Miasto na dwadzieścia cztery tysiące mieszkańców.
Było. Nie ma.
I jeszcze las. Siedemdziesiąt tysięcy sosen porastających piaszczysty brzeg. Zapach igliwia zmieszany z bryzą morską. Ludzie przyjeżdżali tu tylko dla nich. Na spacer wśród drzew.
Było. Nie ma.
Przetrwała tylko jedna sosna. Żyła jeszcze rok po tsunami, ale jej korzenie umarły – w glebie pełnej soli. Eksperci do środka martwego pnia włożyli stalowe rusztowanie. Dwadzieścia siedem metrów wysokości. Dodali sztuczne gałęzie, liście z żywicy syntetycznej. Wygląda jak żywa. Będzie stać. Cudowna sosna. Symbol miasta Rikuzentakata, które nigdy się nie podda.*
Być może choć raz oglądaliście w TV spektakularne pokazy w ramach Domino Day dowodzące, że burzenie może zachwycać. Pewnie nawet sam Grek Zorba mógłby wówczas zakrzyknąć: „Jaka piękna katastrofa!”.
A co, kiedy efekt domina dotyczy rzeczywistości? Kiedy palcem uruchamiającym lawinę zdarzeń jest żywioł? Japonia swój Domino Day miała 11 marca 2011 roku. I to wcale nie była piękna katastrofa, ale seria bardzo niefortunnych zdarzeń: trzęsienie ziemi, tsunami, powódź i wybuch w elektrowni atomowej Fukushima.
I chociaż w tragedii trudno szukać pozytywów, to życie Japończyków po katastrofie Katarzyna Boni opisała pięknie. "Ganbare! Warsztaty umierania" to zbiór niejednorodnych, niekiedy eseistycznych reportaży o życiu Japończyków w cieniu trzęsienia ziemi i marcowej kumulacji w 2011 r.
To bardzo: refleksyjne (nurkowanie Pana Masaki Narity w poszukiwaniu zwłok córki lub chociażby odnalezienia jej osobistych przedmiotów), zaskakujące (opowieść o przeżyciu czterech tsunami przez Pana Satō), dziwne (przerabianie tragedii na słownik wyrazów obcych), techniczne (łańcuchy na półkach z książkami, blaszane domy tymczasowe, falochrony), a nawet baśniowe (ceremonia pogrzebu) wymiary japońskiej tragedii.
Ganbare! - japoński okrzyk, który ma zmotywować, podnieść na duchu, zmusić do działania. A motywację tę Japończycy potrzebują szczególnie, wszak codziennie żyją z poczuciem bezsilności i strachu wobec destrukcyjnej siły natury. I chociaż wydają się świetnie przygotowani, uczeni od najmłodszych lat sposobów bezpiecznej ewakuacji, mają do dyspozycji sklepy ze sprzętem użytecznym w razie trzęsienia ziemi (na swoim kanale taki sklep pokazywał Krzysztof Gonciarz), mogą wziąć udział w warsztatach umierania (sic!) - pomimo tego śmierć zawsze będzie zaskoczeniem. Tym bardziej, że po tsunami sprzed pięciu lat większość z nich emocjonalnie przypomina alegorię ocalałęj sosny z Rikuntakaty.
To wzruszający i jeden z nielicznych piękniejszych reportaży, które dotychczas czytałam. Z pełnym przekonaniem twierdzę, że zasługuje on na nagrodę.
Jako uzupełnienie polecam „Czarnobylską modlitwę” Swietłany Aleksijewicz.
Reportaż Katarzyny Boni omawiałyśmy na sierpniowym spotkaniu Sabatowa.
6/6
_______________
*Katarzyna Boni - Ganbare! Warszaty umierania; wyd. AGORA 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz