środa, 26 lutego 2014

Spacerem po Beskidzie Niskim. Andrzej Stasiuk - "Zima"


„Przez pięć dni padał wielki śnieg. Znikły płoty i drogi. Ludzie kopią tunele wokół domów. Na kalenicach piętrzą się białe poduchy. I wieje, wieje z głębi świata, sunie, pędzi, spiętrza i układa w pasma, grzbiety i fale. (…) Droga z Banicy w dół, do Pętnej, wygląda jak kiedyś, jak przed wynalezieniem koła, jak w czasach, gdy nikt nie miał nic do załatwienia i nigdzie się nie wybierał. Świat wygładza się coraz bardziej i zmierza ku jakiejś idealnej formie o zaokrąglonych brzegach. Chwilowe ścieżki zaraz znikają i każdy następny idzie, jakby szedł pierwszy. W sercach lęgnie się lęk, bo w końcu historia gatunku to dzieje przezwyciężania pojedynczości.”


„Zimą” Stasiuk zabrał mnie na swoje żółte drogi. Na te, których doszukiwałam się ostatnio. Zabrał mnie w swój Beskid Niski, oprowadził po okolicy i zapoznał z miejscowymi.




Na przykład z Pawłem. Paweł to rencista, który co rano rusza przez wieś. Idąc mija Wtorków, Michała, Mareszkę i Banicką Górkę. W końcu po półtora kilometra marszu wsiada do pekaesu i jedzie „do miasta”. Na miejscu ma wiele do zrobienia: musi obejść targowisko (bo trzeba wiedzieć, co teraz sprzedają), w sądzie obczytać na drzwiach tabliczki referentów, prokuratorów i sędziów (bo trzeba mieć temat do rozmowy w pekaesie, kto już na emeryturze, a kto na jego miejsce), sprawdzić w pośredniaku oferty pracy (choć rencista do niej się nie wybiera, ale to przecież dobrze wiedzieć, że ludzie więcej budują, skoro jest „potrzebny niepijący murarz z praktyką”). Potem przejrzeć rowery wystawione na sprzedaż w sklepie, przeczytać kilka ogłoszeń na rynku i jeszcze zjeść strogonowa w lokalu Fisical. I dniówka mija. Potem z powrotem do pekaesu i już można wspominać mijający dzień.




Później poznałam Mietka. Mietek odgraża się, że przeniesie się do brata do Katowic, tylko jakoś nigdy nie może tam dojechać. „Bo Mietek, ilekroć rusza w jakąkolwiek drogę, dociera trzy przystanki dalej i zasiada U Basi, żeby złapać oddech, a potem robi się wieczór najwyżej można tylko wracać.” Zamiast tego prowadzi Austriaków na byków, czyli na polowanie po okolicach. Przy okazji dziwi się, że tacy zaopatrzeni  w te swoje browningi, lambery i beretty, a zwierzyny i tak nie potrafią ustrzelić.


„Do dupy strzelili – mówił Mietek dzień później wieczorem U Basi. Mówił to niedbale i łaskawie do chłopów w katanach z imitacji skóry. (…) – Do dupy. Jeszcze nie zdążył dobrze wyjść z krzaków, a tamten dup. A wyszedłby i stanął, nie ma to tamto, wyszedłby i stał. Na trzydzieści metrów by go miał, to nie, od razu dup i dup. A tu trzeba myśleć. Polowanie to nie jest sport.”


Grzesiek zaś, pomiędzy jedną, a drugą kradzieżą miedzianych drutów, które zwinięte pakował potem do swojej starej syrenki – rozmyślał o przemijaniu. O przedmiotach zapomnianych, niepotrzebnych, o ich jednorazowym żywocie, o tym, że kiedyś było inaczej.



Jest też Heniek, który ze swoją obwoźną przyczepką oferuje miejscowym barwną odzież z lumpeksu rodem z Anglii, Holandii czy Belgii. „Koszula jest najbliższa ciału i komunia świata  z metafory płynnie przeistacza się w konkret, który jest galicyjską wersją Sądu Ostatecznego, gdzie zrównanie nastąpi nie przez nagość, ale paradoksalną wspólnotę stroju jako w Berlinie, tako i w Gorlicach, i dalej na południe, gdzie wśród zapachu olchowego dymu szczekają psy z zimnymi łańcuchami wokół szyi i autobusy za dwa pięćdziesiąt zawijają piruety na pustych placach, z których dalej prowadzi tylko jedna droga z samotnym motocyklistą, pnącym się wolno w błękitnej mgiełce spalin w stronę wykreślonego przy linijce horyzontu.”


A kiedy w końcu oprowadza mnie Stasiuk po zasypanych śniegiem polach i podwórkach Edka, Kaczmarka i Hryniacza przypominam sobie napotkane niedawno w internecie te zimowe zdjęcia. I już cieszę się na myśl o czerwcu, kiedy Beskid Niski będzie moim celem wędrówek.


„Zima” Stasiuka jest właśnie tym, co po autorze sobie wyobrażałam: nieśpieszność, prowincjonalność, zwykłość. To jak kinowe obrazy „Jańcia Wodnika” Jana Jakuba Kolskiego oraz „Sztuczek” i „Imagine” Jakimowskiego. Zwyczajna opowieść o prostym życiu. Wystarczy tylko zmrużyć oczy.

„Mam obsesję rzeczy, zdarzeń, nic nie wartych szczegółów, wyliczanek, lubię wiedzieć, co jak się nazywa, i dlatego wolę biedne okolice niż bogate, bo w nich przedmioty mają prawdziwą wartość i bardzo możliwe, że ludzie je choć trochę kochają, ponieważ nie mają nic innego. Nie wielbią, ale kochają, nie mając o tym nawet pojęcia. Od wielbienia rzeczy są bogacze. Podziwiają swoje postacie w lustrzanych powierzchniach, i w końcu sami zamieniają się we własne odbicia. Ich rzeczy są tak drogie, że nigdy się nie niszczą, i to jest ich nieśmiertelność.”



5/6

p.s. Z mojego ogródka zima wyprowadziła się jakiś tydzień temu. Jej resztki znalazłam dopiero na natolińskich nieużytkach (co można zauważyć na powyższym zdjęciu)
___________________
Wszystkie cytaty: Andrzej Stasiuk – „Zima”; wyd. Czarne
Rysunki w książce: Kamil Targosz


poniedziałek, 24 lutego 2014

Ze śmiercią im do twarzy. Peter Wilhelm - "Zakład pogrzebowy przedstawia!"


„Szukam człowieka o twarzy konia. Zrobił sobie z białego obrusu albo z prześcieradła pelerynę i wygląda jak Batman z białym płaszczem. Najwyraźniej myśli jednak, ze peleryna wygląda jak dostojny ornat.
 (…)
Przy grobie czekam, aż tragarze zdejmą trumnę z wózka i ustawią na położonych w poprzek deskach. Następnie wypowiadam kilka zdań. Mówię coś o nietrwałości ciał i o tym, ze dusza będzie nadal żyła, a ukochana zmarła na pewno pójdzie do Pana Jezusa. Żałobnicy płaczą i są bardzo wzruszeni. Daję skinieniem głowy znak pocącemu się grubasowi. Mężczyźni wykonują swoją pracę, opuszczając trumnę do wykopanego dołu. Odmawiam Ojcze nasz. Znają tę modlitwę i modlą się razem ze mną. Zabieram Batmanowi liść palmowy i wrzucam do grobu (liść, nie Batmana). Oddaję pokłon przed otwartym grobem i ustawiam się z boku. Wszyscy naśladują mnie, ponieważ myślą, że tak należy robić. Kto wie, może w ten sposób powołałem do życia nowa tradycję w ich Kościele.”


Są dwie pewne rzeczy w naszym życiu: to, że się urodziliśmy i to, że na pewno kiedyś umrzemy. Cała reszta to wypadkowa różnych zdarzeń losowych i zaplanowanych działań.

A kiedy już umrzemy, zajmą się nami na pewno oni – pracownicy zakładu pogrzebowego. „Śmierć nie zna godzin pracy i atakuje, kiedy jej się podoba. Nawet wówczas, gdy w rodzinie świętowane są urodziny.” Dlatego zakład pogrzebowy zawsze i o każdej porze jest w pogotowiu. I mimo, iż głównym podmiotem jest tak naprawdę denat – to wszelkie działania z nim związane przeprowadzane są tak naprawdę nie dla niego samego. Jemu przecież i tak  już jest wszystko obojętne. Głównym odbiorcą eventu pn. „Pogrzeb” jest rodzina i bliscy zmarłego.  To dla nich rusza machina organizacyjna, wszelkie kroki, podejmowane przez przedsiębiorcę pogrzebowego mają za zadanie perfekcyjnie urządzić tę, co by nie mówić – familijną imprezę. Utrudnieniem może być to, że żaden pogrzeb nie przebiega według z góry ustalonego schematu. 

Prowadząc swój zakład pogrzebowy możecie być pewni, że nie będziecie cierpieć na niedobór wrażeń. Może się wszak okazać, że umrze Nigeryjczyk i oprócz problemów z jego rodziną, będzie też Was boleć głowa przez nawiedzioną sąsiadkę z miejscowej grupy afrykańskiej. Że w środku nocy trzeba będzie porozmawiać z kobietą z sąsiedztwa z żelem ochronnym na głowie, która właśnie o północy w Waszym zakładzie upatrzyła sobie schronienie przed ludzikami z telewizji, agentami CIA i KGB. Może też się zdarzyć, że nagle przypadnie Wam rola pastora właśnie dopiero co powstałego kościoła, a której wyznawczyni leży w trumnie przebrana niczym disneyowska królewna śnieżka. Może o świcie będziecie kopać grób na przyklasztornym cmentarzu. Prawdopodobnym też, że w piwnicy będziecie się przedzierać przez korytarze zrobione ze stert gazet i niepotrzebnych śmieci, by po kilku godzinach wynieść z stamtąd nieboszczyka. Ewentualnie zorganizujecie najbardziej barwną i tonącą w kwiatach stypę gejowską.

Między innymi takie właśnie przeżycia ze swojej ponad 30-letniej praktyki przedsiębiorcy pogrzebowego opisał Peter Wilhelm w książce „Zakład pogrzebowy przedstawia”. 
„Na co dzień mam do czynienia ze zmarłymi, ale również z rodziną zmarłego. Zmarli są spokojni i nie robią najmniejszych problemów. Z żyjącymi często jest inaczej i właśnie o tym chcę opowiedzieć.”

To autentyczne wyznania opisane z humorem i bez grobowej miny. Po tej książce przestaniecie traktować śmierć… śmiertelnie poważnie ;) 

Jakkolwiek by to dziwnie zabrzmiało – lubię opowieści funeralne. Nie drżę na myśl o spacerze przez cmentarz w środku nocy. Przez dwa lata mieszkałam przy cmentarzu i bardzo sobie chwaliłam towarzystwo zmarłych – to bardzo spokojni i romantyczni sąsiedzi spędzający każdy wieczór przy świecach ;) Lubię też czarne komedie i uwielbiam cały serial „Sześć stóp pod ziemią”

Jeżeli podzielacie moje sympatie – to książka zdecydowania dla Was. Śmiertelni ponuracy, aby nie powiedzieć... sztywniacy ;) nie znajdą w niej nic zabawnego ;)

6/6

Natalia, dziękuję za pożyczenie książki :)
_________________
Wszystkie cytaty: Peter Wilhelm – „Zakład pogrzebowy przedstawia! Dobrze, że do nas trafiłeś”; Wydawnictwo Academicus

sobota, 22 lutego 2014

Kulinarni czytają. Kamila - Bez Pszenicy

Dzisiaj w cyklu „Kulinarni czytają” witamy Kamilę z bloga „Bez pszenicy”. Jak sama nazwa wskazuje, Ci, którzy cierpią na celiakię, znajdą tam kopalnię przepisów. Ale nie tylko oni. 

A skąd w ogóle pomysł na takie gotowanie? Nic zaskakującego - alergia na pszenicę, która dopadła autorkę. Całe szczęście Kamila świetnie sobie z tym radzi proponując kuchnię zdrową, lekką i nieskomplikowaną.

Rzadko pojawiają się na blogu dania mięsne, czasem bywa ryba. Znajdziecie tam za to dużo kuchni roślinnej i ciekawych wypieków chlebowych. Warte zaznaczenia jest to, że Kamila taguje swoje wpisy porą roku, co pozwala łatwo wyszukać dania sezonowego.

Tyle opisu, przejdźmy do konkretów ;) Z okazji zbliżającego się tłustego czwartku – alternatywą dla pączka niech będzie Tawa Tawas z mąki żytniej lub ciastka z mąki kukurydzianej. Na obiad – bigos z jarmużem (przepis z serii zimowej) . A jeżeli jeszcze nie zjedliście śniadania – szybko możecie upiec bułki migdałowe :)


Kamila dziękuję za udział w cyklu :)


1. Książki, które czytam najchętniej:

Przede wszystkim horrory. Najczęściej z domieszką fantastyki. Może to takie oklepane, ale gustuję w książkach Grahama Mastertona i Stephena Kinga.  Czytam również dzieła innych pisarzy tego gatunku. Lubię gdy trup ściele się gęsto, lubię barwne opisy morderstw czy ćwiartowania ciała, a wszystko to przeplatane zjawiskami nadnaturalnymi. Tego typu książki zaczęłam czytać w latach licealnych. Nie wyrosłam z tego, jakoś gust nie zmienił mi się do dnia dzisiejszego :)



2. Ulubiona książka kulinarna:

Na pewno stara „Kuchnia Polska”, którą podebrałam Mamie :) Ledwo co się trzyma (co widać na fotkach), jednak to jest taka moja podstawa. No i te zdjęcia z aranżacjami stołów sprzed kilku dekad :) Uwielbiam.




Drugą ulubiona książka jest „Odchudzająca książka kucharska” odnosząca się do diety strukturalnej. Nie, nie pomaga mi ona w odchudzaniu. Przepisy w niej zawarte idealnie trafiły w mój gust i korzystam z nich na co dzień gotując dla rodziny. Potrawy są lekkie, zdrowe, a przede wszystkim smaczne. Polecam i tym na diecie i tym, którym diety nie są potrzebne, a cenią po prostu dobre jedzenie.


3. Książkowe wyznanie:

W domu nie mam niestety wielu książek. Mieszkanie na poddaszu, adaptacja strychu i wszechobecne „skosy” sprawiły, że nie mam miejsca na biblioteczkę. Dlatego też nie kupuję wielu książek – nie miałabym ich gdzie ułożyć. Korzystam za to chętnie z biblioteki gminnej. Przeczytam – oddam, nie muszę martwić się o to gdzie później książki pochowam. W sumie na półkach przeważają książki kulinarne oraz wszelkiego typu encyklopedie dla dzieci.



4. Książka, którą czytam obecnie:

Obecnie czytam dwie książki równolegle.
Pierwsza – „Bezsenni” G. Mastertona.


Druga – to w sumie cykl powieściowy. „Mroczna Wieża” S. Kinga. Czytam ją po raz drugi, po dziesięciu latach. Pierwszy raz zetknęłam się z nią w ostatniej klasie licealnej. Przygotowania do matury ruszyły pełną parą, a ja, zamiast uczestniczyć w tych przygotowaniach, w trakcie zajęć, pod stolikiem podczytywałam  przygody Rewolwerowca :) Dobrnęłam do piątego tomu, gdy nagle okazało się, że ostatnie dwa tomy jeszcze się w Polsce nie ukazały. Cierpiałam okropnie pół roku, oczekując pojawienia się ostatnich części. Strasznie byłam ciekawa co znajduje się w tytułowej Mrocznej Wieży… Niestety zakończenie okazało się najgorsze z możliwych, czytelnik nie dowiedział się niczego. Zakończenie takie nijakie, jak dla powieści, która przez kolejne strony  strasznie mnie fascynowała…


Obecnie w domu posiadam 5. pierwszych tomów. Pozostałe zaginęły, gdy ruszyły w obieg wśród znajomych. Po tylu latach nie wiem już kto jest winny zguby…

Pozdrawiam, Kamila


środa, 19 lutego 2014

Ile prawdy kryje gonzo? Ziemowit Szczerek - "Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian"




„Bóg nas pokarał tym pierdolonym stepem, tą zasraną pustką powtarzał Taras. Był zły, popijał wódkę, którą kupił sobie od chłopa na jednym z peronów popękanym jak pięty staruchy. Tutaj wszystko się rozmywa, mówił, tutaj już jest wszystko jedno. Czy Ukraina, czy Rosja, czy cokolwiek. Czy Mordor.
I zaczął opowiadać, że cały Władca Pierścieni jest o konflikcie cywilizowanego, porządnego, estetycznego i wolnego europejskiego Zachodu z dzikim, azjatyckim, turańsko-słowiańskim i przygnębiającym Wschodem.
(…) A poza tym, jeśli Mordor to nie Słowianie, to by znaczyło, że Tolkien po prostu zignorował Słowian. To już – pokiwał głową Taras – nie wiem, co lepsze. Być wcieleniem całego zła tego kontynentu, czy w ogóle nie istnieć.”



Odwlekałam w czasie z napisaniem recenzji tej książki, bo nie potrafię się jednoznacznie określić. Dobra czy zła? Ani jedno, ani drugie. No więc jak?

Ano tak: Mamy Polaka, dziennikarza, zafascynowanego Ukrainą, którą  zjeżdża wzdłuż i wszerz. Pociągiem, na stopa, autobusem marszrutką, na nogach, czasem taksówką. Spotyka rodowitych Ukraińców, ale i zukrainizowanych Polaków lub – jak kto woli – spolszczonych Ukraińców. Podczas wędrówek napotyka towarzystwo polskich studentek („Trzeci świat, no trzeci świat – dodawała Marzena. – Kurwa, oni próbują naśladować Europę, ale z tego naśladowania to jakaś parodia Europy wychodzi. Jezu Chryste jednorodzony… ja wiem, że Polska jest, jaka jest, ale normalnie ucałuję ziemię jak jaki papież, jak tylko wrócę!”) i amerykańskich Żydów. Czasem weźmie narkotyk, częściej jednak upija się wódką i Wigorem – specyfikiem na potencję. I przede wszystkim pisze gonza.

Gonzo, czyli ściemnianie. Dziennikarskie łgarstwo utrwalające stereotypy – za kasę oczywiście i za darmowe wycieczki na Ukrainę. Tutaj się coś usłyszy, tam coś powiedzą, prawdę wplecie się w kłamstwo lub fantazję i wychodzi z tego hardkor, jakiego oczekują czytelnicy. Dostają dokładnie to, czego chcą. „No więc jeździłem i szukałem tematów. Paszport miałem już opieczętowany ukraińskimi pieczęciami jak przygraniczna mrówka. Czasem z jednej podróży wyczesać można było kilkanaście gonzosów i załatwić publikację na kilka miesięcy.”

A jak jest naprawdę? Czy wycieczki na wschód są po to, aby poczuć się, że u nas jest lepiej? Że inni mają gorzej od nas? Czy faktycznie chcemy tylko zwiedzać niezurbanizowane krajobrazy?

„- Po co tu przyjeżdżacie? – spytała nagle dziurooka po polsku, z mocnym ukraińskim akcentem.
- Słucham? – zdziwiłem się.
- Po co tu przyjeżdżacie, wy, Polacy? – zapytała. (…) To ja ci powiem, dlaczego tu przyjeżdżacie – zignorowała moje pytanie. – Przyjeżdżacie tutaj, bo w innych krajach się z was śmieją. I mają was za to, za co wy macie nas: za zacofane zadupie, z którego się można ponabijać. I wobec którego można poczuć wyższość.”


Przyznam szczerze, że książka jest dla mnie, hmmm „w połowie dobra”. Część mnie znudziła, czasem błądziłam myślami gdzie indziej. Ale bywały rozdziały, które kazały mi się zatrzymać i zastanowić nad istotą dobrobytu i jego pojmowania. Inne zaś rozdziały spowodowały uśmieszek na mojej twarzy – jak w przypadku np. wspomnianego już gonza, faceta-biznesmena od Marlboro, babuszek w cerkwi wypędzających czorta, albo tego tutaj fragment z taryfą:

„Podszedłem do taksówki. To była skoda. Facet chciał trzydzieści. Było mi naprawdę wszystko jedno. Ruszyliśmy.
- Wie pan – powiedziałem mu – nie musi mnie pan wieźć naokoło, żeby mi się nie wydawało, że przepłacam. Mniej benzyny pan spali, a ja i tak wiem.
- Dziękuję – powiedział kierowca, szczupły i wysuszony, przypominający wędzoną rybę ze straganu.
- A wierzy pan – zagaił, zerkając na mnie w lusterko wsteczne, że żyjemy w czasach ostatecznych? Że planeta Nibiru jest już niedaleko?
- Wierzę – odpowiedziałem, zamykając oczy.
- Naprawdę? – był mimo wszystko trochę zaskoczony.
- Tak – kiwnąłem głową.
- To dobrze – bąknął i już byliśmy na miejscu.
- To już tu? – zdziwiłem się. Tym bardziej, że coś mi się skojarzyło, że mijałem ten budynek, ale jakoś z drugiej strony (…)
- Tu – odpowiedział taksówkarz – ryba.
- To jest, kurwa, złodziejstwo – powiedziałem. Taksówkarz powoli wyjął gaz ze schowka, ale oczy miał przepraszające.
- Przecież sam pan obiecał – powiedział głosem prawie płaczliwym. – Tak to bym pojechał naokoło…
Klnąc po polsku wygramoliłem się z taryfy i wywlokłem plecak.”


Muszę również przyznać, że Szczerek ma talent do metafor i porównań. Zachwyciła mnie pełzająca po ścianach muzyka, taksówkarz wyglądający jak wędzona ryba, spękana podłoga na dworcu kolejowym niczym pięty staruchy. Aż żałuję, że większości sobie nie zapisałam.

I chociaż preferuję kulturalną mowę, bez bluzgów – to nie raziły mnie częste w książce przekleństwa. One były po coś, nadawały realizmu i wprowadzały w – jednak – dzikość wschodu.




„Miałeś rację, Taras – mówiłem. Tu nic nie ma. To po prostu normalny kraj. Tyko, że chujowo urządzony.
Taras zmrużył oczy.
- Po prostu zacząłeś patrzeć na Ukrainę oczami Ukraińca. A póki co, to jak – przyjeżdżałeś tu na safari? Przez cały ten czas? (…) Co, orientalizm, tak? Egzotyka? Przyjeżdżałeś tu jak do zoo.
- Nie (…). To mnie interesuje (…)
- Ale co w tym interesującego? W rozpieprzeniu? W biedzie? (…) Co, egzotykę w biedzie dostrzegłeś i dlatego cię zainteresowało? (…) My tu żyjemy, to jest nasza rzeczywistość. My tu mamy swoje lęki, swoje nadzieje. Co więcej, my, kurwa musimy tę rzeczywistość jakoś starać się polubić, żeby nie zwariować. Traktować ją serio. Z całą powagą. Bo innej nie mamy."


4/6

Natalia - dziękuję za "pożyczenie" egzemplarza ;)
_______________
wszystkie cytaty: Ziemowit Szczerek - "Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian"; korporacja Ha!art, przeczytany w formie e-booka
Recenzja bierze udział w wyzwaniu:  Polacy nie gęsi, czyli czytamy polską literaturę


poniedziałek, 17 lutego 2014

O kotach w Dniu Kota






Wspominałam jakiś czas temu, że z lubością kolekcjonuję kulinarne cytaty napotkane w prozie. Ale to nie jedyny obiekt moich czytelniczych poszukiwań. Otóż, jak na rasową kociarę przystało, wyszukuję również tych kocich. Dzisiaj, podczas Światowego Dnia Kota” prezentuję Wam kilka z nich :)



Plakat: Celestino Piatti, 1970 r.




„Podwórze było puste, pogrążone w wyblakłym półmroku, typowym dla wietrznego dnia i godziny zmierzchu. Widać było szereg okien, kilka już oświetlonych; krzaki akacji o niemal czarnej zieleni wokół klombów, bruk połyskujący matową i wapienną bielą. Jak zwykle na bruku wylegiwało się mnóstwo kotów, zgodnie z tajemniczym porządkiem, który nie wydawał się przypadkowy: niektóre miały podwinięte łapy, inne siedziały owinięte ogonem, jeszcze inne krążyły leniwie i ostrożnie, z nosem przytkniętym do ziemi i podniesionym ogonem; były tam koty w białe i czarne łaty, koty szare, koty całkiem białe i całkiem czarne, koty pręgowane i koty płowe. Zacząłem przyglądać się im uważnie; robiłem to często, był to równie dobry jak inne sposób zabicia czasu.” 
(Alberto Moravia - „Nuda”)


„Przystanęła, usłyszawszy ciche miauknięcie, i wyjrzała przez okno. Spomiędzy krzaków żywopłotu wysunął się jej kociak Ranger i wskoczył na ganek. Był cały przemoczony, ale nadal pulchniutki. Zupełnie jakby wyszedł z domu tylko na chwilę, wślizgnął się do kuchni i pomaszerował prosto do swojej miseczki z jedzeniem.” 
(Susan Wiggs - „A między nami ocean”)


„Ledwie zdążył pochłonąć krem z wątróbki, umyć pyszczek i zająć strategiczną pozycję w salonie, gdy zaczęli nadchodzić ludzie. Jego poirytowanie zakłóceniem codziennej rutyny łagodziła nieco świadomość, że goście będą się nim zachwycać. Jego imię w języku syjamskim podobno znaczyło „cudne zjawisko”, a on sam doskonale zdawał sobie sprawę ze swej urody. Ułożył się więc między dwoma georgiańskimi lichtarzami ze srebra, unosząc wysoko głowę i wyciągając jedną łapkę do przodu, a drugą podwijając z gracją; jego ogon tymczasem zwisał niedbale przez krawędź marmurowego gzymsu nad kominkiem. Czekał na komplementy.” 
(Liliam Jackson Braun - "Kot, który wiedział")


„Więcej nikogo nie ma, a psy zajęte kotem i świata bożego nie widzą. Warto popatrzeć, zanim ten kot ucieknie.
Kot nie zamierzał uciekać. Przeszedłszy na tyły budynku, przyjrzałam się scenie z zainteresowaniem. Rzeczywiście uwiązane były na długich łańcuchach tuż obok jakiejś szopy. Na dachu szopy siedział wielki kot i zachowywał się tak, że każdy pies miał prawo dostać szału. Spacerował po krawędzi, siadał na skraju dachu, wzgardliwym wzrokiem spoglądał na wrogów, niekiedy zaś symulował zamiar zejścia niżej. Naigrywał się z wyraźną satysfakcją. Widać było, że psy nie popuszczą, zabawa musiała trwać już długo, bo zachrypły, a zacięta nienawiść do kota skamieniała w nich na granit.”
 ( Joanna Chmielewska - „Zbieg okoliczności”)


„Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że wszystko jest w porządku, tylko kot jest gałgan i zeżarł kanarka.”
(Jaroslav Hašek - „Przygody dobrego wojaka Szwejka”)


Na zakończenie - jeszcze w temacie kotów, ale już nie książkowych. Jeżeli jeszcze nie rozliczyliście PIT-a i nie wiecie, komu oddać swój 1% - możecie zrobić prezent kotom ze Zwierzaków z Mińska (Misia była jednym z nich, zanim trafiła do naszej Gawry) :)

KRS 0000135274, cel szczegółowy - Zwierzaki z Mińska


Innym, jeszcze lepszym prezentem dla nich, jest zaproponowanie choćby jednemu nowego domu. Koty po przejściach kochają bardzo swoich ludzi, którzy dali im szansę na nowy, spokojny kąt.






sobota, 15 lutego 2014

Kulinarni czytają. Marta - Kornik w kuchni

Choć Martę, dzisiejszego gościa w cyklu „Kulinarni czytają”, podczytywałam już jakiś czas, to spotkać nam się udało dopiero jakieś 3 lata temu przy okazji blogowego zlotu kulinarnych u Tilii.

„Kornik w kuchni” to blog słodko - piekarsko - roślinny z elementami ryb i owoców morza. Mięsa tam nie znajdziecie, w zamian jednak poczęstujecie się innymi ciekawymi daniami. Bo kto powiedział, że na obiad zawsze musi być mięso, a na kanapce wędlina?

Zacznijmy od kuchni roślinnej – tutaj zdecydowanie wybieram burgery z czerwonej fasoli i prawdopodobnie zrobię je nawet niebawem na marcowe spotkanie klubu książki u Natalii, bo w planach jest literatura i kuchnia amerykańska. Będzie pasować :)

Skoro są burgery, to przydałoby się jeszcze pieczywo. Epi – krótki, 3-literowy wyraz, który planuję włożyć do piekła już od dłuższego czasu. Może mi się w końcu upiecze ;)

A na deser – pistacjowe babeczki z wodą z kwiatów pomarańczy.

Zachęciłam? ;) Jeżeli tak, to wpadajcie na blog zaraz po tym, jak tylko przeczytacie o książkach Marty :)

Marto, dziękuję za udział w cyklu i serdecznie Cię pozdrawiam.


1. Książki, które czytam najchętniej:

Nie mam ulubionej kategorii, tematyki książek, które czytam. Czytam książki fazami, a fazy te zazwyczaj to kryteria geograficzne. I tak chyba odpowiedziałabym na to pytanie. Zależnie od okresu życia, książki, które czytam najchętniej pochodzą z konkretnego zakątka świata.

Zaczęło się od literatury hiszpańskojęzycznej. Wchodziłam do biblioteki, od razu kierowałam się w stronę półki z interesująca mnie tematyką i wybierałam po kolei, idąc od nazwisk na A, książki autorów z Hiszpanii i Ameryki Południowej,  które przypadły mi do gustu.
Potem z Hiszpanii wróciłam do Polski - czasu czytałam sporo polskiej „nowej” literatury – Masłowska, Nahacz, Varga, Żulczyk, Witkowski. Nasyciwszy się twórczością rodzimych autorów, sięgnęłam po literaturę skandynawską, akurat w momencie, kiedy wybuchła moda na skandynawskie kryminały. Mnie kryminały akurat nie wciągają, szukałam więc nowych autorów, którzy przez popularność kryminałów nie mieli szansy aż tak się wybić.  Potem zaczęła się faza na konkretnych autorów: Kundera, Coetzee, Keret, Murakami, Palahniuk, Heller i wielu innych.  

Chwilowo nie podróżuję, a czytam to, co wpadnie mi w ręce (albo inaczej, co dostarczy mi moja przyjaciółka).

Sporo mam książek o fotografii, zarówno poradników jak i albumów fotograficznych - James Nachtwey, Robert Capa. Eliott Erwitt, Hernri Cartier-Bresson, to moi ulubieni fotografowie, do których zdjęć często wracam.


To tylko mała część mojej książkowej kolekcji. Książek cały czas przybywa, regał niedługo zastąpiony będzie czymś dużo większym, by zaspokoić moje książkowe potrzeby, bo obecnie wielu książek, które w ramach przeprowadzki "na swoje" musiałam zostawić w domu, mi brakuje.


2. Ulubiona książka kulinarna: 

Nie umiem wybrać jednej. Mam sentyment do książki o wypiekach – Świąteczne wypieki, którą dostałam od mamy, gdy byłam dzieckiem.


Ulubiona książka kulinarna - wspomniana już pozycja sentymentalna, którą przeglądam nie tylko, gdy szukam świątecznych inspiracji. To dla mnie wspomnienie domu.

Choć książka jest niemieckim tłumaczeniem, a przepisy nie zawsze wychodzą z podanych w niej proporcji, zawsze przed Bożym Narodzeniem zaglądam do niej w poszukiwaniu inspiracji. I wiem, że to będzie książka, którą również i ja podaruję swojej córce. Nawet, jeśli miałaby tylko stać na półce.


3. Książkowe wyznanie: 

Mam ogromny problem, by nie skończyć czytać książki do końca. Nawet jeśli dana pozycja mi się nie podoba, zmuszam się, by przeczytać ją w całości. To chyba jakiś rodzaj zobowiązania, kiedy wezmę książkę do ręki, nie mogę jej już od tak porzucić. Podobnie mam też z filmami, których oglądanie rzadko kiedy porzucam.


4. Książka, którą czytam obecnie: 

Jeśli przeglądanie książek kulinarnych można uznać za czytanie, obecnie czytam ich całkiem sporo;) Jeśli chodzi o literaturę, jest to Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa, czyli ostatnia książka Harukiego Murakamiego. Sekrety, podróże, wracanie do przeszłości i odnajdywanie siebie w jednym. Pożarłam ją w kilka wieczorów i dzisiejszy poranek. A teraz przede mną Mechaniczna pomarańcza. I kilka książek kulinarnych do przejrzenia! I jak co sobotę obowiązkowe Wysokie Obcasy.


Murakamiego skończyłam dziś rano, więc zanim zabiorę się za kolejną lekturę, mam czas na przejrzenie książki o kuchni włoskiej oraz kilku magazynów.



piątek, 14 lutego 2014

Krótka historia w obrazkach. Jimmy Liao - "Jak bawi się z nami miłość"

Kto powiedział, że ilustrowane książki są tylko dla dzieci? Jimmy Liao – tajwański rysownik zainspirowany wierszem Wisławy Szymborskiej „Miłość od pierwszego wejrzenia” stworzył obrazkową historię dwojga zakochanych.


Ona i on – mieszkają obok siebie wcale się nie znając. Mimo, że z domu wychodzą zawsze w przeciwnym kierunku, nieświadomi spotykają się w wielu miejscach w mieście: razem jadą autobusem, mijają się w parku…


Coś jednak wisi w powietrzu.


Traf sprawia, że nagle na siebie wpadają. Spędzając wspólnie kilka miłych chwil - czują, że do siebie pasują. Rozdziela ich jednak nieoczekiwany deszcz. Przed ucieczką przed burzą zdążą jednak wymienić się jeszcze numerami telefonów.



Czekają wzajemnie na kontakt, ale nie wiedzą, że obojgu deszcz spłatał psikusa i nieczytelnie rozmył jedyną łączącą ich nić – zapisane na kartce telefony. Jedno myśli o drugim, dopada ich apatia.



Mija długi rok. Tęsknota i szare, samotne miasto zaczynają ich przygnębiać – postanawiają więc z niego bezpowrotnie wyjechać. I właśnie wtedy idąc w przeciwnych kierunkach, nagle na siebie wpadają. Oto jak los bawi się z miłością.



Jimmy Liao stworzył bardzo ładne ilustracje, na które przyjemnie popatrzeć. Sama historia również jest przedstawiona ciekawie. I chociaż tekstu w niej niewiele, to miło do niej wracać – np. w święto zakochanych.




p.s. Dzisiaj oprócz Walentynek obchodzony jest jeszcze Światowy Dzień Dawania Książek. To się da zgrabnie połączyć ;)


_______________
Jimmy Liao - "Jak bawi się z nami miłość" (tyt. oryginału "Separate Ways"), Oficyna Wydawnicza Mireki


poniedziałek, 10 lutego 2014

Co ma Kim do angsocu? George Orwell - "Rok 1984"


Przy podsumowaniu minionego roku napisałam, że w tym roku chciałabym o książkach nie tylko pisać, ale również rozmawiać – w gronie. Nie spodziewałam się, że słowa zamienia się w czyn tak szybko ;) Czy pamiętacie zakochanego w książkach kota Puszkina? Poznałam go na żywo i nawet pogłaskałam futro podczas spotkania domowego klubu książki u Natalii (Natalia, dziękuję :))


Przyczynkiem do pierwszego spotkania był George Orwell i jego „Rok 1984”. Książkę czytałam około dekadę temu, wiele mi z lektury przez ten czas w głowie nie zostało, tym chętniej ponowiłam lekturę.
Samo czytanie jej po dłuższym czasie było dziwnym uczuciem. Za pierwszym razem bardzo fascynowała mnie wersja dystopii wymyślona przez Orwella - szczególnie przeprowadzana w Oceanii nieustanna zmiana historii, poprawianie przyszłości, której wyznacznikiem prawidłowości była teraźniejszość.

Obecnie mając większą wiedzę o świecie niż dziesięć lat temu, potraktowałam książkę bardzo serio. Właściwie powinnam stwierdzić, że nieustannie odnosiłam ją do tego, co znane jest z prawdziwego życia. Orwell pisząc książkę pewne założenia antyutopii czerpał ze stalinowskiego systemu. I to rzeczywiście jest widoczne w orwellowskiej Oceanii: szkółki kapusiów, to nic innego jak radzieccy pionierzy, powszechne donosy dzieci na swoich rodziców to również bardzo powszechne zjawisko w Związku Radzieckim okresu wielkiego terroru. Doskonale opisał to Aleksander Sołżenicyn w „Archipelagu Gułag”.

Zastanowiłam się jednak, czy „Rok 1984” był znany klanowi Kimów, który rządzi Koreą Północną nieprzerwanie od lat ’50-tych XX wieku. Czytając bowiem futurystyczno-przerażającą wizję Orwella nieustannie porównywałam ją z tym, co wiem o Korei Północnej.

Koreańczyk z KRLD, podobnie jak książkowy Winston Smith, żyje i pracuje dla chwały partii i jej wodza. Ma swojego Emanuela Goldsteina - wroga, któremu poświęca się nie tylko Dwie  Minuty Nienawiści, ale walce z nim podporządkowuje całe życie. Tym wrogiem w Korei jest kapitalizm i Stany Zjednoczone. Każdy Koreańczyk jest nieustannie inwigilowany, nieustannie udaje, że kocha swoją ojczyznę i wodza ponad wszystko. Ba! nie może zdradzać negatywnych uczuć względem Wielkiego Brata Kima (o ile je ma), a kiedy trzeba - płacze na zawołanie. Wprawdzie nic nie wiem, aby w Korei istniały orwellowskie luki pamięci, ale kreowanie przeszłości i ewaporacje mają się tam dobrze. Wystarczy sobie tylko przypomnieć wiadomości o grudniowej egzekucji Dzang Song Teka, którego niedawne jeszcze istnienie jest już wymazywane z kart historii, a wizerunek ze zdjęć.

Nad każdym aspektem życia czuwa partia przy pomocy rozdrobnionych inwigilatorów, którymi są gospodarze domów – inminban (minuty 21.56-24.28). Pełnią oni rolę książkowej Policji Myśli i  teleekranów jednocześnie. Dzieci nie należą do rodziców (minuty 18.22-20.45), ale do państwa i od samego początku uczą się jedynie słusznej historii i koncepcji życia w cudownej Korei, w której Kim jest niemalże bogiem

Zarówno u Orwella, jak i u Kima aresztowania i znikania nieprawomyślnych są na porządku dziennym. W Korei dodatkowo ma  jeszcze miejsce sieć obozów pracy. W odróżnieniu od książki - Koreańczycy nie zastosowali jeszcze zaawansowanej nowomowy z odłamem kwakmowy, ale „udoskonalenia” systemu, jeżeli kraj wcześniej nie zbankrutuje – są jeszcze przed nimi.




Czytając „Rok 1984” nie mogłam się pozbyć uczucia zanurzenia się w lepkim brudzie. Obrzydliwe jedzenia (bury gulasz, syntetyczny Dżin Zwycięstwa, preparat mięsny) brzydkie i zaniedbane wnętrza, wszechobecne ruiny, szaro-bury świat z wszechobecnym gniewem, strachem i nienawiścią tylko potęgował niemiłe wrażenia podczas lektury. I po tym wszystkim, aż dziwnie napisać, że to dobra książka, bo od razu czuć w tym dysonans. Ale tak! – to bardzo dobry kawał literatury. Warto przeczytać o wizji świata, która nas na szczęście nie dotyczy.



6/6

Na blogu Natalii możecie przeczytać fragment protokołu ze wspomnianego wyżej spotkania książkowego, podsumowującego nasze spostrzeżenia w związku z omawianym  „Rokiem 1984” :)

________________
George Orwell – „Rok 1984”; Kolekcja Gazety Wyborczej



sobota, 8 lutego 2014

Kulinarni czytają. Maggie - W pewnej kuchni na Wyspach

Dzisiejszy Gość w cyklu „Kulinarni czytają”, czyli  Maggie z bloga W pewnej kuchni na Wyspach uważa, że „książki i jedzenie to bardzo dobrana para”. Nie jest w tym gołosłowna, skoro przeprowadziła już II edycje międzyblogowej akcji  „Literatura na talerzu” (w roku 2012 i 2013).
Wyszedł z tego całkiem pokaźny zbiór dań inspirowanych literaturą lub z niej czerpiących.

A co jeszcze Maggie serwuje na blogu? Jeżeli napiszę, że różności – będzie to prawda. Bo znajdzie tam coś ciekawego dla siebie zarówno amator dań bezmięsnych, jak i zdeklarowany mięsożerca. Są słodkie wypieki, ale też i zupy, np. arabska z soczewicy, porowo-ziemniaczana z wędzonym łupaczem lub laksę z indykiem. Brzmią obiecująco.

Poszukajcie swoich typów, ale najpierw przeczytajcie, co szuka Maggie – w książkach.

Maggie dziękuję za udział w cyklu, Gin – dziękuję za rekomendację :)


1. Książki, które czytam najchętniej: 

Czytam bardzo dużo i z chęcią sięgam po różne gatunki literackie, ale największą słabość mam do wszelkiego rodzaju fantastyki, od klasycznego, epickiego fantasy ze smokami i magią, poprzez science-fiction z kosmicznymi bitwami i niezwykłą technologią, aż po mroczne, postapokaliptyczne i dystopijne wizje przyszłości. Moim ostatnim odkryciem jest Scott Lynch. Na cześć jego kunsztu mogłabym pisać poematy, bo dawno nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak jego cykl o przygodach Locke'a Lamory. Chętnie sięgam też po dobre kryminały i thrillery psychologiczne, przepadam za książkami Jo Nesbo i Gillian Flynn. 



2. Ulubiona książka kulinarna: 
"Real Fast Food" Nigela Slatera. Mnóstwo kapitalnych, prostych i szybkich pomysłów dla zabieganych, przepisy pomyślane dla 1-2 osób, wykorzystujące składniki, które zawsze mam pod ręką. Mój egzemplarz jest już mocno podniszczony, co tylko świadczy o tym, jak często po niego sięgam. Jedyny minus to brak zdjęć - ale od czego jest wyobraźnia?


3. Książkowe wyznanie: 

Zawsze podziwiałam ludzi, którzy zachwycają sie klasykami literatury. Ja, niestety, przez większość z nich brnę jak przez grząskie bagienko: powoli, męcząc sie coraz bardziej i zastanawiając sie, w co ja się wpakowałam. Zdarza sie i tak, że po przeczytaniu książki uznawanej przez wielu za arcydzieło, nie mogę pojąć, skąd ten zachwyt. Przykłady? Ot, chociażby "Grek Zorba" Nikosa Kazantsakisa. Albo "Dracula" Brama Stokera. Są, naturalnie, wyjątki od reguły - taki "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa czy "Rok 1984" George'a Orwella - ale, nauczona doświadczeniem, do klasyków podchodzę trochę jak pies do jeża: bardzo ostrożnie.

I wyznanie numer dwa: jeszcze niedawno twierdziłam, ze jak książka, to tylko papierowa, a czytniki e-booków to zło. Nadal wolę papierowe książki, ale... czytnik to jednak wygodna sprawa. Lżejszy niż, dajmy na to, "Strach Mędrca" Patricka Rothfussa, poręczny, wygodny w użyciu. No i pozwala na przechowywanie sporej liczby książek, na które w innym wypadku zwyczajnie nie miałabym miejsca w mieszkaniu.

Na zdjęciu kotka Cara, która imię zawdzięcza książkowej postaci z kapitalnej serii fantasy "Miecz Prawdy" Terry'ego Goodkinda

4. Książka, którą czytam obecnie: 
Zachęcona rekomendacjami znajomych, sięgnęłam po Brandona Sandersona, a konkretnie - po pierwszy tom cyklu "The Stormlight Archive", zatytułowany "Droga Królów". To opasłe tomiszcze ma około 1000 stron, ale zupełnie mnie to nie przeraża. Wręcz przeciwnie, cieszy mnie, bo po pierwszych kilkudziesięciu stronach moje wrażenia są bardzo pozytywne. Coś mi mówi, ze to będzie kolejna seria, która wciągnie mnie na długie miesiące... 


A gdyby ktoś miał ochotę poznać mnie jeszcze bliżej od książkowej strony, zapraszam na mój profil na Goodreads





środa, 5 lutego 2014

Trzy z czterech. Julia Alvarez - "Czas Motyli"

„- Tylko tego trzeba naszemu krajowi – odzywa się Minerva tym pełnym żelaznej pewności tonem, który przybiera zawsze, gdy dyskutuje na tematy polityczne, a robi to ostatnio coraz częściej. Mama uważa, że zbyt często zadaje się z małą Perozo. – Już czas, żebyśmy my, kobiety, mogły uczestniczyć w zarządzaniu naszym krajem.
- Wy i Trujillo – mówi papa trochę zbyt głośno i w tę przejrzystą, cichą noc wszyscy milkną.
Nagle ciemność zapełnia się szpiegami opłacanymi przez służby bezpieczeństwa. Don Enrique twierdzi, że prezydent Trujillo potrzebuje pomocy w kierowaniu krajem. Córka don Enrique mówi, że nadszedł czas, by kobiety przejęły władzę w rządzie. Słowa powtórzone, zniekształcone, słowa przetworzone przez tych, którzy mogą żywić do nich urazę. Słowa zszyte ze słowami, aż utworzą płótno, w które będą owinięci członkowie rodziny, kiedy ktoś znajdzie ich porzucone w rowie ciała z odciętymi językami.” *



Każdy reżim ma swojego ojca i wodza – dyktatora. Wiek XX nie szczędził ich światu. Azja miała Mao Zedonga, Pol Pota, klan Kimów i Stalina, Europa Hitlera, Mussoliniego, Franco, Ceaușescu i Tito,  Afryka Saddama Hussajna, Kaddafiego, a Ameryka Castro, Pinocheta… A to jeszcze nie wszyscy z tego niechlubnego grona. Ale czy słyszeliście o Rafaelu Leónidasie Trujillo?

Jeżeli odpowiedzieliście „nie”, to nie jesteście jedyni. Ja z burzliwą historią Republiki Dominikany XX wieku zetknęłam się dopiero przy okazji lektury tytułowej książki. 
Siostry Mirabal, to bohaterki narodowe tego kraju. W czasach dyktatury El Jefe, jak zwykło się mawiać na Trujillo, działały w ruchu oporu i były jednymi z wielu członków ruchu 14. Czerwca, które za swój cel obrało obalenie ówcześnie rządzącego dyktatora.

Era Trujillo to trudny czas dla Dominikany, w którym panowała korupcja, gospodarka kraju chyliła się ku upadkowi, a kosztem państwa bogaciła się rodzina dyktatora. Sam Trujillo miał wiele bogatych rezydencji, w których lokował swoje kolejne kochanki. 

„Czas motyli” jest literacką biografią „Las Mariposas”, czyli „Motyli”.”Motyle” to pseudonim trzech sióstr Mirabal: Patrii Mercedes, Minervy i Marii Teresy. Książka przeprowadza czytelnika przez życiorysy kobiet rozpoczynając od czasu dorastania, pierwszych szkolnych doświadczeń, dojrzewania i pierwszych miłostek, przyjmowania dorosłych ról społecznych, aż do podjęcia działań w ruchu oporu, ciężkim pobycie w więzieniu i nagłej śmierci. Postaci w książce są literacką wizją autorki, niemniej dość mocno opartą na historii życia pierwowzoru, czyli prawdziwych sióstr Mirabal. Książka jest wyrazem fascynacji i uznania dla dzielnych kobiet walczących z okrutnym reżimem. Przyczynkiem do jej napisania jest osobista historia autorki, która jako dziecko wraz z rodziną emigrowała do Stanów Zjednoczonych uciekając przed mackami reżimu.

Przy okazji lektury zadawałam sobie pytanie skąd u ludzi wyzwalają się takie pokłady odwagi, które nie tylko dają impuls do walki z bezwzględnym reżimem, ale sprawiają, że własne życie i bezpieczeństwo są w stanie poświęcić dla walki o dobro przyszłych pokoleń. Dla nas, żyjących w czasach pokoju, wydaje się to abstrakcją, a przecież świadectwa odwagi ludzi w walce z władzą znaleźć można na wielu kartach historii, nawet naszej ojczyźnianej.

Czytałam tę książkę w dość powolnym tempie. Jej lektura zajęła mi dwa tygodnie z prozaicznej przyczyny – czytałam ją nieśpiesznie nie chcąc za szybko opuścić tej historii. Bo pomimo tego, że książka nie jest pozycją wybitną, a jej bohaterki czasem wydają się infantylne, zbyt pobożne i tak dziecięco nieuświadomione, to jednakowoż ich historia wciąga. 

Od samego początku wiadomo, że trzy bohaterki - młode kobiety, młode żony, matki małych dzieci - zginą tragicznie 25. listopada 1960 roku. Ale zanim opowieść dojdzie do tego momentu historia opowie o łamaniu praw człowieka, inwigilacji, o aresztach, więźniach politycznych, torturach, romansach, podporządkowaniu żon mężom, powiązaniu kościoła z ruchem oporu i o tym, jak balansuje się żyjąc w czasach trwania reżimu.

„Dziś przed rozpoczęciem zajęć maszerowaliśmy w pochodzie. Nasze cedulas zostały podstemplowane, kiedy wracaliśmy przez bramy. Bez podstemplowanych dokumentów nie przyjęliby nas na uniwersytet. Musimy też podpisać deklarację lojalności.
Były nas setki, kobiety maszerowały razem, wszystkie w białych sukienkach, jakbyśmy były jego pannami młodymi, w białych rękawiczkach i kapeluszach o dowolnym kolorze. Musiałyśmy odnosić prawe ręce i zasalutować, kiedy mijałyśmy trybunę honorową.
Wyglądało to jak z kroniki filmowej Hitlera albo tego Włocha, którego nazwisko brzmi podobnie do fettucine.”

„Czas Motyli” to pozycja warta uwagi. Pobudza nie tylko do przemyśleń, ale skłania też do zapoznania się prawdziwą historią, która wydarzyła się wcale nie w takich odległych czasach – od śmierci Las Mariposas minęło dopiero niespełna 54 lata. Od roku 1999 decyzją ONZ – corocznie dzień śmierci sióstr Mirabal, czyli 25. Listopada jest Międzynarodowym Dniem Eliminacji Przemocy wobec Kobiet.

Dom rodzinny w Salcedo jest obecnie Muzeum poświęconym zmarłym siostrom. Kustoszem w nim jest czwarta z sióstr -  Belgica Dede Mirabal.

Książka wydana została w 1995 roku, natomiast przekład polski ukazał się 15 stycznia 2014 r. dzięki Oficynie Black Publishing (imprint wydawnictwa Czarne). Z tego miejsca dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki.
Przy okazji chwalę za piękną okładkę dodatkowo odwołującą się bezpośrednio do treści książki (w więzieniu Maria Teresa szmuglowała listy chowając je w warkocz)

"Znalazłyśmy świetną nową kryjówkę - moje włosy!
Patria przekazała mi dziś wycinek z gazety, a ja wiedziałam, że będę rewidowana, co ma miejsce zawsze, gdy wchodzimy do sali dla odwiedzających i gdy ją opuszczamy. Przemyt jest tu traktowany jako poważne wykroczenie. Można stracić przywileje przyjmowania odwiedzin nawet na miesiąc albo, co gorsza, trafić do izolatki. (...) Ale nie miałam zamiaru pozwolić, by dała się złapać i wzięła winę na siebie. Potem poczułam ciężar warkocza na plecach i wpadłam na pomysł. Zawsze bawię się włosami, zaplatam je i rozplatam, to mój nerwowy nawyk, który się tutaj pogłębił. Złożyłam więc jeszcze kilkakrotnie ten kawałek papieru i udając, że poprawiam warkocz, wsunęłam go we włosy.
I tak oto całe więzienie dowiedziało się o próbie zamachu."


Z ciekawostek dodam, że książka w 2001 roku doczekała się ekranizacji - w roli Minervy została obsadzona Salma Hayek.

6/6

„Słyszę tylko swój własny oddech i błogosławioną ciszę tych chłodnych, bezchmurnych nocy pod drzewem pieprzowym, zanim ktokolwiek wypowiedział słowo o przyszłości. Znów widzę ich wszystkich, nieruchomych jak posągi: mamę, papę, Minervę, Mate, Patrię, i myślę, że czegoś tam teraz brakuje. Przeliczam dwukrotnie, zanim zdaję sobie sprawę, że to mnie tam nie ma, mnie, Dede, jedynej ocalałej, jedynej, która może opowiedzieć ich historię.”

___________________________________
* wszystkie cytaty: Julia Alvarez - "Czas Motyli", Officyna Black Publishing, 420 stron

poniedziałek, 3 lutego 2014

Książki na stos! - styczeń 2014

Minął kolejny miesiąc - pora więc ustawić książki na stos. Zapowiada się ciekawie:



1. Robert Galbraith – „Wołanie kukułki”, czyli J. K. Rowling pod pseudonimem. Spodobał mi się dziecięco – nastoletni Harry Potter, a dorosłym „Trafnym wyborem” autorka pokazała, że nie jest twórcą jednej historii. Ciekawe jak sobie poradzi z kryminałem.

2. Julia Alvarez – „Czas Motyli” literacka biografia narodowych bohaterek Dominikany. Obyczajowa lektura z historią w tle. Egzemplarz recenzencki imprintu wydawnictwa Czarne, czyli Oficyny Black Publishing. Więcej o tym już w najbliższą środę.

3. Kurt Vonnegut – „Śniadanie mistrzów”, czyli pierwszy prezent imieninowy od męża. 

4. Jacek Hugo-Bader – „Biała gorączka” świetny zestaw reportaży zza wschodniej granicy jednego z moich ulubionych reportażystów ulubionego Wydawnictwa Czarne. Drugi prezent imieninowy od Pana R., czyli męża, który wie, że jak nie ma pomysłu na książkę, to reportaż z Czarnego zawsze jest dobrym wyjściem ;) Po lekturze „Białej gorączki” już zawsze będziecie wiedzieli, dlaczego Ewenkowie nie mogą pić alkoholu.

5. Chris Cleave – „Między nami”. No cóż, kupiłam tę książkę dzięki okładce ;)

6. Brian D’Amato – „Królestwo słońca”. Podobnie jak punkt piąty: gdyby nie okładka… W domu dopiero zauważyłam, że to część druga ;) Wychodzi więc na to, że najpierw muszę zakupić początek historii, której okładka tomu pierwszego… podoba mi się jeszcze bardziej ;)

7. Fuchsia Dunlop – „Płetwa rekina i syczuański pieprz”. Prezent od znajomej blogerki Negresci, która gościła w cyklu „Kulinarni czytają”. Recenzję tej książki napisała niedawno na wspólnym blogu „Literatura palce lizać”. Tytuł od dawna jest na mojej liście, tym bardziej jestem wdzięczna za przemiłą przesyłkę. Negresco pięknie dziękuję :)


Jakie są Wasze typy? Co Wam się udało ostatnio zdobyć ciekawego?

p.s. Ten uroczy obrazek ze zdjęcia to hand-made prezent imieninowy, który otrzymałam od panny Liliany :)

sobota, 1 lutego 2014

Kulinarni czytają. Grzegorz - plejn.pl

Bardzo się cieszę, że Karola podrzuciła propozycję kandydata na Gościa w weekendowym cyklu „Kulinarni czytają” – Grzegorza i jego blog plejn
Szkoda bowiem byłoby ominąć blog z tak ładnymi zdjęciami. Na pozór wydają się jednorodne: czarne tło zabarwione daniami. Trochę mi się to skojarzyło z serią czarnych obrazów Francisca Goyi, które malował na ścianach Domu Głuchego. A właśnie ten minimalizm przyciąga największą uwagę.

Drugą natomiast zaletą jest to, że Grzegorz pokazuje przygotowanie konkretnego dania krok po kroku.

Zdjęcia Grzegorza są piękne w swej prostocie. A zobrazowane dania mocno oddziaływają na ślinianki ;) Weźmy na ten przykład: zimowe minestrone, polentę z figami, czy krem cytrynowy.
Polecam przejrzeć cały blog :)

Grzegorzu dziękuję za uczestnictwo w cyklu, Karolu dziękuję za pośrednictwo :)


1. Książki, które czytam najchętniej:

Tak między bogiem, a prawdą… to ostatnio coraz częściej coraz więcej czytam gazet, magazynów i czasopism. Uzależniłem się od Kuchni, Kukbuka, Smaku, ale też MaleMena oraz Bloomerba i Wyborczej. Mam szerokie zainteresowania, i czytam zarówno kulinarnie, jak i biznesowo ze względu na moje zainteresowania, studia i pracę, którą obecnie wykonuję. Jak chce wiedzieć więcej o kulturze i świecie to sięgam po MaleMena i Wyborczą, szczególnie z Wysokimi Obcasami ;)


A co do książek? Czytam i tak wciąż ich sporo… interesuje mnie głównie Azja, więc często wybieram przypadkowe pozycje, które dotyczą tej kultury. A wszystko zaczęło się od „Memories of a Geisha” i potoczyło się dalej szerokim łukiem na inne pozycje dotyczące tej kultury. Ale coraz częściej sięgam też do książek, które opisują współczesne społeczeństwo w Azji i dotykają ich najważniejszych problemów.


Lubię poznawać społeczeństwo, naturę człowieka, jego zachowania, granice kulturowe. Chcę patrzeć w głąb społeczeństwa, a przede wszystkim ciekawią mnie książki opowiadające o jego zdegenerowanie, w czym pomaga mi bardzo literatura Houellebecqa, który to odkrywa granice ludzkich słabości i seksualnego wyuzdania. Lubię też rodzimy autorów jak Gretkowksa, Kuna, Grych, Witkowski czy Janko, którzy opowiadają o codzienności. Zachwyciłem się prozą Olgi Tokarczuk, które zawsze porusza dla mnie ważne tematy i robi to niesamowicie przejmująco. Lubię czytać o życiu, które wydaje się wręcz niemożliwe, a jednak dzieje się na naszych podwórkach i jest zupełnie normalne, takie które się przydarza każdemu z nas na co dzień ;)



2. Ulubiona książka kulinarna:

Tak naprawdę to nie mam za dużo ulubionych książek kulinarnych, ale lubię każde ładnie wydane.


I tutaj muszę przyznać, że jestem fanem Jamiego Oliviera. Jego książkę naprawdę idealnie trafiają w mój gust, zdjęcia są świetne, a przepisy fajnie dopracowane. kupuję nałogowo prawie wszystkie, które się pojawiają. Dodatkowo lubię wszystkie książki, które pokazują przepisy krok po kroku. Ma to związek trochę z moim blogiem, gdzie też staram się pokazywać krok po kroku przepisy, dlatego mam do nich niebywała słabość.

No i biblia, podczas Erasmusa kupiłem Mon Cours de Cuisine.


Francuska ogromna biblia gotowania. Kuchnia mocno fusion, nowoczesna i przepisy krok po kroku. Wtedy tak mocno zafascynowałem się tego typu pozycjami, że sam chciałem tak fotografować i pisać i dzięki takim książką wciąż ulepszam to co sam robię.



3. Książkowe wyznanie:

Kupuję książki nawet wtedy kiedy nie mam czasu na ich czytania. A najgorzej jest z kulinarnymi, które są jak uzależnieniem. Nigdy nie jestem w stanie ugotować wszystkich przepisów, a nawet ich dokładnie przeczytać, a już kupuję kolejne książki. Zdarza się, że czasem kupuję kilka książek na raz, i niektóre trafiają prosto na półkę nawet bez ich dokładnego przewertowania. Najzabawniejsza historia to ta, że kupuję książki również w obcych językach zawsze wtedy, gdy podróżuję. Pół biedy, gdy są w językach, które rozumiem, bo wtedy można z nich korzystać… ale zdarza mi się kupować książki w każdych językach. I tym sposobem mam kilka włoskich książek (ale tutaj da się łatwo dość domyślić czasem o jakie składniki chodzi) oraz mam książkę po węgiersku – z której to zupełnie już nic nie rozumiem. Oglądam zatem w niej tylko obrazki, ale nie mogłem powstrzymać się, by jej nie kupić :)



4. Książka, którą czytam obecnie:

Obecnie czytam kilka książek na raz. Kończę właśnie Klarę Izy Kuny, z której zostało mi kilka stron… i już nie zabieram jej ze sobą do metra… więc ciężko mi doczytać ostatnie zdania. Czytam również Nietoperze, greckie opowiadania współczesne, które dostałem pod choinkę oraz Olgę Tokarczuk Dom Dzienny, Dom Nocny. Z biznesowych książek właśnie mam rozpoczętą książkę Storytelling Animal Jonathana Gottschall’a. a w tle ciągle mam otwarte gazety i czasopisma, które najczęściej towarzyszą mi w podróżach.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...