piątek, 27 lutego 2015

Z morskim szumem. Annie Proulx – Kroniki Portowe


„Oczywiście, ty nie masz pojęcia o łodziach, ale to też jest zabawne. W każdym razie pisz dalej. Od dzisiaj będziesz miał kolumnę, rozumiesz? „Kronika portowa”. (…) Co tydzień artykuł o jakiejś łodzi. Będą czytać. Nie tylko w Killick-Claw. (…)
Quoyle wrócił do swojego biurka. Czuł się lekki jak piórko. (…) wkręcił papier do maszyny (…). Miał trzydzieści sześć lat i po raz pierwszy ktoś powiedział mu, że zrobił coś dobrze.” *


Na pytanie, co chciałabym dostać w prezencie – mam problem z odpowiedzią. No bo tak – lubię czytać i lubię jeść. W związku z tym na imieniny, które obchodziłam w styczniu poprosiłam Pana R. o książkę. Ostatecznie jednak poszliśmy do restauracji. Z radością przyjęłabym również tylko tabliczkę gorzkiej czekolady przewiązanej kokardką. Nie mam jednak marzeń o rzeczach materialnych. Być może dlatego, że rzadko podróżuję – nieustająco marzę o podróżach.

Zeszłej jesieni na ten przykład zapragnęłam weekendowego, późnojesiennego wyjazdu nad morze. Chciałam pospacerować po plaży obserwując spienione morskie fale i odgarniać z twarzy kosmyki włosów, które nachalnie przywiewałby mi jesienny wiatr. A po spacerze wejść do kawiarni na rozgrzewającą, aromatyczną herbatę i kawałek ciasta. Do wyjazdu niestety nie doszło, ale po to są plany, aby je modyfikować. Zmieniłam więc datę wyjazdu na… tegoroczną jesień ;)

Kiedy planowałam ów (niedoszły ostatecznie) wyjazd - w myślach pakowałam do torby „Kroniki portowe”. Mając bowiem w pamięci dawno obejrzany film, będący adaptacją książki, stwierdziłam, że powieść ta będzie się dobrze wpisywać w charakter zaplanowanej wycieczki.

Miałam rację! Zdarza mi się odczuwać obrazami – tak miewam z muzyką i z książkami. A czasami łączę jedno z drugim i w trakcie lektury usilnie szukam muzyki, która oddawać będzie ducha napisanej historii. Nareszcie znalazłam - w książkę wpisuje mi się zgrabnie Tord Gustavsen Trio.

„Kroniki portowe” to ewidentnie książka na późną jesień lub porę zimową. Kojarzę z nią takie artefakty jak: ciepła owsianka, wełniany koc, parująca herbata, wilgoć, szum, zawodzenie wiatru przez szczeliny okiennej ramy, spienioną wodę podczas przypływu, smak ryby. 

Nie bez przyczyny – rzecz bowiem dzieje się na Nowej Fundlandii, wyspie, która z racji geograficznego położenia ma dostatek wody, ryb, pochmurnych dni i zimna. Z racji opisania małej społeczności – jako żywo stawały mi przed oczami obrazy „Przystanku Alaska”, a „Pleciucha”, gazeta, w której mieściła się kolumna kroniki portowej miała wiele wspólnego z lokalną rozgłośnią radiową z Cicely.


Okładki - wersja polska. Najlepsza i adekwatna do treści pierwsza z lewej.
Mnie niestety trafiła się najbrzydsza, czyli filmowa

Poniżej: okładki wersji anglojęzycznej: 

Przejdźmy do fabuły: Quoyle’a – główny bohater, na początku swoją życiową nieporadnością, zahukaniem i brakiem asertywności skojarzył mi się z Forrestem Gumpem. Ożenił się Petal, która to wyszła za niego dla żartu, a później całkiem poważnie zdradzała z kim popadnie, aby na koniec za pieniądze ze sprzedaży ich wspólnych dwóch córek z kolejnym partnerem w innym stanie w USA uwić rozrywkowe gniazdko. Ręka sprawiedliwości sprawia, że oboje giną w tragicznej drogowej kraksie. Quoyle zaś krótko po śmierci rodziców i tejże żony, wraz z odzyskanymi córkami i ciotką – siostrą swojego ojca przeprowadza się do Nowej Fundlandii.

„Trzeba wszystko uporządkować. – potarła dłonie, jakby kelner postawił przed nią ulubioną potrawę. – Możesz spojrzeć na to w ten sposób – powiedziała. – Masz okazję zacząć wszystko od nowa. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe widoki. Czyste konto. Zaczynając od początku, możesz być, kim zechcesz.” 

To powrót do korzeni, bo właśnie stamtąd pochodzą przodkowie Quoyle’ów. Zmiana miejsca i nowi ludzie powodują, że prawie czterdziestoletni główny bohater nareszcie zaczyna emocjonalnie dojrzewać i brać odpowiedzialność za swoje życie.
Trafia na wyspę jako alegoryczny życiowy rozbitek, by w miarę osiadania wziąć w posiadanie swoją przyszłość. Podobnym rozbitkiem po nieszczęśliwej miłości jest Wavey, jedna z jego nowych znajomych, z którą spędza coraz więcej czasu. Ale ta książka, pomimo dość szczęśliwego zakończenia mało ma w sobie z obyczajowego romansidła. Jest surowa, zimna i miejscami dość twarda, jak skaliste brzegi Nowej Fundlandii.

Zachwyciła mnie narracja zastosowana przez Annie Proulx. Szczególnie zaś nakreślenie portretów poszczególnych postaci wraz z ich fizycznymi cechami:

„Przez jakiś czas pozostawali przyjaciółmi (…). Różnili się znacznie: Partridge, czarny, drobny, niespokojny wędrowiec po pochyłościach życia, niestrudzony gawędziarz; Mercalia (…), o skórze w tonacji brązowego pióra rzuconego na ciemną wodę i dużych zasobach inteligencji; Quoyle, ogromny, biały, w ciągłym potykaniu się z życiem zmierzający donikąd.”

„Gdy Ed Punch mówił, poruszał środkową częścią ust.”

„Al Catalog, o twarzy przypominającej pokrytą szczeciną bułeczkę, przejechał paznokciem w dół listy zadań.”

„(…) wsunął się do biura niczym węgorz w szczelinę.”

„Bill Pretty, drobny mężczyzna po siedemdziesiątce, siedział przy stole (…) przykrytym ceratą koloru owadzich skrzydeł. Jego twarz przypominała kawałek drewna poryty nacięciami w kształcie wachlarza. Niebieskie, skośne oczy, opadające powieki. Policzki wypchnięte lekkim uśmiechem ciężkich ust, między nosem i górną wargą wyraźne wgłębienie niczym blizna. Krzaczaste brwi, resztki włosów koloru starego zegara.”

„Siedzący przy oknie mężczyzna słuchał radia. Tłuste włosy miał zaczesane za uszy. Oczy osadzone blisko siebie, wąsy. (…) Niezdarny patyczak. Muszka w szkocką kratę i paskudny pulower. Brytyjski akcent sączył się z jego płaskiego nosa.”

„W sąsiedniej wnęce siedział chudy mężczyzna z wąsami przypominającymi kod paskowy.”

„Późnym wieczorem Quoyle zjadł resztę pasztetu i wylizał garnek językiem ogromnym jak ścierka do naczyń.”

„Benny Fudge wymknął się z pokoju. W ręku nowy laptop, na głowie filcowy kapelusz zamówiony z katalogu, twarz pełna zębów i ambicji.”


Podejrzewam, że po tych charakterystykach jesteście dokładnie stworzyć sobie obraz poszczególnych postaci. A skoro mowa o działaniu słów na wyobraźnię – książka obfituje w tyle opisów dań rybnych (wszak rzecz dzieje się na wyspie), że zaserwuję sobie dzikiego łososia skropionego sokiem z cytryny.  

Jestem zauroczona tą powieścią. Nie spodziewałam się, że znajdę w niej tyle lingwistycznych smaczków i tak dobrze zbudowanej, mimo iż często zawoalowanej historii o emocjonalnym dojrzewaniu. Na konto zalet dopisuję jeszcze ciekawe marynistyczne wstępy do każdego z rozdziałów.


Powieść Kroniki portowe, zdobyła Nagrodę Pulitzera w kategorii fikcja literacka i National Book Award w 1994 roku.


6/6
______________
* cytaty: Annie Proulx – Kroniki Portowe, wyd. Rebis 2002

Recenzja bierze udział w wyzwaniu:


niedziela, 22 lutego 2015

BibLILIoteczka: Jacek Dubois - A wszystko przez faraona


„Nagle tata podjął decyzję. Tak jak nie ma wyspy bez skarbów, tak nie może być domu bez kota – uznał. Wziął go na ręce i ruszył do mieszkania. Cicho otworzył drzwi, położył kota na kocu w przedpokoju, po czym szybko wślizgnął się do łóżka i zasnął.” *


Życie z kotem nie zawsze jest sielanką. Znacie zapewne ten filmik z kotem Simona o porannej pobudce. Nam też przypadają w udziale poranki, kiedy szare łapy z miaukiem packają nas po policzkach. Cytowany wyżej Maurycy, czyli książkowy świeżo upieczony właściciel kota też nie miał lekkiego poranka. Ani on, ani jego rodzina – zaczęło się od przyklejonych do podłogi kapci taty i czerwonych włosów mamy, a potem w kuchni gładko przeszło do rosnącej jajecznicy i śpiewających parówek. I chyba nie zdziwi Was fakt, że to tylko preludium do pięknej kotostrofy (sic!) ;)

Maurycy jest archeologiem. Całkiem niedawno przed przygarnięciem kota, był na wykopaliskach w Egipcie. Do Polski wrócił ze sławą, jaką zapewniło mu odnalezienie pięciu niezwykle cennych figurek należących niegdyś do faraonów. Spoczęły one w uniwersyteckim sejfie, a szyfr do niego oprócz kilku naukowych pracowników, znał również Maurycy. Niebawem okazuje się, iż egipskie znalezisko  zostało ukradzione. W gronie podejrzanych jest naturalnie Maurycy, który zresztą krótko po tym zostaje skuty kajdankami i trafia do aresztu. Na pomoc ruszają mu… jego dwaj małoletni synowie, ich koleżanka, bratanek i gadający kot.

Ta młodzieżowa opowieść obfituje w zaskakujące zwroty akcji, śmieszne historie i barwnych bohaterów. Oczywiście na czele z kotem. Kot ów wychował się na włoskim uniwersytecie w Sienie. Nie dość, że nauczył się gadać, to potrafił grać na fortepianie i liznął podstaw biznesu. Oczywiście, ze względu na miejsce zamieszkania, chadzał na wykłady, których słuchał z różnym zaangażowaniem. Po kilku grubszych kawałach musiał zwiewać za granicę. Zaś za nim został po Europie rozesłany list gończy. Między innymi tak trafił do Polski. Tutaj też nie przesypiał całego dnia na ciepłym kaloryferze. 

Trafiło mu się ciekawe towarzystwo. Wszystko dzięki Maurycemu, zaginionym egipskim kotom oraz nastoletniej odsieczy. Czego te dzieciaki nie zrobiły?! Otóż - prawie doprowadziły do bankructwa właściciela kasyna, wygrały grube miliony na wyścigach konnych, zainwestowały w akcje, pokrzyżowały plany pewnym grubym rybom i rozbiły przestępczą szajkę. Więcej nie zdradzę – resztę musicie doczytać sami.


"A wszystko przez faraona" umieściłam w cyklu BibLILIoteczka, a to oznacza, że czytałam ją zarówno ja, jak i Liliana. Historia dedykowana jest głównie dla młodszej młodzieży, ale gwarantuję Wam, że dorośli też się nią świetnie ubawią. Liliana bardzo sobie chwaliła tę książkę i jest chętna do lektury dalszego ciągu historii, który obejmuje jeszcze trzy kolejne tomy.


