Kim byłabym, gdyby nie Niemcy? (Którzy spalili wieś mojej matki, rozstrzelali jej rodziców, ciotki, stryjów, kuzynów, a ją samą posłali do diabła, czyli na poniewierkę). Miałabym dom po dziadkach? Miałabym sklep z oranżadą? Miałabym ojca z sąsiedztwa, a nie z Pomorza? Byłabym nauczycielką w wiejskiej szkole i nie miałabym czasu na czytanie książek? Tej książki na pewno bym nie napisała. W jakimś sensie Niemcy są sprawcami mojego obecnego losu, nadali kierunek i kształt mojemu życiu, wyrzucając z ustalonej orbity moich przodków. Koncepcja zła jako braku dobra wydaje mi się dobrotliwym pomysłem cioci, co starą panną została… Ekspansywne i twórcze może być zło.*
Czy powojenna trauma dotyka tylko tego pokolenia, które przeżyło wojnę? Jak wygląda życie po niej? I co z tym wspólnego mają przyszłe pokolenia?
Wbrew oczekiwaniom – wojna nie kończy się wraz z wywieszeniem białej flagi i podpisaniem pokoju. Nie kończy się również po odbudowach zrujnowanych miast. Nie kończy, bo dopiero na dobre zaczyna – w głowach tych, którzy ją przetrwali.
Tak jak u Reni – cudem ocalałej podczas wojny i dojrzewającej po wojnie przyszłej matki Anny Janko. Matki w dwóch wcieleniach – ukrytej w dorosłej kobiecie małej, przerażonej i samotnej dziewczynki, która swoje życie wciąż kreśliła kreską ułamkową przez dziewięć. Mianownik o wartości dziewięć był jednocześnie wiekiem ocalenia życia i straty rodziny. Cyfrą, za którą można się było schować, a która jednocześnie przypominała wojnę, spaloną przez Niemców wieś i śmierć z ich pistoletów zadaną jej rodzicom.
Polski pisarz i publicysta Józef Mackiewicz powiedział kiedyś, że jedynie prawda jest ciekawa. Cóż, kiedy jednocześnie bywa też przerażająca. Tym bardziej, kiedy się o niej powie na głos. Wielu Czechów będzie wiedziało, co kryje się pod nazwą Lidice. Wieś wraz z jej mieszkańcami niegdyś tak bestialsko potraktowana, teraz jest wypieszczona pamięcią. Każde zamordowane wtedy dziecko ma teraz, ku pamięci - swoją rzeźbę. A gdyby tak Polaka zapytać o Sochy, w których wychowywała się mała Renia? Nic się nie kojarzy? Mnie do czasu „Małej zagłady” również nie. I nic dziwnego, bo Czesi mają tylko te swoje Lidice, a pacyfikacje polskich wiosek przez Niemców podczas II wojny światowej liczone są w setkach. To chyba jednak prawda, że wszystko, co nami wstrząsa, musi być pojedyncze i mieć swoje imię**.
„Mała zagłada” jest właśnie takim nazywaniem i pokazywaniem tego, co przykrył wojenny popiół. Jest odgrzebywaniem traum i szukaniem dla nich nowych znaczeń, oswojeniem, redefiniowaniem i wytłumaczeniem. Nie jest opowieścią dla samego ukazania jej tragizmu, raczej próbą zrozumienia, jaki wpływ wojna może mieć na kolejne pokolenia, które wprawdzie wychowały się w czasach pokoju, ale wciąż z rodzinnym cieniem wojennych wspomnień. Kto przy tym komu matkuje? Kto jest w tym duecie matką, a kto córką? Dlaczego wojna zmieniła ustalone od wieków podziały ról?
Anna Janko przeprowadzając swoistą wiwisekcję na trudnych stosunkach matki i córki – nie rozdrapuje ran, mimo że chciałoby się od razu tak pomyśleć. Nie pielęgnuje też blizn, ale mówiąc o wojnie, w moim mniemaniu, stara się powiedzieć, że dawna wojna, nawet po ponad siedemdziesięciu latach, wciąż może być bardzo współczesna. Pamięć pokoleń to suma pojedynczych przeżyć. Dopiero po odwołaniu się do nich można zacząć zastanawiać się nad bezmiarem wojennych strat. Zostaję jednak po lekturze tej książki z pytaniem otwartym: czy wojna w całym swym okrucieństwie ma zdolność pozostawienia po sobie pierwiastka dobra?
_______________________
*,** Anna Janko – Mała zagłada, Wydawnictwo Literackie 2015
27 kwietnia br. „Mała zagłada” otrzymała Nagrodę Literacką m.st. Warszawy w kategorii Proza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz