„Nie mam pojęcia, co robić – przyznała. – Zakopałam się w kapeku i wyszłam z niego jak górnik, który przez dwa tygodnie był uwięziony w zapadniętym szybie. Jestem umorusana normami związanymi ze składem orzekającym, uwzględnianiem i odrzucaniem dowodów… ledwo dycham. I nie znalazłam nic.
(…)
Winny czy nie, trzeba było wykonać swoją robotę najlepiej, jak się potrafiło. Nie tylko dlatego, że wymagało tego prawo. Nawet jeśli broniło się ludzi pokroju Breivika czy Josefa Fritzla, sprawa szybko stawała się ambicjonalnym być albo nie być. Ostatecznie wszystko sprowadzało się do tego, czy uda się pokonać stronę przeciwną. Nie miało znaczenia, czy chodziło o przestępstwo ze sto czterdzieści osiem, rozbój, zgwałcenie czy spowodowanie katastrofy komunikacyjnej – koniec końców liczyła się tylko rywalizacja. Czysta, cholernie emocjonująca rywalizacja. Człowiek? Jego życie? Nikogo to nie obchodziło, nie o to toczyła się gra.” *
Aaaaaach! Taki świetny pomysł mi wpadł do głowy na podsumowanie „Kasacji” jeszcze w trakcie czytania, ale wszystko poszło w diabły, kiedy zamknęłam książkę (bo akurat wysiadałam z autobusu) i spojrzałam na okładkę. No nie! Ubiegła mnie Katarzyna Bonda, która napisała, że ta książka to jazda bez trzymanki. Zwyczajnie wyciągnęła mi asa z rękawa jeszcze przed tym, nim sama go tam sobie włożyłam!
Ale istotnie, akcja w tej książce właśnie taka jest – zwrotna, szybka, niebezpieczna. Zupełnie jak piracka jazda pani prawnik Joanny Chyłki z kancelarii Żelazny & McVay po stołecznych ulicach.
Uwielbiam prawnicze powieści. Niegdysiejszym guru był dla mnie John Grisham, więc kiedy Ryszard Ćwirlej „Kasację” porównał do książek mojego ulubionego autora – musiałam sprawdzić, czy rzeczywiście ma to jakieś przełożenie.
Zaczęło się dobrze, rozwijało się ciekawie, miejscami bardzo bawiło, by w końcu łupnąć i pozostawić mnie z rozdziawioną gębą. Jeżeli nie potrafię odkleić się od książki, a kiedy to zrobię (bo wzywają obowiązki), ale wciąż o niej myślę tworząc możliwe scenariusze i tylko czekam wolnego czasu, aby na powrót wrócić do lektury – to jasny znak, że książka na mnie działa. Ba! to książka, która wciąga. Właśnie taką moc miała nade mną „Kasacja”.
Mamy tutaj zadziorną, pyskatą i pewną siebie panią prawnik Joannę Chyłkę, która właśnie została trzyletnim patronem dla aplikanta Kordiana Oryńskiego. Nieopierzonego świeżaka w prawniczym świecie, który wiele jeszcze nie wie o tym, jak bardzo kręte są ścieżki prawa i kariery w zawodzie, który sobie wybrał.
Trafia im się obrona syna znanego bogatego i biznesmena, Piotra Langera – oskarżonego o zabójstwo dwóch osób. Sprawa jest o tyle śmierdząca, że z tymiż denatami przesiedział on dziesięć dni w swoim apartamentowcu. Sąsiadów i policję zaalarmował dopiero wydobywający się przez drzwi fetor, czym Langer zdawał się w ogóle nie przejmować, spokojnie zapraszając stróżów prawa za próg swojego mieszkania.
Sprawa jest oczywista: jest zbrodnia, są ofiary i jest sprawca, który gładko od podejrzanego staje się oskarżonym, a następnie skazanym. Przez całe śledztwo i rozprawę odmawia zeznań dla sądu i wyjaśnień dla swoich obrońców, przez co wydaje się być: niepoczytalny, zastraszony albo pogodzony z wyrokiem dożywotniego pozbawienia wolności (potwierdzonym zresztą orzeczeniem sądu apelacyjnego).
Coś tu jednak nie gra… A poza tym kasacja dla Chyłki jest sprawą ambicjonalną. Tym bardziej, kiedy prokuratorem jest kolega Rejchert, a jednym z ulubionych prawniczych oksymoronów jest obiektywna prawda.
Od momentu, kiedy kasacja przybiera formę składanego do sądu wniosku – fabuła rozkręca się na dobre i nie odpuszcza z czytelniczego napięcia wraz z ogłoszeniem wyroku przez sędziego Sądu Najwyższego. Samo zakończenie książki zbija z pantałyku i wszystko wywraca do góry nogami. Huh! Dobra, bardzo dobra robota!
Mogłabym uścisnąć dłoń autorowi nie tylko za tę wartką akcję, ale i za Joannę Chyłkę. To kobieta – rakieta. Wyszczekana z niej papuga, na dodatek bawiąca wypowiedziami i formułowanymi sądami. Na ten przykład dwa wyimki z tekstu książki:
„- Nie jestem niepoczytalny.
Zaległa cisza. Przeciągnęła się na tyle długo, że stało się jasne, iż oskarżony nie ma nic więcej do dodania. Prawnicy wymienili się spojrzeniami, a potem znów skupili wzrok na Piotrze.
- To wszystko? – zapytała Joanna.
Nie odpowiedział.
- I tak jest postęp – dodała. – Jeszcze trochę, a zaczniesz terkotać jak diesel na dworze.”
„- Jesteś wyjątkowo nieciekawym typem – podsumowała Chyłka z rezygnacją. – Nie umiesz nawet dobrze odegrać roli obłąkanego zabójcy.”
Bardzo ją polubiłam i mam nadzieję, że to nie jest to ostatnia książka Remigiusza Mroza z tą bohaterką. Cieszę się również, na samą myśl, że to thriller prawniczy. Pan R. uważa, że jestem dziwna skoro lubię czytać teksty ustaw i dokumenty pisane prawniczym bełkotem. Tak, wiem to jest jakiś rodzaj obłąkania ;) Dlatego, z uwagi na swoje zamiłowanie, ogromny plus daję również za tematykę i przyjęty w fabule język. Przyznaję, że odszukiwałam poszczególne paragrafy kapeka i wyrok Sądu Najwyższego z 28 czerwca 1977 r. ;) A poza tym podkreśliłam sobie, jak profesor prawa Radwański formułuje po swojemu hasło "Redakcja tekstu" jako „paralingwistyczne środki wyrazu związane ze zorganizowaniem wypowiedzi pisemnej w przestrzeni dwuwymiarowej znakami graficznymi” Piękne ;) Tak wiem – jestem dziwna ;)
Ale nie bójcie się - książka nie jest niestrawnie naszpikowana prawniczym bełkotem. Jest on raczej zgrabną ozdobą do kwiecistego i ciekawego formułowania tekstu przez Remigiusza Mroza. Na ten przykład coś lżejszego:
„Gdy spojrzał jej w oczy, odniosła wrażenie, jakby spozierało na nią zło w czystej postaci. Był winny jak ocet. Bez dwóch zdań.”
„Co tak stoisz jak jełop?
- Czekam na rozkazy.
- Siadaj – poleciła Chyłka, a młody ciężko opadł na krzesło przed jej biurkiem.
Niezbyt wygodne, stwierdził w duchu Kordian, co świadczyło o tym, że to miejsce przeznaczone było jedynie do pracy, nie do spotkań z klientami. Żadna kancelaria, a szczególnie Żelazny&McVay, nie sadzałaby kur znoszących złote jaja na tak twardej grzędzie.”
Jestem pod wrażeniem i wciąż w czytelniczym napięciu, mimo że książkę skończyłam czytać już dobre dwie godziny temu. Gratulacje Panie Mróz! Czekam na nową sprawę, którą zajmie się pani prawnik Joanna Chyłka. A niechby i nadal w duecie z Zordonem.
„- Czego byś chciał, Zordon?
- Nie wiem – burknął.
- Sprawiedliwości? Na świecie jest właśnie taka sprawiedliwość, jaką dostaliśmy. Każdy ma swoją rolę do odegrania. Prokurator wyolbrzymia, my pomniejszamy, a sędzia szuka czegoś pośrodku. A przedtem ktoś układa normę prawną, wokół której wszyscy tańczymy jak pieprzeni Indianie, odpychając się wzajemnie i podkładając sobie nogi. To jest sprawiedliwość w demokratycznym wydaniu.
Pokiwał głową, bo może coś w tym było.”
(w pełni zasłużone) 6/6
Egzemplarz do recenzji przekazało wydawnictwo Czwarta Strona
_____________________________
* cytaty: Remigiusz Mróz – Kasacja, wyd. Czwarta Strona (Grupa Wyd. Poznańskiego Sp. z o. o.); Poznań 2015
Recenzja bierze udział w akcji blogowej: