„Jajo jest najważniejszą komórką organizmów tkankowych, mówiąc nieco poetycznie: jest „królową matką” wszystkich komórek.
- Gdy mężczyźni twierdzą, że oni w połowie dają życie, to zawsze biorę długopis do ręki i mówię: „Gdyby wyobrazić sobie, że pokój, w którym siedzimy jest komórką jajową, to ten mały przedmiot może symbolizować to, co an dokłada do niej ze swojej strony” – mówi profesor Krzysztof Łukaszuk, kierownik klinik INVICTA. – Komórka jajowa ma wszystko. Ma cytoplazmę, z której powstanie prawie cały człowiek. Ma mitochondria zapewniające energię, ma wrzeciona kariokinetyczne, odpowiednią ilość białek i kwasów nukleinowych, które pozwalają na kilka początkowych podziałów zarodka. W tym kontekście plemnik wnosi niewiele – używa sobie profesor. (…)
Rozwój medycyny reprodukcyjnej odsłonił przed nami wiele tajemnic skrywanych przez ciemne i ciepłe korytarze ciała.”**
Na zdjęciu: element okładki książki "Matki" Pavla Rankova (wyd. Książkowe Klimaty) oraz reprodukcja szkicu Leonarda da Vinci "Płód w macicy" (ok. 1511 r.)
Całkiem niedawno w sieci zawrzało. Pojawiło się sporo memów i wiele dyskusji nad tematem podjętym przez Fundację Mama i Tata. Pożywką dla narodowego oburzenia był spot „Nie odkładaj macierzyństwa na później”. Pojawiły się głosy nad potrzebą takiej kampanii, ale zostały przygniecione okrzykami pełnymi dezaprobaty, iż według kampanii celem życiowym kobiety powinno być tylko i wyłącznie macierzyństwo, a kariera i inne rzeczy już takie ważne nie są. Do dzisiaj nie potrafię się opowiedzieć ani po stronie przeciwników, ani zwolenników tej kampanii. Owszem, przyznaję rację, że w spocie występuje tylko kobieta, a powinna para. Wszak dlaczego tylko ona ma się tłumaczyć z bezdzietności? Wiatropylne jeszcze nie jesteśmy. Żeby powstało dziecko potrzebni są kobieta i mężczyzna. Ale z drugiej strony – naprawdę bywa tak, że odkładanie macierzyństwa na nieokreślone później może mieć fatalne skutki.
Syty głodnego nie zrozumie
Gdyby Agnieszka, jedna z bohaterek reportażu Karoliny Domagalskiej wiedziała wcześniej, że w wieku 29 lat przejdzie menopauzę postarałaby się o dziecko z mężem, z którym po krótkim pożyciu jednak się rozeszła. Została rozwódką, a z uwagi na bardzo przyspieszoną menopauzę, poliendokrynopatię i chorobę Hashimoto – nie miała już szans na własne biologiczne potomstwo.
Ci, co mają już dzieci i z płodnością nie mieli problemów lub bezdzietni z wyboru – nie zrozumieją tych, dla których zajście w ciążę to bolesna sfera marzeń, a szansą na ich realizację jest wyłącznie in vitro.
Podziękowanie dla jeżowca
„Męski jeżowiec wypuszcza do wody spermę, żeński – komórki jajowe, i jedyne, co im potrzebne do zapłodnienia, to trafienie na siebie oraz obecność morskiej wody. Okrutnie przeklinany przez wdeptujących w niego turystów jeżowiec już dawno zasłużył sobie na szacunek tym, jak bardzo przyczynił się do rozwoju wiedzy na temat rozmnażania. Jego gamety są dosyć duże i przezroczyste, doskonałe do obserwowania. Zewnętrzne zapłodnienie jeżowców, czyli naturalne in vitro, okazało się łatwe do naśladowania w laboratoriach.”
Gdyby w 1875 roku Oskar Hertwig nie poznał tajemnicy rozrodu jeżowców, w 1944 Miriam Menkin nie zostawiła na szalce Petriego komórkę jajową w towarzystwie spermy na dłużej, niż zwykle, a w 1959 roku Minh Chuech Chang nie zapłodnił pozaustrojowo komórki jajowej czarnego królika spermą również czarnego królika i wszczepił zarodek białej królicy, która w efekcie tego urodziła małego czarnego królika – być może w 1978 roku nie urodziłaby się w Stanach Louise Brown (będąca pierwszym człowiekiem, której poczęcie jest sprawką procedury in vitro), a po niej wiele milionów kolejnych dzieci.
Nowy wspaniały świat?
Możliwości jakie daje in vitro brzmią trochę jak fantastyczna, fikcyjna historia, która zrodziła się w głowie pisarza: kobieta rodzi dziecko, które nie jest z nią spokrewnione genetycznie, córka oddając swoją komórkę jajową własnej matce jest dla nowego dziecka jednocześnie biologiczną matką i społeczną siostrą, dwaj geje są genetycznymi ojcami wychowywanych przez nich synów - przyrodnich braci, a dziewica rodzi dziecko i wcale nie jest to zasługą niepokalanego, boskiego poczęcia. A to jeszcze nie wyczerpuje katalogu możliwych innych sposobów poczęcia przy tej metodzie.
To fantastyczne, że medycyna tak bardzo poszła do przodu. Że daje możliwość zostania rodzicami tym, którzy przez naturę zostali pokrzywdzeni, zachorowali tracąc przy tym bezpowrotnie płodność, zostali skrzywdzeni seksualnie i nie potrafią się przemóc celem chociażby zajścia w ciążę lub żyją w związku homoseksualnym biologicznie wykluczającym możliwość poczęcia. Dawniej przez brak potomstwa upadały dynastie i rozpadały się rodziny. Dzisiaj walkę z niepłodnością lub bezpłodnością wspomagają m.in.: inseminacja, surogacja, dawstwo komórek. Możliwości jest wiele do osiągnięcia upragnionego celu.
Dziura w genealogicznym drzewie
Oczywiście in vitro budzi również szereg kontrowersji. Dla wierzących – natury religijnej. Dla pozostałych – zdrowotnej, medycznej i społecznej. Najmniej wątpliwe jest in vitro, które nazwę tutaj roboczo „małżeńskie”. Żona owuluje zbyt rzadko, mąż może mieć małą koncentrację plemników lub ich obniżoną ruchliwość. Wyizolowanie najlepszych plemników męża i połączenie na szalce Petriego z komórką jajową żony, a później transfer zarodka do jamy macicy nie wywołuje żadnych wątpliwości co do genetycznego rodzicielstwa urodzonego później dziecka pary.
W przypadku jednak, kiedy komórkę jajową lub nasienie przekazuje anonimowy dawca – pojawia się problem. Czy aby na pewno (jak głosi zdanie na okładce książki) rodzicem nie jest ten, kto płodzi i/lub rodzi, ale ten kto wychowuje i obdarza miłością? Czyż w takim razie nie wystarczyłaby adopcja? Dlaczego jednak tak ważna jest dla nas wiedza o naszym genetycznym pochodzeniu? I dlaczego tak trudno przychodzi akceptacja dziecka, które nie łączy z nami biologiczna bliskość?
Genetyczna niewiadoma
W zależności od kraju dawstwo komórek uregulowane jest inaczej: jest anonimowe lub jawne, albo anonimowe z możliwością jawności. Dziecko poczęte z komórki dawcy nie zawsze ma więc możliwość dowiedzenia się w pełni o swoim pochodzeniu. Może to powodować frustracje, żal ale też i strach w przypadku niepełnej wiedzy o np. chorobach genetycznych występujących w rodzinie dawcy. W książce wielokrotnie przewijał się motyw genetycznej niewiadomej oraz świadomość, że gdzieś na świecie może żyć nawet i setka przyrodniego rodzeństwa (dawceństwa) mającego za ojca tego samego dawcę nasienia. Społeczni rodzice są ważni, ale geny też mają znaczenie.
„Ja naprawdę kocham swojego tatę. Tego, który ze mną żył tyle lat. Nie można jednak twierdzić, że geny nie mają znaczenia. Możesz nigdy nie zobaczyć biologicznego ojca, ale nic nie zmieni tego, że podarował ci połowę swojego DNA. Nie mam żadnych wątpliwości, że koniec z anonimowością to zmiana dobra i konieczna.”
„- Potrzeba mojej mamy, aby mieć dziecko genetycznie spokrewnione, jest rozpoznana, podczas gdy moja potrzeba, aby znać, kochać i rozumieć swojego ojca, z którym łączy mnie genetyczna nić, już nie jest – powiedziała.
W tej wypowiedzi słychać echo zarzutów niezadowolonych dzieci dawców, które mają dość bycia szantażowanymi tak zwanym egzystencjonalnym długiem, czyli argumentem, że gdyby nie skorzystanie z anonimowego dawcy, nie byłoby ich na świecie.”
Życie po życiu
Historia zna przynajmniej kilku następców tronu, tzw. pogrobowców, którzy przyszli na świat już po śmierci swojego ojca. Królowa owszem była zapłodniona przez króla, ale tak się złożyło, że ten nieszczęśliwie zginął podczas bitwy nie doczekawszy tym sposobem rozwiązania, czyli narodzin prawowitego syna. Jednym z nich był Przemysł II – mało znany i krótkotrwały król Polski z linii Piastów.
Dzięki in vitro, czasy współczesne znają inne przypadki pogrobowców. Teraz dziecko może narodzić się nawet i po kilku latach od śmierci genetycznej matki lub ojca. Tajemnica tkwi w zamrożeniu komórki jajowej lub plemników, a później (ewentualnej w przypadku śmierci kobiety) surogacji. Obejrzałam jakiś czas temu dokument "Wybór Mandy" o takich właśnie narodzinach. To, mając wciąż na uwadze śmierć, optymistyczny akcent postępu medycyny reprodukcyjnej, ale bardzo bardzo kontrowersyjny i wymagający większej delikatności i wrażliwości w działaniu, niż klasyczne „małżeńskie” in vitro żyjącej pary.
Dawstwo życia może objawiać się w wielu aspektach, do reprodukcji małymi krokami można czasem dojść wbrew naturze. Pozostaje wciąż tylko kwestia tego, czy rodzicielstwo za wszelką cenę nie pozostawia dla potomstwa zbyt dużego życiowego rachunku do spłacenia.
Reportaż Karoliny Domagalskiej to istotny głos w polskiej dyskusji nad in vitro, a ta publiczna debata istnieje od wielu już lat i wraz z rozwojem medycyny oraz wzrastającym procentem niepłodności będzie w przyszłości tylko wzmagać na sile.
Temat szalenie ciekawy, ale jakże delikatny. Polecam tę książkę zarówno zwolennikom i przeciwnikom metody in vitro, bezdzietnym z wyboru, szczęśliwym rodzicom, wątpiącym i przekonanym. Życie dotyczy przecież nas wszystkich.
Temat szalenie ciekawy, ale jakże delikatny. Polecam tę książkę zarówno zwolennikom i przeciwnikom metody in vitro, bezdzietnym z wyboru, szczęśliwym rodzicom, wątpiącym i przekonanym. Życie dotyczy przecież nas wszystkich.
6/6
___________________
* Wszystko, co żyje, pochodzi od jaja
**cytaty: Karolina Domagalska – Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro, wyd. Czarne 2015
Recenzja bierze udział w wyzwaniu:
To był jeden z tych reportaży, po których stwierdziłam, że fikcja literacka wypada blado w porównaniu. Pięknie napisany, z taktem i ostrożnie - takimi książkami powinno się edukować ludzi.
OdpowiedzUsuńZgadzam się - to nie tylko ciekawy, ale i pięknie napisany reportaż.
Usuń