Żyje sobie człowiek. Zwyczajny człowiek. Człowieczek. Taki jak wszyscy dookoła – idzie do pracy i wraca z pracy. Dostaje przeciętną zapłatę. Raz do roku wyjeżdża na urlop. Ma żonę. Dzieci. Normalny człowiek! No i któregoś dnia zmienia się nagle w człowieka czarnobylskiego. W dziwadło! W coś, czego nikt nie zna i co wszystkich interesuje. Chciałby być taki jak wszyscy, ale to niemożliwe. Do poprzedniego świata już nie da się wrócić.
Socjalistyczny mit przekonywał, że radzieckie elektrownie atomowe są tak bezpieczne, że można je stawiać na samym Placu Czerwonym. Tymczasem 30 lat temu ów mit nieodwracalnie zmienił życie milionów ludzi. Nad ranem 26 kwietnia 1986 roku zastała ich nowa wojna – technologii z naturą. Która zaczęła uczyć, że pokojowy atom też zabija i zbierać nowe żniwo.
I chociaż ognista łuna była widoczna, a świat zaczął niepokojąco trąbić o radioaktywnej chmurze – w ZSRR nikt nie chciał mówić głośno o katastrofie. A tym bardziej dywagować o skutkach promieniowania. A kiedy przed faktami nie dało się już uciec, zaczęto mówić, że to sabotaż, że ktoś to zrobił specjalnie. Tak się mówiło i tak się myślało. Sowiecki człowiek wierzył swojej władzy. Do czasu jednak, kiedy z człowieka otrzymał status obiektu radioaktywnego.
Ci, którzy przeżyli drugą wojnę światową, którzy walczyli na jej frontach i kombatanci Armii Czerwonej z wojny w Afganistanie nie mogli się nawet spodziewać, że przytrafi się im coś o wiele gorszego, niż dawne wojny. Przeszłość była dla nich amuletem na przyszłość. Lecz to złudne bezpieczeństwo powojenne, po Czarnobylu spowodowało ogromną bezradność i niezrozumienie. Mówiło się: przeżyliśmy wojnę, a oni nam tu z jakimś promieniowaniem.
I ponownie u Aleksijewicz nietrudno o wzruszenie i refleksję nad ludzkim losem. Znowu sowiecka mitologia zderza się z realizmem życia zwykłego człowieka. Bezradnego wobec wyroków losu, choć walecznego. Jak jeden z żołnierzy, który mówi: kiedy wracałem z Afganistanu, wiedziałem, że będę żył. A w Czarnobylu akurat na odwrót: śmierć może dosięgnąć człowieka wtedy, kiedy już jest w domu.
Na te wspomnienia składa się wiele indywidualnych portretów ludzi i ich bliskich, którzy stracili zdrowie lub życie na służbie próbując gasić ogromny pożar reaktora, całych grup osób cywilnych i żołnierzy będących likwidatorami skutków katastrofy, wszystkich, którzy walczyli z chorobami popromiennymi i pielęgnowali innych cierpiących na tę śmiertelną chorobę i tych, którym nagle w ciągu jednego dnia obrócił się świat do góry nogami.
Jak opuścić swój dom, skoro wszystko wygląda tak samo. Ziemia może sobie być zatruta, napromieniowana, ale to moja ojczyzna. Nigdzie indziej nie jesteśmy potrzebni – mówili jedni. Nie rozumieli, dlaczego muszą się wyprowadzić i na dodatek zostawić swoje zwierzęta. Żegnali się ze swoimi chatami, jak z żywym człowiekiem. W tajemnicy zabierali cenne dla nich rzeczy – rodzinne relikwie, jak w pewnym przypadku wejściowe drzwi będące talizmanem i zapisem rodzinnego życia. To na nich spoczywało niegdyś przed pogrzebem ciało ich dziadka i ojca, to one mają wyżłobione nożem ślady – na pamiątkę dojrzewania ich syna i wnuka. Nieliczni wrócili do domów, żyją jak pustelnicy, za towarzystwo mając kozę, kilka kotów i psy. I za nic w świecie nie zamieniliby takiego życia na inne. Tutaj jest ich właściwe miejsce, paradoksalnie Czarnobyl umożliwił im ucieczkę do spokojnego świata.
Tragedia współgrała z groteską, była wyrazem fatalistycznej rosyjskiej duszy i charakteru pod znakiem: jakoś to będzie. Bo oto drewno z opuszczonej, skażonej zony sprzedawano jako budulec dla dacz na terenach bezpiecznych. Przedmioty z szabru trafiały na targowiska i pchle targi, skażonej żywności podmieniano etykiety i ponownie wracały do sklepów. A do tego ta niezrozumiała wiara w łaskawość losu, że kąpiel w skażonym jeziorze, wylegiwanie w słońcu na skażonej trawie i zjedzenie świeżo złowionych, a skażonych ryb nie będzie miała wpływu na zdrowie i życie.
A życie jednak w wielu przypadkach okazywało się bardzo kruche. Tym bardziej, kiedy w szpitalu w ogromnych męczarniach czekało się już tylko na śmierć. Kiedy rodziło się chore dziecko, kiedy traciło członka rodziny. To najbardziej przejmujące wspomnienia w tej książce, w której dwie historie miłosne żon likwidatorów, spinają czarnobylską opowieść wymowną, trzymającą za gardło klamrą. Czarnobyl to nie tylko przeszłość, to współczesność, której przyszłość nie ma bliskiego końca. Za kolejne 30 lat katastrofa z 1986 roku wciąż będzie aktualna. To kronika, która pisze się cały czas.
6/6
___________
* cytaty: Swietłana Aleksijewicz – Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości [Czernobyslkaja modlitwa. Kronika buduszczewo; przekł. Jerzy Czech]; wyd. Czarne 2012
Za pożyczkę egzemplarza dziękuję Juście :)
Witam :)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do całkiem ciekawego tagu, mam nadzieję, że skorzystasz:)
http://degustatorka.blogspot.com/2016/04/normal-0-21-false-false-false.html
Dziękuję :) Pewnie, że skorzystam :)
UsuńNawet nie jestem w stanie opisać, jak bardzo mnie zachęciłaś do przeczytania tej książki. Po prostu muszę ją mieć! :)
OdpowiedzUsuńCo za fantastyczny komentarz :) Ogromnie się cieszę, że udało mi się zachęcić do tej książki. Jest tego warta. Zresztą - podobnie jak pozostałe Pani Swietłany (a przynajmniej te, które do tej pory przeczytałam).
UsuńDawno tu nie zaglądałam i co ja widzę... Koreańszczyzna sie u Ciebie pojawiła i do tego taka, której jeszcze nie czytałam. Oh jak milutko (uśmiecham się).
OdpowiedzUsuńWidziałam coraz bardziej popularne robią sie wycieczki do Czarnobyla. Z jednej strony to miejsce fascynuje, a z drugiej ten promienny klimat trochę odstrasza.
Pozdrawiam
Justa
No właśnie, musisz nadrobić zaległości, bo niedługo wyjazd się kroi ;)
Usuńps. Ale do Czarnobyla nie chciałabym jechać.