środa, 29 czerwca 2016

"Wymyśliłem, zbiliśmy fortunę"*. Albert Jack – Z Galileusza też się śmiali


Zastanawiając się nad przeszłością, gdy chodzi o te gałęzie przemysłu, piszący te słowa nie jest skłonny do narzekań i twierdzenia, że to on zasadził drzewa, a inni zebrali owoce. Osiągnięć zawodowych nie powinno się oceniać wyłącznie w dolarach i centach, jak to zbyt często ma miejsce. Powód do żalu pojawia się wtedy, gdy tego, co człowiek zasieje, nikt nie zbiera. (Charles Goodyear, wynalazca wulkanizacji kauczuku)


Wszystkie przedmioty, które widać na powyższym  na zdjęciu nie byłyby dzisiaj obecne i tak powszechne (że wręcz się o nich nie myśli, jako rzeczach istotnych), gdyby nie wynalazcy, którzy stali za ich odkryciem.

Jednakże droga od idei, przez jej realizację i przekonanie innych o niezbędności wynalezionego przedmiotu bywała kręta i wyboista. I nie zawsze przynosiła ze sobą finansowe zadowolenie. Często opór przy wprowadzaniu innowacji pojawiał się nie ze strony zwykłych konsumentów, ale oświeconych naukowców i ekspertów. Świetnym przykładem jest tutaj cytat Petera Ustinova: Gdyby świat jakimś cudem samoistnie wyleciał w powietrze, ostatnie, co dałoby się usłyszeć, to głos eksperta mówiącego: „To niemożliwe”.

Takim siejącym defetyzm ekspertem był wybitny szkocki naukowiec, przewodniczący brytyjskiego Towarzystwa Królewskiego Lord Kelvin,  William Thomson, który u schyłku XIX wieku oświadczył, że: promieniowanie X okaże się mistyfikacją, radio nie ma przyszłości, a także maszyny latające cięższe od powietrza są czymś niemożliwym. Mimo tych stwierdzeń współczesna medycyna czerpie pełnymi garściami z możliwości zdjęć rentgenowskich, radio to wciąż popularne źródło informacji i rozrywki, a samoloty są jednym z bezpieczniejszych i częściej wybieranych środków lokomocji w przypadku chociażby wakacyjnych wyjazdów.

Oczywiście nie tylko Lord Kelvin był tak pewny swych stwierdzeń i tak bardzo rozminął się z rzeczywistością. Byli też inni:
Rakieta nigdy nie będzie w stanie opuścić atmosfery ziemskiej (New York Times, 1936 r.)

Zwierzęta, które się poruszają, mają kończyny i mięśnie. Ziemia nie posiada ani kończyn, ani mięśni, a zatem się nie porusza. (Scipion Chiaramonti, profesor filozofii i matematyki na Uniwersytecie w Pizie, wypowiedź z 1633 r. na temat teorii Galileusza)

Koń jest i zostanie, a automobil to tylko nowość, przelotna moda i nic więcej. (słowa prezesa Michigan Savings Bank przestrzegającego prawnika Henry’ego Forda przed inwestowaniem jego przełożonego w Ford Motor Company)

Przemierzyłem ten kraj wzdłuż i wszerz i rozmawiałem z najlepszymi ludźmi, i mogę was zapewnić, że przetwarzanie danych to chwilowa moda, która nie przetrwa roku. (Redaktor odpowiadający za książki biznesowe w wydawnictwie Prentice Hall, 1957 r.)


I tak dalej… Wbrew teoriom sceptyków jednak udało się wprowadzić wiele innowacji i udogodnień, a nawet udowodnić, że nawet eksperci nie zawsze są dobrą wyrocznią. Podróżując koleją nie dusimy się śmiertelnie z powodu rozwijającej przez lokomotywę prędkości, ani nie odnotowano, aby żołnierze stali się przez to zniewieściali, w metrze nie ociekamy od ścieków, a przez kody kreskowe umieszczone na produktach automatycznie nie wpadamy w moc szatana. Ciekawe jednak, czy gdyby nie wybuch wojny kobiety nadal nosiłyby gorsety, a jednorazowe maszynki do golenia może nie byłyby tak popularne? I jak wyglądałby ostatecznie telefon, gdyby to prawnik Bella, a nie Graya zrobił sobie przerwę obiadową i przez to spóźnił dwie godziny ze złożeniem wniosku o patent dla nowego wynalazku?

Z tej książki wyłuskałam sobie trzech bohaterów: niedocenionego Franka Whitlle’a twórcę silnika odrzutowego (gdyby wcześniej wdrożono jego pomysł, to być może przewaga na wojennej szali mogłaby zdarzyć się o wiele szybciej?), docenionego pośmiertnie Charlesa Goodyera (który wynalazł sposób wulkanizacji kauczuku i choć się na tym nie wzbogacił, a owoce jego pracy zebrali po latach inni – zdobył pośmiertne uznanie) oraz Henry’ego Forda, który nie tylko stworzył samochód produkowany na masową skalę, ale jest dzięki temu „ojcem” autostrad, korków, fastfoodowej popkultury i całego stylu życia, który jest możliwy dzięki samochodom.

Ale wynalazki, o których mowa w tej książce, to nie tylko kategoria typowo technicznych przedmiotów. Znalazło się również miejsce dla ciekaowstek o produktach żywnościowych, popkulturze, biznesie, a także o wynalazkach śmiesznych, przypadkowych lub też porzuconych głęboko w szufladach.

I chociaż korekta polskiego wydania nie ustrzegła się kilku błędów, miejscami zżymałam się na stylistyczne konstrukcje zdań i wrzucanie niezwiązanych z omawianym wynalazkiem cytatów, to lektura była mimo to przyjemnie spędzonym czasem. Nawet pokuszę się o stwierdzenie, że niektóre ciekawostki były zaskakujące, a opisana droga dojścia do wynalazku wielokrotnie zdumiewała. Polecam lekturę wszystkim ciekawskim - nie tylko aspirującym do roli naukowca i wynalazcy ;)


4/6 (i 6/6 za okładkę)
_________________________________
Albert Jack – Z Galileusza też się śmiali (They laughed at Galileo, przekł. Jolanata Sawicka); wyd. MUZA SA 2016
Egzemplarz do recenzji przekazało wyd. MUZA SA

* King C. Gillette w liście do swojej żony (wszystkie umieszczone cytaty pochodzą z recenzowanej książki)

niedziela, 26 czerwca 2016

Z bliska o niedalekich podróżach. Łukasz Długowski – Mikrowyprawy w wielkim mieście. Wypocznij i naładuj baterie


Z jakiegoś powodu to, co mamy pod ręką, wydaje nam się mniej ciekawe niż to, co jest na drugim kontynencie. Tam, w tej Amazonii, Patagonii, Himalajach, na stepach albo w delcie Nilu to dopiero mają przygodę! A my, tu? Nic ekscytującego.*



W całym swoim życiu zwiedziłam naprawdę malutki kawałek świata. Tak się złożyło, że nie zawsze miałam czas lub możliwości, aby chociażby zwiedzić część Europy, a co dopiero mówić o lotach na inny kontynent. Czy żałuję? Trochę tak. Ale przede mną, mam nadzieję, jeszcze cały kawał życia, więc liczę, że kiedyś jednak będę w Wilnie, skąd pochodzą dziadkowie, porozmawiam po rosyjsku w Moskwie, objadę słoneczną Toskanię i resztę Sycylii, zmarznę w krajach skandynawskich, zadziwię się Japonią i pozadzieram głowę w Nowym Yorku. Ale póki co – odkrywam uroki Polski.

Bo to wcale nie musi być tak, że ładnie i ciekawie jest tylko za granicą. Na ten przykład z sentymentem wspominam poranny spacer po sennym, lekko jeszcze zamglonym Tykocinie. No i zakochałam się w Beskidzie Niskim. I chociaż natura nie zostawiła tam tak oszałamiających śladów, co w czeskim Skalnym Mieście, za to ja zostawiłam część siebie w tej beskidzkiej ciszy, pustce i łemkowskich cerkwiach. I nic dotąd nie smakowało tak bardzo, jak kanapki (z chleba pieczonego w piecu na liściach kapusty przez gospodarza - Łemka) podczas suszenia mapy, wcześniej skąpanej w Wisłoce.

Taka ze mnie prosta kobieta ;) Wybieram niepopularne kierunki bez potrzeby bycia outsiderem.
A tymczasem na mojej podróżniczej liście dopisują się kolejne polskie ciekawostki, które chciałabym zobaczyć. I nie mam zamiaru ścigać się ze światem.

Innym sposobem na slow turystykę, bo za taką w istocie uważam swoje zamiłowanie do krajoznawstwa, mogą być mikrowyprawy. W tym specjalizuje się Łukasz Długowski, który zachwycił mnie swoją ideą bliskiego podróżowania. On odkrył uroki dalekich, egzotycznych, a nawet ekstremalnych wypraw, a mimo to z ogromnym zapałem opisuje, jak przyjemną przygodą może być podróż za grosze, na własnych nogach i wcale nie tak daleko od domu. 

Które dziecko nie marzy o nocowaniu w ogrodzie podczas ciepłej, letniej nocy? To jest coś, co może zafundować sobie każdy nawet bez posiadania jednorodzinnego domu z własnym kawałkiem trawnika. Zamiast wymówek, można wybrać się z namiotem na łąkę, działkę znajomego, czy nawet… spać na hamaku w lesie ;) Długowski przyznaje, że to wielka frajda i wcale nie trzeba od razu włączać strachu przed dziką naturą. Zresztą – można znaleźć miliony możliwości, aby poznać uroki otaczającego świata: spłynąć kajakiem, w czatowni obserwować jelenie na rykowisku, przespać się w kopalni soli w Wielczce, jamie śnieżnej lub w portalu wiszącym na skale, przejechać rowerem większy kawałek nieznanej jeszcze okolicy, czy skoro świt wykąpać się w rzece. 
Jednak ze wszystkich mikrowypraw autora szczególnie urzekło mnie nocowanie na pomoście nad jeziorem w Puszczy Zielonka wraz z pobudką skoro świt przy akompaniamencie ptasich treli, czy wspólne z żoną obserwowanie w zupełnej ciemności (i z termosem gorącej czekolady w dłoni) deszczu meteorytów.

Bo w mikrowyprawach wcale nie chodzi o to, by pojechać jak najdalej.  Podczas nich nie jest się polarnikiem, himalaistą czy globtroterem. To ma być uszczknięcie z kawałka zwykłej codzienności jej niezwykłego charakteru. To przede wszystkim ładowanie akumulatorów przez pozorne nicnierobienie. Bez zbędnych większych przygotowań, czy kosztów i wbrew wszelkim wymówkom. Ba! To ma być przede wszystkim ten jakże mało popularny i traktowany po macoszemu - odpoczynek. Niech zatem o jego pochwale przemówi sam autor:

Usiadłem na cyplu i gapiłem się na płynącą wodę. Uspokajała mnie, wyciszała, pogłębiała oddech. Potem gapiłem się na niebo, choć właściwie nie było na co: ciemniejący błękit i trzy białe kreski po samolotach. Ale gapiłem się jakby to było najwspanialsze dzieło największego z malarzy.
Gapić się, lenić, leniuchować, byczyć, odpoczywać, wypoczywać, wałkonić się – słowa związane z czasem wolnym często mają negatywny wydźwięk, jakby praca była świętością, a odpoczynek niczym więcej, jak brakiem pracy. Złem. Inna rzecz – tych słów na odpoczynek mamy niewiele. Eskimosi mają ponad 20 słów na śnieg i kilkanaście na kolor biały. Mają, bo obcują z nim codziennie i jest dla nich ważny. Potrafią rozpoznać różne jego postaci. My mamy tylko kilka na wypoczynek, jakbyśmy strasznie rzadko mieli z nim do czynienia albo jakby był zakazany. Nie wolno było o nim mówić. Jak jeszcze do niedawna seks – wolno go uprawiać, ale przy zgaszonym świetle i pod kołdrą.**

Tak naprawdę największą wartością tej książki nie są same opisy pomysłów na mikrowyprawy, których doświadczył autor. To tylko pewna wskazówka dla własnych preferencji i możliwości. Najciekawsze były rozdziały – wywiady: o wpływie przyrody na zwalczanie stresu, o tym, jak utraciliśmy więź z naturą, dlaczego nasze mózgi są zielone, a umysł niebieski, jak żyć w mieście i być szczęśliwym oraz o tym, dlaczego nie potrafimy wypoczywać. A także sporo informacji o tym jak i gdzie zorganizować mikrowyprawę, dlaczego powinno się na nią wyruszyć i jakie można napotkać przy tym przeszkody, a co zyskać.

Klasyfikuję tę książkę w kategorii slow life, turystyki oraz afirmacji życia i przyrody jednocześnie. A czytałam ją głównie na ogrodowej huśtawce przy gwizdach latających jerzyków. I chociaż leśnikiem nigdy nie zostanę – zawsze mogę wybrać się na kojący spacer po zielonym lesie ;) A tamte podróże marzeń? Świat nie ucieknie, jeszcze zdążę, mam nadzieję, zwiedzić conieco.


6/6
______________________
*, ** cytaty: Łukasz Długowski – Mikrowyprawy w wielkim mieście. Wypocznij i naładuj baterie, wyd. MUZA SA 2016
Egzemplarz przekazało wydawnictwo MUZA SA

niedziela, 19 czerwca 2016

Niezupełnie wakacyjna plaża. Chris Cleave – Między nami


Kiedy człowiek budzi się pod rozpalonym słońcem, w pierwszej chwili znajduje się poza czasem i nie wie, gdzie jest. (…) Czujesz drobne ziarenka na gołej skórze i na chwilę zmieniasz się w piasek przenoszony wiatrem przez całą plażę. (…) W końcu dociera do ciebie, że nie, nie jesteś piaskiem, bo skóra, po której ten piasek się przesuwa, należy do ciebie. (…) więc otwierasz oczy, spoglądasz na siebie i mówisz: „Ach, więc jestem dziewczyną, dziewczyną z Afryki. Tym właśnie jestem i tym zostanę”, a zmieniająca kształty magia snów cofa się w głąb ryczącego oceanu. *



Kupując tę książkę, a było to jakieś 2 lata temu, zupełnie nie wiedziałam, o czym jest fabuła. Miała być tajemnicą, o którą zadbał wydawca. Tym bardziej wcale nie pojawiła się na mojej półce po cukierku, obiecującym zaskakujące doznania dzięki hasełkom: „Szokująca” (Newsweek), „Doskonała” (The Daily Telegraph), „Urzekająca” (The Economist), czy „Przerażająca” (The Baltimore Sun).


Nie działają na mnie takie marketingowe haczyki, czasem wręcz odrzucają od sięgnięcia po książkę. Wolę sama ustanowić osobisty ranking bestsellerów. Kupiłam ją jednak dzięki przedniej stronie okładki. Urzekł mnie ten projekt autorstwa Roberto De Vicq De Cumtich'a zrealizowany w stylu kamei

Ale co z samą fabułą? Było warto kupić w ciemno sugerując się tylko okładką? Przecież ważniejsza jest treść, a nie samo opakowanie. Czy wydawca naciągnął mnie na kasę? Nie, nie żałuję, że dałam się namówić. Nawet te hasełka z tyłu pasują do moich przemyśleń po lekturze. I nawet powtórzę ten manewr i bez wyjawiania szczegółów sama będę teraz namawiać do jej przeczytania.

