdroszczę, że byłaś na spotkaniu z autorem. A książkę na pewno przeczytam, choć jeszcze nie teraz.
OdpowiedzUsuńDehnel to świetny rozmówca. Jest czego zazdrościć ;)
UsuńPfff... Potrafisz pocieszyć. :D
UsuńStaram się, jak mogę ;)P
UsuńTrochę wstyd, ale jakoś jeszcze nie miałam okazji spotkać się z twórczością Dehnela. "Matkę Makrynę" ostatnio też w księgarni obojętnie ominęłam, teraz żałuję. Twoja recenzja bardzo mnie zainteresowała, muszę przeczytać książkę.
OdpowiedzUsuńTo koniecznie nadrób - choćby "Lalą" lub... tak bliżej naszej pasji - "Młodszego księgowego" ;)
UsuńTo jeden z moich ulubionych pisarzy - barwny poeta i taki sam prozaik. Interesująca jest też biografia głównej bohaterki, która uwiła sobie z kłamstw i półprawd zupełnie inny wizerunek. Z drugiej strony życie jej nie oszczędzało. Naprawdę interesująca postać. Na pewno przeczytam :)
OdpowiedzUsuńPS.Podoba mi się to sformułowanie katolicki "Dyzma" :)
Jej biografia jest rzeczywiście interesująca, zwłaszcza, że to właśnie taka damska wersja literackiego Dyzmy ;)
UsuńJacka Dehnela znam tylko z różnego rodzaju opinii na blogach. Dominuje zachwyt nad "Lalą", ale przyznam, że chętnie bym się zapoznała z "Matką Makryną". Piękny autograf... :)
OdpowiedzUsuńZachwyt nad "Lalą" jest uzasadniony. Mój egzemplarz został właśnie wypożyczony, aby zachwycić kolejną osobę ;)
UsuńNiedługo napiszę o Lali. Tę koniecznie muszę dorwać, bo uwielbiam Dehnela. Czytałam już jego kilka książek i uważam, że jest po prostu świetny. Super wpis. Gratuluję.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńPrzede mną jeszcze "Balzakiana" i połowa "Młodszego księgowego". Tego drugiego dozuję oszczędnie ;)
Mnie ciekawi ,,Fotoplastikon" - powstały, jak mi się wydaje, z pasji do starych fotografii.
OdpowiedzUsuńTak, Dehnel jest ich kolekcjonerem. Zresztą - kolekcję jego stereoskopowych fotografii można było oglądać w warszawskim Fotoplastikonie. http://www.polskieradio.pl/24/112/Artykul/314326,Jacek-Dehnel-kontra-XIXwieczne-kurioza
UsuńSwoją drogą - niezależnie od tematu zdjęć - polecam zajrzeć. Mieści się w al. Jerozolimskich.
http://fotoplastikonwarszawski.pl/