„Schodziłem na dół, patrząc na fotografię obcego człowieka, którego krew w jakimś przecież ułamku we mnie buzuje, któregoś jakąś cechę na pewno dziedziczę, którego jakiś z gestów na pewno się we mnie zalągł, i nie mogłem uwierzyć, że nic, tak zupełnie nic to dla mnie nie znaczy. Na tej fotografii mógł być ktokolwiek. To prawda, ojciec upodobniał się do niego. To prawda, nic mnie to nie obchodziło. Wiem, że od takiej fotografii mógłby zacząć się i film i mogłaby się zacząć od niej powieść. Znajdujesz coś takiego albo od kogoś dostajesz i próbujesz tropić przeszłość.”
Jestem zdeklarowaną fanką wałbrzyskiej trylogii Joanny Bator. Nie tylko dlatego, że fabuła traktowała o przesiedleńcach. To przede wszystkim dobrze skonstruowane rysy biograficzne bohaterów, których losy wręcz niezauważalnie przenikają się i swobodnie przenoszą czytelnika z jednego okresu historycznego do innego. Dlaczego o tym wspominam teraz? Bo właśnie trafiłam na kolejną powieść, która idealnie spełnia te warunki.
W zasadzie początek wcale nie wskazywał na to, że historia wciągnie mnie na całe dwa dni. Ale kiedy już ustaliłam rys biograficzny, zobrazowałam w głowie drzewo genealogiczne i historycznie umiejscowiłam fabułę - dalej opowieść popłynęła sama.
Schemat opiera się na historii trzech mężczyzn: dziadka, ojca i syna. Najstarszy - Stanisław Burianow, pan po osiemdziesiątce to bohater narodowy. W latach '40-tych XX wieku działał w partyzantce na Wileńszczyźnie. W latach ’50-tych uciekł przez zieloną granicę do Stanów Zjednoczonych, gdyż za ówczesną działalność skierowaną przeciw komunistom i Rosjanom - w PRL-u groziła mu kara śmierci. W kraju pozostawił Nikę - sanitariuszkę, walczącą razem z nim w partyzantce. Nika właśnie spodziewa się ich wspólnego dziecka. Sama - niedługo po porodzie - za swoją partyzancką działalność trafia na 8 lat do więzienia na Rakowieckiej, gdzie jest torturowana psychicznie i fizycznie. W tym czasie, dopiero co urodzonym synem – Jurkiem opiekuje się jej siostra Basia, która dla dziecka przyjmuje rolę matki. Po wyjściu z więzienia Nika związuje się z żonatym Marianem, który próbuje Jerzemu zastąpić brakującego ojca. Chłopak dojrzewa, na studiach aktorskich związuje się z Ewą, z którą się żeni i płodzi syna Kamila. Kamil, idzie nieco na przekór, w ślady ojca – niespełnionego aktora i zamiast na polonistykę zdaje do filmówki. Zawodowo nie wiedzie mu się najlepiej, przez co Jerzy uważa go za nieudacznika. Obaj mężczyźni żyją w świecie wzajemnych pretensji, niedopowiedzeń i skrywanych emocji, których źródłem jest brak relacji Jurka ze swoim amerykańskim ojcem Staszkiem.
„Obaj straciliśmy kontrolę nad sobą. Nienawidziłem się za to, bo w takich chwilach stawałem się dokładnie jego kopią. A jeśli czegoś nie chciałem, to właśnie być taki jak ojciec.”
„Chociaż go nie znam, umiem sobie wyobrazić, jaki jest naprawdę. Jedno spotkanie z nim wystarczyło, żeby zrozumieć, że nic nas nie łączy. (…) Jestem wściekły, bo jestem odbiciem własnego ojca. Patrzę w lustro, a widzę tego starego kacapa, którym jestem, którym się staję, którym będę. I choćbym bardzo się starał, nie umiem go z siebie wydostać.”
To zaledwie zarys fabuły w dość skondensowanej formie. W trakcie lektury pojawia się jeszcze mnóstwo niuansów i pobocznych historii, które mają niebagatelne znaczenie w życiu trzech mężczyzn. Historia małżeństwa Staszka i Łondy oraz jego stosunek do córki Marthy. Ciężkie życie Niki naznaczone piętnem pobytu w więzieniu, tłumiona tęsknota Jerzego za nieznanym ojcem i problemy zawodowe, namiętna pasja w związku Kamila i Kingi. To również nie wyczerpuje jeszcze wszystkich zagadnień poruszonych w powieści.
„Poranione historie, ostre jak siekiera wspomnienia, fantomowy ból” – niech ten cytat będzie kwintesencją opowieści o nieobecnych ojcach.
Najciekawszą postacią niewątpliwie był dla mnie Jerzy, który został obarczony podwójnie – ciążącym brakiem ojca i nieporadnością w stosunkach ze swoim synem. To postać, która musiała zmierzyć się nie tylko z demonami swojego dzieciństwa, ale również z historią swoich rodziców. Ta nieporadność, wynikająca z tłumienia nagromadzonych negatywnych emocji, bezpośrednio rzutowała na jego stosunki z pierworodnym.
Interesujący rys otrzymał również Belmondo, bezdomny gawędziarz – fantasta, snujący nieprawdopodobne historie ze swojego życia: pracę w cyrku, niebezpieczną podróż statkiem do Stanów, jazdę pociągiem do Bogoty w jednym przedziale z matką cesarza Japonii.
Bardzo odpowiadał mi zabieg autora, który fabułę podzielił na trzech wspomnianych mężczyzn i naprzemiennie oddawał im głos, aby sami opowiadali własne wersje historii. Cieszę się, na brak szczęśliwego zakończenia. Autor pozostawia czytelnika z otwartą sprawą, której dalszy możliwy scenariusz powinien wykreować sobie sam już po lekturze.
„Przyjaźń z Belmondem, a potem jego śmierć otworzyły we mnie coś, czego w sobie nie znałem. Opowieść może leczyć? Belmondo na pewno w to wierzył. Opowiadanie było jego religią.”
Mam zaledwie dwa zarzuty względem tej książki.
Pierwszy: za zbyt częste wulgaryzmy Staszka i jego „rosyjskie zaciąganie”, które dla mnie przybierało niekiedy niestrawną formę. Przykładowo:
„Teraz ja paniał, że mężczyzna, z którym była, nie był Ojcem Chrzestnym.”
„Co ty tam robisz, ptica, tak długo? Zgaśże kurko. (…) Światło lekuchno przygasło.”
Drugi minus daję za mdłą, mało pomysłową okładkę. Jest nieadekwatna do treści (mimo że spójna z tytułem) i bardzo amatorska.
Cała reszta jest dla mnie zachwycająca i bardzo wciągająca.
Premiera książki planowana jest na 24 kwietnia. Gorąco polecam zapoznać się z tym tytułem.
(Subiektywna) Recenzja na życzenie Wydawnictwa Studio EMKA
6/6
Jako uzupełnienie polecam:
1. Jacek Dehnel - "Saturn" - konflikt ojców w rodzinie Goya (wraz z podobnym zabieg kompozycyjnym podzielenia fabuły na trzy głosy),
2. Ryszard Bugajski - "Przesłuchanie" (o pobycie aresztowanej przez UB Toni w więzieniu na Rakowieckiej); o tym samym tytule nakręcono również film z Krystyną Jandą w roli głównej.
_______________________
Wszystkie cytaty: Remigiusz Grzela – „Złodzieje koni”, wyd. Studio EMKA
Książka bierze udział w wyzwaniu: Czytamy powieści obyczajowe i Polacy nie gęsi, czyli czytamy polską literaturę
Ojcowie byli jak najbardziej istniejący, jedynie nieobecni.To znaczy jeden, bo drugi przecież był, chociaż niewiele rozumiał. Mnie akurat wulgaryzmy i zaciąganie nie przeszkadzało, dodało autentyczne postaci. Dla mnie powieść rewelacja
OdpowiedzUsuńMiałam na myśli, że przede wszystkim nieuczestniczący emocjonalnie w życiu swoich krewnych. Ale rzeczywiście - masz rację, słowo nieobecni obrazuje to lepiej.
UsuńPowieść rzeczywiście jest świetna. I żałuję nawet, że trochę się u mnie odleżała czekając na swoją kolej.
Chodziłam do tego samego liceum, co Remigiusz Grzela, tylko że klasę niżej - dlatego jego twórczość bardzo mnie interesuje...
OdpowiedzUsuńO proszę! To prawie jak znajomy ;)
UsuńPo książkę warto sięgnąć - ja wciąż myślę o tym, jak autor zgrabnie i zaskakująco opowiedział tę historię.
Widzę, że tematyka penitencjarna jest Ci ostatnio bliska :)
OdpowiedzUsuńLektura, jak widzę... ciężka, emocjonalnie wyczerpująca, ale warta zachodu.
Ta akurat stricte "więzienną" nie jest (ma zaledwie fragmenty), ale faktycznie, czytam teraz kolejną w temacie ;) Tym razem rzecz dzieje się we Wronkach i póki co 100 stron zapowiada się dobrze :)
OdpowiedzUsuńW takim razie, już nawet wiem, co czytasz :))
UsuńCiekawa pozycja. Zaintrygowałaś mnie.
OdpowiedzUsuńPolecam! Byłam na spotkaniu autorskim z pisarzem i powiem Ci, że gdybym jej wcześniej nie przeczytała, to po spotkaniu szybko bym to nadrobiła ;)
Usuń