wtorek, 9 grudnia 2014

Co oznacza "niezbędność"? Marta Sapała – Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków


„Przez ten rok będę zaglądać do nie swoich portfeli, spiżarni, szaf i głów. Dowiem się wielu rzeczy: ile może kosztować przetrwanie, wykończenie mieszkania, zaproszenie na świat człowieka, ile – jego wyekwipowanie na dalszą drogę. Razem ze wspólnikami w konsumpcyjnym poście przyjrzymy się temu, ile (oraz jak) się obecnie płaci za poczucie bezpieczeństwa, szacunek, spokój, jaki jest koszt dobrych relacji ze światem, a jaki – samowystarczalności. Jaka jest cena dostępu do zdrowia, wiedzy, czystego powietrza, wody, chlorofilu. Jak przeliczyć czas na pieniądze, pieniądze na przedmioty, przedmioty na relacje oraz czy redukcja we wszystkich tych dziedzinach uskrzydla, a może wręcz przeciwnie – uwiera?
Spróbujemy dowiedzieć się, czy „mniej” w jednej dziedzinie oznacza „więcej” w innej.
I dlaczego bilans między nimi nie zawsze się zgadza.”*


Pomyślcie sobie właśnie w tej chwili, jakie zakupy poczyniliście przez miniony tydzień. Dużo tego, czy mało? Coś bardzo potrzebnego, czy większość zmieści się w kategorii impulsów w stylu „zobaczę, co mają fajnego”?

Sama również przeskanowałam swój zeszły tydzień i bilans wygląda następująco: kasa w kinie (na piękne oczy wciąż na seans nie wpuszczają), dwa razy piekarnia (wszak nie odmawia się choremu słodkich bułek), apteka (też dla chorego, tym razem z dodatkowym zakupem plastra na pocięty palec), drogeria (bo przecież trzeba myć czymś zęby), cotygodniowy wspólny wypad do supermarketu (to już tradycja) oraz dwa wypady do lumpeksu (pierwszy dzień był porażką, ale drugiego dnia przegrzebki zakończyły się kupnem spodni za 16 zł, kaszmirowym szalem za – uwaga- 10 zł! i szalem z przewagą różu (sic!!)).

Dużo to czy mało? W moim przypadku całkiem sporo. Jednak większość rzeczy wydaje się niezbędna. Lub zaplanowana - jak na ten przykład spodnie będące kolejnym prawidłowym elementem w mojej szafie po małej, stylowej rewolucji. Mam jednak obiekcje względem tego różowego szalika. Dyszkę kosztował, więc niezbyt dużo, ale z drugiej strony ten kolor.... Różowy to ja lubię w postaci jedzenia, ewentualnie ładnie pachnącego kwiatka. Ale żeby na ubraniu? 

Rozkminiam ten problem od piątku i wciąż się zastanawiam, czy aby to jednak nie był zbyt impulsywny zakup, który później odbije się czkawką. Doprawdy – to do mnie nie podobne.
Bo gdyby tak się zastanowić – z reguły bywam dość rozważnym, żeby nie powiedzieć – wybrednym klientem. Czytam składy, przeglądam metki, nie zwracam uwagi na promocje, chodzę z zakupową listą (której się trzymam dość sztywno). Nie o takim osobniku marzą spece od marketingu i sprzedawcy. Tymczasem trafił się różowy szalik...!

Myślę o nim w kontekście niezbędności. Czy był potrzebny? – niekoniecznie, ale fajnie może się komponować z tym szarym „kokonowym” swetrem, tamtymi jasnymi, materiałowymi spodniami, tymi najnowszymi wygrzebanymi w lumpeksie rurkami no i jeszcze z tym białym nietoperzem. Więc jak widać – szalik spełnił wielokrotnie warunek dopasowania. No ale... nie był na odzieżowej liście, że się tak wyrażę, masthewów.

Za moje pozakupowe niezdecydowanie odpowiada róż (a jednak!) oraz książka Marty Sapały. Pisałam Wam w listopadowym podsumowaniu o autorskim spotkaniu związanym z książką „Mniej”. Pan R. stwierdził, że to musi być dobra książka, skoro tak się do niej przyssałam. Faktycznie – weekend poświęcony był konsumpcji - w formie lektury.

Spotkanie w Tarabuku - 25.11.2014 r.

Cofnijmy się jednak do początków. Zanim książka – najpierw blog. Trafiłam tam dość przypadkowo węsząc po sieci w poszukiwaniu informacji o ogrodnictwie – moim nowym wiosenno-letnim hobby (#działkamojehobby). Skacząc z kwiatka na kwiatek, ups! znaczy ze strony na stronę - trafiłam do Marty i zostałam. Przeczytałam wszystko od początku do końca (teoretycznego, bo może coś się tam jeszcze na blogu pojawi), a przy tym dowiedziałam się o właśnie wydanej książce. Taki paradoks – na listę do kupienia trafiła książka o ograniczeniu konsumpcji ;)

„Więc, ostatecznie: dwunastka. Razem z moją rodziną (37-letni R., 1,5 – roczny Dzik i ja, 38-latka). Dziesięć rodzin (w tym dwie wielopokoleniowe i dwójka singli. Jedna matka z córkami i dwie kobiety w ciąży. (…) Mamy gdzie mieszkać. (…) Zarabiamy – różnie. Radykalnie mniej niż średnia krajowa albo kilkakrotnie więcej. Po odjęciu stałych wydatków zostaje nam na życie od 600 do 6000 zł miesięcznie. Począwszy od 1 kwietnia i przez najbliższe 12 miesięcy będziemy starać się wydawać ich mniej. Najmniej jak się da. Tylko na to, co naprawdę niezbędne. 
Zasady? Nie istnieją. Każdy ustala je sam, osobiście definiując „niezbędność”.”

Zatem dla osób opisanych w książce do rozpracowania był następujący case: przetrwać rok bez (prawie żadnych) zakupów, skupiając się na tym, co niezbędne oraz wypracować alternatywne sposoby pozyskiwania potrzebnych dóbr. Łatwy projekt? Niekoniecznie. Jak się okaże - trzeba się będzie sporo logistycznie nagimnastykować, a przy tym pogodzić z niektórymi stratami i niepowodzeniami. Z bardziej lub mniej od siebie zależnych powodów z wyzwania zrezygnowało kilkoro osób jeszcze przed półmetkiem. W sumie nic dziwnego, że nie wszyscy dotrwali do końca. 

Ale to w gruncie rzeczy nie to jest istotne, ile osób wytrwało do końca, ale jak wszyscy zmagali się z napotkanymi problemami związanymi z redukcją konsumpcji i co z tego wynikło.

Trudno mówić o „Mniej” tylko w aspekcie antykonsumpcji, bo na eksperyment nakłada się wiele innych zmiennych, które pozornie nie są ze sobą związane, a mimo to gdzieś się krzyżują: minimalizm, ogrodnictwo, relacje społeczne, sytuacja socjalna, wymiana barterowa, kreatywność, lokalność, sezonowość, samowystarczalność, ekologia, miejskie zasoby (w tym żywieniowe), oszczędność.

Książka podzielona jest na rozdziały – miesiące. Świetnym zabiegiem przy tym było to, iż każdy kolejny traktował o czym innym zbierając, systematyzując i ekstrahując informacje z całego okresu eksperymentu. Na ten przykład: czerwiec został poświęcony tematowi okołodziecięcemu (tutaj dla uzupełnienia polecam również książkę Giorgii Cozzy „Dziecko bez kosztów. Przewodnik po niekupowaniu”), lipiec - ogrodnictwu, a grudzień jak nietrudno się domyśleć – prezentom.

Marta Sapała, jak na rasową dziennikarkę przystało operuje świetnym językiem, bardzo plastycznym, metaforycznym i miejscami dość zaskakującym. Jako próbkę polecam lekturę jej blogu, którego fragmenty zostały umieszczone w książce.


Zastanawiałam się wczoraj z Panem R. nad problematyką takiego eksperymentu. Doszłam do wniosku, że w naszym przypadku ograniczenie konsumpcji nie wykazałoby tak spektakularnych efektów, jak to było u niektórych bohaterów książki. Z prostej przyczyny – dość rozważnie gospodarujemy naszym budżetem, rzadko porywamy się na ekstrawagancję, nie kupujemy ad hoc sterty ubrań ani kosmetyków, a największe koszty generują u nas zakupy żywności. Ostatnie jest pochodną dbałości o jakość tego, co spożywamy, a to w dużej mierze ma swoje przełożenie na odpowiednio wyższą cenę. Ciekawe, jak byśmy sobie z tym poradzili podczas eksperymentu.


„Największa zdobycz tego roku? – zastanawia się Magda z Islandii. Chwila zastanowienia przed niemalże każdym zakupem. Pytanie: czy jest mi to potrzebne? Najczęściej występująca odpowiedź: nie.”

Bardzo zasłużone 6/6
_____________________
* cytaty: Marta Sapała – Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków; wyd. Relacja 2014

Tutaj możecie śledzić fanpejdż książki na FB

Recenzja bierze udział w wyzwaniu:


12 komentarzy:

  1. Dziękuję za tą recenzję. Powinnam chyba czytać tą książkę przed każdymi świętami, bo wtedy zawsze zapominam zadać sobie pytanie- czy jest mi to naprawdę potrzebne? I zwykle płynę tak, że kieszenie świecą pustkami ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcesz powiedzieć, że występuje u Ciebie niekontrolowany odpływ gotówki? Tym bardziej kup tę książkę! ;)

      Usuń
  2. Faktycznie. Nieraz ciężko powstrzymać się przed kupnem. Jednak wyznaję zasadę, że żyje się tylko raz i trzeba mieć jakąś przyjemność z tego życia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak sobie czasem myślę, dlatego wciąż mimo wszystko jakieś książki kupuję ;)

      Usuń
  3. Coraz częściej przed zakupem staram się dobrze przemyśleć, czy faktycznie dana rzecz mi jest niezbędna. Najtrudniej jest przy książkach (po co wciąż je kupuję, skoro mam tak wiele nieprzeczytanych?), czasem przy ciuchach (czy na pewno kolejna bluzka jest mi potrzebna?), no i z żywnością też różnie bywa. Na szczęście oszczędzanie idzie mi coraz lepiej. I oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje zbiory to ok 40% książek, które wciąż czekają na moją uwagę. Plan jest taki, że w końcu się doczekają. Co oczywiście nie powstrzymuje mnie przed gromadzeniem. Ostatnio dużo jednak wymieniam, więc aż tak bardzo w dobra nie obrastam. A ciuchów mam naprawdę mało. Mniej niż Pan R. ;)

      Usuń
  4. Świetna recenzja, dzięki! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie odkryłam powyższą pozycję i... sama nie wiem. Bardzo chciałabym przeczytać, ale czy powinno się zaczynać przygodę z tego typu książką od... wydawania za nią około 30 zł?
    To dopiero dylemat!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale Cię rozumiem. Też rozważałam, czy aby na pewno powinnam kupić książkę o niekupowaniu. Przekonał mnie blog autorki. A po przeczytaniu również i jej książka. Polecam, jeśli jeszcze się wahasz ;)

      Usuń
  6. Książkę przecież można wypożyczyć:)
    I warto!
    tu moje 5 groszy o niej:)
    http://tu-sie-czyta.blogspot.com/2015/04/badz-diy-intymny-portret-zakupowy.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie się można :) Ja właśnie pożyczyłam ją koleżance... zakupoholiczce ;)

      ps. Poległam z różowym szaliczkiem - jednak się nie polubiliśmy... ;)

      Usuń