Istotnym motywem jest plaża, bo ona wszystko zaczyna i kończy. Szkielet fabuły oparty jest na temacie ucieczki przed prześladowaniami i konfliktami zbrojnymi. Ale nie jest to typowa kolejna książka o uchodźcach. Tych akurat sporo można znaleźć w dziale reportaży. I jakkolwiek to ważny, a nawet ostatnio bardzo gorący temat, to nadmiar prasowych i reporterskich doniesień chyba już nieco większość drażni, odczula na krzywdę i każe trzymać się z daleka. A jednak ta powieść choć wpisuje się tematem w tę gorączkę, to zupełnie inny kaliber. I całe szczęście, że nie szukałam w Internecie żadnych spojlerów i streszczeń, bo może na samo hasło „uchodźca” wcale bym po nią nie sięgnęła? 

Zatem z przekory i dla wzbudzenia ciekawości nie napiszę więc, dlaczego pewna Nigeryjka chciałaby być brytyjską monetą funtową, z czym może kojarzyć się zapach herbaty, ile i jakich można opracować wariantów samobójstwa, dlaczego pomalowane na czerwono paznokcie u stóp mogą być sposobem na przetrwanie i co ma z tym wszystkim wspólnego nauka królewskiej angielszczyzny. Niech to pozostanie tajemnicą… do czasu, aż sami sięgnięcie po ten tytuł. Usilnie do tego namawiam ;)


5/6
________________________________________
*Chris Cleave – Między nami (The Other Hand, przekł. Aldona Możdżyńska), wyd. Świat Książki 2012
Czarno-biała fotografia autorstwa Adama Golca (z książki Joanny Bator „Wyspa Łza”)


sobota, 4 czerwca 2016

Wydarzy się w czerwcu...


Minął targowo-nagrodowy maj, czas na bardzo ciekawy czerwiec. A dziać się będzie sporo:


4-5 czerwca (czyli dzisiaj i jutro): Warszawski Weekend Księgarń Kameralnych.


Sprawdźcie na stronie wydarzenia, które księgarnie biorą udział i w miasto ;)




10-12 czerwca (czyli za niecały tydzień): 4. Big Book Festiwal. 


Tegoroczna edycja odbywać się będzie na terenach Pałacu Szustra przy ul. Morskie Oko. Tutaj program.



16 czerwca (w czwartek za 2 tygodnie): XIII Ogólnopolskie Święto Wolnych Książek.




18 czerwca (w sobotę za 2 tygodnie): Imieniny Jana Kochanowskiego w Parku Krasińskich. Tym razem gościem specjalnym "będzie" Krzysztof K. Baczyński.


Wprawdzie na stronie internetowej wydarzenia program jest wciąż w przygotowaniu, ale z opisu wynika, że szykują się fajne atrakcje: Gościem specjalnym tegorocznych Imienin Jana Kochanowskiego będzie Krzysztof Kamil Baczyński, którego postać zostanie przypomniana w mniej znanych, zaskakujących kontekstach. Praca w drukarni, którą wykonywał Baczyński, stanie się punktem wyjścia do dyskusji o projektowaniu i produkcji książek – rozmawiać będą między innymi Piotr Rypson i Przemysław Dębowski. Pracownia Kwiaciarnia Grafiki przygotuje inspirowany grafikami Baczyńskiego pokaz sitodruku, a same grafiki i rękopisy będzie można obejrzeć w otwartym dla zwiedzających Pałacu Rzeczypospolitej. Justyna Sobolewska zapyta młodych pisarzy, czym jest dla nich Warszawa, Barbara Schabowska porozmawia o Baczyńskim z Wiesławem Budzyńskim, a szef kuchni Maciej Nowicki opowie, co jadano kiedyś na warszawskich imieninach i pokaże, jak te potrawy przygotować.




A na co Wy czekacie w czerwcu? :)



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...