środa, 8 stycznia 2014

Bez pośpiechu. Andrzej Stasiuk - "Nie ma ekspresów przy żółtych drogach"







„Po prostu mówimy. Opowiadamy historie. Wśród zgiełku, jakiego nigdy wcześniej na świecie nie było. Bo teraz wszyscy, niemal wszyscy możemy przemówić i żyć nadzieją, że inni nas wysłuchają. Codziennie możemy wysyłać w przestrzeń nasze słowa, nasze uformowane myśli. Pijemy poranną kawę i naciskamy klawisze. Kiedyś się modliliśmy. Teraz wysyłamy fantomy istnienia w otchłań sieci: oto jestem, oto istnieję, nie chcę umierać zapomniany, niedostrzeżony, niemy, niewidzialny. Taka jest modlitwa dnia dzisiejszego.”
(„Z daleka”, s. 162)





W jednym z wywiadów Andrzej Stasiuk powiedział, że on potrafi myśleć i opowiadać tylko obrazami, może więc dlatego jego odpowiedzi nierzadko są wieloznaczne.
Rzeczywiście – lubię Stasiuka z wywiadów. Lubię, kiedy ktoś opowiada jednocześnie zatapiając w tym w swój wewnętrzny świat. Rozmowa z taką osobą nie tylko bywa wyzwaniem, ale również pobudza kreatywność.

Wywiady – wywiadami, ale co z jego książkami? Przyznaję, że dzisiejsza książka to moje pierwsze podejście do twórczości Stasiuka. „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” to zbiór esejów i felietonów, które wcześniej albo były publikowane w czasopismach, albo otwierały wystawy. Teraz złożone w jedno tworzą spektrum prowincjonalnych obrazów.

Czy znalazłam w niej stylistykę, której spodziewałam się po wywiadach? Tak i nie. Zbiór esejów był, moim zdaniem, nierówny. Były takie, które mnie zachwyciły barwnym opisem lub zainteresowały treścią (m.in. opowieść o Rumunii Herty Müller z czasów dyktatury Ceaușescu), ale również i te, których treść po przeczytaniu zbyt szybko uleciała mi z głowy.

Czego oczekiwałam po książce? Wyobraziłam sobie (może na wyrost), że czytając ją, ujrzę w wyobraźni opuszczone trakty, poczuję kurz gruntowej wiejskiej drogi, który unosi się po przejeździe zabłąkanego auta, ujrzę tętniące życiem wsie z czasów naszych dziadków, które odchodzą już do historii, poznam ciekawych tubylców, o których świat nie ma pojęcia.
Na początku rozczarowana brakiem, zżymałam się, że (cytując Leca) „zbyt wiele oczekiwałam po końcu świata”.

Kiedy jednak trafiłam na temat dla mnie bliski i ciekawy - opowieść o Łemkach („Ślady”, s.57), o brzydocie polskich miast i polskiego krajobrazu upstrzonego reklamami i szaloną pastelozą („Badziew z betonu”, s.132), o wspólnej odmienności Nikifora i Warhola („Najsłynniejsi Łemkowie świata”, s.138), o obserwacji codzienności („Ptaki”, s.158), o Polsce za 9,99 („9,99”, s.107), czy o przebywaniu na pustyni Gobi („***”, s.9) dałam się przekonać narracji Stasiuka. Doszukałam się tego, co chciałam i na co liczyłam od początku:

„Najlepiej, gdy jedzie się do Dukli, bo widok trwa wtedy dłużej, nie trzeba się zatrzymywać ani odwracać wzroku. (…) A tego krajobrazu jest niezwykła ilość. Jakby ziemia tutaj specjalnie się zapadła i utworzyła ogromny amfiteatr. Kilkadziesiąt kilometrów pejzażu. Domy, wsie, wieże kościołów, drzewa, zagajniki, faliste, długie linie wzgórz, miedze, pionowe kreseczki topól, wszystko zatopione w czerwono-złotym blasku.” (s.6-7)

„Ten kraj jest hipnotyczny. Nie ma lepszego kraju do podróżowania. Jedzie się w głąb pejzażu, a jednocześnie w głąb czasu. Bo prawie wszystko jest tutaj takie samo jak było dawniej. Niemal nic się nie zmieniło. Trzeba żyć w kucki, przy ogniu. Nasłuchując nocą.” (s.9)

„Wiem, że na rynku zapadłej mieściny można spędzić cały dzień, przesuwając się razem ze słońcem, i to jest czasami większe i ważniejsze niż wszystkie muzea Rzymu i Florencji.  (…) Tak siedzieć na rynku nieznanego miasteczka albo wsi w obcym kraju to jest jak czytać piękną książkę. Trochę się rozumie, ale resztę trzeba sobie wyobrażać.” (s.37)

Wyłania się z nich Stasiuk – hedonista i obserwator, oddychający tym, co przynosi zatrzymana chwila i zawłaszczający obrazy, które umykają nam w pośpiechu codziennego dnia.

I wiem już, że zbyt łapczywie połknęłam tę książkę. Powinno się ją czytać z doskoku. Raz jeden esej, za kilka dni inny, a potem jeszcze inny. Nieśpiesznie, niechronologicznie, ale z uwagą. I właśnie dlatego, pomimo chwilowych rozczarowań, pozostałym książkom Stasiuka dam jeszcze szansę.

„Spotykamy się, by wysłuchiwać swoich niedoskonałych, ułomnych opowieści. Nie mamy innych. Wsłuchujemy się, szukając w cudzej mowie okruchów własnego życia, będąc jednocześnie pewni, że go nie znajdziemy, że to utopia, że to naiwność. Że jesteśmy jak ślepcy snujący opowieść o kolorach. Lecz nie można inaczej. I nie możemy też zamilknąć.”
(„Z daleka”, s. 165)


4/6
______________________________________
Wszystkie cytaty: Andrzej Stasiuk – Nie ma ekspresów przy żółtych drogach; wyd. Czarne
Recenzja bierze udział w wyzwaniu:  Polacy nie gęsi, czyli czytamy polską literaturę


8 komentarzy:

  1. Przekonałaś mnie jednym słowem (całkością też :)) - NIESPIESZNIE -uwielbiam smakować i delektować się literaturą nie na akord! Brawo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie miałam z "Młodszym Księgowym" Dehnela (którego, swoją drogą, wciąż nie skończyłam) - nie da się za jednym zamachem. Trzeba sobie dawkować :)

      Usuń
  2. Dobry pomysł z tym czytaniem po troszkę. Kusisz mnie tą opowieścią o Łemkach.. Tego się nie spodziewałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowieść o Łemkach bardzo polecam :) Marzę o wycieczce do Czarnego i okolic :)

      Usuń
  3. Gosia, tego czego szukałaś w "Ekspresach" jest pod dostatkiem w dwóch innych, moich ulubionych, stasiukowych książkach, w "Opowieściach galicyjskich" i w "Fado" (w "Fado" bodajże opowiadanie "Spokój" - zwłaszcza :-)) - obie uwielbiam, a do Fado, jako że to też zbiór luźnych historii, wracam bardzo często :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O i widzisz Monia - teraz już wiem! :) Najbardziej mi znany tytuł to "Jadąc do Bagdad", ale najpierw wgłębię się w Twoje typy :)

      Usuń
  4. Mam na półce, więc na pewno przeczytam, bo to jeden z moich ulubionych autorów. Od siebie polecam moje ukochane "Opowieści galicyjskie".

    OdpowiedzUsuń


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...