Zabawna jest nie tylko absurdalna historia odzyskania egipskich kocich figurek, jak również sami bohaterowie. Babcia, która skojarzyła mi się z Elżbietą Dzikowską, ale taką podrasowaną sporą dozą szaleństwa, sposoby dzieciaków na wybrnięcie z beznadziejnej sytuacji, wygadany (aby nie rzec – wyszczekany ;)) kot, pseudonimy  opryszków (Wituś Pchełka, specjalista od mokrej roboty Radzio Szybki Cyngiel, paser Chytry Chomik, Kazio Czułe Ucho, Wiesiu Lepka Rączka), archeologów (profesor Wykop) i policjantów (kapitan Sfinks). A wszystko okraszone ilustracjami mojego ulubionego rysownika – Bohdana Butenki. Fajna, familijna historyjka. Ja i Liliana polecamy :)

__________________
* Jacek Dubois - A wszystko przez faraona, wyd. Świat Książki 2005

niedziela, 15 lutego 2015

Twarz Książki, czyli rzecz o okładkach. Część V - koty


Dla kociarzy 17 lutego to istotna data. Być może mają ją nawet zaznaczoną w kalendarzu. Przyznaję, że ja tak ;) Wpadłam na pomysł, że najbliższy Międzynarodowy Dzień Kota wypadający w najbliższy wtorek (bo o tej dacie dziś mowa) – na Czytelniczym odnotuję obrazowo.

Zrobiłam krótki przegląd swojego księgozbioru w poszukiwaniu kotów: 


A skoro na bogato wyszedł wpis twarzowy cyklu – poszłam za ciosem i tym razem przejrzałam księgarnie internetowe w poszukiwaniu okładek z kotami. Na początku od razu odrzuciłam poradniki i atlasy. Przecież to nic zaskakującego, że na nich będzie sylwetka kota. Szukałam innych książek i byłam zaskoczona, że znalazłam ich tak dużo. Nie zdziwiło mnie to, że koty licznie pojawiły się na okładkach bajek, natomiast nie spodziewałam się, że ujrzę je na wielu okładkach powieści, które nie zawsze w fabule odnoszą się do jakiegokolwiek kota.
Wychodzi więc na to, że koty z samego faktu swojego istnienia są dobrym kontentem dla wydawców ;)

Po uporządkowaniu zbioru – okładki podzieliłam na kilka sekcji:

1. Ulubione – tu jest wszystko jasne. Odzwierciedlają moje graficzne sympatie.






"Kot w butach" - wyjątkowo bajka muzyczna, a nie paperback


2. Biograficzne – opowieści znanych o kotach lub mniej znanych o sławnych kotach:



3. Dzieciarnia – czyli okładki bajek, komiksu i krótkich powieści dla młodzieży. Tutaj okładek było do wyboru najwięcej. Najwięcej też kiczowatych i bardzo infantylnych. Sam „Kot w butach” ma wiele wersji graficznych, ale wiele z nich zwyczajnie kłuje w oczy. Po odrzuceniu wielu  – kolekcja zachowanych prezentuje się następująco:























4. Fabularne – czyli powieści z różnych gatunków. Załapał się również komiks. 























5. Kotłownia – innymi słowy mix tomików wierszy, limeryków, trochę fizyki, językoznawstwa i tekstów około kocich. Taki… worek z wieloma kotami ;)










I co myślicie o okładkach z kotami? O której zapomniałam? ;)

sobota, 14 lutego 2015

BibLILIoteczka: Jak czytają Polacy i dlaczego „jabłko pada niedaleko od jabłoni”?


Przeglądając wczoraj w Internecie serwisy informacyjne trafiłam na dwa krótkie artykuły, które alarmująco donosiły, że Polska jest czytelniczym pustkowiem, na którym 10 milionów Polaków nie ma w domu ani jednej książki.

Tak się składa, że trafiłam na tę prasówkę, akurat wgryzając się w raport pn. „Stan czytelnictwa w Polsce w 2014 r.” To dość krótki (56 stron) dokument opracowany na podstawie sondażu czytelnictwa przeprowadzonego przez TNS Polska na zamówienie Biblioteki Narodowej. 
O czytelnicze nawyki i przepytano grupę 3000 respondentów – Polaków w wieku 15 lat i więcej. Pan R., orientujący się w badaniach statystycznych, stwierdził, że taka ilość respondentów jest już wystarczająca, aby badanie dało wiarygodne, czyli reprezentatywne wyniki. Metodą badania były bezpośrednie wywiady (wspomagane komputerowo), przeprowadzone w terminie 21.11-04.12.2014 r.

Jakie wnioski  można wysnuć z tegoż raportu? Na początek trochę liczb:
- w okresie 12 miesięcy poprzedzających badanie odsetek czytających przynajmniej jedną książkę oraz siedem i więcej wyniósł odpowiednio 40% i 11%,
- w 16% gospodarstw domowych nie ma żadnych książek, a 15% posiada w domu tylko podręczniki szkolne i książki kupowane na potrzeby dzieci, 
- 80% domowych księgozbiorów zajmuje nie więcej niż 3 półki na książki (co daje maksymalnie liczbę około 100 egzemplarzy książek na gospodarstwo domowe),
- 86% respondentów w wieku 15-19 lat twierdziło, że rodzice czytali im książki,
- dłuższe wypowiedzi w Internecie (na blogach, portalach prasowych i serwisach informacyjnych) czytało niecałe 2/5 respondentów,
- poza kulturą pisma znajduje się 1/5 Polaków powyżej 15 r. ż., co oznacza, że w ciągu roku nie sięgnęli oni nie tylko po żadną książkę, ale też inne źródła pisane, w tym również po prasę,
- 43% osób z wykształceniem wyższym magisterskim ma szansę znaleźć się w grupie omniczytelników (tj. korzystających z różnych źródeł: książek papierowych, audiobooków, e-booków, gazet i czytających informacji w Internecie),
- tylko co 30 respondent przy wyborze książki kieruje się opinią zawodowych recenzentów, krytyków i dziennikarzy.

Oprócz wielu innych wskaźników, raport przedstawia również fakty, które zaobserwoano już w latach poprzednich, i które powtarzają się bez względu na metodę i czas badania. Na przykład to, że częściej intensywnymi czytelnikami (czytający powyżej 6 książek rocznie) są osoby z wyższym wykształceniem, mieszkający w dużych miastach i posiadający dobrą/bardzo dobrą sytuację materialną. W opozycji do nich stoją niewykształceni nieczytający, wywodzący się głównie z biedniejszych środowisk, najczęściej zamieszkujący małe miasteczka lub żyjący na wsi. 
Inny łatwy do przewidzenia wniosek jest taki, że praktyki czytelnicze mają skłonność do kumulacji, co oznacza, że czytający książki częściej będą sięgać po inne dłuższe teksty (w prasie tradycyjnej i/lub w Internecie), aniżeli ci, którzy książek nie czytają wcale lub czytają ich w ciągu roku bardzo mało. Raport określił to ładnym hasłem pn. „bieguny czytelniczego zaangażowania”.


Najbardziej jednak w całym raporcie zainteresowała mnie problematyka czytelnictwa wśród najmłodszych. Badanie wykazało na przykład, że szkoła nie jest w stanie samodzielnie wykształcić u najmłodszych trwałych nawyków czytelniczych. Zjawisko szkolnego czytania obciążone jest wadą czytania z obowiązku, co powoduje, że co czwarty uczeń i student w ciągu roku poprzedzającego badanie nie zmierzył się z żadną lekturą w całości. Raport potwierdza natomiast, że największy wpływ na naturalne wykształcenie kultury czytelniczej ma przede wszystkim to, jaki przykład obserwują dzieci w domu rodzinnym i w gronie znajomych. Zatem aktywni czytelnicy wywodzą się najczęściej z domu, w którym regularne czytanie jest normą również dla dorosłych członków rodziny.

Wysnuwa się przy tym wniosek, że czytelnicza socjalizacja nierozłącznie związana jest z obserwacją. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że samo kupowanie i czytanie książek dzieciom – nie wystarczy. Ważne jest, czy domownicy korzystają z książek również na własny użytek. Pozytywistyczna praca u podstaw dotycząca podniesienia stanu czytelnictwa w Polsce powinna zatem obejmować nie tylko populację najmłodszych obywateli państwa, ale całych grup dorosłych czytelników. Bo jak wskazuje raport w innym miejscu, pomimo tego, że czytanie wydaje się czynnością „prywatną”, zajęciem samotnym, to w istocie rzeczy należy traktować je jako praktykę społeczną, promieniście oddziaływającą na innych członków w najbliższym otoczeniu czytelnika.

W dużym, obrazowym skrócie można więc rzec, iż „niedaleko pada jabłko od jabłoni”. Muszę przyznać, że na podstawie własnych domowych obserwacji - podsumowanie raportu odnoszące się do czytelnictwa najmłodszych jest bardzo trafne.
Wprawdzie w  moim domu rodzinnym książek nie czytało (i nadal nie czyta) żadne z obojga rodziców, ale za to bakcyla czytelniczego złapałam obserwując m.in. czytającego brata. Lubię też myśleć, że miłość do książek odziedziczyłam w genach po dziadku posiadającym dość obszerną, domową bibliotekę.

Obecnie będąc dorosłą, w pewnym sensie sama jestem czytelniczym wzorem - teraz dla swojej pasierbicy. Oboje z Panem R. czytamy sporo i o książkach rozmawiamy, a w naszym domu znaleźć można całkiem pokaźny księgozbiór. Co oznacza, że obecne pożeranie książek przez 10-letnią Lilianę nie jest tylko skutkiem tego, że przez kilka lat czytało się jej książki do poduszki.


W zeszłą niedzielę wstawiłam na fejsbunia takie oto zdjęcie:


Obrazuje ono książkę, którą aktualnie czytała Liliana. Zobaczywszy zdjęcie, nieco zmieszana stwierdziła, chyba nawet trochę się tłumacząc, że to taka lekka książka, bo akurat nie miała innej, a dostępną część sagi o Gildii Magów w Kyralii, autorstwa Trudi Canavan już przeczytała.


Wyżej wymieniona część sagi prezentuje się następująco:


Uwierzycie mi na słowo, że 10-latka przeczytała, ba! połknęła to w ciągu minionego miesiąca? Obliczyłam na kalkulatorze ilość stron i wyszła mi cyfra 2989. Prawie 3 tysiące stron w łącznie pięciu książkach przeczytanych w styczniu, oznacza, że Liliana już na początku roku „pobiła” rekord pięciu statystycznych Polaków. Wiecie co? Jestem z niej niesamowicie dumna. Ona zresztą z siebie też, tym bardziej, kiedy wyszło, że w styczniu przeczytała więcej ode mnie i Pana R. razem wziętych. Nieźle co? ;) 

Ale to jeszcze nie koniec. Bo oto właśnie doszły kolejne tomy sagi. Jedna cegiełka (600 stron) jest w czytaniu od czwartku i najprawdopodobniej dzisiaj wieczorowo-nocną porą zostanie ukończona. Mogę chyba śmiało twierdzić, że w naszym domu rośnie kolejne pokolenie miłośników książek. O! i tym sposobem w przewrotny sposób potraktowałam dzisiejsze Walentynki pisząc o miłości… do książek ;)


Na koniec zdjęcie sytuacyjne wykorzystujące opisane wyżej książki Liliany:


Nasza Misia, słodka Misinka, 100% cukru w cukrze – nieświadomie przykleiła sobie niezbyt pochlebną etykietkę. Wobec powyższego oficjalnie więc możemy już nazywać ją domową Łotrzycą Misindą ;)

______________________

Dzisiejszy wpis otwiera na blogu nowy cykl pn. "BibLILIoteczka", w którym opisywać będę książki najmłodszego czytelnika w naszej rodzinie.









Zreferowany przeze mnie w tym wpisie raport Izabeli Koryś, Dominiki Michalak i Romana Chymkowskiego pn. „Stan czytelnictwa w Polsce w 2014 r.” na zlecenie Biblioteki Narodowej, możliwy jest do pobrania w całości pod tym linkiem.



środa, 11 lutego 2015

Kot Rudolf, czyli kto króluje w Bagateli na Pięterku


Zapewne domyślacie się już, dokąd prowadzą schody.


Wybaczcie jakość zdjęć, popołudniowa pora zimowego dnia nie jest zbyt łaskawa dla aparatu w komórce


Zagadka nie jest trudna, wszak odpowiedzi, zważywszy na charakter bloga, mogą być dwie: księgarnia lub biblioteka. Tym razem jest to:


Ale to nie jest zwyczajne miejsce, gdyż od prawie 10 lat mieszka w nim kot Rudolf. Ta księgarnia to Bagatela – od września zeszłego roku, czyli od czasu przeprowadzki, nazywana Bagatelą na Pięterku. Można dzięki temu powiedzieć, że księgarnia sprzedaje kulturę na wyższym poziomie.

"Koty są dobre na wszystko" ;)

Rudolfowi życie pośród książek było przeznaczone od początku. Tak samo zresztą jak księgarni przeznaczony był kot nie czarny, nie biały, nawet nie buras, tylko właśnie rudy. Stąd też, jak już nietrudno się domyślić – jego imię.

O Rudolfie w Bagateli dowiedziałam się dość przypadkowo, kiedy osiem lat temu, jeszcze jako turystka, wracałam ze spaceru po Łazienkach. Na ulicy Bagatela w witrynie księgarni zauważyłam wtedy tę kartkę.


Rudolfa przy oknie nie było. Zapewne zaszył się gdzieś w kącie księgarni. Była to niedziela, więc nie miałam okazji wejść do środka. A później, już po przeprowadzce do stolicy jakoś nie było mi po drodze na Bagatelę. Albo znowu bywałam tam w dni wolne od pracy (tak, znowu te Łazienki), kiedy Rudolf grzał się w promieniach zachodzącego słońca po drugiej stronie okna.


Jednak w miniony poniedziałek wybrałam się tam specjalnie. Miałam blisko z pracy, a poza tym potrzebowałam zakupić „Wyspę Łzę” na spotkanie z Joanną Bator, które odbyć się miało w Matrasie na Nowym Świecie. Swoją drogą obecny Matras to dawniej Leksykon, w którym urzędował inny kot - czarno-biały Docent, którego zdjęcie widnieje na facebookowej stronie Czytelniczego


Wspięłam się zatem po schodach na górę, znalazłam i zakupiłam książkę, a następnie zaczęłam wypatrywać Rudolfa. Nie zajęło mi to dużo czasu, bo ten na kanapie ułożył się na kolejną z popołudniowych drzemek.




Poprosiłam właścicielkę o zgodę na wcielenie się w rolę kociej paparazzy. A kiedy zakończyłam krótką sesyjkę, ucięłam sobie małą pogawędkę z Panią od Rudolfa. Zapytałam o zdrowie kota. Wiedziałam bowiem, że jakiś czas temu miał z tym małe kłopoty. Całe szczęście – kryzys został już zażegnany. Podobnie jak sukcesem zakończyła się adaptacja kota na nowym terenie. Większość kotów nie lubi zmian, ale nie Rudolf. Wziął w posiadanie nie tylko nowe miejsce księgarni, ale również kwiaciarnię i restauracyjny lokal, który funkcjonuje na miejscu dawnej Bagateli. 


Większość kotów lubi mieć spokój i tylko kilka znanych rąk do głaskania. Rudolf zaś często domaga się atencji od klientów i wiernych fanów, których zdobył sobie przez niecałą dekadę królowania w księgarni. Możecie dołączyć do grona wyznawców tego rudzielca, a na dokładkę zakupić ciekawą książkę „na wyższym poziomie”. Bagatela to tylko 5 minut jazdy tramwajem od centrum, a na dodatek na turystycznej trasie – to tak w ramach podpowiedzi również dla tych, co w Warszawie są tylko na chwilę.




Księgarnia Bagatela na Pięterku, ul. Bagatela 14 (wejście przez kwiaciarnię). 
Godz. otwarcia księgarni : pn-pt 10-19, sb 10-14

Na zakończenie garść linków:
"Książki kupuję u Rudolfa" - Felieton Beaty Chomątowskiej o księgarni i Rudolfie

_______________________________

Aktualizacja z dnia 02.03.2015 r. - smutna wiadomość z ostatniej chwili, Rudolf niestety dzisiaj odszedł  :(




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...