poniedziałek, 14 września 2015

Co kredyt złączył – człowiek niech nie rozdziela. Filip Springer – 13 Pięter


„Bo my tu mamy dwa pokoje! Ja nigdy swojego pokoiku nie miałam, myśmy w dwóch pokojach w pięć osób mieszkali. A moje dziecko ma. I ja uważam, że to jest moje wielkie życiowe osiągnięcie, że jak Magda zacznie podrastać i będzie miała ten czas buntu, to mi będzie mogła trzasnąć drzwiami swego pokoju przed nosem. Ja się chyba wtedy popłaczę ze szczęścia, jak ona mi to zrobi. Bo to będzie znaczyło, że mi się udało jej zapewnić godne warunki życia.”*


"Niskie płace - wysokie czynsze"
"Ludzie bez domów - domy bez ludzi"
Kamienica przy ul. Wilczej w Warszawie


Ostatnimi czasy zwykło się mawiać, że ślubny papierek nie jest już żadnym gwarantem stabilności małżeństwa. Racja, ale prawda jest taka, że sam papierek i wcześniej nie miał mocy bezwzględnej. Jest jednak coś, co w ostatnich latach wiąże pary bardziej, niż małżeńska przysięga – to zaciągnięty na trzy dekady kilkusettysięczny kredyt mieszkaniowy.

Nie napiszę nic nowego, że w sferze budownictwa mieszkaniowego w Polsce dzieje się źle. To wiedzą wszyscy. W moim pokoleniu jestem małym procentem osób nieobarczonych kredytem na zakup mieszkania, ani nie tułam się od jednego wynajmowanego adresu pod inny. Ale nie mam też na tyle grubego portfela, aby zakupić dom za gotówkę, tudzież bogatych rodziców, wujków, ani spadku po babci, których okoliczność fartownie mogłaby mi sprezentować mieszkanie na własność. Powiedzmy, że jestem gdzieś po środku. 


Młyńskie koło a cztery kąty

Zdarzyło mi się jednak wcześniej wynajmować mieszkania lub pokoje. W każdym przypadku stosunek ceny do jakości pozostawiał wiele do życzenia: składowisko mebli z różnych parafii, brak generalnych remontów, nagromadzony wieloletni brud, stare sprzęty. To nie napawało optymizmem. Całe szczęście nie zdarzyły się wizytacje właścicieli (albo o nich nie wiem). Rozumiem więc poniekąd, skąd ten pęd do własnego mieszkania, a niechby na kredyt (będący później niczym koło młyńskie u szyi). 

„-Bywało już tak, że proponowano mi mieszkanie z przechodnią toaletą. Naprawdę. Wchodziło się na korytarz, potem były takie harmonijkowe drzwi z plastiku, a za nimi sedes i wanna. Dalej były takie same harmonijki i szło się do kuchni i drugiego pokoju. Do kuchni! Przez kibel! Dasz wiarę?”

Ale kredytowane mieszkanie, tym bardziej w obcej walucie, to niezły rollercoaster. Szczególnie, kiedy ten nieszczęsny frank rośnie zamiast maleć. I tym bardziej, że kredytobiorca w przypadku problemów jest najsłabszym ogniwem: deweloper może ogłosić upadłość, bank nie straci, najwyżej odbierze należność później, ale szary człowiek zostaje z niczym. O przepraszam! – jednak z czymś, z długiem do spłacenia.

Oglądałam kiedyś „Plac Zbawiciela”. To polski film Krzysztofa Krazue o małżeństwie, które mając dość mieszkania kątem u matki męża, postanawia zakupić u developera mieszkanie. Oczywiście płacą za dziurę w ziemi, mury pną się powoli do góry, ale oni już snują plany nieodległej przeprowadzki i wystroju wreszcie własnych czterech kątów. Te marzenia nic nie kosztują, ale niedoszłe mieszkanie owszem. To nie jest historia ze szczęśliwym zakończeniem. Wiele takich zebrał też Filip Springer. Para, która się rozstała, ale musi ze sobą mieszkać, bo żadnej ze stron nie stać na spłatę swojej części kredytu, rodzinę mieszkającą w garażu, bo nie starczało funduszy na rosnącą cenę pustaków lub parę, której wciąż rosnące raty kredytu pochłaniają większą część dochodów.


Titanic wciąż tonie

Wciąż jeszcze stoi w Piasecznie budynek zbudowany 15 lat temu przez najbardziej popularnego developera w tym mieście. Budynek jest dość młody, ale jego stan techniczny przywodzi bardziej na myśl przedwojenne kamienice na warszawskiej Pradze. Powszechnie od wielu lat nosi już niepochlebną, nieformalną nazwę Titanica, bo podobnie jak parowiec, tonie zanim na dobre zamieszkali w nim lokatorzy. Kiedy zdarzało mi się być w jego okolicy, nigdy nie przechodziłam pod budynkiem. W obawie o spadające elementy elewacji. W środku wcale nie jest lepiej – mieszkańcy wielokrotnie skarżyli się i skarżą nadal na pękające ściany, źle osadzone i spaczone okna, grzyb na ścianach i przeciekający dach. Pieniądze na mieszkanie zostały utopione w nowej ruinie. Brak szans na sprzedaż, ale nic zachęcającego, aby tam mieszkać. A mieszkać gdzieś trzeba.


Dom z "mięsną wkładką"

O stanie budynku wiele mogliby też powiedzieć wieloletni mieszkańcy kamienic, które zmieniły właściciela. A ten za pomocą wynajętych czyścicieli stara się ich pozbyć, niczym szczury z piwnicy. Przyznam, że to były dla mnie najbardziej przerażające fragmenty w „13 Piętrach”.

Kamienica przy ul. Wilczej w Warszawie


Owszem, słyszałam o sprawie Jolanty Brzeskiej, o galopujących podwyżkach komornego, ale nie sądziłam, że ludzie potrafią być tak bezwzględni w imię świętego prawa własności. Aż nie chce się wierzyć w taką skalę uprzykrzania życia, w te trupy szczurów na wycieraczkach, zgniłe mięso w skrzynkach pocztowych, zalewanie fekaliami, celowe wychładzanie pomieszczeń, doprowadzanie budynku do ruiny, byleby tylko najwytrwalsi, mieszkający od lat i sumiennie płacący czynsz mieszkańcy nareszcie ustąpili. Tak, dla czyścieli, dawni mieszkańcy to tylko „wkładka mięsna”, jak określił to Springer. Przykre to i przerażające.


Czynsz a sprawa polska

W kwestii polityki mieszkaniowej w Polsce od 20-lecia międzywojennego zmieniło się niewiele. Wprawdzie ludzie nie mieszkają w już w tak przeludnionych lokalach, w jakiej skali było to po I wojnie światowej. Stan techniczny mieszkań też jest o wiele lepszy, jest dostęp do wody, są inne media, ale mieszkanie to nadal trudny temat. Wciąż są tylko deklaracje bez realnego programu wsparcia budownictwa społecznego. Przed II wojną światową nieśmiało zaczął kiełkować program Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, ale ideę pogrzebał wybuch wojny. Współcześnie może miałoby szansę Towarzystwo Budownictwa Społecznego i czynszowego budownictwa na wynajem, ale bez rządowego wsparcia to wciąż tylko nikły procent, który mógłby nasycić mieszkaniowy głód. Zaś programy Rodzina na Swoim i Mieszkanie dla Młodych to błędne koło, które ma prawo bytu tylko z kredytem mieszkaniowym. Zaburzona równowaga to poważny problem. A Springer dodaje, że „dopóki  w Polsce nie rozwinie się najem instytucjonalny, sytuacja się nie zmieni.” Za wycofanie państwa płacą obywatele. Słono płacą. Ten problem, który wręcz krzyczy z kart „13 Pięter”. 


Filip Springer napisał bardzo dobrą i bardzo potrzebną książkę. Temat jest bardzo aktualny, bardzo palący, bardzo niewygodny i bardzo nośny. To reportaż z wciągającą treścią. Zaczęłam go czytać w sobotę po południu, a po południu w niedzielę doczytałam ostatnią stronę. 

„13 Pięter” ma dwie wyraźne części. Pierwsza traktuje o problemie bezdomności, braku dostatecznej ilości mieszkań, przeludnienia lokali oraz profitach, jakie czerpali inwestorzy z budowy luksusowych kamienic na preferencyjnych kredytach z Banku Gospodarstwa Krajowego w latach 20-lecia międzywojennego.  Druga natomiast traktuje o czasach nam współczesnych, o latach ostatniego ćwierćwiecza: kredytach, developerskich praktykach, przejęciach, czyścicielach kamienic, rynku mieszkań na wynajem i nieudolnych programach pomocowych. 

Brakowało mi w tej narracji wniknięcia w sytuację mieszkaniową w okresie PRL-u, szczególnie wyraźniejszego zakreślenia wpływu dekretu Bieruta na współczesne mieszkalnictwo oraz historii lokatorskich mieszkań spółdzielczych i lokali komunalnych. To jednak tylko małe uchybienia w stosunku do ogólnej koncepcji i ostatecznej formy „13 Pięter”. 

Filip Springer ponownie wykonał kawał dobrej, reporterskiej roboty. Książka jest interesująca, wciągająca i potrzebna. Dajcie się namówić na lekturę, nawet jeśli nie zwykliście sięgać po reportaże, bo temat dotyczy nas wszystkich. I niech każdy odpowie sobie sam, czy mieszkanie to jeszcze prawo, czy już tylko przywilej?


„’Co zrobiłbym dzisiaj, gdybym nie miał mieszkania?’ – zastanawia się Aleksander Paszyński, świeżo upieczony minister budownictwa w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Jest rok 1990, Polska wchodzi właśnie w nowy okres swojej historii. Jednym z najważniejszych zadań nowego ministra będzie walka z głodem mieszkaniowym. Komunistom nie udało się rozwiązać tego problemu, choć obstawili kraj jednakowymi blokowiskami.
‘Przede wszystkim zerwałbym ze złudzeniami, że za rok czy pięć lat państwo „coś wymyśli” – mówi Paszyński. – Nie sądzę zresztą, aby najgenialniejszy nawet rząd czy parlament mógł czynić cuda… Skończyła się bezpowrotnie era „tanich mieszkań”. […] Musimy zmienić sposób myślenia, by się w ogóle „własnej przestrzeni” doczekać.”


6/6
______________
* cytaty: Filip Springer – 13 Pięter; wyd. Czarne, Wołowiec 2015

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Polacy nie gęsi, czytamy polską literaturę


3 komentarze:

  1. Lektura jeszcze przede mną, ale już czeka na półce. Intryguje mnie "13 pieter", zwłaszcza, że autor na spotkaniach czytelniczych potrafi świetnie opowiadać o swoich książkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobry temat, dobrze opisany. Lubię teksty Springera, tym razem też mnie nie zawiódł. Przeczytaj koniecznie.

      ps. Przeczytałam "Matki", będzie w środę ;)

      Usuń
  2. Prawdę mówiąc, trudno się o tym czyta. Ja sama nie mam pewności, co zrobię, ale marzę o własnym domu. Dlatego takie https://kredytywroclaw.com/mieszkanie-z-rynku-wtornego-czy-od-dewelopera/ poradniki sprawdzam. Może się w końcu zdecyduję na coś.

    OdpowiedzUsuń


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...