Zawsze dziwnie się czuła, kiedy coś przypominało jej, jak blisko ta najgorsza część miasta znajdowała się od domu, w którym się wychowywała, i okolicy, którą doskonale znała i w której czuła się bezpiecznie bez względu na porę dnia. To miasto było jak dobrze przetasowana talia kart: w każdym rogu można było spotkać równie dobrze zgubę, jak i ratunek.*
Na koniec roku trafiła mi się książka, wobec której trudno mi się określić, czy ostateczne mi się podobała, czy może jednak nie. I właściwie dlaczego trapi mnie taki znak zapytania?
Nowy Jork, rok 1883. Próżno tu szukać budynków sięgających nieba i żółtych taksówek. Po pokrytych brukiem ulicach jeżdżą dorożki, kobiety noszą długie, obszerne suknie, właśnie dla ruchu otwiera się niedawno ukończony Most Brookliński, a postawienie Statuy Wolności jest dopiero w planach.
To również czas, kiedy kobietom jest naprawdę trudno: antykoncepcja i aborcja jest zakazana, a wszelkie nimi zainteresowanie grozi sankcjami karnymi. Kobiety, które zajdą w ciążę – muszą urodzić. Nawet za cenę własnego zdrowia lub życia. A nawet jeżeli tylko zainteresują się pokątnie przemycanymi informacjami dotyczącymi antykoncepcji, mogą nadziać się na podstęp Anthony’ego Comstocka, inspektora pocztowego i jednocześnie sekretarza Towarzystwa na Rzecz Walki z Występkiem.
Po drugiej stronie są kuzynki Sophie i Anna Savard. Obie są lekarkami, a ta profesja wykonywana przez kobiety nie jest jeszcze zbyt powszechna, ani nawet szczególnie poważana przez większą część męskiego świata lekarzy, jak również pacjentów. Ale to one są świadkami tego, jak bardzo kobiety cierpią przez zakazy w sferze prokreacji. One przyjmują kolejne porody i przynoszą pomoc w przypadku źle, niechlujnie i pokątnie dokonywanych aborcji. A te nie są wcale rzadkością. Wiedzą też, że każda edukacja, którą kierują do zainteresowanych kobiet jak zabezpieczyć się przed ciążą, w przypadku donosu - może je zaprowadzić na salę sądową w roli oskarżonych o szerzenie występku i nieobyczajności. Tymczasem w mieście pojawiają się kolejne martwe ofiary bestialsko dokonanych aborcji. I co gorsza – wszystko wskazuje na to, że ich autorem może być jedna osoba…
Tyle, jeżeli chodzi o zarys fabuły. A ta w trakcie czytania ewoluuje. Zaczyna się jako powieść społeczna opisująca zderzenie bogatego nowojorskiego świata z biedotą poupychaną w zatęchłych, zagrzybionych i przeludnionych kamienicach. Miasto jest narodowościowym tyglem, w którym mieszają się języki świata, napływają kolejne rzesze imigrantów, których dziesiątkują choroby zakaźne, a sierocińce pękają w szwach. Kobiety-lekarze muszą co krok udowadniać, że są godne wykonywanej profesji, a seksualność jest tematem tabu.
Następnie powieść przechodzi w obyczajówkę z elementami romansu. Obie kuzynki biorą pod swoje skrzydła parę włoskich sierot, ale i znajdują miłości swojego życia, snują plany na przyszłość, pojawiają się zaręczyny i śluby. Ale już w międzyczasie rozwija się niezły kryminał, bo oto sierżant Mezzanotte, mąż jednej z bohaterek zajmuje się tajemniczą sprawą śmiertelnych aborcji, które noszą znamiona ewidentnych morderstw, a modus operandi każe myśleć, że ktoś dokonuje ich naumyślnie.
Przyznaję, że wątek kryminalny jest w tej powieści najciekawszy. Chociaż i samo nakreślenie sytuacji kobiet pod koniec XIX wieku zabrzmiało groźne, bo okazuje się, że współczesność chyba chciałaby na tym polu wrócić do przeszłości. W zasadzie to było ciekawe, kiedy mieszały się różne wątki. Ale to również zabójstwo dla tej książki. Odniosłam bowiem wrażenie, że autorka chciała zawrzeć dużo więcej, niż zdołała napisać. I chyba nie do końca zdecydowała, który wątek będzie tym głównym. W efekcie czego zakończenie książki pozostawiło mnie z pytaniami, na które nie otrzymałam odpowiedzi, bo wątki wydają się urwane. Nie uzyskałam też odpowiedzi, do czego odwołuje się tytuł powieści. Nawet zastanawiałam się, czy to nie jest czasem tylko pierwszy tom większej historycznej sagi… Ale nie, nic takiego nigdzie nie znalazłam. A może źle szukałam…?
Na obronę „Złotej godziny” muszę przyznać, że czytało się ją naprawdę dobrze. Może miejscami była napisana zbyt naiwnie, ale im dalej w fabułę, tym bardziej wsiąkałam w atmosferę XIX wiecznego Nowego Jorku. W wyobraźni słyszałam stukot kół dorożek po kocich łbach, widziałam kobiety w zabudowanych, czarnych i długich do kostek sukniach i wieczorne ulice oświetlone gazowymi lampami, czułam zapach stęchlizny w dzielnicach biedy, które odwiedzały lekarki i smak włoskiego jedzenia w domu rodziny Mezzanotte. Tyle tylko, że nie wiem, co właściwie było tym głównym wątkiem. I właśnie tej niewiadomej mi żal…
3/6
__________________________
*Sara Donati – Złota godzina [The Gilded Hour]; Wydawnictwo Kobiece 2016
Egzemplarz recenzencki przekazało Booksenso
Egzemplarz recenzencki przekazało Booksenso
https://ridero.eu/pl/books/mentis/
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie!
Bardzo proszę o głosy, napisałyśmy z przyjaciółkami książkę i bardzo chciałybyśmy dostać się do następnego etapu. Głosowanie trwa do 15 stycznia i każdy może zagłosować tylko raz :) Będziemy szczerze wdzięczne za pomoc :)