poniedziałek, 29 lutego 2016

Co by było, "gdyby"... Asne Seierstad – Jeden z nas. Opowieść o Norwegii



Nad całą wyspą rozbrzmiewały przeróżne dźwięki. Początek jakiejś symfonii, piosenka Biebera, melodia z Rodziny Soprano albo po prostu standardowe dzwonki. Wiele telefonów było wyciszonych, bo ich właściciele próbowali się ukrywać i nie chcieli, żeby dźwięk ich zdradził. Te aparaty tylko świeciły w ciemności. Niektóre pod kocem, w jakiejś kieszeni, w zesztywniałej dłoni.
Tych telefonów miał nikt nie odebrać. Jedynie wyznaczeni do czuwania przy zmarłych słyszeli melodyjki i widzieli rozjaśniające się raz po raz ekrany.
Mama
Mama
Mama
Mama
Tak było, dopóki baterie nie zaczęły padać, jedna po drugiej.




To historia w stylu tych wbijających w fotel, a jednocześnie prawdziwa, okrutna i prawdopodobnie możliwa do uniknięcia. Taka spod znaku „gdyby”. Co by było, gdyby Wenche nie była tak obciążona psychicznie. Gdyby w odpowiednim momencie zareagowali pracownicy z Urzędu Ochrony Praw Dziecka i przekazali do rodziny zastępczej  jej syna, jak wynikało z wywiadu: zamkniętego, bez empatycznych odruchów i spontaniczności małego chłopca. Co by było, gdyby Jens, jego ojciec – dyplomata z Ministerstwa Spraw Zagranicznych zainteresował się wychowaniem syna. Gdyby ów syn nie musiał poszukiwać akceptacji w środowisku grafficiarzy i kreować na wielkiego przywódcę w gildii War of Warcraft? Gdyby nie zrodziłyby się w nim tak skrajnie nacjonalistyczne poglądy? Gdyby nie miał finansowych środków, dzięki którym skonstruował bombę i zakupił broń? 

A gdyby jednak mimo tego, co powyżej - zgłoszenie przypadkowego przechodnia potraktowano poważnie, gdyby tę żółtą karteczkę przeczytano od razu i gdyby przeczytano ją dokładnie. Gdyby uruchomiono specjalne procedury na wypadek ataku terrorystycznego? Gdyby wszystkie służby były w stanie gotowości i zamknęły drogi dojazdowe i legitymowały kierowców? Gdyby sprawdzono zawartość jego skrzyni? Czy to wszystko nie uchroniłoby od tej lawiny strasznych i krwawych zdarzeń? 

Utoya – norweska maleńka wysepka w kształcie serca na jeziorze Tyrifjorden. 22 lipca 2011 roku była miejscem masakry. Przez jednego człowieka, w ciągu niecałych dwóch godzin (!) zginęło 69 osób – głównie nastolatków, aktywistów Ruchu Młodzieży Partii Pracy. Zginęli, bo macierzysta partia, którą wspierali była odpowiedzialna za politykę imigracyjną. A tę politykę kompletnie negował Anders Breivik.

Zdjęcie ze strony racjonalista.tv


Co wiedziałam o Andersie Breiviku przed „Jednym z nas”? Że był sprawcą masakry na jakiejś wyspie w Norwegii, że odbywa karę więzienia i jest bardzo wyczerpującym psychicznie osadzonym domagającym się nowszych gier i większych wygód. Ale to, czego dowiedziałam się dzięki tej książce – wbiło mnie w fotel.

I nawet nie chodzi o rys psychologiczny tego człowieka, bo psycholi na tym świecie nie brakuje. Ale przede wszystkim o cały łańcuch zdarzeń, którego efektem była krwawa jatka pozostawiająca po sobie wiele niewinnych ofiar, a także wielką ranę w norweskich rodzinach i tymże społeczeństwie.
To, co mnie zdumiało najbardziej, to reakcja norweskich władz na sytuację kryzysową. Jak to było możliwe, że po dekadzie od zamachu terrorystycznego na nowojorskie World Trade Center, Norwegia nie potrafiła zareagować na jednego, samotnie działającego szaleńca?! Dlaczego po zamachu na dzielnicę rządową w Oslo nie zareagowano tak, jak wymagały tego stworzone procedury? A już po wszystkim zdumiewa nie tyle sposób traktowania oskarżonego, a później skazańca, ale również stosunek Partii Pracy i AUF względem rodzin ofiar w rocznicę po zamachu. 

Ta książka to wiele znaków zapytania i wiele wykrzykników. Ogrom zdumienia i możliwości dla snucia wielu historii alternatywnych, które na nieszczęście – wcale się nie zdarzyły. A powinny, aby uniknąć krwawego epilogu. „Jeden z nas” po lekturze zostaje w głowie na długo. Nikt, kto ją przeczyta, nie pozostanie obojętnym na jej treść.

To moja Książka 2016  roku. Już na jego początku? Odważnie stwierdzam, że tak. Bo sama nie wiem, co innego musiałoby mi się trafić przez kolejne 10 miesięcy, aby przebić tę historię. 



Jako suplement, ale najlepiej w trakcie czytania lub już po:



 6/6 (również za okładkę)
________________________________
Asne Seierstad – Jeden z nas. Opowieść o Norwegii (En Av oss. En fortel ling om Norge; przekł. Iwona Zimnicka), wyd. WAB

sobota, 27 lutego 2016

Uciekając przed nożycami cenzora. Shahriar Mandanipour - "Irańska historia miłosna"


Najlepszym sposobem na przekazanie czytelnikom zakazanych myśli bohaterów jest technika strumienia świadomości, ale wybrałem tę metodę narracji wcale nie dlatego, że pasuje do formy mojej opowieści. Chcę używać zdań pozornie poplątanych, pozbawionych czasowników albo w różnych czasach gramatycznych, zdań wyłaniających się z biegnącej zygzakiem pamięci, i chcę je zapisać tak, żeby obrazy, które przywołują, pomieściły się zgrabnie jeden w drugim, jak rosyjskie laleczki matrioszki. A to dlatego, że mam nadzieję tą metodą po cichutku obejść mur przebiegłości pana Pietrowicza, by wkroczyć na szeroką równinę wyobraźni i inteligencji swoich czytelników.*

w tle: irański Meczet Szacha, zwany również Meczetem Imama


„Irańską historię miłosną” kupiłam dzięki okładce. Czasem to właśnie twarz, a nie obiecujące wnętrze jest tym, co może mnie omamić – oczywiście jeżeli chodzi o książki. Czy mnie rozczarowała? Bynajmniej! Jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem, ciekawym eksperymentem i interesującą wycieczką do kraju, o którym lepiej jest czytać, niż w nim żyć.

Iran - kraj absurdów, nakazów, zakazów i bezwzględnego priorytetu religii. Kraj, gdzie kobiety stale muszą nosić chusty, a mężczyźni nie mogą się golić (upodabniają się tym do kobiet), ani nosić krawatów (bo niebezpiecznie wskazują kierunek na męskie genitalia). „Taniec” to słowo tabu. Nie ma prawa istnieć w irańskim słowniku, gdyż jest wulgarne, obsceniczne i kojarzy się arabskim tańcem brzucha. Jak zatem w irańskiej wersji nazwać film z Kevinem Costnerem „Tańczący z wilkami”, skoro nie znajdzie się w nim ani jednej niewiasty wykonującej zakazany taniec? Hmmm… Może coś wymyśli irański cenzor – ekspert od spraw zagrożenia moralności publicznej? Tyle tylko, że ów człowiek jest ślepy, a sceny opowiadają mu jeszcze inni cenzorzy… Jakież to dziwne i skomplikowane. A co z książkami? Tutaj włada ktoś, kto dzierży nożyczki. Pan Pietrowicz jest bezwzględny, wykreśla sporo i bardzo na zapas. Trzeba dbać o to, aby Irańczycy nie zostali skalani zachodnią zgnilizną. Tym bardziej kobiety – one są na to szczególnie podatne. Zresztą w ogóle podatne są na wiele grzechów. Właśnie dlatego nie można randkować, a gdy jednak randka się niechybnie zdarzy – delikwentka natychmiast kierowana jest na profilaktyczne badanie, czy zachowała swoje dziewictwo. Lepiej trzymać krótko, tak krótko – jak trwa dzieciństwo. Bo 9-letnia Iranka jest już oficjalnie kobietą i obowiązkowo musi ukrywać się za czarną chustą. Ale nie tylko ją szczelnie okrywa czerń - również wszelkie modelki w gazetach i katalogach mody (również ślubnej), sprowadzanych z zagranicy. Dużo i szeroko traktowane są pociągnięciami czarnego markera; ukryjmy wulgarnie obnażone ramiona i nogi! – niech dopełnią się wymogi stawiane przez Islam. 

Właśnie w takim świecie kwitnie miłość Dary i Sary. To nie jest związek w stylu zachodnim. To raczej relacja pełna tajemnic, niedopowiedzeń, metafor i szyfrów. Jak na ten przykład tajemne listy ukryte w treści bibliotecznych książek. Cóż za pomysłowość i lisie obejście religijnych zasad! Ale ta powieść, to nie tylko wątek miłosny. To raczej ciekawy dodatek do tego, czym raczy Shahriar Mandanipour. To coś więcej – opowieść o wielu odmianach miłości: trudnej, tajnej, zakazanej, zaszyfrowanej, pożądanej miłości, ale też o jej braku. O miłości do kina, o pragnieniu wolności i poszukiwaniu jej pośród wielu zakazów. A także o cenzurze. 

Autor bawi się nie tylko z czytelnikiem, ale i Panem Pietrowiczem – irańskim cenzorem, którego nożycom wciąż stara się umknąć. Czytelnik jest świadkiem i towarzyszem tych zmagań, obserwuje, jak pisarz lawiruje tekstem, o którym nie może dowiedzieć się smutny pan z biura do spraw cenzury. Prowadzi polemikę z cenzorem i bohaterami, a przy tym tych drugich traktuje jak marionetki – poruszani za sznurki muszą odegrać rolę w teatrze zakazanych scen.

A co wynika z tego ostatecznie? Ciekawy, pozornie surowy tekst dopiero powstającej i na bieżąco cyzelowanej powieści. Czytając „Irańską historię miłosną” wielokrotnie  miałam wrażenie, że oto siedzę z pisarzem przy wspólnym stole i jestem obserwatorem nie tylko dopiero rodzącej się powieści, ale i świadkiem umykania przed bezwzględnym cenzorem dbającym o irańską moralność. Okazuje się, że nawet  w świecie zakazów można znaleźć swoją wolność.

5/6
______________________
* Shahriar Mandanipour - "Irańska historia miłosna" (przekł, na podst. tłumaczenia z angielskiego - Maciej Świerkocki), wyd. WAB 2010



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...