sobota, 14 lutego 2015

BibLILIoteczka: Jak czytają Polacy i dlaczego „jabłko pada niedaleko od jabłoni”?


Przeglądając wczoraj w Internecie serwisy informacyjne trafiłam na dwa krótkie artykuły, które alarmująco donosiły, że Polska jest czytelniczym pustkowiem, na którym 10 milionów Polaków nie ma w domu ani jednej książki.

Tak się składa, że trafiłam na tę prasówkę, akurat wgryzając się w raport pn. „Stan czytelnictwa w Polsce w 2014 r.” To dość krótki (56 stron) dokument opracowany na podstawie sondażu czytelnictwa przeprowadzonego przez TNS Polska na zamówienie Biblioteki Narodowej. 
O czytelnicze nawyki i przepytano grupę 3000 respondentów – Polaków w wieku 15 lat i więcej. Pan R., orientujący się w badaniach statystycznych, stwierdził, że taka ilość respondentów jest już wystarczająca, aby badanie dało wiarygodne, czyli reprezentatywne wyniki. Metodą badania były bezpośrednie wywiady (wspomagane komputerowo), przeprowadzone w terminie 21.11-04.12.2014 r.

Jakie wnioski  można wysnuć z tegoż raportu? Na początek trochę liczb:
- w okresie 12 miesięcy poprzedzających badanie odsetek czytających przynajmniej jedną książkę oraz siedem i więcej wyniósł odpowiednio 40% i 11%,
- w 16% gospodarstw domowych nie ma żadnych książek, a 15% posiada w domu tylko podręczniki szkolne i książki kupowane na potrzeby dzieci, 
- 80% domowych księgozbiorów zajmuje nie więcej niż 3 półki na książki (co daje maksymalnie liczbę około 100 egzemplarzy książek na gospodarstwo domowe),
- 86% respondentów w wieku 15-19 lat twierdziło, że rodzice czytali im książki,
- dłuższe wypowiedzi w Internecie (na blogach, portalach prasowych i serwisach informacyjnych) czytało niecałe 2/5 respondentów,
- poza kulturą pisma znajduje się 1/5 Polaków powyżej 15 r. ż., co oznacza, że w ciągu roku nie sięgnęli oni nie tylko po żadną książkę, ale też inne źródła pisane, w tym również po prasę,
- 43% osób z wykształceniem wyższym magisterskim ma szansę znaleźć się w grupie omniczytelników (tj. korzystających z różnych źródeł: książek papierowych, audiobooków, e-booków, gazet i czytających informacji w Internecie),
- tylko co 30 respondent przy wyborze książki kieruje się opinią zawodowych recenzentów, krytyków i dziennikarzy.

Oprócz wielu innych wskaźników, raport przedstawia również fakty, które zaobserwoano już w latach poprzednich, i które powtarzają się bez względu na metodę i czas badania. Na przykład to, że częściej intensywnymi czytelnikami (czytający powyżej 6 książek rocznie) są osoby z wyższym wykształceniem, mieszkający w dużych miastach i posiadający dobrą/bardzo dobrą sytuację materialną. W opozycji do nich stoją niewykształceni nieczytający, wywodzący się głównie z biedniejszych środowisk, najczęściej zamieszkujący małe miasteczka lub żyjący na wsi. 
Inny łatwy do przewidzenia wniosek jest taki, że praktyki czytelnicze mają skłonność do kumulacji, co oznacza, że czytający książki częściej będą sięgać po inne dłuższe teksty (w prasie tradycyjnej i/lub w Internecie), aniżeli ci, którzy książek nie czytają wcale lub czytają ich w ciągu roku bardzo mało. Raport określił to ładnym hasłem pn. „bieguny czytelniczego zaangażowania”.


Najbardziej jednak w całym raporcie zainteresowała mnie problematyka czytelnictwa wśród najmłodszych. Badanie wykazało na przykład, że szkoła nie jest w stanie samodzielnie wykształcić u najmłodszych trwałych nawyków czytelniczych. Zjawisko szkolnego czytania obciążone jest wadą czytania z obowiązku, co powoduje, że co czwarty uczeń i student w ciągu roku poprzedzającego badanie nie zmierzył się z żadną lekturą w całości. Raport potwierdza natomiast, że największy wpływ na naturalne wykształcenie kultury czytelniczej ma przede wszystkim to, jaki przykład obserwują dzieci w domu rodzinnym i w gronie znajomych. Zatem aktywni czytelnicy wywodzą się najczęściej z domu, w którym regularne czytanie jest normą również dla dorosłych członków rodziny.

Wysnuwa się przy tym wniosek, że czytelnicza socjalizacja nierozłącznie związana jest z obserwacją. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że samo kupowanie i czytanie książek dzieciom – nie wystarczy. Ważne jest, czy domownicy korzystają z książek również na własny użytek. Pozytywistyczna praca u podstaw dotycząca podniesienia stanu czytelnictwa w Polsce powinna zatem obejmować nie tylko populację najmłodszych obywateli państwa, ale całych grup dorosłych czytelników. Bo jak wskazuje raport w innym miejscu, pomimo tego, że czytanie wydaje się czynnością „prywatną”, zajęciem samotnym, to w istocie rzeczy należy traktować je jako praktykę społeczną, promieniście oddziaływającą na innych członków w najbliższym otoczeniu czytelnika.

W dużym, obrazowym skrócie można więc rzec, iż „niedaleko pada jabłko od jabłoni”. Muszę przyznać, że na podstawie własnych domowych obserwacji - podsumowanie raportu odnoszące się do czytelnictwa najmłodszych jest bardzo trafne.
Wprawdzie w  moim domu rodzinnym książek nie czytało (i nadal nie czyta) żadne z obojga rodziców, ale za to bakcyla czytelniczego złapałam obserwując m.in. czytającego brata. Lubię też myśleć, że miłość do książek odziedziczyłam w genach po dziadku posiadającym dość obszerną, domową bibliotekę.

Obecnie będąc dorosłą, w pewnym sensie sama jestem czytelniczym wzorem - teraz dla swojej pasierbicy. Oboje z Panem R. czytamy sporo i o książkach rozmawiamy, a w naszym domu znaleźć można całkiem pokaźny księgozbiór. Co oznacza, że obecne pożeranie książek przez 10-letnią Lilianę nie jest tylko skutkiem tego, że przez kilka lat czytało się jej książki do poduszki.


W zeszłą niedzielę wstawiłam na fejsbunia takie oto zdjęcie:


Obrazuje ono książkę, którą aktualnie czytała Liliana. Zobaczywszy zdjęcie, nieco zmieszana stwierdziła, chyba nawet trochę się tłumacząc, że to taka lekka książka, bo akurat nie miała innej, a dostępną część sagi o Gildii Magów w Kyralii, autorstwa Trudi Canavan już przeczytała.


Wyżej wymieniona część sagi prezentuje się następująco:


Uwierzycie mi na słowo, że 10-latka przeczytała, ba! połknęła to w ciągu minionego miesiąca? Obliczyłam na kalkulatorze ilość stron i wyszła mi cyfra 2989. Prawie 3 tysiące stron w łącznie pięciu książkach przeczytanych w styczniu, oznacza, że Liliana już na początku roku „pobiła” rekord pięciu statystycznych Polaków. Wiecie co? Jestem z niej niesamowicie dumna. Ona zresztą z siebie też, tym bardziej, kiedy wyszło, że w styczniu przeczytała więcej ode mnie i Pana R. razem wziętych. Nieźle co? ;) 

Ale to jeszcze nie koniec. Bo oto właśnie doszły kolejne tomy sagi. Jedna cegiełka (600 stron) jest w czytaniu od czwartku i najprawdopodobniej dzisiaj wieczorowo-nocną porą zostanie ukończona. Mogę chyba śmiało twierdzić, że w naszym domu rośnie kolejne pokolenie miłośników książek. O! i tym sposobem w przewrotny sposób potraktowałam dzisiejsze Walentynki pisząc o miłości… do książek ;)


Na koniec zdjęcie sytuacyjne wykorzystujące opisane wyżej książki Liliany:


Nasza Misia, słodka Misinka, 100% cukru w cukrze – nieświadomie przykleiła sobie niezbyt pochlebną etykietkę. Wobec powyższego oficjalnie więc możemy już nazywać ją domową Łotrzycą Misindą ;)

______________________

Dzisiejszy wpis otwiera na blogu nowy cykl pn. "BibLILIoteczka", w którym opisywać będę książki najmłodszego czytelnika w naszej rodzinie.









Zreferowany przeze mnie w tym wpisie raport Izabeli Koryś, Dominiki Michalak i Romana Chymkowskiego pn. „Stan czytelnictwa w Polsce w 2014 r.” na zlecenie Biblioteki Narodowej, możliwy jest do pobrania w całości pod tym linkiem.



4 komentarze:

  1. Zawsze mnie przerażają takie raporty i aż mi się nie chce wierzyć w dane w nich zawarte... Ale to prawda, że w wielu przypadkach (choć na pewno nie zawsze) na to, czy dzieci będą chętnie czytać wpływ ma to, czy (i co) czytają rodzice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to się wydawać dziwne, ale ma duży wpływ. Dzieci wszak lubią naśladować dorosłych.

      Usuń
  2. Z tym czytaniem rodzinnym reguły nie ma. U mnie w domu zawsze były książki, czytali mniej lub więcej wszyscy, najwięcej oczywiście moja mama, ale szybko ją dogoniłam ;)
    W rodzinie męża rodzice i rodzeństwo też czytają, natomiast on sam czyta, jak na lekarstwo. Artykuły prasowe, felietony - jeszcze. Książki jedynie w czasie urlopu, gdy odcinamy się od telewizji i Internetu.

    Niesamowita jest ta Twoja 10-latka :) Ale pamiętam, że ja w jej wieku też czytałam bardzo, bardzo dużo i wciąż nie mogę uwierzyć, jak mi się to udawało.

    P.S. Teraz też czytam "Wakacje z duchami" ;) Postanowiłam przypomnieć sobie dziecięce lektury i naprawdę doskonale się bawię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i Twój mąż czyta mało, ale zgodnie z raportem już nawet przy takiej ilości mieści się w definicji "czytelnika intensywnego".

      "Wakacje z duchami" zostawiam sobie do nadrobienia... podczas wakacji :)

      Usuń


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...