Cieszy mnie to, że pośród oceanu książek dla dzieci z brzydkimi ilustracjami i bzdurną/przestarzałą/niemądrą/niepedagogiczną treścią pojawiają się coraz częściej perełki.
Perełki mogą być ładne, ale nie zawsze trafiają w gust, mogą być też poprawne, ale treść wynagradza pierwsze wrażenie.
Ale dzisiaj będzie o kolejnej książce w wersji full wypas samego dobra :) Pszczółka to edukacyjna, prześlicznie zilustrowana i przyciągająca uwagę książka o prawdziwym świecie. Bardzo Montessori, a ja takie akurat najbardziej lubię czytać Jackowi. Dobrze, aby 2-latek najpierw poznał przede wszystkim rzeczywisty świat, a dopiero potem niech chłonie baśniowe opowieści. A ponieważ u nas dobra passa dla pająków, różnych żyjątek, kwiatków, ptaszków i innych przyrodniczych ciekawostek ma się dobrze, więc Pszczółka zasłużenie zgarnia uwagę. Przy okazji można potem powiedzieć kawalerowi, jak powstaje miód, którym z lubością objada się Kubuś Puchatek (a na którego - niespodziewanie dla nas - również przyszła czytelnicza miłość Jacka).
Zresztą, co ja się będę rozpisywać, wystarczy popatrzeć na zdjęcia, aby samodzielnie wyrobić sobie zdanie, czy książka jest warta uwagi.
Są książki do oglądania, są do czytania, ale są również aktywizujące ;) Seria o Króliczku należy do każdej z tych grup. Mamy te książki na półce już od kilku miesięcy i wciąż cieszą się zainteresowaniem; szczególnie jako książki na dobranoc.
Muszę przyznać, że sama lubię czytać Jackowi o Króliczku. Bohater ma tak sympatyczny wyraz pyszczka i tak smutno wygląda, kiedy płacze, że jest jak nasza kicia Misia – gotowy do tulenia ;)
Wszystkie trzy książki oprócz prostych ilustracji i grubych kartonowych stron mają niezaprzeczalną zaletę – dziecko aktywnie uczestniczy w krótkich historiach, będących udziałem Króliczka; czasem trzeba zaklaskać, dmuchać, głaskać po pleckach, poprawić poduszkę, nakleić plasterek, posmarować buzię kremem, dać buziaka, zgasić światło. Interaktywna książka analogowa ;) To lubię.
Jörg Mühle: Do kąpieli, Króliczku, wyd. Dwie Siostry 2017
Jörg Mühle: Śpij, Króliczku, wyd. Dwie Siostry 2017
Jörg Mühle: Nie płacz, Króliczku, wyd. Dwie Siostry 2018
Sztukę można chłonąć na różne sposoby. Można na przykład pójść do muzeum. Dobrze jest wtedy schować telefon głęboko do kieszeni, bo tam lepiej jest oglądać obrazy, a nie obrazki ;)
Kuchnia Leonarda da Vinci: Leonardo da Vinci, Człowiek Witruwiański
Zderzenie cywilizacji: Michał Anioł, Bitwa pod Casciną
Taniec życia: William Blake, Newton
…Rozmawiał z bydlętami, ptakami, rybami…: Hieronim Bosch, Raj na ziemi (fragment)
Dżihad kontra Mcświat: George Frederic Watts, Minotaur (1885)
Czarna Magia w XX wieku: fragment obrazu Claude’a Verlinde’a zamieszczonego w magazynie Penthouse nr 34 z listopada 1987 r.
Ziemia, planeta ludzi: Paul Klee
Ponowoczesność jako źródło cierpień: Salvador Dali, Sleep (1973)
Ukryty wymiar: René Magritte, Dola człowieka II
Rozważna i romantyczna: John Hoppner, The Frankland Sisters
Puck of Pook’s Hill: Richard Doyle, Triumphal March of the Elf King (fragment)
Frankenstein: Thomas Eakis, The Gross Clinic
A Tale of Two Cities: Pierre-Antoine Demachy, Destruction of the Emblems of Monarchy, Place de la Concorde, 10 August 1973
Utwory rozproszone (Rekonesans): Piero della Francesca, fragment fresku w kościele San Francesco w Arezzo
To takie nieminimalistyczne czytać kolejne książki o… minimalizmie. Ale ja przecież nie jestem minimalistką, ja po prostu nie lubię nadmiaru. W pierwszej części przeglądu książek o minimalizmie wspominałam już, że zaczęła przytłaczać mnie moja domowa biblioteczka i w tym roku poczyniłam już nieco radykalne kroki ku jej odchudzeniu. Mianowicie rozdałam znajomym i sprzedałam nieznajomym większość książek z kategorii reportaż. To dziwne, zważywszy, że to mój ulubiony gatunek i akurat one na początku moich zapędów z powiększaniem pustej przestrzeni na półkach wydawały się być bezpieczne. Beletrystyki też już trochę poszło, ale tym akurat jakoś łatwiej powiedzieć papa. No cóż nawet książki nie znają dnia ani godziny ;)
Żeby nie było, że dwa plus dwa równa się cztery - czytania reportaży nie zarzuciłam. Ba! W tym roku wiodą prym na mojej liście książek przeczytanych. Pomocą służy mi jednak nie stary dobry papier, ale mój duży telefon i platforma z zieloną literką L w logo pełna e-booków :) I właśnie tam wyszukałam kolejne tytuły o tym, jak to ludzie mają dość przesytu dóbr.
Tisha Morris, Mieć mniej. Jak uwolnić się od nadmiaru rzeczy i ruszyć do przodu, Wydawnictwo Kobiece 2018
Porządkowanie własnej przestrzeni nie polega jedynie na pozbywaniu się zbędnych rzeczy – to odkrywanie, co naprawdę jest dla ciebie ważne.
Tisha to autorka kilku książek dotyczących Feng Shui, praktycznych aspektów pozbywania się rzeczy i ogólnej afirmacji z tym związanej. Pierwszą napisała w 2010 roku, później wyszły kolejne i kiedy już myślała, że temat wyczerpała i zamierzała skończyć z tą ewangelizcją – wtedy zmarła jej mama...
Morriss dorastała w schludnym, dobrze zorganizowanym, czystym i zawsze ładnie udekorowanym domu rodzinnym. Takie też miała obserwacje jako osoba dorosła. Ale zamknięte drzwi czasem lubią skrywać różne tajemnice.
Podobno Szwedzi mają osobne słowo na coś, co ma każdy w domu. Brzmi ono fulskåp i oznacza miejsce na składowanie rzeczy na później, na zaś, na czarną godzinę, takich, z którymi trudno się rozstać, których żal wyrzucić albo są nietrafionymi prezentami, a prezentów – wiadomo – wyrzucać nie należy. Fulskåp zatem to graciarnia przyjmująca postać szafki/szuflady/pudełka. Czymkolwiek by nie było, na pewno w każdym domu istnieje w jakiejś formie i ma się dobrze. U mnie też takie cuda się uchowały, pudełko Pana R. nazwałam np. Sezamem i wrzucam do niego wszystko, co wpadnie mi w rękę, a należy do niego ;)
No więc matka Tishy Morriss takich fulskåpów miała sporo. To właśnie między innymi dzięki nim dom był schludny i gotowy do chwalenia. Gorsza sprawa, że kiedy złożą nas do trumny, nie zapakują przecież w kieszenie wszystkich naszych rzeczy. Z nimi bujać muszą się inni. A to co dla nieboszczyka było perełką, dla kogoś innego może być bezwartościowym śmieciem. No ale uporać się z tym trzeba. Czasem więc może nawet wyjść z tego książka ;) Lepiej jednak nie zrzucać własnych śmieci na barki żałobników, tylko żyć tak, aby przedmioty nie rządziły naszymi emocjami.
Przy okazji porządkowania można się sporo o sobie dowiedzieć. Na przykład dlaczego akurat konkretna rzecz wciąż leży w pudełku z pamiątkami. Stanowi artefakt miłych wydarzeń, czy może jest emocjonalnym kamieniem, który ciągnie w dół?
Posiadanie nadmiaru rzeczy jest tylko symptomem, a nie problemem. Przedmioty te jedynie odwracają uwagę od tego, z czym nie chcesz się skonfrontować w swoim życiu.
No i oto wreszcie uświadomienie, że przedmiot to tylko przedmiot. Owszem może być przyczynkiem do wspomnień. Ale wyrzucenie go do kosza/przekazanie innym/sprzedanie nie oznacza, że wraz z jego stratą pozbywamy się wspomnień. Ważne to, co zostaje w głowie i w sercu, a nie co przyciąga kurz lub zawala kolejne mega- i gigabajty pamięci na twardym dysku.
Poza tym z przedmiotami może być jak z jedzeniem i prawem malejącej użyteczności krańcowej. Zgodnie z tą ekonomiczną teorią pierwszy kęs ulubionej potrawy smakuje niesamowicie, ale każdy kolejny już taki ekscytujący nie jest. Prawda. Kilka ulubionych/najbardziej wartościowych/najbardziej użytecznych książek na mojej półce to zupełnie coś innego niż zawalony cały regał.
I to byłoby takie streszczenie myśli przewodniej tej książki.
Fumio Sasaki, Pożegnanie z nadmiarem: minimalizm japoński, wyd. Burda Książki 2017
Fumio Sasaki to koleś z kompleksem niższości, który z nadmiarem dóbr budował tożsamość i poczucie własnej wartości. Zgromadził olbrzymią kolekcję płyt CD i DVD oraz różnych gadżetów, aby wydawać się fajnym, aby laski uważały, że jest wow, a koledzy patrzeli z zazdrością.
I tak sobie zbierał, zbierał i zbierał (z większością w międzyczasie żal było się rozstać), a w końcu zaczęło mu to uwierać, dom przekształcił się w pałac gratów, laski jakoś nie były zbyt chętne oglądać „kolekcji motyli”, a jego poczucie szczęścia nie poszybowało do góry. A nawet jak już z jedną był w związku to – uwaga brwi do góry - i tak zerwał tłumacząc, że w jego obecnej sytuacji materialnej nie widzi dla nich przyszłości.
A teraz chóry anielskie, bo w pewnym momencie spłynęło na niego oświecenie, że to jednak trochę nie tędy droga. Przecież każdy człowiek rodzi się jako minimalista. Ba! Jego japońscy rodacy przecież słyną na świecie z tego, że minimalizm to u nich prawie jak religia, mają swoje Dan Sha Ri, sztuka lubi ascezę, a nawet ceremonia herbaty to ukłon w kierunku szczęścia z przeżywania, a nie posiadania. I nie ważne, że jeden to biedak, a drugi to VIP, herbaciane szczęście to demokratyczny stan umysłu.
I tak sobie Fumio zaczął minimalizować swój pałacyk, aż do momentu, kiedy uzyskał nadmiar… pustki. Nie omieszkał się również podzielić zdjęciem z transformacji. I tutaj przyznaję, że to najlepsze co jest w tej książce. Bo oprócz własnego mieszkania prezentuje również kilka zdjęć innych japońskich mieszkań z utrzymanym minimalistycznym zen. Ciekawe to, bo amor vacui jest mi bliskie. Zgodzę się nawet z Sasakim, że hotelowe pokoje mogą być punktem odniesienia w kierunku minimalizowania własnych czterech kątów.
Mimo to książka nadaje się raczej dla tych, którzy z tematem minimalizmu dopiero startują. Dla jako tako obeznanych w temacie – treść będzie tchnęła banałem. Ale zostawiam na dole krótki filmik - niech Sasaki sam się broni ;)
Hideko Yamashita, Dan Sha Ri. Jak posprzątać, by oczyścić swoje serce i umysł, Wydawnictwo Literackie 2017
Hideko Yamashita to taka trochę prekursorka Marie Kondo. Oto Japonka stojąca na straży domowego porządku, niewypełnionych ponad limit szaf i traktowania siebie jak najlepszego gościa w domu.
Pani Yamashita około dwie dekady temu spędziła jakiś niezbyt długi czas w schronisku prowadzonym przez ascetycznych mnichów. Poczyniła wówczas obserwacje nad stanem posiadania owych duchownych, no i trochę się zdziwiła, że człowiek jednak wcale tak wiele nie potrzebuje, niż myśli, że musi mieć. Mnisi oprócz tego, że mieli mało, to jeszcze przywiązywali szczególną uwagę do utrzymywania porządku. No cóż – żadna filozofia, wszak mniej rzeczy generuje mniej bałaganu, a i łatwiej i szybciej wtedy ogarnąć klamoty do miłego widoku schludności.
W każdym razie pobyt u mnichów zainspirował ją do działania na własnym poletku. Metodę jaką sobie wówczas wymyśliła nazywa się Dan Sha Ri.
(…) uporządkowanie świata widzialnego wywiera wpływ na świat niewidzialny. Oto etapy naszego postępowania: Dan, czyli odrzucanie – wyraźcie sprzeciw wobec niepożądanej obecności nowych, bezużytecznych przedmiotów w waszym życiu. Sha, czyli wyrzucanie – pozbądźcie się przedmiotów, które zagracają wasz dom. Powtarzanie Dan i Sha pozwoli wam dojść do kolejnego etapu: Ri, czyli uwolnić się – skończyć z przywiązaniem do rzeczy.
Powiedziałabym, że jej metoda to takie technikalia przy minimalizowaniu stanu posiadania. To właśnie Dan Sha Ri między innymi pomogły koledze Sasakiemu z powyższej recenzji do uwolnienia się od swoich gratów i uczynienia z mieszkania świątyni pustki. Przyznam, że w porównaniu z Marie Kondo ta książka była zdecydowanie strawniejsza. Starsza pani przynajmniej nie każe dziękować skarpetkom za dobrze wykonaną robotę ;)
Śmiechy chichy, ale prawda jest taka, że jak nie uświadomisz sobie, że masz za dużo i nie pomniejszysz, to choćby przeczytać o tym stosy książek – spokoju ducha i luzu nie przyniesie. Więc warto czytać, ale jeszcze lepiej działać. Z mojego stosu reportaży cieszą się już inni, a ja mam już prawie jedną półkę wolną. Mogę ją łatwiej wytrzeć z kurzu, zajmie mi to mniej czasu, bo nie muszę najpierw wyciągać książek, a później je na nowo układać. Czy czuję się przez to lżejsza duchowo? Zdecydowanie. I to między innymi przekazuje pani od Dan Sha Ri.
Decydując się na jedno dziecko powtarzam tylko wybór, jakiego dokonała moja matka. Ale wolę myśleć, że to była moja decyzja, podjęta po głębokim namyśle i na moich własnych warunkach. A także decyzja Justina. I nikogo więcej. Podjęcie decyzji wymaga zrozumienia własnych potrzeb i pragnień. Musimy je dobrze poznać, wsłuchać się w nie, dogłębnie w nie wejrzeć.
Kiedy zabierałam się za tę książkę i mając w głowie możliwy wydźwięk tytułu pomyślałam sobie: „Aha! Przygotuj się na tekst pełen pochwał dla jedynactwa.”
Nie pomyliłam się. Autorka jest nie tylko jedynym dzieckiem swoich rodziców, ale sama również wychowuje jedynaczkę. Był czas, kiedy jej matka podejrzewając u siebie drugą ciążę, przepłakała przez to całą noc, by ranek powitać listą za i przeciw urodzeniu kolejnego dziecka. Wprawdzie sygnały o ciąży okazały się fałszywe, ale ona utwierdziła się w przekonaniu, że chce pozostać w modelu rodziny 2+1. Ewentualne jej powiększenie o kolejnego potomka przestało wchodzić w rachubę. Postawiła na swobodę wynikającą z już w miarę odchowanej córki oraz większą możliwość realizacji swoich życiowych celów i pasji, którym na przeszkodzie skutecznie mogłoby stać drugie dziecko.
Zatem autorka książki opisuje coś, co zna i co sama realizuje dalej. Przekonuje przy tym, że wybór jej matki jest słuszny, bo kolejne dziecko, jak wynika z badań (autorka w książce w wielu fragmentach opiera się na wynikach różnych naukowych badań i socjologicznych konkluzji) powoduje rozrzedzenie zasobów: każdy kolejny potomek nie tylko generuje większe koszty, ale jednocześnie pomniejsza finansowy zasób, jaki można przeznaczyć na jedno dziecko. Ale to nie jedyne rozrzedzenie zasobów, dotyczy ono bowiem również czasu i uwagi, jakie rodzice są w stanie poświęcić jednemu dziecku w modelu 2+1, a jaki w modelu 2+2 (i więcej). Ponadto więcej niż jeden potomek znacząco obniża intymną więź między rodzicami oraz pogarsza stan środowiska naturalnego. Zatem posiadanie dzieci (lub ich więcej niż jedno) nie jest racjonalne z ekonomicznego i ekologicznego punktu widzenia. Dodaje przy tym, że w wielu przypadkach partnerzy chętnie zostaliby tylko przy jednym dziecku, ale decyzja o dalszym powiększeniu rodziny bywa efektem presji, którą wywarła najbliższa rodzina i społeczeństwo.
Dodaje również, że postrzeganie jedynaka jako osoby zepsutej i jako pokrzywdzonej przez los ma swoje wspólne źródła w zbiorowej świadomości na temat jedynaków.
Eee! Nic nowego. I po co się porywać na napisanie książki, skoro wszystko to wiadomo? Ha! Niespodzianka! Książka nie jest jednopłaszczyznowa. Autorka, powtórzę – wprawdzie jest jedynaczką i jedynaczkę wychowuje, dzieli się jednak wątpliwościami natury etycznej, emocjonalnej, a nawet… religijno-politycznej. Ale po kolei. Temat jedynactwa zna z dwóch pokoleniowych stron, więc trochę się jej zabrało na przemyślenia. I są one całkiem ciekawe. Jak też już wspomniałam wyżej – szuka również odpowiedzi w nauce. Okazuje się, że w dzisiejszych czasach nastręcza trudności nawet sama definicja jedynaka:
Zmiany jakie zaszły w definiowaniu rodziny, rodzą pytania, jak definiować jedynaka. Statystycy zwykle stosują regułę, że dziecko wychowywane bez rodzeństwa przez siedem lat jest traktowane jako jedynak. Spotkałam jednak mnóstwo ludzi, którzy uważają się za jedynaków, ponieważ nie czuli więzi z przyrodnim rodzeństwem, a także takich, którzy nigdy nie myśleli o sobie jak o jedynakach, ponieważ byli tak blisko związani z bratem lub siostrą mimo różnicy wieku sięgającej kilkunastu lat.
Bycie jedynakiem ma swoje zalety: cieszy się wyłączną uwagą swoich rodziców (a nierzadko również dziadków), ma większe możliwości do lepszego kształcenia i rozwoju osobistego, zasoby rzeczowe i finansowe rodziny nie dzielą się pomiędzy rodzeństwo, a relacja z rodzicami teoretycznie ma szansę być głębsza. Niby same plusy, ale bycie w centrum rodziny nakłada również pewne ograniczenia: kontrolę, a czasem presję ze strony rodziców, których jedyny potomek jest jednocześnie pierwszą i ostatnią szansą na rodzicielski sukces. Co więcej, wyniki badania z 2001, do których dotarła autorka, wskazują, że jednym z najbardziej uświadamianych sobie przez jedynaków wyzwań jest troska, że będzie się jedynym opiekunem starzejących się rodziców. Co wiąże się również z lękiem przed osamotnieniem po ich śmierci. Z innej strony sytuacja po rozwodzie rodziców również może być przeżywana bardziej intensywnie z uwagi na niemożliwe wspólne przeżywanie straty z rodzeństwem, którego nie ma lub trudność w odnalezieniu się w relacjach z późniejszym rodzeństwem przyrodnim.
Autorka podniosła również kwestię więzi z rówieśnikami. Ta może rozwijać się w dwójnasób: brak rodzeństwa może być motorem do nawiązywania większych i bardziej zażyłych relacji z innymi ludźmi. Może również się zdarzyć, że głębokie więzi z czasem mogą ulec rozluźnieniu, szczególnie, kiedy przyjaciele jedynaka mają dobre relacje ze swoim rodzeństwem. Jedna z przytoczonych wypowiedzi jedynaków w książce zawarła pewną ciekawą teorię, że wielką zaletą rodziny jest to, że można się od siebie oddalić, a potem zbliżyć. Więzy krwi czasem po prostu mają większe znaczenie.
No i kwestia społeczno-religijna, o której przyznam najpierw w ogóle nie pomyślałam, ale kiedy podniosła ją autorka pomyślałam, że jednak dobrze, że wzięła ją do ogólnych rozważań. Duża dzietność jest nieodłącznym elementem społeczności konserwatywnych, często również charakteryzujących się jednocześnie religijną ortodoksją. A zatem, czy rodziny jedynaków nie skazują się czasem na to, że kiedyś zostaną w mniejszości? Brytyjski teolog David Hart zauważył, że istnieje jakiś bezpośredni, nierozerwalny związek pomiędzy wiarą a wolą życia. Czy zatem nie stanie się tak, że w przyszłości rozdawać karty będą ci, którzy spłodzą jak najwięcej dzieci?
I jeszcze jedna myśl, która pojawiała się w różnych rozważaniach w książce. Nawet jeśli zapada decyzja o chęci wychowywania jedynaka, czasem może/powinna być ona podjęta po ewentualnym przetłumaczeniu sobie i przeboleniu straty pewnych marzeń o większej rodzinie. Pojedyncze lub wielokrotne rodzicielstwo to bowiem w wielu przypadkach nie efekt ekonomicznych wyliczeń, ale decyzja serca.
Mimo wszelkich racjonalnych powodów stojących za moją decyzją o posiadaniu tylko jednego dziecka, mimo wyników badań naukowych wskazujących jednoznacznie, że jedynacy świetnie sobie radzą, mimo danych sugerujących, że każde następne dziecko będzie się wiązało z wyrzeczeniami, podjęcie jej nie jest wcale łatwe. Dzieje się to wszystko w sferze emocjonalnej, która jak się okazuje, nie poddaje się dyktatowi liczb, nie opiera się na żadnych analizach.
Tak więc rozpoczynając lekturę z pewnym przeświadczeniem, co do treści – finalnie zostałam trochę zaskoczona wielotorowym potraktowaniem tematu nad istotą jedynactwa. Bardzo to odświeżające tak się mylić ;)
____________________
cytaty: Lauren Sandler, Jedno i już (One and Only), wyd. WAB (Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.) 2018
Bardzo się ucieszyłam na wieść o tym, że Nagrodę Nike 2018 przyznano Marcinowi Wisze za książkę Rzeczy, których nie wyrzuciłem. Czytałam w wakacje i bardzo dobrze ją oceniam, a tegoroczna Nike mam nadzieję, że w końcu zmotywuje mnie do opisania moich wrażeń i spostrzeżeń po lekturze.
To raz. A dwa – Nike przypomniało mi, że dawno nie robiłam podsumowań z zakresu literackich nagród. Zatem naprawiam się dzisiaj ;) Przegląd dotyczy okresu od wakacji do teraz.
Paweł Sołtys, „Mikrotyki” Pawła Sołtysa, „Florydę” Grzegorza Bogdała, Floryda,
Weronika Gogola, „Po trochu”
Martyna Bunda, „Nieczułość”
Adam Robiński, „Hajstry”
Tegoroczny laureat zostanie ogłoszony 28 października, podczas ostatniego dnia Festiwalu Conrada (22-28 października). Na stronie festiwalu jeszcze można oddać swój głos :)
Gala ogłoszenia laureata i wręczenia nagrody – 25.10.2018 r.
Monika Bobako, Islamofobia jako technologia władzy. Studium z antropologii politycznej, Universitas Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych, Kraków 2017
Michał Buchowski, Czyściec. Antropologia neoliberalnego postsocjalizmu,Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Adama Mickiewicza, Poznań 2017
Ewa Domańska, Nekros. Wprowadzenie do ontologii martwego ciała,Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2017
Andrzej Friszke, Sprawa jedenastu. Uwięzienie przywódców NSZZ "Solidarność" i KSS "KOR" 1981-1984, SIW ZNAK / Znak Horyzont, Instytut Studiów Politycznych PAN, Europejskie Centrum Solidarności, Kraków 2017
Adam Hernas, Od zawsze jesteś przy mnie. Zarys fenomenologii bliskiego,Instytut Myśli Józefa Tischnera, Kraków 2017
Paweł Kłoczowski, Stanisław Mancewicz, Marek Żebrowski, Kultura narodziny pisma, Instytut Książki, Instytut Literacki Kultura, Kraków/Paryż 2017
Jerzy Kochanowski, Rewolucja międzypaździernikowa. Polska 1956-1957, SIW ZNAK / Znak Horyzont, Kraków 2017
Jacek Leociak, Biografie ulic. O żydowskich ulicach Warszawy: od narodzin po Zagładę, Dom Spotkań z Historią, Warszawa 2017
Michał Tymowski, Europejczycy i Afrykanie. Wzajemne odkrycia i pierwsze kontakty, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2017
Jerzy Zajadło, Sędziowie i niewolnicy. Szkice z filozofii prawa,
Lubię przeglądać atlasy geograficzne i przyrodnicze. Uwielbiam stare ryciny, których kreska odwzorowuje naturę w sposób idealny. Po raz kolejny okazuje się jednak, że kolaż z kilku kolorowych szmatek również może być małym arcydziełem. Oto po zachwycającym Atlasie ptaków rodzina Pawlaków tym razem zaserwowała przepiękny Atlas motyli. Muszę się przyznać, że to była dla mnie najbardziej wyczekana książkowa premiera września. I słusznie, bo było na co czekać. Pan Jacek również chętnie studiuje tę książkę. Takich ślicznotek nam trzeba ;)
__________________________
Ewa Kozyra-Pawlak, Paweł Pawlak, Mini atlas motyli Ewy i Pawła Pawlaków, wyd. Nasza Księgarnia 2018