„Puk – puk, puk. Bam! Puk – puk, puk. Bam! Piąta minuta. Szósta. Nic się nie dzieje. To do niczego… Uderzam przedostatni raz w drewno. Trudno, najwidoczniej jednak wczoraj miałem jakeś omamy i nic… W tym momencie uderzam po raz ostatni i odgłos się zmienia! Nieruchomieję, wytrzeszczając oczy na drzwi przez moment, ale przypominam sobie o stoperze i zatrzymuję go natychmiast. Siedem minut i dziesięć sekund. (…) nabieram głęboko tchu i naciskam klamkę. Drzwi ustępują natychmiast. Z mocno bijącym sercem pociągam do siebie ich skrzydło i staję na progu, za którym otwiera się srebrno błękitny ogród. Trawa, delikatna niczym kocia sierść, faluje lekko na wietrze. Okrągłe liście sprężynowych drzew szeleszczą w oddali, ale nie są wcale tak daleko, jak wydawało mi się wczoraj. Jest tu trochę cieplej niż w naszym świecie. Wciągam do płuc powietrze pachnące pudrem. Mam wielką ochotę wejść do tego ogrodu, dotknąć trawy. Ale co, jeśli nie będę mógł wrócić?”
Może to się wydawać dziwne, ale nie lubię gier. Głównie komputerowych, ale i na planszówki czasem trudno mnie namówić. Tak już mam. Owszem wielokrotnie i z przyjemnością grywałam w Monopol, z Panem R. czasem pykniemy partyjkę w Scrabble, kiedy się nudzę w autobusie, bo nie mam ze sobą książki – na komórce układam sudoku, zaś od wielkiego dzwonu zagram w „Talizman, magię i miecz”. Na komputerze układałam tylko pasjansa i no dobra, przyznaję – jeden z poprzednich sylwestrów spędziłam nad The Tiny Bang Story, które było echem po świetnym (nie tylko graficznie) Machinarium. Wróćmy jednak do wersji oficjalnej – gier (głównie) komputerowych nie lubię i (prawie w ogóle) w nie nie gram.
Zaczęłam o tych grach, bo książka, o której dzisiaj mowa, trochę mi się z nimi skojarzyła. Najpierw okładka, a potem już poszła reszta. Ale zacznijmy od początku. Książka była przedmiotem naszego ostatniego Sabatowa u Natalii, była więc niejako hmmm… pracą domową ;) Normalnie pewnie bym po nią nie sięgnęła (mimo iż napisał ją polski autor), gdyż primo – jest dedykowana nastolatkom i secundo – ma elementy fantasy. No właśnie! I tutaj znowu zgrzyt, bo nie dość, że nie grywam w gry, to jeszcze nie bardzo lubię fantasy. No ale czego się nie robi dla Sabatowa ;)
Pierwsza część książki była dla mnie rozczarowująca. Dwunastolatek, wychowywany samotnie przez matkę, wyjeżdża z nią na wspólne wakacje. Nie trafia jednak na miejsce, bo w międzyczasie trafia się im bardzo niefortunny wypadek. Na tyle jest on nieszczęśliwy, że matka trafia do szpitala i jest w śpiączce. Chłopcem najpierw zajmuje się sąsiadka, a po dwóch miesiącach trafia pod opiekę siostry matki, która prowadzi pensjonat nad morzem. Dziwna sprawa – skoro prawny opiekun nie mógł się nim zająć, dlaczego nie trafił od razu do ciotki, czy domu dziecka, tylko zajmowała się nim z prawnego punktu widzenia – obca sąsiadka? Wraz z końcem wakacji chłopak trafia jednak do rodziny, czyli ciotki Agaty. Ale ja i tak wciąż czuję zgrzyt. No bo przecież nie ma on kontaktu z najbliższą i jedyną mu znaną osobą, czyli mamą, a mimo to trudno zauważyć w nastolatku w związku z tym jakieś emocje. Sytuacja w jego życiu zmieniła się diametralnie – nowe miejsce, nowe środowisko, inny, na dodatek nie znany wcześniej opiekun, a ten rozpacza, że dotychczasowe mieszkanie zostało opróżnione z mebli, a jemu samemu strzyka w kolanie.
Wkurzałam się na tego nastolatka okrutnie. Do czasu, kiedy na dobre wkurzył się on. Kiedy ze złości z całej siły zaczął walić w drzwi do swojego pokoju, kiedy wreszcie uzewnętrznił to, na co czekałam od początku. I wtedy weszliśmy razem w inny świat…
Wkurzałam się na tego nastolatka okrutnie. Do czasu, kiedy na dobre wkurzył się on. Kiedy ze złości z całej siły zaczął walić w drzwi do swojego pokoju, kiedy wreszcie uzewnętrznił to, na co czekałam od początku. I wtedy weszliśmy razem w inny świat…
Tak, dosłownie w inny świat. Dziwny świat Krwawca, Pocztaków, najniedroższych i uniwersalnych pospółek i zanawiasów, Prążca, podwodników pryskatych, starpanów i strukotów (Word właśnie wszystkie słowa podkreślił mi na czerwono sam się dziwiąc ;)), futrzastej trawy, sprężynowych drzew, dziwnych ważek i innych artefaktów błękitnosrebrnego świata. Zaczyna się robić naprawdę ciekawie, tym bardziej, że ciotka Agata nagle zmienia oblicze, zaczyna zachowywać się irracjonalnie, mówić niczym Sméagol z "Władcy Pierścieni" i przemieszcza się po suficie, jak opętana dziewczynka z „Egzorcysty”. Ciekawe zestawienie, nieprawdaż? I w tym momencie zaczyna się naprawdę fajna historia, co z tego, że trochę fantasy?
To zaskakujące, że mnie wciągnęła. A na zakończenie w bonusie - zaskoczyła. Wprawdzie jeden element już na początku książki dał mi do myślenia, ale go zbyłam machnięciem ręki. Powrócił później i przewrócił do góry nogami moją wersję rozwiązania zagadki.
To zaskakujące, że mnie wciągnęła. A na zakończenie w bonusie - zaskoczyła. Wprawdzie jeden element już na początku książki dał mi do myślenia, ale go zbyłam machnięciem ręki. Powrócił później i przewrócił do góry nogami moją wersję rozwiązania zagadki.
Książka dedykowana jest nastolatkom, ale te 226 stron z powodzeniem może też wciągnąć dorosłych. Zwłaszcza tych, którzy lubią niekoniecznie rzeczywiste historie. I dla tych, którzy lubią być zaskakiwani :)
Na zakończenie dwa ulubione fragmenty:
„Nie wiem, jak wygląda moje kolano w środku, jak wyglądają połączenia nerwowe i tak dalej. Nie wiem więc, dlaczego mnie boli i co mnie boli dokładnie. Ale jeśli wyobrażam sobie ból jak prąd elektryczny, a nerwy jak wiązki kabli, mniej się boję, bo wiem przecież jak działa prąd i co powoduje spięcia, wiem mniej więcej, jak długo mogą trwać i jakie przynoszą skutki. Zresztą lekarz powiedział, że w pewnym sensie takie porównanie jest słuszne, bo za przekazywanie bólu do mózgu też odpowiadają impulsy elektryczne. Podobna dziewczynka, którą leczył jakiś czas temu, wyobrażała sobie ból jak wiatr – kiedy bardzo ją bolało, to była wichura, a kiedy mniej, tylko lekki wietrzyk. Zupełnie to do mnie nie przemówiło – w końcu kolano jest za małe, żeby mógł w nim wiać wiatr.”
„Gdyby moja mama go zobaczyła, pewnie powiedziałaby, że jest śmieszny – tak samo jak Freddy Krueger z filmu, którego panicznie się bałem, gdy byłem mały. Już dawno zorientowałem się, że pewne rzeczy, które dorośli uważają za śmieszne, dla dzieci są przerażające. Na przykład klauni w cyrku – nigdy nie mogłem zrozumieć, jak można się śmiać z kogoś, kto ma namalowany uśmiech i łzy. To wydaje mi się niebezpieczne – ktoś, kto ma namalowany uśmiech i łzy na stałe, może zrobić wszystko, a ty nawet nie zorientujesz się, że miał taki zamiar.”
4/6
____________________
cytaty: Marcin Szczygielski – Za niebieskimi drzwiami, wyd. Instytut Wydawniczy Latarnik Warszawa 2013
Recenzja bierze udział w wyzwaniu: