środa, 15 marca 2017

O uporze. I o tym, że książki są niebezpieczne. Umberto Eco – Imię róży


Zimno robi się w skryptorium, boli mnie kciuk. Porzucam to pisanie nie wiem dla kogo, nie wiem już o czym; stat rosa pristina nomie, nomina nuda tenemus [Dawna róża pozostała tylko z nazwy, same nazwy nam jedynie zostały (łac.).*




Przy urodzinowym wpisie, kiedy to zdradzałam jak wygląda mój czytelniczy profil, zapomniałam napisać o jednym. O uporze. Otóż nie zwykłam czytać wielokrotnie jednej i tej samej książki. Boję się rozczarowania, które dopadło mnie po powtórnym czytaniu „Mistrza i Małgorzaty” M. Bułhakowa. Wyjątek robię wyłącznie dla „Gry w klasy” J. Cortazara i „Wichrowych wzgórz” J. Brontë. Jednakowoż moim małym czytelniczym wyzwaniem są książki nieprzeczytane do końca. Doczytuję na ten przykład dawne lektury szkolne. Tych odrzuconych nie było wcale tak wiele: „Dziady” A. Mickiewicza i „Krzyżacy” H. Sienkiewicza (te już doczytałam), „Lord Jim” J. Conrada (jest już ułożony na tegorocznym stosie wyzwań) i „Uczniowie Spartakusa” H. Rudnickiej (udało mi się ją dorwać na wymianie w Kordegardzie; zapewne łyknę ją w któryś weekend).

A teraz przejdźmy do „Imienia róży”, która była mi ością od 2 lat. Pan R. rozkochany w tej książce (a i inne książki U. Eco nie są mu obojętne) gorąco mi ją polecał. No i w końcu namówił! 2 lata temu była moją wakacyjną książką, którą… porzuciłam po około 50 stronach. A wszystko przez długi i bardzo szczegółowy fragment opisujący portal kościoła (jeżeli wiecie, który fragment mam na myśli). W zeszłym roku – podejście drugie: wspólne słuchanie audiobooka. To było fajne, bo Pan R. od razu dodawał własne komentarze, które rozjaśniały treść. Ale cóż z tego, skoro słuchając… przysypiałam. Porzuciłam i tę formę po ok. 3 godzinach słuchania. Pan R. miał ze mnie niezły ubaw, a jednocześnie wciąż się dziwił, że nie wciąga mnie ten średniowieczny świat w wyobrażeniu elokwentnego Eco. „Przebrnij pierwsze 100 stron, potem na pewno cię wciągnie” – mówił. I wciąż sobie ze mnie dworował. Postanowiłam odebrać mu oręż i raz jeszcze odpaliłam audiobooka jako zabijacz czasu podczas wózkowych spacerów z Jacentym.

Minął tydzień i… nie mogę uwierzyć, że „Imię róży” nareszcie udało mi się „przeczytać”. Wsiąkłam! Spodobało mi się! I nawet, kiedy podczas słuchania zdarzało mi się usnąć (to w tych momentach, kiedy wieczorami w półmroku jednocześnie karmiłam Jacentego) – wracałam do urwanej treści. Na bieżąco komentowałam i stawiając hipotezy głośno zgadywałam, jakie może być rozwiązanie zagadki. No kto by pomyślał, że sprawa przybierze taki obrót?! Hmmm… jak to się mawia: nie ma róży bez kolców ;) Musiałam przyznać rację Panu R. - Umberto Eco stworzył ciekawą intrygę i zgrabnie (a jednak!) opakował ją w alegoryczny i bogato opisany mikroświat średniowiecznego opactwa.

Listopad 1327 roku. W benedyktyńskim opactwie pojawia się dawny inkwizytor, franciszkanin Wilhelm z Baskerville wraz z nowicjuszem Adso z Melku, aby zbadać tajemnicę śmierci jednego z braci. A kiedy wszelkie tropy wskazują na samobójstwo – w opactwie rozpoczyna się seria morderstw, których wyjaśnienie być może odnosi się do Apokalipsy św. Jana. I te zbrodnie bada brat Wilhelm jednocześnie przyglądając się życiu w murach opactwa, przeprowadza rozmowy o ubóstwie, heretykach, mądrości ludzkiego umysłu, ziołach, śmiechu i księgach. Księgi mają tu niebagatelne znaczenie, tym bardziej, że owe opactwo szczyci się najbogatszą na świecie biblioteką, do której jednak dostęp ma tylko bibliotekarz i jego pomocnik.

Plan opactwa


Natomiast sama biblioteka oraz to, co w sobie mieści jest potwierdzeniem tego, że książki są… niebezpieczne. Bowiem już nie tylko morderstwa są problemem, kórego rozwikłaniem zajmuje się brat Wilhelm, ale również odkryciem tajemnicy tego obszernego pomieszczenia. I właśnie za sprawą tejże „Imię róży” powinnam postawić na półce z książkami o książkach. Ale ponieważ trup ściele się tu gęsto jest również kryminałem. Wszystko przetkane fragmentami o niesławnym papieżu Janie XXII z okresu awiniońskiego, o inkwizycji i historią brata Dulcyna. Ciekawy to mariaż udekorowany średniowieczną symboliką, biblijnymi odniesieniami i historycznymi faktami. Ze słuchawkami w uszach projektowałam kolejne wersje możliwego rozwiązania. Pan R. tajemniczo się przy tym uśmiechał, a ja nie potrafiłam z tego odczytać, czy zmierzam w dobrą stronę. To jest właśnie to, za co lubię kryminały – główka pracuje! I co się okazało? W części obrany trop był słuszny, jednak rozminęłam się z odpowiedzią na zagadkę, którą zadał Umberto Eco. 

Zabawa była przednia. Tym bardziej, że audiobook z Krzysztofem Gosztyłą w roli lektora słuchało się naprawdę przyjemnie. Na zakończenie przygody z „Imieniem róży” zrobiłam sobie z Panem R. wspólny wieczór filmowy. Świeżo po lekturze byłam nieco rozczarowana tym, jak po macoszemu została zinterpretowana ta złożona i bogata książka. Niemniej Sean Connery w roli brata Wilhelma wypadł znakomicie. 

I wiecie co? Brat Wilhelm dzięki uporowi rozwikłał kryminalną zagadkę, a ja dzięki uporowi nie tylko nareszcie przeczytałam tę książkę, ale… postanowiłam, że jeszcze do niej wrócę. Mam bowiem wrażenie, że zgubiłam wiele koronkowych detali, jakie zawiera ta powieść i mam nadzieję wyłuskać je następnym razem.


Do trzech razy sztuka, to jednak dobra metoda ;)


5/6
____________________
* Umberto Eco, Imię róży [Il nome della rosa; przekł. z włoskiego Adam Szymanowski]; wyd. Agora SA 


2 komentarze:

  1. Ależ przecież ten opis portalu był przepiękny! ;) Ja czytałem już dawno temu, ale pamiętam, że chwyciło mnie od początku. Choć zdecydowanie nie jest to powieść do szybkiego czytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan R. ma podobne zdanie, co i Ty. Mnie za trzecim podejściem już tak nie zamęczył, choć nadal się nie zachwycam ;) Ale dziękuję lektorowi, za tak przyjemne słuchowisko :)

      I tak, masz rację - to książka do powolnego czytania, bo wtedy można wychwycić te smaczki. Stąd moja myśl o powrocie do książki... kiedyś tam :)

      Usuń


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...