„Przez pięć dni padał wielki śnieg. Znikły płoty i drogi.
Ludzie kopią tunele wokół domów. Na kalenicach piętrzą się białe poduchy. I
wieje, wieje z głębi świata, sunie, pędzi, spiętrza i układa w pasma, grzbiety
i fale. (…) Droga z Banicy w dół, do Pętnej, wygląda jak kiedyś, jak przed
wynalezieniem koła, jak w czasach, gdy nikt nie miał nic do załatwienia i
nigdzie się nie wybierał. Świat wygładza się coraz bardziej i zmierza ku
jakiejś idealnej formie o zaokrąglonych brzegach. Chwilowe ścieżki zaraz
znikają i każdy następny idzie, jakby szedł pierwszy. W sercach lęgnie się lęk,
bo w końcu historia gatunku to dzieje przezwyciężania pojedynczości.”
„Zimą” Stasiuk zabrał mnie na swoje żółte drogi. Na te,
których doszukiwałam się ostatnio. Zabrał mnie w swój Beskid Niski, oprowadził
po okolicy i zapoznał z miejscowymi.

Na przykład z Pawłem. Paweł to rencista, który co rano rusza przez wieś. Idąc mija Wtorków, Michała, Mareszkę i Banicką Górkę. W końcu po półtora kilometra marszu wsiada do pekaesu i jedzie „do miasta”. Na miejscu ma wiele do zrobienia: musi obejść targowisko (bo trzeba wiedzieć, co teraz sprzedają), w sądzie obczytać na drzwiach tabliczki referentów, prokuratorów i sędziów (bo trzeba mieć temat do rozmowy w pekaesie, kto już na emeryturze, a kto na jego miejsce), sprawdzić w pośredniaku oferty pracy (choć rencista do niej się nie wybiera, ale to przecież dobrze wiedzieć, że ludzie więcej budują, skoro jest „potrzebny niepijący murarz z praktyką”). Potem przejrzeć rowery wystawione na sprzedaż w sklepie, przeczytać kilka ogłoszeń na rynku i jeszcze zjeść strogonowa w lokalu Fisical. I dniówka mija. Potem z powrotem do pekaesu i już można wspominać mijający dzień.
Później poznałam Mietka. Mietek odgraża się, że przeniesie
się do brata do Katowic, tylko jakoś nigdy nie może tam dojechać. „Bo Mietek,
ilekroć rusza w jakąkolwiek drogę, dociera trzy przystanki dalej i zasiada U
Basi, żeby złapać oddech, a potem robi się wieczór najwyżej można tylko wracać.”
Zamiast tego prowadzi Austriaków na byków, czyli na polowanie po okolicach.
Przy okazji dziwi się, że tacy zaopatrzeni
w te swoje browningi, lambery i beretty, a zwierzyny i tak nie potrafią
ustrzelić.
„Do dupy strzelili – mówił Mietek dzień później wieczorem U
Basi. Mówił to niedbale i łaskawie do chłopów w katanach z imitacji skóry. (…) –
Do dupy. Jeszcze nie zdążył dobrze wyjść z krzaków, a tamten dup. A wyszedłby i
stanął, nie ma to tamto, wyszedłby i stał. Na trzydzieści metrów by go miał, to
nie, od razu dup i dup. A tu trzeba myśleć. Polowanie to nie jest sport.”
Grzesiek zaś, pomiędzy jedną, a drugą kradzieżą miedzianych
drutów, które zwinięte pakował potem do swojej starej syrenki – rozmyślał o
przemijaniu. O przedmiotach zapomnianych, niepotrzebnych, o ich jednorazowym
żywocie, o tym, że kiedyś było inaczej.
Jest też Heniek, który ze
swoją obwoźną przyczepką oferuje miejscowym barwną odzież z lumpeksu rodem z
Anglii, Holandii czy Belgii. „Koszula jest najbliższa ciału i komunia
świata z metafory płynnie przeistacza
się w konkret, który jest galicyjską wersją Sądu Ostatecznego, gdzie zrównanie
nastąpi nie przez nagość, ale paradoksalną wspólnotę stroju jako w Berlinie,
tako i w Gorlicach, i dalej na południe, gdzie wśród zapachu olchowego dymu
szczekają psy z zimnymi łańcuchami wokół szyi i autobusy za dwa pięćdziesiąt
zawijają piruety na pustych placach, z których dalej prowadzi tylko jedna droga
z samotnym motocyklistą, pnącym się wolno w błękitnej mgiełce spalin w stronę
wykreślonego przy linijce horyzontu.”
A kiedy w końcu oprowadza mnie
Stasiuk po zasypanych śniegiem polach i podwórkach Edka, Kaczmarka i Hryniacza
przypominam sobie napotkane niedawno w internecie te zimowe zdjęcia. I już cieszę się na myśl o czerwcu, kiedy
Beskid Niski będzie moim celem wędrówek.
„Mam obsesję rzeczy, zdarzeń, nic nie wartych szczegółów,
wyliczanek, lubię wiedzieć, co jak się nazywa, i dlatego wolę biedne okolice
niż bogate, bo w nich przedmioty mają prawdziwą wartość i bardzo możliwe, że
ludzie je choć trochę kochają, ponieważ nie mają nic innego. Nie wielbią, ale
kochają, nie mając o tym nawet pojęcia. Od wielbienia rzeczy są bogacze.
Podziwiają swoje postacie w lustrzanych powierzchniach, i w końcu sami
zamieniają się we własne odbicia. Ich rzeczy są tak drogie, że nigdy się nie
niszczą, i to jest ich nieśmiertelność.”
5/6
p.s. Z mojego ogródka zima wyprowadziła się jakiś tydzień temu. Jej resztki znalazłam dopiero na natolińskich nieużytkach (co można zauważyć na powyższym zdjęciu)
___________________
Wszystkie cytaty: Andrzej Stasiuk – „Zima”; wyd. Czarne
Rysunki w książce: Kamil Targosz
Rysunki w książce: Kamil Targosz
Książka bierze udział w wyzwaniu: Polacy nie gęsi, czyli czytamy polską literaturę i Grunt to okładka - edycja luty - zima
Ty to zawsze cudne publikacje wynajdziesz!
OdpowiedzUsuńW przypadku polskich powieści nie mamy się czego wstydzić - mam jeszcze kilka ciekawych do opisania :)
UsuńUwielbiam Stasiuka! A te ilustracje są świetne. :)
OdpowiedzUsuńO tak, współpraca bardzo im się udała.
Usuń