środa, 28 lutego 2018

O tym, co wspólnego z ptakami ma James Bond i dlaczego T.rex mógł smakować jak kurczak? Stanisław Łubieński - Dwanaście srok za ogon i Sy Montgomery - Ptakologia


Tej zimy karmnik w moim ogródku cieszy się sporym zainteresowaniem. Jak co roku nie mogę narzekać na brak sierpówek i bogatek - ich frekwencja zawsze dopisuje. Tymczasem niespodzianka, bo do ogródka zaczęły zlatywać się ptaki, które dotychczas pojawiały się rzadko (modraszka, sójka, sroka, wróbel i mazurek) lub w ogóle (dzwońce, kos, kwiczoł skubiący pozostawione na trawniku jabłko, kawki i  gawrony oskubujące do zera kolejne kawałki słoniny zawieszone na gruszy, a nawet dzięcioł średni opukujący korę na wiśni i gruszy). Chyba poważnie powinnam już przemyśleć zakup lornetki. Na razie jednak znowu zatopiłam się w kolejnych ptasich książkach. 




Stanisław Łubieński, Dwanaście srok za ogon, wyd. Czarne 2016

Książkę Stanisława Łubieńskiego odbieram jako swoistą pinakotekę. Nie od parady, bo już pierwszy rozdział traktuje o Józefie Chełmońskim. A ściślej o żywej, nieudrapowanej przyrodzie na jego obrazach: odlatujących żurawiach, dropiach w porannej mgle, kuropatwach na tle zaśnieżonego pola, sójce strącającej z ośnieżonej sosny biały puch śniegu. Odświeżam sobie te obrazy i odkrywam nowe, a po przeczytaniu rozdziału już planuję wiosenną wycieczkę do pałacu w Radziejowicach

Józef Chełmoński: Kuropatwy w śniegu (1891), Odlot żurawi (1870) i Sójka (1892)


Ale czytam dalej o kompulsywnym oglądaniu się za ptakami i diagnozuję u siebie birding compulsive disorder. Marzę, by powiększyć swoją listę bezkrwawo upolowanych okazów, więc tym poważniej zaczynam rozważać nabycie ww. lornetki. By wybrać się nawet gdzieś blisko: na Szczęśliwice lub do Skaryszaka. Nie muszą to być od razu Bieszczady, gdzie pohukuje sobie puszczyk uralski, choć zazdroszczę autorowi jego ptasiego wypadu na południe. 

Podziwiam jego pasję, wiedzę i ptasie doświadczenia. Ot chociażby to z liczenia bocianów w gminie Grabów nad Pilicą. Cudowna książka, cieszę się, że polskiego autora, bo rodzimych gawęd o ptakach jest zbyt mało. A książka Stanisława Łubieńskiego choć objętościowo niebyt pokaźna, to upakowana jest ciekawymi informacjami o innych książkach i anegdotkami o tłiczowaniu, o tym, dlaczego ptasiarze nie lubią lata, o ptakach w popkulturze i naturalnym środowisku, a także o tym co wspólnego z ornitologią miał James Bond ;) Jak się okazuje – całkiem sporo :)




Sy Montgomery, Ptakologia, wyd. Marginesy 2018

Ta książka jednego dnia zaatakowała mnie w Internecie dwukrotnie, więc kiedy w krótkim czasie przeglądając Legimi trafiłam na nią po raz trzeci od razu pobrałam książkę na półkę i wieczorem zabrałam się za lekturę.

Szczególnie urzekła mnie opowieść o Damach. Damy to stadko kur, którymi opiekuje się autorka. Bardzo przyjemnie było czytać o tej pasji. Choć przyznam, że czytałam trochę z zazdrością, bo i mnie marzy się mała przydomowa hodowla. 

Kilkanaście sięgających łydki czarnych i czarno-białych postaci, rozkładających skrzydła jak dzieci rączki, aby utrzymać równowagę, lub bijących skrzydłami w powietrze, aby przyspieszyć, biegnie do mnie na czteropalczastych, pokrytych łuskami nóżkach, zachowując się jak oszalałe z entuzjazmu fanki na widok gwiazdy rocka. Dzięki temu powitaniu czuję się popularna jak Beatlesi – nawet jeśli mój osobisty fanklub składa się wyłącznie z drobiu.

Wracam pamięcią do lat z dzieciństwa, kiedy część każdych wakacji spędzałam u babci na wsi. Babcia zawsze miała kury i kaczki. Pamiętam żółte puchate pisklaki wygrzewające się w sieni pod lampą, jajka wybierane rano z kurnika i poranne pianie koguta. Kogut był zawsze zadziorny i jedyną osobą, która się go nie bała była babcia. Szkoda, że wtedy nie przyszło mi na myśl, aby je obserwować. Może i ja, podobnie jak autorka na przykładzie swojego stadka, mogłabym poczynić ciekawe obserwacje, że jedna kura jest nieśmiała, inna wręcz przeciwnie - gwiazdorzy, niektóre są ciche, inne bardzo towarzyskie, ostrożne lub lekkomyślne. 

W 2007 roku w magazynie Discover ukazał się artykuł zatytułowany Czy T.rex mógł smakować jak kurczak? Było to podsumowanie badań, podczas których w 2005 roku paleontolożka Mary Sheitzer z Uniwersytetu Stanowego Karoliny Północnej znalazła tkankę miękką w kości udowej tyranozaura. W toku badań okazało się, że DNA z białka kolagenu dinozaura jest najbardziej zbliżone do tego występującego u drobiu. A zatem odkrycie! - dinozaury wcale nie wyginęły, ich dalszą ewolucyjną formą są ptaki! Później inni paleontolodzy podawali inne zaskakujące teorie – ptaki powinny być klasyfikowane jako gady, Reptilia, w obrębie Dinosauria, jako dromeozaury, którym udało się przeżyć. Jest nawet jeden ptak, który dzieli z dromezaurami charakterystyczną cechę – na każdej stopie ma ostry jak brzytwa pazur. To kazuar, którego tropienie zagnało autorkę do Australii. To również był bardzo ciekawy rozdział. Nie miałam pojęcia ani o cechach szczególnych tego ptaka, ani o jego zwyczajach. A odkrycie powiązania dinozaurów z ptakami było naprawdę zaskakujące.

Dinozaury osiągały różne wielkości. W tym również jest ogromne podobieństwo do ptaków. Gdyby zestawić ze sobą albatrosa wędrownego (z ogromną rozpiętością skrzydeł) i maleńkiego kolibra – różnica jest zaskakująca. A właśnie – kolibry! Ptaki niczym zrobione z powietrza, tak delikatne, że jeden nieostrożny ruch może zrobić im ogromną krzywdę. O tym, z jaką delikatnością trzeba się z nimi obchodzić i ile wysiłku wymaga ich opieka (karmienie nektarem co 20 minut!) opisuje rozdział o ambulatorium dla kolibrzych pisklaków. Wow! Byłam pod wrażeniem.

I chociaż pozostałe rozdziały (o papugach i gołębiach) po lekturze Rzeczy o ptakach Noaha Stryckera odebrałam jako swoiste powtórzenie tamtej książki i nieco zanudził mnie rozdział o sokolnictwie, to nadal daję Ptakologii wysoką notę. Chyba nawet chętnie postawiłabym ją nie tylko na wirtualnej półce Legimi, ale swojej własnej również :)



niedziela, 18 lutego 2018

Książka o Północy: 3 razy lagom


Moda ma różne oblicza. Aktualne trendy przetwarzają się nawet w formę publikacji książkowych.
I tak jeszcze całkiem niedawno w księgarniach pojawiały się kolejne książki kulinarne/biograficzne/podróżnicze gwiazd i gwiazdeczek, później nadszedł czas na minimalizm, wszelkie sekretne książki przyrodnicze o drzewach, łąkach, pszczołach etc. (co osobiście bardzo mi się podoba, bo lepiej wiedzieć więcej o przyrodzie, niż o książkach dajmy na to Ilony Felicjańskej).
Były też mody „narodowe”, a więc paryski szyk, włoska dolce vita, przytulne duńskie hygge, a po skandynawskich kryminałach teraz króluje szał na szwedzkie lagom. A ponieważ skandynawskie klimaty to akurat u mnie temat na czasie, więc w ramach Książki o Północy potrójne małe co nieco o lagom.




Wszystkie trzy publikacje mają pewne charakterystyczne cechy: twarda okładka, niezbyt dużo tekstu (przy małym dziecku i mniejszej ilości czasu spokojnie da się przeczytać każdą w ciągu jednego dnia) i zdjęcia w instastylu. Jest jednak w tym gronie książka wydmuszka, książka średnia i książka, którą jestem w stanie polecić. Zatem lecę z tekstem:



Dr Bertil Marklund, Skandynawski sekret. 10 prostych rad jak żyć szczęśliwie i zdrowo, wyd. Marginesy 2017

Zaczynam od wydmuszki, aby się już na wstępie rozprawić i już do niej nie wracać. Jeżeli bowiem ktoś chciałby się dowiedzieć, czym istocie jest ten sławny obecne szwedzki lagom, niech zapomni o tym tytule. Bo, wbrew temu, co jest na okładce, ani to książka o skandynawskim sekrecie, ani o szwedzkiej zasadzie umiaru. To raczej garść ogólnych banałów o zdrowym stylu życia typu: ruszaj się na zdrowie, śpij tyle, ile potrzebuje twój organizm dla pełnej regeneracji, wzmacniaj odporność, unikaj stresu, jedz zdrowo i pożywnie, dbaj o zęby, pilnuj wagi, unikaj energetycznych wampirów i nie zaniedbuj przyjaciół, bo to dobre dla ogólnego samopoczucia psychicznego.

Na dokładkę sporo zdjęć: buty biegowe na tle liści, panna na rowerze, tudzież ćwicząca jogę na plaży, trochę kwiatków i stołów z jedzeniem.

Wprawdzie jeszcze na wstępie autor zadał niby retoryczne pytanie o zasadność kolejnego poradnika, a zaraz próbował przekonywać, że jego książka jest unikalna z uwagi na skandynawską perspektywę, ale to takie wpuszczanie w maliny. Lagom w tym przypadku to tylko taki haczyk.




Lola A. Akerström, Lagom. Szwedzki sekret dobrego życia, wyd. Marginesy 2017

Amerykanie chyba już tak mają, że gdy już zadomowią się na starym kontynencie i zachłystują życiem trochę odmiennym od amerykańskiego zbiera im się na pisanie książek. Mam na swoim koncie już dwie lektury w ten deseń: W Paryżu dzieci nie grymaszą oraz Fińskie dzieci uczą się najlepiej. A to zaledwie mały procent publikacji pt. Moje życie w Europie.

Lola A. Akerström wyszła za Szweda, więc zamiast pisać o paryskim szyku, czy wychwalać śródziemnomorską dietę, wzięła na warsztat lagom. Niestety zrobiła to trochę w amerykańskim stylu „och i ach”. Peany zaś dotyczyły kluczowych sfer życia. Wprawdzie Szwedzi również lagom potrafią przypisać do wszystkiego (lagom może być porcja jedzenia, wystrój mieszkania, czy odpowiednia równowaga między pracą i życiem osobistym). U Loli czuć jednak na kilometr zachwyt neofity, co sprawia, że książka jest jak polukrowany piernik: wszystko fajnie, tylko po co, do diaska, ta słodka glazura?



Anna Brones, Żyj lagom. Szwedzka sztuka życia w harmonii, wyd. Edipresse Książki 2017

I na koniec najlepsza z całego teamu, czyli szwedzkie spojrzenie na lagom z amerykańskiego punktu widzenia. Anna Brones mieszka w Stanach od urodzenia, ale z racji szwedzkiej rodziny od strony matki wychowywała się w dwóch kulturach. Godzi zatem amerykański styl życia na bogato ze szwedzkim porządkiem i umiarem.

Opowiada o lagom z sympatią, ale i dużym dystansem. Nie opycha się nim jak ciasteczkami, wręcz przeciwnie skłania czytelnika do poszukiwań. Twierdzi bowiem, że Szwedzi nie mają monopolu na lagom. Być może w innych krajach istnieje coś w typie lagom tylko posiada inną nazwę lub nawet nie jest oetykietowane. Rozprawia się ona również z etymologią lagom i oddziela nazwę od wyidealizowanej opowieści o wikingach.

Ale czymże w ogóle jest owe lagom? W dużym uproszczeniu to sztuka umiaru, zrównoważony styl życia, coś w stylu „dla każdego według potrzeb”. Idea lagom rozlewa się na każdy aspekt życia począwszy od zawartości talerza (porcje w sam raz, nieprzekombinowane potrawy ze składników z lokalnych źródeł) lub szafy (garderoba na lata, nieuleganie modzie, proste kroje i stonowane kolory, świadomy wybór producenta, materiały naturalne) po design (demokratyczne skandynawskie wzornictwo dostępne dla każdego bez względu na objętość portfela, minimalistyczny i harmonijny wystrój, znaczenie optymalnego oświetlenia wnętrza, wzornictwo zainspirowane naturą, wykorzystywanie naturalnych surowców do produkcji mebli i innych sprzętów ), zwyczaje pracownicze (duże znaczenie przerwy w pracy, fika!, skupienie się na jednym zadaniu, skracanie czasu pracy, wydłużanie wypoczynku) i troskę o zdrowie (zdrowe odżywianie, aktywność, czas na wypoczynek, serwowanie sobie małych przyjemności).


U podstaw lagom leżą społeczno-polityczne idee. Szwedzka polityka opiera się na demokratyzmie i trosce o dobro grupy, co oznacza, że każdy ma równe szanse i prawa. Lagom jako sztuka umiarkowania ma zatem dawać pożądaną równowagę. Być może jest to jakiś sposób na życie w szwedzkim surowym klimacie?

Jeżeli jeszcze zastanawiacie się, po którą z trzech prezentowanych warto sięgnąć, to dopowiem, że oczywiście po Żyj lagom Anny Brones. Jest to książka bardziej o szwedzkiej kulturze, utrzymana w stylu lagom (sic!), napisana umiarkowanym stylem pozbawionym hurraoptymizmu neofity (jak to ma miejsce w książce Loli A. Akerström). Do tego okraszona jest przyjemnymi zdjęciami i bonusem pod postacią kilkunastu prostych przepisów na dania kuchni szwedzkiej.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...