sobota, 24 stycznia 2015

"Puk – puk, puk. Bam!". Marcin Szczygielski – Za niebieskimi drzwiami


„Puk – puk, puk. Bam! Puk – puk, puk. Bam! Piąta minuta. Szósta. Nic się nie dzieje. To do niczego… Uderzam przedostatni raz w drewno. Trudno, najwidoczniej jednak wczoraj miałem jakeś omamy i nic… W tym momencie uderzam po raz ostatni i odgłos się zmienia! Nieruchomieję, wytrzeszczając oczy na drzwi przez moment, ale przypominam sobie o stoperze i zatrzymuję go natychmiast. Siedem minut i dziesięć sekund. (…) nabieram głęboko tchu i naciskam klamkę. Drzwi ustępują natychmiast. Z mocno bijącym sercem pociągam do siebie ich skrzydło i staję na progu, za którym otwiera się srebrno błękitny ogród. Trawa, delikatna niczym kocia sierść, faluje lekko na wietrze. Okrągłe liście sprężynowych drzew szeleszczą w oddali, ale nie są wcale tak daleko, jak wydawało mi się wczoraj. Jest tu trochę cieplej niż w naszym świecie. Wciągam do płuc powietrze pachnące pudrem. Mam wielką ochotę wejść do tego ogrodu, dotknąć trawy. Ale co, jeśli nie będę mógł wrócić?”



Może to się wydawać dziwne, ale nie lubię gier. Głównie komputerowych, ale i na planszówki czasem trudno mnie namówić. Tak już mam. Owszem wielokrotnie i z przyjemnością grywałam w Monopol, z Panem R. czasem pykniemy partyjkę w Scrabble, kiedy się nudzę w autobusie, bo nie mam ze sobą książki – na komórce układam sudoku, zaś od wielkiego dzwonu zagram w „Talizman, magię i miecz”. Na komputerze układałam tylko pasjansa i no dobra, przyznaję – jeden z poprzednich sylwestrów spędziłam nad The Tiny Bang Story, które było echem po świetnym (nie tylko graficznie) Machinarium. Wróćmy jednak do wersji oficjalnej – gier (głównie) komputerowych nie lubię i (prawie w ogóle) w nie nie gram.

Zaczęłam o tych grach, bo książka, o której dzisiaj mowa, trochę mi się z nimi skojarzyła. Najpierw okładka, a potem już poszła reszta. Ale zacznijmy od początku. Książka była przedmiotem naszego ostatniego Sabatowa u Natalii, była więc niejako hmmm… pracą domową ;) Normalnie pewnie bym po nią nie sięgnęła (mimo iż napisał ją polski autor), gdyż primo – jest dedykowana nastolatkom i secundo – ma elementy fantasy. No właśnie! I tutaj znowu zgrzyt, bo nie dość, że nie grywam w gry, to jeszcze nie bardzo lubię fantasy. No ale czego się nie robi dla Sabatowa ;)

Pierwsza część książki była dla mnie rozczarowująca. Dwunastolatek, wychowywany samotnie przez matkę, wyjeżdża z nią na wspólne wakacje. Nie trafia jednak na miejsce, bo w międzyczasie trafia się im bardzo niefortunny wypadek. Na tyle jest on nieszczęśliwy, że matka trafia do szpitala i jest w śpiączce. Chłopcem najpierw zajmuje się sąsiadka, a po dwóch miesiącach trafia pod opiekę siostry matki, która prowadzi pensjonat nad morzem. Dziwna sprawa – skoro prawny opiekun nie mógł się nim zająć, dlaczego nie trafił od razu do ciotki, czy domu dziecka, tylko zajmowała się nim z prawnego punktu widzenia – obca sąsiadka? Wraz z końcem wakacji chłopak trafia jednak do rodziny,  czyli ciotki Agaty. Ale ja i tak wciąż czuję zgrzyt. No bo przecież nie ma on kontaktu z najbliższą i jedyną mu znaną osobą, czyli mamą, a mimo to trudno zauważyć w nastolatku w związku z tym jakieś emocje. Sytuacja w jego życiu zmieniła się diametralnie – nowe miejsce, nowe środowisko, inny, na dodatek nie znany wcześniej opiekun, a ten rozpacza, że dotychczasowe mieszkanie zostało opróżnione z mebli, a jemu samemu strzyka w kolanie.

Wkurzałam się na tego nastolatka okrutnie. Do czasu, kiedy na dobre wkurzył się on. Kiedy ze złości z całej siły zaczął walić w drzwi do swojego pokoju, kiedy wreszcie uzewnętrznił to, na co czekałam od początku. I wtedy weszliśmy razem w inny świat…

Tak, dosłownie w inny świat. Dziwny świat Krwawca, Pocztaków, najniedroższych i uniwersalnych pospółek i zanawiasów, Prążca, podwodników pryskatych, starpanów i strukotów (Word właśnie wszystkie słowa podkreślił mi na czerwono sam się dziwiąc ;)), futrzastej trawy, sprężynowych drzew, dziwnych ważek i innych artefaktów błękitnosrebrnego świata. Zaczyna się robić naprawdę ciekawie, tym bardziej, że ciotka Agata nagle zmienia oblicze, zaczyna zachowywać się irracjonalnie, mówić niczym Sméagol z "Władcy Pierścieni" i przemieszcza się po suficie, jak opętana dziewczynka z „Egzorcysty”. Ciekawe zestawienie, nieprawdaż? I w tym momencie zaczyna się naprawdę fajna historia, co z tego, że trochę fantasy?

To zaskakujące, że mnie wciągnęła. A na zakończenie w bonusie - zaskoczyła. Wprawdzie jeden element już na początku książki dał mi do myślenia, ale go zbyłam machnięciem ręki. Powrócił później i przewrócił do góry nogami moją wersję rozwiązania zagadki.

Książka dedykowana jest nastolatkom, ale te 226 stron z powodzeniem może też wciągnąć dorosłych. Zwłaszcza tych, którzy lubią niekoniecznie rzeczywiste historie. I dla tych, którzy lubią być zaskakiwani :)


Na zakończenie dwa ulubione fragmenty:

„Nie wiem, jak wygląda moje kolano w środku, jak wyglądają połączenia nerwowe i tak dalej. Nie wiem więc, dlaczego mnie boli i co mnie boli dokładnie. Ale jeśli wyobrażam sobie ból jak prąd elektryczny, a nerwy jak wiązki kabli, mniej się boję, bo wiem przecież jak działa prąd i co powoduje spięcia, wiem mniej więcej, jak długo mogą trwać i jakie przynoszą skutki. Zresztą lekarz powiedział, że w pewnym sensie takie porównanie jest słuszne, bo za przekazywanie bólu do mózgu też odpowiadają impulsy elektryczne. Podobna dziewczynka, którą leczył jakiś czas temu, wyobrażała sobie ból jak wiatr – kiedy bardzo ją bolało, to była wichura, a kiedy mniej, tylko lekki wietrzyk. Zupełnie to do mnie nie przemówiło – w końcu kolano jest za małe, żeby mógł w nim wiać wiatr.”


„Gdyby moja mama go zobaczyła, pewnie powiedziałaby, że jest śmieszny – tak samo jak Freddy Krueger z filmu, którego panicznie się bałem, gdy byłem mały. Już dawno zorientowałem się, że pewne rzeczy, które dorośli uważają za śmieszne, dla dzieci są przerażające. Na przykład klauni w cyrku – nigdy nie mogłem zrozumieć, jak można się śmiać z kogoś, kto ma namalowany uśmiech i łzy. To wydaje mi się niebezpieczne – ktoś, kto ma namalowany uśmiech i łzy na stałe, może zrobić wszystko, a ty nawet nie zorientujesz się, że miał taki zamiar.”


4/6
____________________





cytaty: Marcin Szczygielski – Za niebieskimi drzwiami, wyd. Instytut Wydawniczy Latarnik Warszawa 2013




Recenzja bierze udział w wyzwaniu:







sobota, 17 stycznia 2015

Café Książka: MiTo art café books


„MiTo to nie to, co myślisz, ale to, o czym marzysz
MiTo założyło 3 facetów, w tym dwóch braci – architekt, literaturoznawca, informatyk, łącząc swoje potrzeby i swoje wyobrażenia w poszukiwaniu Formy Otwartej w horyzoncie pragnień ponowoczesnych.
MiTo to galeria sztuki najnowszej osadzona w modernistycznej formule white cube, brutalnie zderzona z kawiarnią specjalizującą się w tym, co zdrowo alternatywne. MiTo to księgarnia artystyczna i humanistyczna umieszczona w kontekście społecznie zaangażowanej dyskusji, wspierająca myśl odważną i przebojową, styl oryginalny i bezkompromisowy.
MiTo to przestrzeń swobodnie łącząca sztuki plastyczne i wizualne z kampowym life stylem i wielkomiejskim lansem, akademię z ulicą, ulicę z salonem, literaturę piękną ze światem mody, muzykę z dizajnem, kuchnię z architekturą, kawę z pisaniem i czytaniem, subtelną filozoficzną debatę z całkiem konkretnie pijącą imprezą, a więc i niszę z mainstreamem i ducha z ciałem.”
(tekst z tablicy wiszącej na ścianie w lokalu)


Jak już się domyśliliście kolejny odcinek cyklu Café Książka należy do MiTo art café books. Pojawiliśmy tam z Panem R., aby rozgrzać się po mroźnym spacerze trasą socrealistycznej Warszawy.

Po prawej od drzwi widoczna ściana z cytowanym powyżej tekstem


Już na wejściu nie trudno było się domyśleć, że ludzie ten lokal lubią. Wolnych stolików było zaledwie kilka. Usieliśmy na miejscu między regałami, zamówiliśmy coś do jedzenia i picia, a w oczekiwaniu na realizację zamówienia zaczęliśmy rozglądać się po lokalu i przeglądać książki, które stały na wyciągnięcie ręki. 


I tym sposobem oboje zgodnie stwierdziliśmy, że chcemy mieć w domu „Księgi Jakubowe” Tokarczuk, a ja utwierdziłam się, że „Źle urodzone” Springera są właściwym punktem na mojej niekończącej się chciejliście (pomimo tego, iż zmniejszam stan domowego posiadania rzeczy). 


A sam lokal? Tak, jak panowie napisali we wstępie – ma on spełniać funkcję kulturalno – rozrywkową i to im się udało. Lokal jest przyjemnie urządzony, podzielony na strefy, stoliki świetnie współgrają z pełnymi książek regałami. 



Minusem jest to, że niektóre stoliki ustawione są zbyt blisko siebie, w efekcie czego mogliśmy dość swobodnie słyszeć, o czym rozmawiają koleżanki, które siedziały za nami. 


Drugim minusem jest muzyka, na którą trafiliśmy. Dla nas była zbyt hmmm, żywa i z lekka dyskotekowa. Bardziej odpowiadałby nam w takim miejscu jazz, blues lub coś, co będzie nienachlanie sączyć się w tle. 
Na konto plusów dorzucę jednak czystą i ładnie urządzoną toaletę. Wbrew pozorom to jest bardzo istotna informacja.


Po niezbyt długiej chwili na stoliku pojawiła się zupa marchewkowo - kalafiorowa, burger, croissant z czekoladą, tarta z kiwi, kawa i herbata. Tutaj nie mogę się przyczepić - wszystko było pyszne. 


Według nas to przyjemne miejsce na łyk dobrej kawy, małą posiadówę z konsumpcją i z dobrze zaopatrzoną księgarnią. Gdyby nie muzyka byłoby fantastycznie. A tak jest "tylko" super ;)



Co dobrego w MiTo?
pyszne jedzenie („budyniowa” zupa marchewkowo - kalafiorowa jest moim faworytem)
zgrabne połączenie sztuki, rozrywki, kawiarni i książek
miła obsługa
czysta toaleta
pomysłowo zaprojektowana karta menu



„MiTo. A Tobie co?” ;)


_______________________________

MiTo art café books, ul. Waryńskiego 28 (między pl. Konstytucji a stacją metra Politechnika)


środa, 14 stycznia 2015

Prowokujące studium ludzkiej psychiki. Joyce Carol Oates - Bestie









„Miałam zamęt w głowie, nie myślałam logicznie. W tej chłodnej, surowej Sali z indiańskiego totemu emanowało coś dzikiego, pierwotnego i prymitywnego, że tylko w niewielkim stopniu przypominał ludzką postać. Kiedy na niego patrzyłam, przebiegł mnie dreszcz. Odwróciłam się, żeby odejść, ale po chwili znów stałam przed nim i przyglądałam się mu uważnie. Jakby karmiąca matka mnie przywołała… „Gillian? Nie bój się. Jesteśmy bestiami, to jest nasze pocieszenie.” Koszmar. Obsceniczny koszmar.” *





Jestem zła na polskie wydanie „Bestii”. Ściślej mówiąc – jestem zła, że zdecydowano się opatrzyć książkę tak beznadziejną okładką z płonącymi schodami. Kojarzy mi się to z polską ekranizacją „Wiedźmina”. Zarówno ta okładka, jak i tamten smok – to graficzne niewypały.

Najlepiej korespondująca z treścią i najlepiej zaprojektowana okładka: na dole po lewej 


Tymczasem w książce jest pożar. Spokojnie – za wiele przy tym nie zdradzam fabuły, gdyż on otwiera całą historię. Jest istotny, ale nie tylko jako dosłownie rozumiany żywioł. Chociaż... tak w zasadzie jest tylko kulminacją, wypiętrzeniem zdarzeń, które… no właśnie – trudno jednoznacznie określić. 

W trakcie lektury poczułam, że wchodzę na znajomy teren. Akademickie niekończące się rozprawy o literaturze, charyzmatyczny wykładowca, zafascynowana studentka - nie kto inny, jak Philiph Roth również wykorzystał ten manewr w powieści „Konające zwierzę”, której ekranizacja pn. „Elegia”, jest jedną z niewielu adaptacji filmowych, które uważam za udane.
Uniwersyteckie środowisko, to również „Hańba” Johna M. Coetzee’go, z którym „Bestie” łączy jeszcze jedno – patową sytuację będącą wynikiem uwikłania w toksyczne środowisko.

Wróćmy jednak do „Bestii”. To dość skondensowana historia opakowana w krótką fabułę. Mimo to spowodowała moją żywą reakcję. Śledziłam zachowania młodej studentki Gillian Brauer i widziałam coś, co ona zdawała się nie dostrzegać.  Zafascynowana autorytetem charyzmatycznego wykładowcy i jego tajemniczej, rzeźbiącej prowokacyjne totemy, żony – niejednoznacznie reaguje na odkryte fakty. Pytanie, czy jej późniejsze zachowanie wynika: ze strachu, z chęci zemsty, z potrzeby chronienia innych, czy szacunku dla autorytetu? I kto tak naprawdę w tym wszystkim jest bestią Myślę, że za każdym razem można odpowiedzieć inaczej. 

„Bestie” to prowokujące studium ludzkiej psychiki. Dla mnie klasa - Joyce Carol tym razem też nie zawiodła. Ale okładkowe love to z tego nie będzie...

6/6
______________________
* Joyce Carol Oates – Bestie (tyt. oryg. Beasts, przekł. Ewa Górczyńska); wyd. Bellona Warszawa 2007
Projekt okładki polskiego wydania: Barbara Kuropiejska – Przybyszewska

Recenzja bierze udział w blogowym wyzwaniu: 12 książek na 2015 rok (książka I - styczeń)



poniedziałek, 12 stycznia 2015

Kim jesteś, Ireno? Remigiusz Grzela – Wybór Ireny


Przechodziłam wiele razy obok tej zabitej dechami kamienicy przy Złotej 83. Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego nikt nic z nią nie robi, oprócz tego, że nakręcili film. Świetna lokalizacja, obiekt zapewne historyczny – bo jej powstanie szacowałam na lata przed II wojną światową. Teraz jest brzydka i obdarta z architektonicznych błyskotek, ale po remoncie być może znowu świeciłaby taki blaskiem, jak kamienica na Próżnej?

Nie pomyliłam się dużo, gdyż kamienicę zbudowano w latach 1896 – 1899. Jej inwestorem był Żyd Wolf Krongold. Ten zaś to dziadek polsko – włoskiej poetki Ireny Conti, a właściwie Ireny Gelblum po mężach Waniewicz i Di Mauro. Conti to zmyślone nazwisko, tak samo jak tożsamość.

Skrzętnie ukrywaną żydowską przeszłość Ireny zdekonspirował jej wojenny towarzysz z Żydowskiej Organizacji Bojowej – Marek Edelman. Irena podczas II wojny światowej działała w konspiracji jako łączniczka. Irka Wariatka, zwykli na nią mówić, bo podejmowała się trudnych zadań – w czarnym kapeluszu, elegancko ubrana podróżowała środkami komunikacji przeznaczonymi dla Niemców w tajnych akcjach na rzecz ŻOB-u. Przeżyła powstanie w getcie i powstanie warszawskie. Po wojnie konspiracja, metaforycznie można powiedzieć, weszła jej w krew. Po krótkim pobycie w Palestynie wróciła do Polski już jako zmyślona Irena Conti z domu Malt.

Wspomniany wcześniej Marek Edelman powiedział, iż „jej życiorys wojenny i powojenny to temat na powieść sensacyjną”. Rzeczywiście – miał rację. Trudne zadanie postawił sobie Remigiusz Grzela, który ze strzępków składał opowieść życia. Jak bowiem opowiedzieć o kimś, kto przyjmując kolejne tożsamości i maski – umyka zacierając za sobą ślady?

Remigiusz Grzela:
„Brakuje mi jej głosu, jej relacji. Czytam wspomnienia, dzienniki, fragmenty łączące ją z tamtym czasem, tamtymi miejscami i ludźmi. Jest tak, jakby wymazała siebie ze wspólnych fotografii. Z wielu siebie wycięła lub wydarła, widziałem takie. (…) Szukam jej w tle tych opisów, między słowami. Zagubiona narracji. (…) Nie jestem zadowolony z opowiadania jej poprzez relacje innych. Bezradność w tej materii jest dojmująca.” (str. 111)


Historię życia Ireny Conti czyta się z nieustającym zdziwieniem. I z niedowierzaniem, że dotyczy ona prawdziwego życiorysu, nie jest fikcją, fabułą stworzoną w umyśle pisarza, skrzętnie dopracowaną, rozbudowaną i opakowaną w zwroty akcji, romanse i trudne rodzinne stosunki. Tymczasem o Irenie w książce opowiadają prawdziwe osoby: Kazik Ratajzer, Irena Rybczyńska – Holland, Janka Kaempfer Louis (córka Ireny).

Mira Jekiel – koleżanka ze studiów medycznych:
„Nie mogłam wiedzieć, że wcześniej była Ireną Gelblum, zwłaszcza że jak ją poznałam, to nosiła na szyi, omal ostentacyjnie, wielki krzyż. Ale zawsze lubiła się pokazać, błyszczeć, grać. Miała dużo kobiecości i właściwie nadawała się na scenę. Musiała grać. Znałam ją od początku jako Irenę Conti. Nie pytałam, skąd to nazwisko, bo każdy ma jakieś nazwisko. Nie tłumaczyła tego. (…) Pamiętam, że w latach pięćdziesiątych mówiła mi, że jeździ do Łodzi spotkać się z ludźmi, których znała w czasie wojny. Takie refleksy się pojawiały, ale rzadko. Mówiła, że to sfera, o której nie chce rozmawiać. Odsłaniała urywki. Właściwie nic. To była bardzo wyrazista dziewczyna.” (str. 244 - 245)

Janka o mamie:
„Mama zachowywała się tak, jakby wojna dała jej immunitet na całe życie. Uważała, że wszystko jej wolno.” (str. 289)


Nasuwa się pytanie: czy zasadnym jest „grzebanie” w życiorysie osoby, która chciała pozostać tajemnicą? I tak, i nie. Przede wszystkim zależy od tego, co te działania mają na celu. W tym przypadku jest to próba wejrzenia w motywację, którą kierowała się Irena niszcząc za życia swoją tożsamość.



Za biografię zabrał się odpowiedni człowiek. Remigiusz Grzela napisał o Irenie Conti z delikatnością, ogromną wrażliwością i z szacunkiem, jakim obdziela się osoby, które się ceni. Ta książka to nie jest pogoń za tanią sensacją, nie jest piętnowaniem pewnych zachowań, ale swoistym hołdem bez stawiania pomników ze spiżu.


„Pierwszy raz mam taką trudność z opowiadaniem. Bo jak opowiadać o nieistnieniu? Znam kolejne adresy. Poznałem wielu ludzi, z którymi Irena miała kontakt. Ale ciągle wyrastają mury. Nie może być inaczej, skoro nawet rodzina nadal dba o wymazywanie. Najlepiej, gdyby Irena nie istniała.
Ta książka jest opowiadaniem o braku miłości, zemście i nieistnieniu. O kobiecie, która nie przestaje się wymykać schematycznemu myśleniu. Staram się ją zrozumieć. Pewnie nie zrozumiem, jak inni. Wracając z Rypina, długo rozmawiałem z Janką o jej mamie. Powiedziała, że o ni jest osoba, którą można by zrozumieć.” (str. 326)

Żółte żonkile to symbol pamięci o żydowskich powstańcach.
Marek Edelman pod pomnikiem Bohaterów Getta składał bukiet właśnie takich kwiatów co roku w kolejną rocznicę powstania w getcie 



Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu PWN
6/6 i ogromny plus za dobór okładki
________________
cytaty: Remigiusz Grzela – Wybór Ireny; wyd. PWN Warszawa 2014

Polecam również inną książkę Remigiusza Grzeli - Złodzieje koni

Recenzja bierze udział w blogowym wyzwaniu:
"Pod hasłem" - polskie dwa-tysiące-czternastki
Polacy nie gęsi, czytamy polską literaturę
Okładkowe Love

wtorek, 6 stycznia 2015

Co wiesz o cyckach? Florence Williams – Piersi. Historia naturalna i nienaturalna






„Choć wszyscy kochamy piersi, to nie potrafmy traktować ich do końca poważnie. Nazywamy je słowami pełnymi afektu, ale brzmi w nich gorzka nuta. Piersi nas zawstydzają. Są nieprzewidywalne. Durne. Potrafią zmienić zarówno dzieci, jak i dorosłych mężczyzn w zombie.
To zadziwiające, że te jakże popularne części ciała ludzkiego – nawet dzisiaj, kiedy zostały już odsłonięte, obnażone, wystawione na widok publiczny, wytatuowane, sfotografowane i sfilmowane, a potem rzucone na pożarcie ludzkości, sprzedane i fetyszyzowane – mają ciągle przed nami tak wiele tajemnic. Że tak mało znamy ich biologię. (…) Nawet specjaliści nie są pewni (…), dlaczego piersi w ogóle są. A nigdy w historii ludzkości zrozumienie ich fenomenu nie było ważniejsze niż dziś.” *



Piersi – najbardziej wyeksponowany emblemat kobiecości. Źródło dumy, uciech, satysfakcji lub też wstydu, strachu i kompleksów. Produkt 2w1: do karmienia i zabawy. Kochają je mali i duzi. I jeszcze marketingowcy, którzy z uporem maniaka „szczują cycem” w publicznej przestrzeni.


Za cycki zabrała się też Florence Williams. W sensie za książkę na ich temat, ale i poniekąd za swoje piersi też. Ale o tym za chwilę. Bo skoro temat ma dotyczyć ich naturalnej i nienaturalnej historii – warto zacząć od początku. A zatem? Po co ludziom piersi?  Tak, tak – ludziom. No chyba zgodzicie się, że mężczyznom też są potrzebne. Ba! oni też je posiadają – poniekąd. O tym też będzie w toku mojego wywodu.


Według teorii Wielkiego Łowcy, ukutej przez, jak nazwała ich autorka książki – cycologów, piersi wykształciły się wtedy, kiedy homo sapiens zamiast biegać po swojej jaskini na czworaka, kulturalnie zaczął stąpać na dwóch nogach.  No i pojawił się problem – jak samica ma kusić samca, skoro jej pośladki nie są już na wysokości jego wzroku? Hmmm, to może stwórzmy jej coś, co nazwiemy piersi? Bingo! Zatem: ewolucyjna wersja męska jest taka, że natura wysłuchała samczych potrzeb i zaproponowała ich partnerkom gratis dwie dyndałki. Wprawdzie nie na wysokości oczu, ale niewiele poniżej. Tym samym samiec – chodząc wyprostowany, nie musiał się aż tak bardzo schylać. Tak, tak – troska o brak męskiego garba jest przekonującym czynnikiem za posiadaniem przez kobiety piersi ;)

Florence William jednak ta teoria uwierała niczym cycki w za ciasnym staniku. Zaczęła więc zastanawiać się, czy aby czasem ewolucją piersi mógł zarządzać dobór naturalny, a nie dobór płciowy. Prowadziła akademickie dysputy, z których udało się jej wypracować bezpieczny kompromis. Wyszło na to, że owszem te dwie dominanty (sic!) mogą mieć na siebie ewidentny wpływ. Ergo: gromadzenie tkanki tłuszczowej na klatce piersiowej może być dla potencjalnego seksualnego partnera wyraźnym sygnałem gotowości płciowej i rozmnażania, by później w efekcie małego barabara - móc wykarmić owoc igraszek. Oczywiście kompromis może mieć jeszcze otwartą drogę do dalszych rozważań, stąd Williams polemizowała z tematem jeszcze i jeszcze. Wszak po to przecież są stworzone akademickie dysputy ;) W gruncie rzeczy i tak nadal nie wiadomo na bank, czy cycki to zaiste tylko pawi ogon, czy może tylko mleczarnia. Nie martwcie się jednak tym zbytnio, gdyż cycolodzy wciąż pracują nad rozwikłaniem ewolucyjnej zagadki.

Ale zostawmy na chwilę naukowców – niech się nadal zmierzają z tematem jajka i kury. Bowiem książka obfituje jeszcze w wiele ciekawych informacji. Na ten przykład:
- dlaczego piersi zachowują się jak legiony Juliusza Cezara,
- co to jest mleko czarownicy i kto je wytwarza,
- w którym mieście na świecie odbywa się największa bitwa o piersi,
- z czego robi(ło) się implanty piersi,
- co mają wspólnego estrogeny i szybsze dojrzewanie,
- jak doszło do zaprzestania karmienia piersią i jak do tego powrócono,
- kim są i czym się zajmują laktywiści,
- do czego wykorzystywani są strażacy w Brazylii,
- czym różni się senologia od sinologii.

A i to jeszcze nie wszystko. Jak już udało się Wam zauważyć, Florence Williams optuje za tym, iż piersi zostały  stworzone przede wszystkim po to, aby spełniać się w roli mleczarni. To oczywiście ma niebagatelne znaczenie dla zdrowia kobiety m.in. chroni przed rakiem piersi. Ale! Tylko w określonym czasie. Tutaj dużą uwagę poświęciła nie tylko profilaktyce raka piersi (dla dobra nauki i wiarygodnych wyników badań zdecydowała się nawet nie używać przez jakiś czas samochodu), ale (z naukowcami) podjęła próbę znalezienia przyczyny rozwijania się choroby. Rzucę Wam kilka haseł, które są w temacie istotne: wczesne dojrzewanie, estrogeny, geny, późne macierzyństwo, otoczenie, niebezpieczne dodatki stosowane w przemysłowej produkcji (wszystkiego), zatrucie środowiska.

Zatrucie środowiska wydaje się najjaskrawszą dominantą raka sutka… u mężczyzn. O! To oni też mają piersi?! Potwierdzeniem tezy jest rozdział pn. „Amerykańskim chłopcom rosną piersi.” To dość ciekawy, ale i przerażający fragment książki, tym bardziej, że niektóre opisane w niej osoby, w tym głównie mężczyźni,  już nie żyją. Zmarli - na raka sutka.

A propos otaczającego nas (niezbyt już czystego) środowiska. Ma ono znaczenie nie tylko w przypadku masowo pojawiających się chorób, ale i jakości produkowanego przez kobiety, w okresie laktacji, mleka. No cóż… mimo iż tak niezbędne, tak doskonale spersonalizowane dla danego dziecka, tak odżywcze i pro biotyczne – jest też bardzo zanieczyszczone. W tej sytuacji paradoksem jest to, iż w przyszłości może okazać się, że sztuczne mleko będzie bardziej naturalne od kobiecego. I jak wobec tego dokonać analizy zysków i strat karmiąc oseska?

„Pierś to smartfon i pijalnia soków w jednym” – konkluduje jednak Williams. Trudno się z tym nie zgodzić po przeczytaniu książki. Swoją drogą, książki bardzo ciekawej, przystępnej w odbiorze, napisanej obrazowym, reporterskim i miejscami dość sarkastycznym językiem. Bardzo, ale to bardzo polecam jej lekturę. Gwarantuję, iż nie pożałujecie przeznaczonego na nią czasu ani pieniędzy. A co najlepsze – to nie jest tylko książka dla kobiet. Mężczyźni też mogą się z niej sporo dowiedzieć. Nie tylko to, że piersi są, hmmmm… fajne ;)



ps.  Przyjrzyjcie się polskiej okładce. Według mnie jest idealna i cieszę się, że tak niedosłowna. Autorzy: Wojtek Kwiecień – Janikowski i Przemek Dębowski (który zaprojektował wiele fantastycznych okładek dla wydawnictwa Karakter). No i wszystko jasne! :)

ps. 2  A propos piersi - uwielbiam to „najsłynniejsze zerknięcie” ;)

Na zdjęciu Sophia Loren i Jayne Mansfield



Ocena? - absolutnie i potrójnie  6/6 (za treść, za przekład, za okładkę)
____________________________________
Florence Williams – Piersi. Historia naturalna i nienaturalna ( tyt. oryginału: Breast. A Natural and Unnatural history; przekł. Tomasz Ulanowski), Biblioteka Gazety Wyborczej Warszawa 2014

Recenzja bierze udział w blogowym wyzwaniu Okładkowe Love


poniedziałek, 5 stycznia 2015

Varia: nagrody literackie, nominacje, premiery


Ostatnimi czasy, wraz z miesięcznym stosem książek nabytych, zdarzało mi się również podsumowywać miniony okołoliteracki miesiąc w kategorii nagród, nominacji bądź innych ciekawych wydarzeń. Nie zrobiłam tego ostatnio, bo notatka zapewne bardzo by się wydłużyła, a ja nie chciałam nadużywać Waszej uwagi. Nic jednak straconego ;) Niedopowiedziane uzupełniam dzisiaj :)


Zacznijmy od nagród:

Podczas 23. Wrocławskich Targów Dobrych Książek przyznano Pióro Fredry 2014 książce Krzysztofa Karpińskiego – „Był jazz. Krzyk jazz-bandu w międzywojennej Polsce”.

Cieszy mnie ta nagroda, bo książka zarówno dotyczy ciekawego tematu, jak i może pochwalić się nad wyraz interesującą i dobrze przemyślaną okładką. Muszę pamiętać, aby przy najbliższej wizycie w księgarni, spojrzeć, kto jest jej autorem.



Podczas finału 8. Festiwalu "Puls Literatury" nagrodę literacką im. Juliana Tuwima otrzymała Hanna Krall. Za Dziennikiem Łódzkim: "Nagroda Literacka im. Tuwima tradycją nawiązuje do ustanowionej w międzywojniu Nagrody Literackiej Miasta Łodzi, której laureatem był m.in. Julian Tuwim. Nagroda ta powołana została do życia podczas obchodów w Łodzi Roku Juliana Tuwima 2013. Początkowo miała nastąpi reaktywacja Nagrody Literackiej Miasta Łodzi o wysokości 100 tys. zł. Ostatecznie została ograniczona do 50 tys. zł i jest samodzielną nagrodą Domu Literatury (a nie nagrodą miejską, jak np. "Gdynia"). Nagroda przyznawana jest za całokształt twórczości."



Znamy też wyniki konkursu „Książka Roku”  polskiej sekcji IBBY, a zatem w dziedzinie książek dla dzieci. Tutaj z pomocą przyjdą mi informacje zawarte na stronie internetowej IBBY:


screen strony polskiej sekcji IBBY



I jeszcze nominacje: 
Przedstawiono nominacje do Paszportów Polityki. W kategorii Literatura o Paszport walczą:


Gala ogłoszenia laureatów i wręczania nagród odbędzie się już niebawem, bo 13 stycznia br.




W tym - ciekawostka z zagranicy: 
Kryminał „Wołanie kukułki” (tutaj moja recenzja) J.K. Rowling (aka Robert Galbraith) otrzymał nominację do Międzynarodowej Dublińskiej Nagrody Literackiej IMPAC. Jak podaje strona Regał Nowości: „Do nagrody nominowane są powieści anglojęzyczne oraz przekłady na język angielski, a ich propozycje nadsyłane przez pracowników bibliotek na całym świecie. Wśród konkurentów pisarki są zwycięzcy Bookera z ostatnich lat – Australijczyk Richard Flanagan i pochodząca z Nowej Zelandii Eleanor Catton, a także amerykańska pisarka „wagi ciężkiej”, zdobywczyni Pulitzera Donna Tartt.”
Laureat zostanie ogłoszony 17 czerwca.


Oraz smutna wiadomość, iż zmarł znany tłumacz, poeta i eseista Stanisław Barańczak.

O Stanisławie Barańczaku w "Tygodniku Powszechnym" 




A na koniec garść nowości księgarskich. Ze strony Data Premiery wybrałam te, które osobiście zainteresowały mnie najbardziej. Opisy książek cytuję za ww. stroną:


Joanna Bator – Wyspa łza; wyd. Znak (premiera 14.01.2015)

Premiera wyczekiwana przeze mnie od Nike 2013, kiedy to autorka zdradziła plany związane z pisaną aktualnie książką. 

Znikła bez śladu. Opowieść o mrocznej bliźniaczce. 

Co robi Joanna Bator, którą prześladują słowa „znikła bez śladu”?

Szuka po omacku. Czeka na znak. Na Sandrę Valentinę, która w 1989 roku znikła bez śladu i do dziś nie odnaleziono jej ciała. 

Pisarka i fotograf ruszają śladem zaginionej Sandry. Tam, gdzie kończy się jej trop, zaczyna się mroczna opowieść o miłości, samotności i pisaniu. O podróży na Sri Lankę, wyspie w kształcie łzy, bramie do świata Joanny Bator i jej bliźniaczki. . . 

Zdjęcia Adama Golca ilustrują tę mroczną podróż na wyspę, gdzie ludzie i miejsca istnieją jednocześnie w rzeczywistości i w świecie czarnej magii. 



Karel Čapek - Fabryka absolutu; wyd. Dowody na Istnienie (premiera 06.02.2015)





Na terenie Czech wyprodukowano Boga. Maszyny zwane karburatorami zaczęły masowo wytwarzać Absolut. W pewnym momencie było go już tak dużo, że postanowiono bombardować nim Anglię. Nastała na świecie nieograniczona obfitość wszystkiego, czego ludziom potrzeba. Ale ludziom potrzeba wszystkiego, tylko nie nieograniczonej obfitości. 


Zauważono, że Absolut potrafi przypodobać się ludowi i wszędzie przybiera mentalność danego kraju. W cesarstwie niemieckim Absolut natychmiast stał się państwowy, w Polsce działał jak jakiś gatunek alkoholu, a w Czechach na przykład zachowywał się jak indywidualista.



Ałbena Grabowska - Stulecie Winnych. Ci, którzy walczyli; wyd. Zwierciadło (premiera 28.01.2015)

1 września 1939 roku. Mania i Ania Winne, pierwsze w rodzinie z podwarszawskiego Brwinowa bliźniaczki są już dorosłe. Mania rodzi kolejne bliźniaczki - Kasię i Basię. Rytm dwóch pierwszych tomów wyznaczają daty znamienne w dwóch wymiarach historii – tej wielkiej, która bezpowrotnie zmieni losy całego pokolenia Polaków i tej małej, ale wcale nie mniej ważnej – historii rodziny, wyznaczanej życiem kolejnych pokoleń. Pojawienie się w niej dwóch dziewczynek otworzy jej kolejny rozdział. Podczas II wojny światowej rodzina Winnych doświadcza tego, co tysiące polskich rodzin. Niektórzy Winni walczą na europejskich frontach, inni zmagają się z okupacyjną codziennością: terrorem, głodem i groźbą wywózki do obozów koncentracyjnych. Mimo wojennej zawieruchy, życie płynie dalej: Winni kochają, nienawidzą, rodzą się im kolejne dzieci. Nadchodzi koniec II wojny światowej. Upragniona wolność niewiele ma jednak wspólnego z tym, o czym marzyli przez lata nazistowskiego terroru. Inwigilacja i represje ze strony komunistycznych rządów to chleb powszedni powojennych lat. Jak Winni poradzą sobie w nowej rzeczywistości?



Anne Frank – Dziennik (wznowienie); wyd. Znak (premiera 14.01.2015)



II wojna światowa. Zwykłe mieszkanie w centrum Amsterdamu nagle staje się schronieniem, więzieniem i całym światem dla żydowskiej nastolatki Anne, jej rodziny i znajomych. Przez ponad dwa lata, w ciągłym strachu przed wykryciem, próbują oni normalnie żyć, łagodzić codzienne konflikty, doceniać małe radości. Największą tajemnicą Anne jest zmyślona przyjaciółka Kitty, której opowiada o wszystkim, co dzieje się w kryjówce: przerażeniu, plotkach, kłótniach, pierwszej miłości. Sekretne listy do Kitty układają się w przejmujący dziennik dziecka, obdarzonego niezwykłym zmysłem obserwacji i dojrzałością. Ostatni zapisek powstał 1 sierpnia 1944 roku – na trzy dni przed aresztowaniem i wywiezieniem do obozu koncentracyjnego wszystkich mieszkańców kryjówki.






Anna Janko - Mała zagłada; Wydawnictwo Literackie (premiera 14.01.2015)

Sochy na Zamojszczyźnie, 1 czerwca 1943 roku. Wystarczyło parę godzin, by wieś przestała istnieć. Budynki zostały spalone. Mieszkańcy rozstrzelani. Pośród zgliszczy pozostał jeden dom, nieliczni dorośli i kilkoro dzieci. Wśród nich — dziewięcioletnia Terenia Ferenc, matka Anny Janko. Dziewczynka widziała, jak Niemcy mordują jej rodzinę. Nieludzki obraz towarzyszył jej przez lata spędzone w domu dziecka, by nigdy nie dać o sobie zapomnieć. Takich dzieci jak ona — osieroconych, obarczonych zbyt wielkim ciężarem — wciąż jest wiele, także dziś. Dzieci białych, żółtych, czarnych, które zaczynają życie od apokalipsy oglądanej na własne oczy. Masakry i ludobójstwa nie stały się przeszłością. Mała Zagłada Anny Janko nie jest jeszcze jedną tragiczną opowieścią rodzinną wyciągniętą z lamusa II wojny światowej. To mocna, jak najbardziej współczesna rozprawa z traumą drugiego pokolenia — naznaczonego strachem. Brutalna, naturalistycznie opisana historia pacyfikacji polskiej wsi staje się w niej punktem wyjścia do przedstawienia etycznej i egzystencjalnej bezradności — wspólnej dla wszystkich, którzy przetrwali.



Irena Morawska - Było piekło, teraz będzie niebo; wyd. Dowody na Istnienie (premiera 16.02.2015)




Co to jest ten słuch reporterski? Ja wyobrażam to sobie w ten sposób – jest to zdolność do wyjścia z własnej skóry, do utożsamienia się z rozmówcami i do wtopienia w ich sytuację. 

Tak właśnie Irena Morawska poznaje i przekazuje nam historię ojca i syna – zabójcy i ofiary z wioski Wólka Duża, bunt rzeźbiarki Katarzyny Kozyry, autorki słynnej Piramidy zwierząt, strach chłopców z Radomska, warunki, w jakich w gminie pod Ciechanowem żyli murarze z oberwanej windy, frustracje młodzieży z Narodowego Odrodzenia Polski. 

Reportaże Ireny Morawskiej zaświadczają o tym, że ma ona słuch absolutny.





Marta Domagalska - Nie przeproszę że urodziłam; wyd. Czarne (premiera 18.02.2015)

W Nie przeproszę, że urodziłam Karolina Domagalska sięga po temat, który budzi wiele kontrowersji, wywołuje lęk, stawia trudne pytania o wartości etyczne. Zwłaszcza w Polsce, gdzie brak szczegółowych regulacji prawnych dotyczących zapłodnienia in vitro. 

Autorka odmalowuje szeroki i społecznie zróżnicowany obraz tego zjawiska. Sięga po historie i doświadczenia rodzin „klasycznych”, czyli heteroseksualnych, ale też „nowych”: lesbijskich lub gejowskich, pisze także o kobietach, które pragnęły mieć dziecko, mimo że nie miały partnera. Rozmówców szuka autorka również za granicą: podróżuje do Izraela, Holandii, Wielkiej Brytanii, Skandynawii, dzięki czemu czytelnik ma szansę poznać wiele odmiennych rozwiązań prawnych: zasady działania banków spermy, dawstwa anonimowego i nieanonimowego, poznaje samych dawców i ich motywację. Równie ważne stają się spotkania, w trakcie których autorka rozmawia o tym, co czują rodzice, którzy decydują się na ten typ rodzicielstwa, kobiety, które przechodzą proces zapłodnienia in vitro, wreszcie dzieci, które nie znają tożsamości biologicznych rodziców. 

Książka Karoliny Domagalskiej to niezwykle cenny głos w dyskusji o współczesnych modelach rodziny. Napisana z delikatnością i taktem, mówi jednak wyraźnie: rodzicem nie jest ten, kto rodzi czy płodzi, tylko ten, kto wychowuje i obdarza miłością.



Steen Eiler Rassmusen - Odczuwanie architektury; wyd. Karatkter (premiera 23.02.2015)





Nowe wydanie klasycznej już książki poświęconej relacjom architektury i zmysłów. Duński architekt w prosty, bezpośredni sposób opowiada o tym, czym jest otaczająca nas przestrzeń, co stanowi o jakości miejsc, w których żyjemy, na czym polega urok niektórych budynków. Interesuje go nie tylko aspekt przestrzenny, pisze także o kontrastach między pustką i pełnią, kolorach i planach, skali i proporcji budynków, świetle i światłocieniach, rytmie i brzmieniu architektury. Lektura tej książki jest sama w sobie zmysłowym doznaniem: zawiera ona kilkadziesiąt fotografii, w większości wykonanych przez autora, a styl Rasmussena odwołującego się do codziennych doświadczeń i zwykłych ludzkich przeżyć jest bezpretensjonalny, pełen nieco staroświeckiego uroku.






czwartek, 1 stycznia 2015

Czytelnicze podsumowanie 2014 r. Słowo o książkach, spotkaniach, wspomnieniach, wyzwaniach i temu podobnych ;)


Witajcie w Nowym 2015 Roku! Jak zwykle w styczniu - będziemy się mylić przy pisaniu daty i spisywać noworoczne postanowienia, o których zapomnimy (albo i nie) za dwa miesiące. Początek roku to też czas oddzielania grubą kreską roku minionego. 
Sama właśnie uczyniłam to w Excelu, w którym zapisuję przeczytane książki w ciągu 12 miesięcy, a przy okazji dowiedziałam się, że od stycznia do grudnia przeczytałam 72 książki. To progres w stosunku do 2013 r. (53 książki) i 2012 r. (42 książki).


Miniony 2014 był interesującym rokiem:

1. Czytelniczy obchodził pierwszy rok istnienia w blogosferze, a tymczasem zbliżamy się już do drugich urodzin i wcale nie widać, aby mi brakowało weny. Wciąż mam w głowie i na kartce sporo tematów, które chciałabym poruszyć, a także książek, które chcę przeczytać i o nich porozmawiać.

2. Obfitował w wydarzenia towarzyskie: 
- comiesięczne spotkania Sabatowa, czyli domowego Bookklubu u Natalii z Kroniki Kota Nakręcacza, dzięki któremu nie tylko poznałam kilka bardzo sympatycznych dziewczyn (pozdrowienia), ale też nareszcie znalazłam grono, w którym mogłam porozmawiać o moich wrażeniach po lekturze. A przyznać muszę, że to był jeden z bodźców, który mnie skłonił do założenia bloga – tym samym osiągnęłam coś, o czym marzyłam :)
- fantastyczne blogerskie spotkanie integracyjne w Agorze w związku z Magazynem Książki. To tam mogłam porozmawiać oko w oko z tymi, których czytam i znam w sieci, ale i zawrzeć nowe, bardzo interesujące znajomości (Kasiu, mam tutaj na myśli szczególnie Ciebie :))
- sporo poznanych autorów na spotkaniach autorskich i Targach Książki. Do najprzyjemniejszych zaliczam spotkanie autorskie z Martą Sapałą (książka "mniej"), wykład Mariusza Szczygła w Agorze, spotkania autorskie z Sylwią Szwed i Remigiuszem Grzelą oraz prywatne z Krzysztofem Spadło i Elżbietą Cherezińską. Przy okazji spotkań zebrałam też sporo autografów.

3. Odbyłam również bardzo pouczające i przyjemne wyjazdy wakacyjne na Łemkowszczyznę w Beskidzie Niskim i na Pałuki śladem pierwszych Piastów oraz mniejsze podróże po Polsce. Oraz rozpoczęłam wdrażanie pewnego bardzo ważnego życiowego projektu, który mam nadzieję, posunie się w tym roku o krok dalej. 


Gdybym miała wybrać jedną, najlepszą książkę roku – miałabym problem. A ponieważ już na wstępie nie warto rzucać sobie kłód pod nogi ;), postanowiłam wyselekcjonować kilka:


Skazaniec z porywającą fabułą rozgrywającą się we wronieckim więzieniu na początku XX wieku

Służące, które natchnęły mnie do poczytania o segregacji rasowej w USA

Piersi. Historia naturalna i nienaturalna – ciekawa paranaukowo - reporterska książka, o tym, co najbardziej kobiece

Mundra, z bardzo emocjonującymi wywiadami z polskimi położnymi

Misia Sert – biografia celebrytki i mecenaski sztuki w jednym, żyjącej na przełomie XIX i XX wieku; bardzo pouczająca książka pod względem historycznym i artystycznym

Gra Endera, czyli wielkie zaskoczenie w ramach gatunku sci-fi


Do powyższych dodałabym jeszcze wszystkie przeczytane w ubiegłym roku reportaże – każdy na swój sposób poszerzył moją wiedzę o świecie.



Przejdźmy teraz do grudniowego stosu:


Stos - grudzień 2014


Prezent (z mojej chciejlisty) od Kasi z Mojej Pasieki (dziękuję! :))
1. Szczepan Twardoch – Drach

Świąteczne prezenty od Pana R. 
2. Florence Williams - Piersi. Historia naturalna i nienaturalna (z tajemnej chciejlisty, recenzja już w środę)
3. Jamie Oliver – Gotuj sprytnie jak Jamie

Wymiana z czytelniczką Pauliną (pozdrawiam)
4. Magdalena Samozwaniec – Piękna Pani i Brzydki Pan

Fanty przyniesione przez Pana R.
5. Oliver Truc - Ostatni Lapończyk
6. Vincent V. Severski - Nieśmiertelni

Egzemplarz recenzencki od wyd. Muza SA
7. Leslie Carroll - Królewskie romanse

Najładniejsze okładki ze stosu


W zeszłym roku brałam udział w kilku blogowych wyzwaniach. Nie zamierzam z tego zrezygnować w tym roku. Właśnie zgłosiłam się do wyzwania 12 książek z półki na 2015 r. organizowanym przez KassWrz z bloga achy ochy z książką


12 książek z półki na 12 miesięcy - ciekawe, czy się uda zakończyć wyzwanie pomyślnie ;)

Niektóre z książek z tego stosu już długo czekają na swoją kolej, tym samym jest okazja, że może wreszcie się za nie zabiorę. Widać, że na stosie najwięcej jest książek Joyce Carol Oates. A nóż widelec w końcu otrzyma tego Nobla, to akurat będę  bardziej „oczytana” ;)



Jak widać powyżej – to był bardzo udany i ciekawy rok. Jestem z niego bardzo zadowolona. Mam nadzieję, że za rok będę również mogła tak napisać. Życzę sobie i Wam w 2015 roku tego tutaj, a także dużo zdrowia, szczęścia, ciekawych wrażeń oraz dużo pieniędzy i czasu, które można spożytkować… np. na książki ;)


I na koniec jeszcze coś ważnego: Dziękuję, że byliście tutaj ze mną przez miniony rok. 
Bądźcie i w tym :)

Wszystkiego dobrego w 2015 roku :)



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...