Myślę: zawsze to jednak przygoda, wielu ludzi bym nie poznała, gdyby nie to, turnus nie wieczność, a jesień w Warszawie to kałuże i beton, w tym całym Ciechocinku jest jednak ciut więcej zielonego, który się będzie mieszał z różnymi innymi kolorami, na moich oczach. No i generalnie, myślę, dasz radę, dasz radę. Trzeba być otwartą i uczyć się, uczyć (…)*
Utarło się, że wyjazd do sanatorium to na chwilę drugie życie, maska, szansa na przygodę, świadome luzowanie gorsetu konwenansów i blokad. Zabiegi lecznicze to jedynie jakby pretekst dla jakiejś odmiany.
Do Zdroju w Ciechocinku przyjeżdża 33-letnia Kama. Jako chorowite dziecko sanatoria zaliczała wielokrotnie. Mimo to w wieku dorosłym to dopiero jej pierwszy sanatoryjny wyjazd. Pierwszy raz, że tak powiem, w sekcji dla dorosłych. Już wlekąc od pekaesu ciężką walizę okazuje się, że jest ciechocinkową zusowską nowicjuszką.
Główna bohaterka zdając relację z pobytu w Ciechocinku wplata w nią retrospekcyjne okruchy dziecięcych pobytów w sanatoriach. Przy czym okazuje się, pomimo różnych okresów życia wszystkie pobyty mają pewne wspólne mianowniki.
Zarówno mała Kamilka, jak i dorosła Kama jest tylko kolejnym pacjentem do odhaczenia przez władczych lekarzy i personel od wachlarzy zleconych leczniczych zabiegów. Inni wiedzą lepiej, co też Kamie potrzeba i co powinna robić - dawniej byli to sanatoryjni opiekunowie, teraz kuracjusze, w szczególności panie starsze wiekiem lub te, które obskoczyły już niejeden pobyt w zdrojach rozsianych w Polsce. I w każdym przypadku kuracjusze liczą na zdrojowe atrakcyjne przygody.
Zdrój to prozatorski debiut poetki Barbary Klickiej. Autorka nie zaszalała z objętością (zaledwie ponad 130 stron), ani szczególnie rozbudowaną historią. Ale nadrabia za to sposobem prowadzenia narracji. Bo to właśnie warstwa językowa, barwna ale utrzymana w dość "swojskim" tonie jest tym, co w tej powieści mnie urzekło. W wielkim skrócie stwierdzam, że to przyjemny kawałek beletrystyki, który był dobrym przerywnikiem pomiędzy reportażami. Że tak powiem.
Ma krótkie włosy, platynowe, jest starsza ode mnie najwyżej kilka lat, ale wygląda, jakby była moją ciocią. To przez ten turkusowy żakiet, myślę. Przez turkusowy żakiet i takie ogólne serio, które od niej bije. Uśmiecham się. Nigdy nie wiadomo, kiedy będę potrzebować czyjejś pomocy. Za mną jak zły dog waruje wielka waliza.
Myślę: czas opuścić ten lokal, zrobić to tak, żeby im w pięty poszło, żeby wiedziały, jak bardzo jestem przeciwna kiszeniu się w pomieszczeniach bez tlenu, jak bezbrzeżnie gardzę osobami o innych niż ja preferencjach oddechowych. Żeby po moim wyjściu pomyślały, każda pod swoją ścianą, jak bardzo żałują, że nie wpuściły tu haustu październiczka, żeby każda z nich usłyszała myśl tej drugiej, zawstydzoną i pełną lęku przed stratą.
W wodzie pluska się już nowy uczestnik zajęć. Przyjechał pewnie wczoraj, myślę. I jeszcze: z całą pewnością jest strogmanem. Na jego lewym nadgarstku wielki srebrny zegarek bardzo męsko stawia opór wodzie, podczas gdy on sam dość niezwykle wygina się przy każdej okazji. Jestem jedyną kobietą w akwenie - jest zmuszony to robić w moim kierunku. Myślę: jutro grupa znów ulegnie modyfikacjom, karty zostaną rozdane od nowa. Tylko solanka będzie miała wciąż te przedziwne, antygrawitacyjne i smrodne właściwości.
_______________________
* Barbara Klicka, Zdrój, wyd. WAB 2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz