sobota, 25 sierpnia 2018

O samolotach i innych odlotach. Remigiusz Mróz - Czarna Madonna


W jednym z japońskich serwisów wyczytałem, że na pokładzie Japan Airlines 123 znajdował się pewien obraz, który miał trafić do Osaki, by stamtąd zabrano go do muzeum w Europie. W ładowni Air Hibernia 3836 przewożono zaś dzieło, które niegdyś zostało zrabowane z Jerozolimy i które wracało na należne mu miejsce.
Oba obrazy były Czarnymi Madonnami.*



Ta książka pojawiła się w domu zupełnie nieproszona. Urozmaiciła mi jednak czytelniczo upalną część sierpnia… zeszłego roku. Tak, tak – trochę mi zajęło czasu napisanie tej recenzji, choć w głowie ułożoną miałam ją dawno. Fakt, że wspominam o niej dopiero teraz powinnam uważać za ogromne niedopatrzenie i blogowe lenistwo.

Remigiusz Mróz zdążył już przyzwyczaić czytelników do swojej wielkiej pisarskiej płodności. Zresztą w artykule Książek. Magazynie do czytania (Self-made Mróz, numer z czerwca 2017) zdradził co nieco swój sekret. W skrócie: dzień bez pisania jest dniem (prawie)straconym. Zatem pisze, pisze dużo i wielu gatunkach się mierzy. Sięga nawet po pseudonim i na moment zostaje Skandynawem. A potem robi jeszcze jeden zwrot, by machnąć religijno-thillero-horror ;)

Czarna Madonna niesie pewne przesłanie, a może nawet przestrogę dla osób stanu duchownego. Wybaczcie, pozwolę trochę na nieco ironii i sarkazmu, ale treść książki naprawdę lepiej potraktować z dużym przymrużeniem oka. Bowiem, no cóż… sama historia też jest nieco nieziemska. Dosłownie i w przenośni. Będzie odlotowo ;)

Pewien ksiądz kończy ze stanem duchownym ponieważ nieoczekiwanie wpada mu w oko pewna panna. Panna młoda, której zresztą udzielał ślubu. Ponieważ pobłogosławiwszy niewiastę i jej oblubieńca, panna została panią, w dodatku zajętą – z braku laku ksiądz ów porzucił koloratkę, by wpaść w ramiona siostry panny młodej. Jak na eksksiędza przystało przed własnym ślubem z siostrą panny, teraz już narzeczoną – wybiera się w przedślubną podróż – pielgrzymkę do ziemi świętej. Ale sprawa wycieczki rypie się w ostatniej chwili, kiedy były księżulo ma się wzbić do nieba – samolotem. Nie dociera zatem do Jerozolimy, a samolot, którym podróżuje narzeczona – znika z radarów. Później pojawia się i znika i… tak jeszcze kilka razy. I w tej zabawie w chowanego  jest właśnie cały pies pogrzebany. Będzie dużo o (nie)wierze, ludziach z zaświatów, egzorcystach, szeptuchach, zwidach i innych widzeniach, ale również z innej mańki - o katastrofach samolotowych. 

Historia jest tak piramidalnie absurdalna, że do książki powinno się dołączać wino. Niekoniecznie mszalne. Miało być strasznie i poważnie, a wyszło komicznie. Chociaż ja, jako matka karmiąca, a zatem absytentka - i bez wina miałam niezły odlot ;) Byśmy się źle nie zrozumieli - wcale nie chcę Was odwieść od lektury. Och, bynajmniej! Nie, nie – bierzcie z tego wszyscy i czytajcie. To książka na poprawę humoru, w sam raz na nadchodzące po słonecznych upałach – jesienne depresyjne przesilenie.

Nie mogę odmówić Remigiuszowi Mrozowi jednego: że jak już popłynie z wyobraźnią, to od książki oderwać się nie sposób. Do końca nie wiem, dlaczego tak jest, ale chichrając się pod nosem doczytałam te absurdy do końca. I chociaż uważam, że Czarna Madonna sporo otarła się o kicz – to w ogóle nie żałuję lektury. Przekonajcie się sami, polecam (z dużym przymrużeniem oka).


4/6 ;)
__________________________
*Remigiusz Mróz, Czarna madonna, wyd. Czwarta Strona 2017


wtorek, 21 sierpnia 2018

Bogate wnętrze, czyli rzecz o wyklejkach. Część X - ślicznotki2


Po pierwszej dawce ślicznotek, które zaserwowałam z początkiem roku, pora na kolejne. I cóż – muszę przyznać, że te zachwycają mnie jeszcze bardziej. Uważam zatem, że wyklejka może być nie tylko czymś, co ubogaci wizualnie książkę, ale może być sama w sobie małym arcydziełkiem. A kiedy po lekturze stwierdzamy, że z treścią książki jednak nam nie po drodze – to taka ślicznotka może być małą osłodą ;)


Ciekawa jestem na jakie ślicznotki Wy trafiliście w książkach. Chętnie sama je zobaczę ;)


Dubrawka Ugrešić (tekst), Iwona Chmielewska (ilustracje), Domowe duchy, wyd. Znak 2010





Randall Munroe, Tłumacz rzeczy. Złożone sprawy w prostych słowach, 
wyd. Czarna Owca 2016





Salman Rushdie, Czarodziejka z Florencji, Dom Wydawniczy Rebis 2008
(przód i tył)







Iwan Sokołow-Mikitow (tekst), Georgij Nikolski (ilustracje), Leśne obrazki, 
wyd. Raduga Moskwa 1989
(w środku równie piękna, tutaj recenzja)





Ljuba štίplová, Mirko Hanák, Co sobie zwierzęta opowiadają w nocy, 
wyd. Albatros Praha 1976





Tomasz Jastrun, Wyszedł z siebie i nie wrócił, wyd. Czarna Owca 2017
(przód i tył)






niedziela, 19 sierpnia 2018

Bogate wnętrze, czyli rzecz o wyklejkach. Część IX - dla małych i dużych


No i proszę, od ostatniego odcinka serii Bogatego wnętrza minęło ponad pół roku. Przez ten czasu znowu uzbierał mi się porządny stosik kolejnych książek zawierających wyklejki. Podzieliłam je sobie tradycyjnie na kilka kategorii, więc w najbliższym czasie na blogu pojawi się kilka nowych odcinków. Polecam, szczególnie, że w planach są kolejne ślicznotki :) Zapraszam również do przejrzenia wcześniejszych odcinków cyklu.


Tymczasem dzisiaj przedstawiam przegląd wyklejek w książkach dla małych i dużych:




Barry Clarke, Płazy, wyd. Arkady 1995





Catherine Leblanc, Roland Garrigue, Jak pokonać pająki?, wyd. Wilga 2014





Kamila Twardowska, Jacek Twardowski, Jaki to owad? Atlas dla dzieci, 
wyd. SBM Sp. z o.o. 2018





Amanda Renshaw, Alan Fletcher, Gilda Williams Ruggi, Sztuka nie tylko dla dzieci, 
wyd. Znak 2006
(przód i tył)







Jerzy Vetulani, Maria Mazurek, Marcin Wierzchowski, Sen Alicji, czyli jak działa mózg?, 
wyd. WAM 2017
(przód i tył)














czwartek, 9 sierpnia 2018

O chmurach i innych zjawiskach (niekoniecznie pogodowych). Jaroslav Rudiš - Grandhotel. Powieść nad chmurami


Jest tu nie tylko pogoda, ale też wszystkie osobiste burze, odchylenia, ciśnienia, strachy. Sto dwadzieścia frontów atmosferycznych, które co roku przechodzą przez nasz Grandhotel i nasze miasto, frontów chmur, które zatrzymują się pomiędzy górami jak w kleszczach i zrzucają na nas śnieg, pioruny, grzmoty, grad i deszcz. Przede wszystkim deszcz. Nigdzie w Europie nie pada tyle, co tu. Przynajmniej nie w Europie Środkowej. Albo w Europie, którą znam. Pewne jest to, że na nasze miasto mówi się „nocnik Europy”. To tak na marginesie.




Z nieba leje się niemożliwy żar. Wypatruję kojących deszczem chmur – bezskutecznie. Za to w Grandhotelu mam ich pod dostatkiem. Jadę zatem do Liberca, w którym oprócz chmur, a z nich deszczu, częstych punktów rosy, niżów i wyżów barycznych oraz innych zjawisk atmosferycznych, jest też Fleischman. 

30-letni Fleischan to człowiek zagadka, człowiek bez imienia (no prawie), bez rodziny (nie licząc kierownika hotelu), za to z wielką pasją i wiedzą… o pogodzie. Właściwie jego celem i przyjemnością w życiu jest kreślenie ogromnych pogodowych wykresów i czytanie z chmur. Od kiedy na lekcji w szkole powiedział, że z zawodu chciałby zostać obserwatorem chmur (co nauczycielka błędnie zinterpretowała jako meteorologa), od tego czasu zyskał nadany przez kolegów z ławki przydomek Chmuromira, Barometru, Sopla i Pogodynki. 

A właśnie, właśnie – telewizyjna pogodynka, laseczka w niedopiętym sweterku na wysokości biustu na jego listowne uwagi o błędach przy telewizyjnym omawianiu prognozy przesyłała za pośrednictwem redakcji zdjęcia z autografem. No bo kto by brał na poważnie Fleischmana, skoro nawet krewny i stała załoga Grandhotelu uważała go za przygłupa żyjącego we własnym świecie z prymatem chmur. Szczególnie, że Fleischman nigdy nie miał kobiety i nigdy nie wyjechał poza granice Liberca. Wprawdzie kiedyś próbował tego drugiego wielokrotnie, ale przy przekraczaniu tablicy z granicą miasta obezwładniała go dziwna niemoc. Być może zbudowanie balonu, który poniesie w stronę chmur będzie jakimś rozwiązaniem?


Uwielbiam specyficzną mentalność Czechów, którzy tragedię potrafią przekuć w czarny humor powodując przy tym, że życie nawet ze swymi cieniami może być fascynujące i jakieś takie przyjemniejsze. Wystarczy tylko znaleźć w nim jakąś kojącą niszę. I właśnie tak jest z Grandhotelem Rudisa. Główny bohater dużo o sobie i swoim otoczeniu opowiada, ale nadal jest wielką zagadką. Czy na jego zachowanie wpłynęły zdarzenia z dzieciństwa, czy może jest niezdiagnozowanym aspergerowcem? A może po prostu ten typ tak ma? No i co z tym psychiatrykiem? Czy to również był ten efekt motyla/muchy/komara, na który Fleichman często lubił się powoływać tłumacząc różne zdarzenia w życiu?

Nie wiem dlaczego, jeszcze przed lekturą książki, wyobrażałam sobie, że to powieść trochę w stylu sci-fiction. Gdyby nie to błędne przekonanie, zapewne za lekturę zabrałabym się szybciej niż okres 4 lat, który kazałam czekać książce na swoją kolej na półce, by następnie przeczytać w ciągu jednego urlopowego, bardzo gorącego i bezchmurnego dnia. 

Chcąc się pokusić o porównanie tej powieści z inną – zgodzę się Jitką Grafovą, której zdanie widnieje na skrzydełku książki: tak, to jest właśnie taki czeski Forrest Gump. Bardzo trafnie. Hej, Fleischman – jesteś jednym z moich ulubionych literackich bohaterów!

Książka w 2007 r. otrzymała Nagrodę Czytelników czeskiej nagrody literackiej Magnesia Litera.
_________________________
Jaroslav Rudiš, Grandhotel. Powieść nad chmurami, wyd. Czeskie klimaty 2013



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...