środa, 30 lipca 2014

Nie walcz! Wyrwij i zjedz. Małgorzata Kalemba - Drożdż - "Pyszne chwasty"


Uprawianie własnego ogródka, to trochę jak odkrywanie nowego świata. Przynajmniej dla mnie. Bo oto dopada mnie zdziwienie, że kalarepa dojrzewa w ten, a nie inny sposób, a bób jest tak zaskakująco wysoki. Że jednego dnia siewki ledwo odbijają od ziemi, a kiedy kilka dni nie zaglądam do ogródka - one w ekspresowym tempie wybijają do góry. A poziomki? Niby sam kwiat, ale niedługo potem objadam z krzaczków czerwone owoce.

Mój ogródek zwany również "Sezamem" ;)

Do niedawna warzywną harmonię dopełnioną owocami i pożytecznymi kwiatami burzyły mi chwasty, z którymi z uporem maniaka walczyłam wyrywając je bezlitośnie ziemi wraz z korzeniami. Ale któregoś dnia dotarło do mnie, że zamiast wypowiadać im wojnę, mogą one być na talerzu moim sprzymierzeńcem. W ten sposób zaczęłam wprowadzać je do kuchni. Dwa tygodnie temu napisałam o tym na Kotach Kuchennych.

Moją inspiracją były blogi. Od roku jednak planowałam zakupić „Dziką kuchnię” Łukasza Łuczaja. I zaplanowałam sobie, że nie wyjdę bez niej z II Targów Książki Kulinarnej. Natomiast niedługo przed targami okazało się, że koleżanka – blogerka, o której mogliście przeczytać w cyklu „Kulinarni czytają” również wydała swoją książkę o chwastach. Tym samym ta pozycja również stała się moim targowym celem.



Dlaczego chwasty? Z biologicznego punktu widzenia to superrośliny. Odporne na szkodniki i susze, nie potrzebują nawożenia, siania, pielęgnowania i podlewania. Wyrosną zawsze, a to oznacza, że ich siła przetrwania jest wielkim potencjałem, który warto wykorzystać. Do tego właśnie przekonuje również Gosia Kalemba-Drożdż w „Pysznych chwastach”. Czy nie wydaje się Wam przekonujący argument, iż glikozydy, śluzy, alkaloidy i flawonidy, czyli związki o działaniu leczniczym zawierają właśnie chwasty?

Dlaczego jeszcze warto jeść chwasty? Gosia na spotkaniu autorskim zadała pytanie, kto z obecnych zna smak mango albo kiwi. Znamy, prawda? A czy jedliśmy mniszek, krwawnik lub żółtlicę? Brzmi egzotycznie? To dziwne zważywszy na to, że mango i kiwi to owoce, które nie rosną na naszej szerokości geograficznej, a wymienione chwasty występuję niedaleko nas – w najbliższym ogródku lub na łące. Z tego punktu widzenia niezrozumiałym jest, że zachwycamy się czymś odległym, a nie doceniamy czegoś, co mamy pod stopami. To chyba jak z podróżami ;) Właśnie to może unaocznić książka „Pyszne chwasty”.

Chwalę tę książkę, bo znam jej autorkę – pewnie sobie pomyślicie. Bynajmniej! Owszem Gosia, to sympatyczna babeczka, ale blogerska koleżeńskość nie ma tu nic do rzeczy. 
Dlaczego więc warto przyjrzeć się tej kulinarnej publikacji? Dla inspiracji. Ale też z ciekawości podyktowanej chęcią poznawania czegoś, na co można się otworzyć i czego spróbować warto. Aby wrócić do kulinarnych korzeni – wszak chwasty lata temu były odżywczym kołem ratunkowym na ubogim przednówku. 

Oczywiście z dedykacją ;)


W odróżnieniu od „Dzikiej kuchni” Łukasza Łuczaja – Gosia skupia się na chwastach, które dobrze znamy i bez trudu możemy rozpoznać. Których nie musimy szukać na bagnach i łąkach, bo rosną sobie zwyczajnie na trawniku lub w warzywniku (np. mlecz, żółtlica, tasznik).

Jako że lubię kuchnię prostą – urzeka mnie w tej książce przejrzystość i brak skomplikowania. Przepisy są krótkie, łatwe i szybkie do wykonania. Gosia sama stwierdziła, że opracowała takie, z jakich sama lubi korzystać, i które będą odpowiednie dla „zapracowanej kobiety, której nie chce się godzinami stać w kuchni” ;)


Książka składa się z niezbyt długiej części teoretycznej, poświęconej określeniu czym są chwasty, jak i kiedy je zbierać, jakie mają wartości odżywcze i jak je rozpoznać (z krótką charakterystyką opisowo - obrazową najpopularniejszych chwastów). A od strony 45 do 333 to już tylko (aż!) 137 przepisów okraszonych zdjęciami. Dodam, że wszystkie zdjęcia dań wykonała Gosia. Kilka z nich pojawiało się wcześniej na Trochę Innej Cukierni.

"Pyszne chwasty" podzielone są na kilka działów: Sałatki, Pasty i Sosy, Zupy, Dania Główne, Desery i Wypieki, Przetwory i Napoje.
Mnie tradycyjnie najbardziej zainteresował dział „Zupy”, ale na pewno niebawem zrobię też hummus z żółtlicą, lody waniliowe z pokrzywą i zielone bułeczki z komosą, a wiosną konfiturę z płatków mniszka.






Jako propagatorka jedzenia kwiatów, Gosia przemyciła do przepisów również m.in. fiołki, nasturcje, kwiaty mniszka i stokrotki. To fajnie, bo na targach dowiedziałam się, że „Kwiatowa uczta”, czyli pierwsza książka Gosi ma już praktycznie wyczerpany nakład i do zdobycia są już tylko pojedyncze egzemplarze. Mam nadzieję, że podobny sukces odniosą „Pyszne chwasty”, bo serio – są warte zakupu.

A oto i sama autorka ze swoimi książkami :)


6/6
_____________
Małgorzata Kalemba - Drożdż - "Pyszne chwasty", wyd. Pascal

Do przeczytania :





poniedziałek, 28 lipca 2014

II Targi Książki Kulinarnej - garść wrażeń po wydarzeniu

II edycja Targów Książki Kulinarnej za nami. Na dziedzińcu Zamku Ujazdowskiego pojawiłam się w drugim i trzecim dniu targów. 

W sobotę koło południa było dość spokojnie. Stosunkowo mała obecność ludzi pozwoliła mi spokojnie przejść się po terenie zarezerwowanym dla imprezy. Jednakowoż i oferta była nieco uboższa – brakowało antykwariuszy (być może byli gdzieś schowani, gdzie nie dotarłam ;)) i większości straganów, które w niedzielę ustawiły się przed wejściem do Zamku. Chcę tutaj podkreślić, że ubolewam nad tym, że zdecydowano się w tym roku w ogóle oddzielić stoiska antykwaryczne od stoisk wydawców i księgarń z książkami nowymi. 

W ostatnim dniu targów, czyli w niedzielę było już więcej odwiedzających i według mnie – więcej atrakcji. Do tego interesujące mnie spotkania autorskie z Gosią Kalembą – Drożdż i Anią Włodarczyk (dla mnie już zawsze pozostanie Truskawką) - recenzje książek obu przemiłych koleżanek - blogerek, na blogu, pojawią się kolejno w najbliższą środę („Pyszne chwasty) i sobotę („Zapach truskawek. Rodzinne opowieści”).

Poza tym obkupiłam się w tańsze (niż w księgarni) książki, spotkałam się z Karolą, Anitą i jej córką Kamilą, Michałem oraz poznałam Magdę Ż., z którą współtworzę (wraz z kilkoma jeszcze innymi blogerkami) blog Literatura Palce Lizać o prozie kulinarnej. Magda, cieszę się, że udało nam się spotkać :).

Ciąg dalszy wrażeń rezerwuję na dwa kolejne wpisy w środę i sobotę, tymczasem zostawiam Was ze zdjęciami. Wybaczcie jakość – telefon robi je, jak potrafi ;)


Zaczynamy! Wejście do Zamku Ujazdowskiego



I już jesteśmy na dziedzińcu zamku - tutaj były przeprowadzane spotkania z autorami i prelegentami


Pod sceną na schodach - skorupy



A w Qchni Artystycznej - wystawa starych makatek






Przejdźmy do stoisk wystawców. Na początek Laura Osęka i jej księgarnia Books for Cooks



I kilku innych





To lubię na targach :)



Popatrzcie raz jeszcze na górne zdjęcie -co za piękna okładka z karczochem! 
A niżej jeszcze dwie inne, które bardzo mi się spodobały





A z tym wróciłam do domu:
"Pyszne Chwasty" i "Zapach truskawek" oczywiście z autografami oraz "Dzika Kuchnia"

"Cymes czyli kuchnia żydowska" pochodzi z wymiany z jednym z antykwariuszy

"Witajcie w raju. Reportaż o przemyśle turystycznym" zaś to zakup, z którego jestem niesamowicie zadowolona - książkę zakupiłam za jedyne 5 zł na kiermaszu przy położonych nieopodal Domkach Fińskich




Jak Wam się podoba? ;)



Ciąg dalszy w środę :)



czwartek, 24 lipca 2014

Dlaczego niektóre koty nie wskakują na płoty?


Obrastam w dobra, znaczy w książki. Czasem plan bywa taki: zakładam z góry, iż nic w bieżącym miesiącu nie kupię. I kiedy nawet nie kupuję, no ale za to albo natykam się na szafę uliczną, a to jakąś książkę otrzymuję w prezencie lub do domu przynosi nowy nabytek Pan R. No i nawet nie wiem jakbym się starała, one i tak do mnie znajdą drogę ;)
No dobrze, przyznaję – bywają jeszcze fajne promocje cenowe, z których grzechem byłoby nie skorzystać ;) Dzisiaj na ten przykład wyłowiłam „Niebieski autobus” Kosmowskiej za 12 zeta, ale ciiiicho sza! ;)

Wynikiem gromadzenia jest oczywiście postępujący brak miejsca na półkach. Moje Fabiany zaczynały być już przeładowane, więc wybraliśmy się z Panem R. do Ikei po dwie kolejne deseczki, które to mój ukochany mąż (muszę ładnie pisać, bo on będzie to czytał ;P) zamontował na ścianie w zeszły weekend.


Ponieważ wiercenie wiertarką w ścianie powoduje hałas – Misia postanowiła nie narzucać się ze swoim towarzystwem i schować w drugim pokoju pod stołem. Za to Aleksander… Temu, zdawać by się mogło, odgłos wiertarki zupełnie nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie - ulokował się tuż przy nas i zajął się…


Półki zamontowane, książki ustawione – pełnia szczęścia. Zostało jeszcze trochę miejsca, więc niechybnie oznacza to, że muszę książki gromadzić dalej, gdyż wyglądają one bardziej reprezentacyjnie niż koty z kurzu ;)
A propos kotów. Dlaczego niektóre koty nie wskakują na płoty? Bo wskakują na nowo zamontowane półki i spacerują po domowych bibliotekach :)





Skoro już jesteśmy przy bibliotekach, to śpieszę poinformować, że wyłowiłam z sieci super blog o bibliotece Gimnazjum nr 3 im. H. Sienkiewicza w Będzinie, który włączył moje sentymenty. 


Prowadzi  go Pani Iza, czyli bibliotekarka z tejże szkoły, która urzeczywistniła to, o czym sama zaczęłam marzyć kiedyś tam w czasach podstawówki. Blog zupełnie przypadkowo odkryłam poszukując informacji o ilustratorce Leonii Janeckiej. Tam trafiłam na „Sławę” Janusza Korczaka, a dalej przeglądając zawartość bloga – na ten niesamowity wpis! Przeczytałam go i opadła mi szczęka. Szczerze podziwiam ludzi, którzy  żyją swoją pasją i konsekwentnie realizują z góry zamierzony cel.

Uwielbiam biblioteki i w latach szkolnych korzystałam z nich regularnie. Wycieczka po nowe książki była małym świętem. W siódmej i ósmej klasie podstawówki chodziłam na kółko biblioteczne, a dzięki temu mogłam wchodzić na zaplecze biblioteki, wydawać książki uczniom i dokonywać wpisów na kartach wypożyczeń. Normalnie czad! :) Marzyłam, że po szkole średniej pójdę na bibliotekoznawstwo i też zostanę panią bibliotekarką. Życie zawodowe ułożyło się inaczej, mimo to dalej marzę, że kiedyś zrealizuję ten kierunek studiów, ale już ot tak  - hobbystycznie.

Wracając do bloga Pani Izy – cieszę się, że są tacy ludzie, którzy swoją pasją zarażają innych. Udowadnia ona, że młodzi ludzie jednak z biblioteki korzystają, czytają książki i angażują się w wydarzenia z nią związane. Pokazuje też, że zawód bibliotekarza, to super inspirujący zawód, który nie polega tylko na podawaniu książek. Fakt – finansowo może i mało opłacalny, czasem przez innych traktowany niezbyt poważnie, ale wcale nie nudny. Oby więcej takich osób, takich blogów i takich bibliotek – nie tylko szkolnych. Tego życzę sobie i Wam.




Będąc jeszcze w temacie bibliotek – jeżeli wybieracie się w przyszły weekend do Kostrzyna na Przystanek Woodstock, zabierzcie ze sobą książki. Na wzgórzu ASP będą czekać na nie wolontariusze, którzy chętnie przejmą je w ramach akcji „Books not dead” wspomagającej doposażenie bibliotek. Pomysłodawcą projektu jest Grzegorz Raczek z portalu Duże Ka, partnerem Matras i WOŚP. Szczegóły tutaj.



Z innych wydarzeń wakacyjnych – przypominam, że już w ten weekend na Zielonym Jazdowie odbywać się będą II Targi Książki Kulinarnej. Można się spotkać z Anią Truskawką Włodarczyk, Gosią Kalembą – Drożdż, ze mną też (jakby ktoś  chciał haha), obkupić się w książki, zdobyć autografy i generalnie miło spędzić czas. Start już teraz w piątek, a szczegóły pod tym linkiem



A ja w poniedziałek uraczę Was garścią wrażeń po targach :)
Pozdrawiam
Oczko



środa, 23 lipca 2014

Po drugiej stronie granicy. Mike Kim - „Z piekła do wolności. Ucieczki z Korei Północnej”


Opisany w drugiej części mojego półnokoreańskiego tryptyku Kim Yong po umieszczeniu w morderczym obozie pracy – zdołał uciec nie tylko z niego, ale również ostatecznie szczęśliwie, przez Chiny i Mongolię, dotrzeć w końcu  do Korei Południowej. W ucieczce tej, od pewnego etapu, pomagało mu chińsko – koreańskie małżeństwo mieszkające w Chinach oraz grupa chrześcijańskich misjonarzy. I właśnie w tym momencie łatwo mogę przejść do recenzji ostatniej już książki z zapowiedzianego tryptyku.


Autorem książki jest Mike Kim – Amerykanin koreańskiego pochodzenia urodzony w Chicago. Po zakończeniu studiów prowadził dobrze prosperującą, własną firmę doradztwa finansowego. W połowie 2001 roku wybrał się na wycieczkę do Chin. Z Pekinu pojechał w północno – zachodnią część kraju, a tam podczas pobytu w schronisku zetknął się z uciekinierami z Korei Północnej. To było dla niego zaskakujące przeżycie, gdyż jako osoba, w której żyłach płynie koreańska krew – zupełnie nie miał pojęcia o tym, jak w państwie klanu Kimów przedstawia się sytuacja polityczno – społeczna i że w związku z nią tak wielu ludzi wybiera los uchodźcy, aby odnaleźć lepsze życie poza granicami swojego kraju.


„Wróciłem do Stanów wstrząśnięty. Pamiętam, że siedziałem naprzeciwko klientów, romawiając o funduszach inwestycyjnych, emerytalnych i ubezpieczeniowych, a równocześnie sercem byłem daleko od tego wszystkiego. Nie potrafiłem przestać myśleć o uchodźcach z Korei Północnej.
Pewnego dnia stanąłem przed wielką mapą wiszącą na ścianie mego pokoju. Patrząc na Chiny i Koreę Północną, pozułem, że jeśli nie zrobię czegoś, by pomóc Koreańczykom z Północy, przez resztę życia będę się zastanawiać „co by było gdyby…”. Przemyślałem wszystko dogłębnie i stwierdziłem, że nie chcę żyć takim pytaniem – zacząłem więc planować wyjazd do Chin.”


Przygotowywał się do wyznaczonego sobie zadania przez 2 lata. W tym czasie uczył się funkcjonować w obniżonym standardzie życia, szlifował język mandaryński oraz próbował zbudować siatkę osób, które pomogłyby mu w realizacji wyznaczonego celu. Założył chrześcijańską organizację pozarządową Crossing Border Ministries, będącą „podziemnym” stowarzyszeniem, które miało za zadanie udzielić (na terenie Chin) uchodźcom schronienia, dożywić, wyleczyć, dostarczyć fałszywe dokumenty, umożliwiające przekroczenie granicy z Chinami do innych krajów (najczęściej Mongolii i Laosu), z których przez ambasadę byłaby możliwa deportacja do bezpiecznej Korei Południowej. Trzeba bowiem wiedzieć, że granica między Koreą Północną i Południową jest bodaj najlepiej strzeżoną granicą państwową, a jej nielegalne przekroczenie nie jest w ogóle możliwe. Stąd wszelkie ucieczki z Korei Północnej do Południowej muszą odbywać się bardzo okrężną trasą. Warto podkreślić też fakt, że Chiny uchodźców z Korei Północnej natychmiast oddają w ręce reżimu Kimów, stąd tak istotnym jest, aby uciekinierów jak najszybciej „przerzucić” dalej poza granice tego sąsiedniego kraju.

Mike Kim podczas swojej misji zetknął się z ogromną liczbą osób, które odważyły się uciec z Korei Północnej. W wielu przypadkach związane były z tym nie tylko względy finansowe, ale przede wszystkim osobiste tragedie, w tym również ucieczka z obozów pracy (jak było to w przypadku Kim Younga).


„Ta książka to wierny obraz życia moich północnokoreańskich przyjaciół. Często siadywałem z piórem  albo z dyktafonem w ręku i słuchałem ich wielogodzinnych opowieści.”


Opowieści te, jak się okazało, były do siebie bardzo zbliżone. Każda, bez wyjątku, traktowała o niesprawiedliwości społecznej, o krzywdzie, biedzie, głodzie, wiecznym poczuciu zagrożenia. A także o dyżurnym koźle ofiarnym, którym jest USA, o północnokoreańskim sposobie myślenia, o osi zła, wychowywaniu dzieci w duchu nienawiści i o tym, w jaki sposób kreowany jest w kraju język propagandy.


„By skutecznie prać mózgi obywatelom, reżim posługuje się czymś, co nosi nazwę hakseup. To słowo oznacza po prostu „edukację”. Pewien południowokoreański znajomy przetłumaczył to jako „sesja uczenia się”. Gdy spytałem wykształconego Koreańczyka z Północy, co znaczy hakseup, wyjaśnił, że to „sesja ideologii”. Każdy obywatel ma obowiązek regularnie uczestniczyć w hakseup, zazwyczaj we wtorki. Na pytanie, co się robi podczas tych spotkań, wyjaśnił:
- Musimy regularnie spotykać się w małych grupach, by zapamiętywać i pisać różne rzeczy.
- Jakie rzeczy?
- Na przykład musimy przepisywać przemówienia Kim Ir Sena albo Kim Dzong Ila, albo recytować je, aż się ich nauczymy na pamięć – powiedział. – Często też musimy uczyć się na pamięć dzieł literatury północnokoreańskiej i historycznych relacji Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila. – I dodał szeptem: - To strasznie nudne. Zwykle zasypiam.”


Można pokusić się o stwierdzenie, że Orwell ze swoim Wielkim Bratem był wizjonerem. Wiele wymyślonych sytuacji przedstawionych w „Roku 1984” realnie występuje w Korei Północnej. 
Sam autor porównał nawet  Koreę do orwellowskiej fikcji:


„Gdy ją odwiedziłem, czułem się, jakbym wkroczył do orwellowskiej „strefy mroku”. Było to doświadczenie surrealistyczne. Nic nie wydawało się normalne. (…) Panował ponury nastrój, a ludzie wydawali się bez życia.
Choć w każdym kraju można zetknąć się z biedą, bezrobociem, przemocą , alkoholizmem, kradzieżami, czy korupcją, Koreę Północną nękają one w niespotykanym stopniu. Dziś jest to jedno z najbiedniejszych państw świata. Ma również  jeden z najwyższych  - jeśli nie najwyższy – poziom bezrobocia. Panuje tu przemoc i alkoholizm. Powszechne kradzieże, gwałty, przekupstwo, korupcja i prześladowania sprawiły, że mieszkańcy Korei Północnej stali się bardziej nieufni niż inni; jest wśród nich też znacznie więcej „kombinatorów”. Nie potępiam ich jednak – są produktem północnokoreańskiego reżimu. Kraj nie staje się taki przypadkiem – to przywódcy Korei Północnej stworzyli własnym obywatelom piekło na ziemi.”


Dzięki działalności organizacji Crossing Borders udało się pomóc w ucieczce wielu uchodźcom. Obecnie, po zebranym doświadczeniu, autor podróżuje po świecie, aby na swoich wykładach przedstawić sytuację, z którą miał do czynienia ze swoją organizacją na granicy Chin i Korei Północnej.

Ostatnia część książki zawiera rozważania o tym, jak rządy innych państw mogłyby pomóc w rozwiązaniu północnokoreańskiego problemu. Mowa jest o możliwości pertraktacji ze strony USA, o budowie społeczeństwa obywatelskiego w Korei, o mobilizacji w kwestii wyegzekwowania przestrzegania praw człowieka przez reżim. Idee szczytne, prawda jest jednak gorzka – realnie chyba żadnemu z państw na świecie nie zależy na usunięciu od władzy klanu Kimów i wprowadzeniu w tym azjatyckim kraju demokracji. A najbardziej nie zależy na tym sąsiedniej Korei Południowej. Mogłoby się bowiem okazać, że ponowne połączenie obu Korei w jeden państwowy twór i związane z tym nagłe zderzenie rzeczywistości tygrysa gospodarczego z ogromnym zacofaniem socjalistycznego kraju - mogłoby odpalić bombę z opóźnionym zapłonem.  O tym pisałam już w treści recenzji książki Barbary Demick „Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne życie mieszkańców Korei Północnej” wydawnictwa Czarne, do lektury której gorąco zachęcam zainteresowanych tematem.


Przypominam również o pierwszej i drugiej części recenzji północnokoreańskiego tryptyku:





4/6
__________________
Mike Kim – „Z piekła do wolności. Ucieczki z Korei Północnej”, wyd. PWN (tytuł oryginału: Escaping North Korea and Hope in the World’s Most Represive Country)


poniedziałek, 21 lipca 2014

Ze szczytu na samo dno. Kim Yong i Kim Suk-Young – „Długa droga do domu. Wspomnienia uciekiniera z północnokoreańskiego piekła”



Po pierwszej części recenzji książek o tematyce północnokoreańskiej pora na kontynuację koreańskiej trylogii. 
Przypomnę tylko, że „Skrzydło Anioła” Jolanty Krysowatej traktowało o mało znanym epizodzie w historii PRL-u, kiedy na Dolnym Śląsku, w Płakowicach przez kilka lat funkcjonował koreański dom dziecka, w którym to ośrodku sieroty po bratobójczej wojnie prowadzonej między Koreą Północną, a Południową, miały zostać wyszkolonym narybkiem potrzebnym do budowy nowego, cudownego socjalistycznego kraju Kimów.

Sieroty dla Kim Ir Sena były świetnym żywym materiałem pomocnym w prowadzeniu propagandowej polityki. Nakazywał nawet swoim elitom przysposabiać "męczenników za wolność", za jakich uważano właśnie sieroty wojenne. 


„Państwowy sierociniec niekoniecznie wyczarowuje szczęśliwy obraz w umyśle czytelnika, ale w latach pięćdziesiątych w Korei Północnej sytuacja była nieco odmienna. Kraj ten bowiem próbując określić siebie jako socjalistyczny raj, humanitarnie traktował sieroty, które straciły rodziców podczas japońskich rządów i wojny koreańskiej. Wiele jest opowieści o tym, jak ojciec narodu Kim Ir Sen traktował sieroty wojenne, jak gdyby były one jego własnymi dziećmi. Niezliczone malowidła propagandowe i plakaty, przedstawiające Kim Ir Sena pozdrawiającego sieroty wojenne w obszarpanych ubraniach i bose oraz zapraszającego je do swego wyłożonego czerwonym dywanem biura, ozdabiały drukowane media i przestrzenie publiczne. (…) Jak opisuje Kim Young, wysyłano je nawet do sierocińców w innych krajach socjalistycznych [patrz: Jolanta Krysowata – „Skrzydło Anioła”; przyp. Gosia Oczko] w ramach programów wymiany, w celu poświadczenia nie tylko wzrastającej przyjaźni socjalistycznej ich ojczyzn, lecz również skutecznej troski Korei Północnej o najbardziej bezbronnych członków jej społeczeństwa.” (cytat z Wprowadzenia do książki)


Nakaz adopcji sierot wydany przez ojca narodu jest święty. Dzięki temu któregoś dnia Kim Yong trafia właśnie do swojej rodziny adopcyjnej. To prawdziwy łut szczęścia, bo prawdę powiedziawszy formalnie wcale nie jest sierotą. Jego biologiczna matka sfałszowała jego papiery, aby nie dosięgła go odpowiedzialność za antypaństwowe czyny jego krewnych. Trzeba bowiem wiedzieć, że kara za nieprawomyślność członka rodziny sięga do trzeciego pokolenia. W ten sposób Kim mógłby zostać ukarany za szpiegostwo swojego ojca, mimo, że nie mógł z nim uczestniczyć w akcji, gdyż był w tamtym czasie jeszcze niemowlęciem.

Kim został zaadoptowany przez wysoko postawione i przychylne władzy małżeństwo. Niestety, obie strony nie zapałały do siebie rodzinnymi uczuciami, adoptowany traktowany był jak kula u nogi, i aby zwrócić na siebie uwagę – popełniał różne wybryki. Wszyscy, włącznie z zainteresowanym, odetchnęli z ulgą, kiedy jako młody chłopak trafił on do Pałacu Dzieci Mangyongdae (tutaj zdjęcia) – bardzo prestiżowej szkoły z internatem, bogato wyposażonej i z doskonałą kadrą pedagogiczną, której zadaniem jest kształcić przyszłe elity Korei. Ukończenie nauki w Pałacu otwiera dla absolwentów drzwi niedostępnie dla zwykłych obywateli tego kraju i pozwala nawiązać sieć kontaktów bardzo pomocną w pięciu się po szczeblach kariery zawodowej i partyjnej.

Tak właśnie było z Kim Youngiem. Po zakończeniu edukacji i życiu na własny rachunek - wyposażony już na starcie w przywileje. Opływał w luksusy, ożenił się z politruczką, miał doskonałą pracę, w której wykazywał zaangażowanie i zbierał punkty u przełożonych. Jako oficer Agencji Bezpieczeństwa Narodowego zarabiał zagraniczne waluty i miał możliwość sprowadzania towarów spoza granicy kraju. Poziom życia niedostępny dla przeciętnego Koreańczyka.
I paradoksalnie, kiedy miał się wspiąć na kolejny szczebel w swojej zawodowej i osobistej pozycji – spadł nagle na samo dno. 

„Do tej pory sprawy moich awansów były oparte na aktach rodziców adopcyjnych, co gwarantowało mi stanowisko w Armii Ludowej, ale w celu osiągnięcia bardziej samodzielnego stanowiska w organizacjach, które zajmowały się sprawami bezpieczeństwa narodowego, takich jak Agencja Bezpieczeństwa Publicznego lub Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, moje pochodzenie biologiczne musiało zostać wyjaśnione w sposób o wiele bardziej skrupulatny.”

W ten sposób dogrzebano się do akt jego biologicznej matki oraz wykryto, że ojciec Kima przez swoją szpiegowską działalność – był zdrajcą narodu, co oczywiście takim samym czyniło jego syna i żonę.
Kim w ten sposób traci nie tylko pozycję i dobre imię, ale przede wszystkim najpierw trafia najpierw na 3,5 miesiąca do ośrodka zatrzymań Maram, gdzie był przesłuchiwany i okrutnie torturowany, a następnie przewieziony do Obozu Numer 14.
Obóz ten to prawdziwe piekło na ziemi, z którego nigdy nie wychodzi się na wolność. Wegetuje się tam w zawieszeniu pomiędzy morderczą, wyniszczającą ciało i umysł pracą, a śmiercią. Umieralnia, w której paradoksalnie największym wrogiem wcale nie jest ciężka praca, ale wszechobecny głód. 

„Po dwóch kursach z naładowanym wózkiem trzęsło mi się całe ciało. Dotąd byłem zdrowy i należałem raczej do ludzi krzepkich, ale przez trzy i pół miesiąca zamknięcia i nieustannych tortur zauważalnie opadłem z sił. Zanim nastała pora przerwy obiadowej, skurcze głodowe o mało nie powaliły mnie na ziemię. Resztki jedzenia, które spożyłem po przybyciu do obozu, dawno już zostały strawione. Tym razem posiłek składał się z wodnistej zupy, garści gotowanych ziaren kukurydzy i pszenicy z grubą solą. Były twarde i niesmaczne. Więźniowie łapczywie pożerali je z grubą solą, którą otrzymali tego poranka. Później dowiedziałem się, że owa sól miała służyć jako jedyny środek do pielęgnacji zębów. Tak oto zaczął się mój pierwszy dzień w obozie. Było oczywiste, że jest to pierwszy krok do śmierci.”

(!uwaga, dla delikatnych może to być cytat drastyczny!)
„Głód był tak dotkliwy, że nawet szczury niemal zupełnie znikły z obozu. Szczury były całkiem spore i uważano je za przysmak oraz źródło protein… Strażnicy zabraniali polowań na szczury, ponieważ uważali, że zwierzęta te informują o zawałach w szybach kopalnianych. Pewnego dnia, kiedy niosłem tarcicę do podparcia sufitu chodnika, dostrzegłem dużego szczura. Uderzyłem go kamieniem i natychmiast zjadłem – od głowy do ogona, na surowo, nie obdarłszy go uprzednio ze skóry. Mięso smakowało jak miód.”

Zjadano wszystko, co dało się zjeść – słomę, źdźbła traw, jeśli jeszcze jakieś się uchowały, węże, szczury i inne żyjątka, fekalia (sic!), a nawet - w tajemnicy przed strażnikami – martwych współwięźniów! Określenie egzystencji w takim miejscu, jako okropność, to za lekkie i niezbyt adekwatne słowo dla tego ponurego zestawu ludzkich dramatów.

Z Obozu Numer 14 zwalnia tylko śmierć (tutaj film o Obozie Numer 14).Kim Young miał jednak niebywałe szczęście – został przeniesiony do Obozu Numer 16. To miejsce, w stosunku do poprzedniego posiada status obniżonego rygoru. Co nie oznacza, że jest tam lepiej. Takich karnych miejsc, jakie przygotował dla swoich rodaków klan Kimów nie życzy się nawet własnemu wrogowi.
Beznadziejność całej sytuacji podkreśla jeszcze fakt, że przebywający tam więźniowie, to osadzeni odsiadujący karę za rzekome winy swoich krewnych, lub którzy popełnili przestępstwa, w cywilizowanym kraju, zagrożone zaledwie karą grzywny, aresztu lub co najwyżej krótkiej odsiadki w całkiem nieźle zaopatrzonej, ogrzewanej celi z gwarantowanymi codziennymi posiłkami i opieką lekarską.

Nic zatem dziwnego, że nie mając nic do stracenia, oprócz życia – koreańscy więźniowie podejmują próby ucieczki. Nieudane zagrożone są okrutną sankcją, udane dają nadzieję na lepsze życie poza granicami kraju. Bo z obozu ucieka się tylko tam, gdzie jest bezpiecznie, a tego bezpieczeństwa nie można uzyskać żyjąc w Korei Północnej.

Kim Young również podjął ryzyko ucieczki. Było ono naznaczone strachem, głodem, ogromną kombinatoryką i związane z czasochłonnym i logistycznym przedsięwzięciem grup przemytników ludzi, umożliwiających przedostanie się Koreańczyków z Północy, przez nieprzyjazne terytorium Chin do krajów, z których możliwa jest deportacja do Korei Południowej. A w Korei Południowej już wszystko jest możliwe.

Dla Kima Younga szczęście się uśmiechnęło. Wszystko dzięki ogromniej determinacji, ostrożności i dzięki ludziom dobrej woli. Udało mu się dotrzeć do Korei Północnej. Obecnie prawdopodobnie wciąż (książka została napisana w 2009 r.) przebywa w Stanach Zjednoczonych i stara się o uzyskanie prawa stałego pobytu i być może w przyszłości – amerykańskiego obywatelstwa. Jest jednocześnie żywym dowodem na to, jak „cudowne” jest życie w Korei Północnej.

Ta książka to jednocześnie wielce interesujące, ale i wstrząsające świadectwo okropieństw, które codziennie od wielu dekad dotyka tysięcy Koreańczyków z Północy. Czytając ją trudno uwierzyć, że nie jest to literacka fikcja, a prawdziwe wspomnienia człowieka, który to rzeczywiście przeżył.

Z tego miejsca muszę podkreślić, że nie jest to książka dla każdego, mimo że warto, aby przeczytał ją każdy. Dla bardziej wrażliwych obozowe fragmenty mogą być zbyt drastyczne. Proszę mieć na uwadze moje ostrzeżenie rozpoczynając lekturę.


To jeszcze nie koniec koreańskiej opowieści. W środę zapraszam Was na trzecią część recenzji ostatniej już z książek ze zdjęcia powyżej. Będzie ona poświęcona temu, czego w nadziei życia, podjął się Kim Young – ucieczki z piekła do wolności.


Przypominam również o tytule "Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne życie mieszkańców Korei Północnej" autorstwa Barbary Demick, którą to książkę recenzowałam na blogu rok temu.


6/6
___________________
Kim Yong we współpracy z Kim Suk-Young – „Długa droga do domu. Wspomnienia uciekiniera z północnokoreańskiego piekła”; wydawnictwo Świat Książki (tytuł oryginału: Long Road Home: Testimony Of A North Korean Camp Survivor)


sobota, 19 lipca 2014

Wymień swoją bajkę... na lepszy model ;) Sklep z książkami i zabawkami - Dwa Koty


Planowałam na dzisiaj II część recenzji książek o Korei Północnej, ale musi ona poczekać do poniedziałku. Musi dlatego, że chcę Wam opowiedzieć o pewnej wymianie książkowej.

Wczoraj na fejsie udostępniłam zdjęcie księgarni Dwa Koty. Natomiast dzisiaj z rana postanowiłam sama tam się pojawić, aby sprawdzić, co i jak ;)




I wiecie co? Jestem bardzo mile zaskoczona. Informacja o tym, że koszyk pęka w szwach, to prawda!


I co najlepsze – na wymianę czekają tam naprawdę fajne pozycje zarówno dla przedszkolaków, jak i nastolatków, a także kontrastowe czarno – białe obrazkowe książeczki dla niemowlaków. 
Przejrzałam cały koszyk i oto prezentuję kilka z ciekawszych tytułów:


Koszyk "działa" od zeszłej jesieni i cieszy się powodzeniem, więc wiecie – łączy się z tym zarówno duża konkurencja, ale też i rotacja książek. A to ostatnie przy tego typu wymianach jest bardzo pożądane.

A kiedy już wstąpicie w progi Dwóch Kotów i dokonacie wymiany – proponuję dobrze jeszcze przejrzeć zawartość półek. Bo ten mały sklepik ma świetną książkowo – zabawkową ofertę. Nie znajdziecie tutaj grająco – święcących plastików (uffff!), ale zabawki kreatywne dla całej rodziny: puzzle, kartony do składania, mapy do wypełniania, gry.











A dla maluchów metkowce, miśki – szmaciaki, zabawki mobilne i kocyki.



I książki! Piękne, starannie dobrane tytuły, zarówno edukacyjne, jak i te, które ilustracjami mają cieszyć oko.





A z myślą o nadchodzącym nowym roku szkolnym – w ofercie są wypasione plecaki: kolce i bąblowce ;)



Miałam dzisiaj farta, bo w sklepie zastałam właścicielkę – Panią Kasię, z którą przy kawie poruszyłyśmy tematy książkowe i nie tylko. Rozmowa była tak sympatyczna, że nawet nie wiem, kiedy zleciały mi ponad dwie godziny.
W międzyczasie pojawiali się klienci, którzy zostali obsłużeni bardzo fachowo. Pani Kasia na hasło: „coś dla 5-latki i 2,5- latka”, szybko znalazła coś interesującego. To jest właśnie niezaprzeczalna siła takich małych sklepików – indywidualne fachowe podejście do klienta, którego często brakuje w dużych sklepach sieciowych.

Cóż mogę jeszcze powiedzieć? Jak powiem za dużo, to za bardzo zaspokoję Waszą ciekawość ;) Lepiej odwiedźcie sklep sami. Nie jest on daleko od centrum, bo znajduje się na spokojnej Saskiej Kępie, gdzie łatwo dojechać można komunikacją miejską. 

Gorąco polecam. 
Pani Kasiu dziękuję za kawę i przesympatyczną rozmowę.



Ps. Wracając do wymiany – była nietypowa. Przyjechałam z bajkami, a wyszłam z… przewodnikiem po Polsce ;) Zaplątał się wśród bajek, a że odkrywanie Polski, to moje hobby – wybór był łatwy ;) Bo gdybym miała wybierać spośród bajek… Ehhh... sporo tytułów musiałam z powrotem, z żalem, włożyć do koszyka ;)



Sklep z książkami i zabawkami Dwa Koty (dwakoty.pl)
Warszawa – Saska Kępa, ul. Niekłańska 35
czynne: pn. - pt. 10 - 18, sb. 9 - 14
Sklep internetowy 2koty.com.pl
Facebook – Dwa Koty



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...