Kilka dni temu na fejsbuniu trafiłam na udostępniony, już nawet nie pamiętam przez kogo (być może wspomnianą tam świetną Stronę 17), artykuł o grafice, a w szczególności o pięknie okładek książkowych. O tak! To temat, który lubię bardzo, o czym mogliście się przekonać przy serii Twarz Książki. Swoją drogą, dawno nie było kolejnego odcinka, więc zbieram się w sobie, aby ukończyć wreszcie moją kolejną koncepcję na temat.
Wracając do pięknych okładek, z pełnym przekonaniem stwierdzam, że często działają na mnie jak magnes. Bywa, że kupuję książkę właśnie dzięki niej. Tak właśnie było z wygrzebaną w antykwariacie na Powiślu i zakupioną za grosze Lilą.
Często zdarza się, że twarz książki, czyli pierwszy wabik na czytelnika jest zupełnie od czapy. Nie wiadomo o co twórcy lub wydawcy w niej chodziło, nijak ma się do treści, a zamiast namawiać do kupna (tudzież wypożyczenia w bibliotece) – na starcie jest przegraną.
Tymczasem projekt polskiej okładki dla tej powieści (zagraniczne wydania nie są już tak spektakularne, o czym możecie się przekonać wyżej), autorstwa Dawida Liberkowskiego zachwyca mnie wyjątkowo.
I potrójnie. Po pierwsze: projekt jest minimalistyczny i nieprzegadany. Po drugie: można ją odczytać na dwa sposoby (zarys kobiecej sylwetki i pióro ze skapującym ze stalówki atramentem). Po trzecie: idealnie koresponduje z treścią powieści.
I potrójnie. Po pierwsze: projekt jest minimalistyczny i nieprzegadany. Po drugie: można ją odczytać na dwa sposoby (zarys kobiecej sylwetki i pióro ze skapującym ze stalówki atramentem). Po trzecie: idealnie koresponduje z treścią powieści.
A o czym jest powieść? W telegraficzny skrócie: o miłości i pisaniu.
David - młody dwudziestokilkuletni chłopak mieszka w suterenie, którą mebluje dość niskim kosztem kupując graty za grosze. Wyszukuje również perełki, które sprzedaje z zyskiem swojemu pracodawcy - właścicielowi pubu Esquina. Któregoś razu kupuje od handlarza starociami w sklepie „Kopalnia skarbów Godiego” stary stolik nocny z blatem w stylu art déco z żółtego marmuru i zacinającą się szufladą. Szuflada nie chce się otworzyć, ale pośrednik zapewnił, że stary sposób z odrobiną mydła być może zdziała cuda. Owszem zdziałał – nawet większe, niż David się spodziewał. Bo w otwartej w końcu szufladzie jako gratis sprzed lat spoczywał maszynopis powieści o miłosnym związku pisarza z pewną Sophie. Ale o tym za chwilę.
David jest kelnerem we wspomnianym wyżej pubie, w której spotykają się młodzi intelektualiści, lubujący się dyskutować przy winie o literaturze, sztuce i kulturze. Do grona dołącza pewnego dnia piękna Marie Berger, która niedawno zakończyła związek z zupełnie beznadziejnym facetem. Oczywiście od razu wpadła w oko nieśmiałemu Davidowi, ale i na krótko w ramiona Ralpha – jednego ze stałych bywalców Esquiny. David, którego onieśmielały kobiety – postanowił zainteresować swoją osobą Marie za pomocą swojego znaleziska z szuflady.
W tym celu przerobił maszynopis powieści, zmienił jej tytuł z "Sophie, Sophie" na „Lila, Lila” i poprosił, aby Marie zapoznała się z jego twórczą próbą. Rybka złapała haczyk – powieść spodobała jej się na tyle, że nie dość, że literacka wrażliwość Davida podbiła jej serce, to na dodatek bez wiedzy chłopaka wysłała maszynopis do wydawnictwa. Odzew był niemalże natychmiastowy – David został obwołany objawieniem młodego pokolenia pisarzy, a powieść święciła triumfy na liście bestsellerów. Z niemajętnego, samotnego kelnera, stał się rozchwytywanym literatem z ukochaną, piękną i wspierającą Marie u boku. Ale sielanka trwa tylko do momentu, kiedy do Davida zgłasza się człowiek, który odkrywając plagiat podaje się za autora pierwotnej wersji znalezionej powieści.
Na tym zakończę streszczenie, bo przecież nie mogę napisać wszystkiego. To nie jest bryk, a ja nie chcę też zabrać przyjemności z dalszego odkrywania historii. Która może nie jest ani zbyt skomplikowana, tak samo jak i niezbyt zagmatwana i rzekłabym nawet, że (przynajmniej dla mnie) posiada dość przewidywalne zakończenie, mimo to czyta się ją przyjemnie i z zainteresowaniem. Jednorazowa lektura na zbliżające się dłuższe wieczory, a po przeczytaniu książkę można przekazać następnej osobie.
No i właśnie! Tutaj jest ten problem! Jak oddać książkę dalej, skoro żal się rozstać z okładką? Zrobić zdjęcie, wywołać i wyeksponować na ścianie? Barbarzyńsko wyrwać okładkę i tak ograbioną powieść zostawić w tramwaju? Czy może zapamiętać obraz w pamięci? Kto by pomyślał, że okładka książki może nastręczać takie dylematy ;) Znacie rozwiązanie dla tej sytuacji? ;)
Woda w czajniku zawrzała. Marie zalała torebkę herbaty w dużej filiżance i wróciła do pokoju.
Dobry Boże, pomyślała, niech ta historia dobrze się skończy.*
3/6
_____________________________
* Martin Suter – Lila, Lila [przekł. z niemieckiego Barbara Niedźwiecka]; wyd. Świat Książki 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz