sobota, 11 marca 2017

4. urodziny Czytelniczego. O "anatomii czytania". Justyna Sobolewska - Książka o czytaniu


Dwa dni temu, w czwartek Czytelniczy obchodził 4. urodziny. Miała być o tym wzmianka tutaj i na Facebooku, ale zabrakło mi czasu i zapału, aby o tym napisać. Ale nie ma tego złego, bo wczoraj świętowałam w zacnym gronie Sabatowa, czyli domowego klubu książkowego, którego gospodynią jest Natalia z Kroniki Kota Nakręcacza, a uczestniczkami wspaniałe kobiety, wśród których są również (a jakże!) blogerki książkowe: Ania z Buk nocą i Ola z Parapetu Literackiego.


Zatem miłe grono to raz, a i lepsza książka na świętowanie urodzin książkowego bloga nie mogła mi się trafić. Bowiem tym razem omawiałyśmy „Książkę o czytaniu” Justyny Sobolewskiej.


Czytać o tym co, jak i gdzie czytają inni oraz co lubią (lub nie), na co zwracają uwagę lub czego nigdy nie robią jest dla mnie zawsze ciekawe. A Justyna Sobolewska zahaczyła o wiele aspektów czytania: w jakiej pozycji czyta się najlepiej, czy zwraca się uwagę na okładkę, jak układa się książki na regale i w jakich miejscach w mieszkaniu książki można znaleźć, o zbrodniach przeciwko książce, o czytaniu w więzieniu, na wakacjach oraz z dziećmi i o tym, że nastąpiła pokoleniowa zamiana, w której to dorośli chętniej sięgają po literaturę dedykowaną dzieciom i młodzieży. A także o urokach książki tradycyjnej i czytnika, o dziwacznych tytułach, pierwszych zdaniach i mękach pisarzy przy ich wymyślaniu. Znalazło się również miejsce na kluby książkowe, w tym – uwaga! - nasz :) Ale niech nie zmyli kogoś błąd autorki, bowiem spotykamy się w Warszawie, a nie w miejscowości… Sabatowo ;) (której, swoją drogą, Google Maps w ogóle nie chce nawet wskazać na mapie).



Czytanie o zwyczajach innych, a także nasza wczorajsza dyskusja klubowa kazała mi się zastanowić jakim sama jestem czytelnikiem. I po namyśle z zaskoczeniem stwierdzam, że innym, niż jeszcze 3 lata temu.


Nie jestem już bowiem, posługując się nomenklaturą z "Ex librisa" Anne Fadiman, dworskim kochankiem, który książki traktuje z nabożną czcią. Wprawdzie zawsze smarowałam po książkach ołówkiem zaznaczając interesujące mnie fragmenty (po tych z biblioteki również, ale! nigdy po książkach od znajomych), nie zdarzyło mi się jednak pisać długopisem tudzież zaznaczać mazakiem. Ale przyznam, że przy lekturze „Książki o czytaniu” bardzo mnie to korciło. Nadarzy się okazja przy kolejnym czytaniu, bo zapewne do niej wrócę.

Moje książki, niegdyś ułożone tematycznie na półkach (literatura piękna polska, obca i dla dzieci, reportaże i książki dokumentalne, kulinarne, historyczne, poezja – wszystko miało swoje konkretne miejsce) od pewnego czasu ogarnia chaos, który Justyna Sobolewska określiła mianem "przyrost naturalny", a nowe nabytki wędrują tam, gdzie akurat znajduje się wolne miejsce.

Inne grzechy? Proszę bardzo! Nie przyzwyczajam się do większości swojego księgozbioru i ostatnio często jedne książki zastępują inne albo o prostu idą w świat jako dar. Wszak książka żyje dopiero wtedy, kiedy jest czytania, a nie kiedy stoi na półce. Tym bardziej, że otrzymuję pozytywne komentarze na temat danej książki od następnych właścicielek. Pozbywam się również książek z dedykacjami i autografami, które przed puszczeniem książki w świat… wyrywam na pamiątkę ;)


Kilka przykładowych ilustracji zbrodni ;) W pudełku z pamiątkami jest ich więcej ;)


Takiej dopuszczam się zbrodni. Poza tym zaginam rogi książkom, które mnie złoszczą, zostawiam grzbietem do góry (za co karciłam do niedawna Pana R.), nie mam ulubionych zakładek, ani ich nie kolekcjonuję, za to lubię w powieściach wyłapywać kocie i kulinarne cytaty. No i bywa, że… czytam w toalecie ;)

Ale, ale! Uwielbiam okładki, przywiązuję do nich wielką wagę (zerknijcie na ten cykl) i czasem kupuję książkę właśnie dzięki pięknej twarzy książki. A także zwracam uwagę na to, czy w środku jest wklejka. I cieszę się ogromnie, kiedy mi się trafia. Mam jednakowoż na swojej półce kilka książek, które mnie wielce rozczarowały, bo piękna okładka obiecywała ciąg dalszy w postaci ozdobnej wklejki. A tymczasem trafiłam na pospolitość. Aha! Nie cierpię obwolut!



A Wy jakimi jesteście czytelnikami? Dopuszczacie się zbrodni, czy traktujecie książki z nabożeństwem? I na co zwracacie szczególną uwagę?


6/6
_________________________
Justyna Sobolewska, Książka o czytaniu; wyd. Polityka Spółdzielnia Pracy 2012 (wyd. I) i Iskry 2016 (wyd. wznowione i poszerzone)



6 komentarzy:

  1. Jeszcze mi się taka jedna kwestia przypomniała, trochę a propos ukochanych wydań, trochę a propos ukochanych egzemplarzy i „niszczenia” książek. Mam w domu kilka takich, które ładniejsze wyszły póżniej, ale stare tak kocham, że nigdy się ich nie pozbędę. Ktoś zniszczył mi (obiektywnie rzecz biorąc — okropne i badziewne) wydanie „Wichrowych wzgórz”, ale ja nie chcę żadnego innego, to jest idealne. Trochę jak z tym Murakamim, do którego musiałam dopisywać strony. No i jeszcze jedna rzecz — jeśli kupuję książki używane, nigdy ich nie czytam przed upływem roku. Dopiero taki czas na mojej półce sprawia, że nie brzydzę się ich dotknąć, że stają się mojsze ;) Sama tego nie rozumiem, ale cóż ja mogę? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Pierwsze słyszę o tym "oswajaniu" przez Ciebie książek z drugiej ręki (przychodzą mi tylko na myśl zabiegi nad starą książką polarną). Ale wiesz - to bardzo ciekawe :)

      Usuń
  2. Natalia, z tym trzymaniem używanych książek rok, zanim staną się bardziej "twojsze" to hit, uśmiałam się :D.
    Ja sobie jeszcze przypomniałam książkę, przy której mnie mdliło, a mianowicie Pilchowe "Pod mocnym aniołem'. Chyba nie kręci mnie czytanie o pijackich ciągach.
    Gosiu, Twój zwyczaj z wyrywaniem kartki z dedykacją jest uroczy i zainspirował mnie. Mam taką jedną powieść, mierną bardzo, którą kupiłam z mamą w maleńkim antykwariacie w miejscowości obok wsi, gdzie mamy działkę. Książkę chciałabym oddać na jakiejś wymianie, ale dedykacja taka urocza "na pamiątkę pierwszej wizyty w magicznym antykwariacie", no jak się tego pozbyć. Zatem złota myśl - wyciąć pierwszą stronę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mogłam pomóc ;)
      Mówisz, że ten Pilch mało strawny? A ja właśnie mam w audiobooku na wózkowe spacery... (bo "Imię róży" nareszcie udało mi się "doczytać" do końca).

      Usuń
  3. Ja w zasadzie od samego początku nie przywiązywałem wielkiej wagi to wyglądu i posiadania książek. Może to kwestia tego, że na początku korzystałem głównie z bibliotek i zbiorów kolegów i koleżanek. Wielki szacunek mam książek, ale nie swoich. Swoje chętnie pożyczam, oddaję i chaotycznie przemieszczam. Lubię nacieszyć oko piękną okładką, ale kryterium wyboru raczej nie bywa - chyba, że mam do wyboru dwa wydania tej samej książki.

    A tych spotkań to Wam zazdroszczę, o!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też sobie ich zazdroszczę ;), bo kiedyś takie coś mi się marzyło.

      A biblioteki... Ach! Co za wspaniałe wspomnienie szkolnych lat. Miałam koleżankę (Justa, czytasz to?!) - regularnie chodziłyśmy razem do jednej biblioteki i to było takie fajne.

      I nadal uwielbiam biblioteki, a obecnie mam nadmiar na półkach nieprzeczytanych własnych, aby zajmować kolejkę bibliotecznych. Ale ponieważ ograniczam już (choć na razie ciężko mi to idzie) własne zasoby - mam nadzieję na wskrzeszenie bibliotecznych spacerów. A już na pewno będę je uskuteczniać z synem... jak już do tego dorośnie ;)

      Usuń


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...