poniedziałek, 26 listopada 2018

Jackoteka: Amina Hachimi-Alaoui (tekst), Maya Fidawi (tekst) - Alya i trzy koty


Jest tyle pięknych książek dla dzieci, że za każdym razem, kiedy robię zamówienie w księgarni to mam mętlik w głowie i nie wiem, na które ostatecznie się zdecydować. Trochę podobny problem mam z ich opisaniem tutaj, bo domowa półka oferuje już tyle ślicznotek, że nie wiadomo, o której pisać w Jackotece jako kolejnej. Tym razem postawiłam na troszkę egzotyki, bo jest to przekład bajki arabskiej, a ściślej marokańskiej. Dodam też, że jej autem są nie tylko śliczne ilustracje, ale i historia.

Małżeństwo Mariam i Sami mieszkają z trzema kotami. Każe ze zwierząt ma nie tylko inny wygląd, ale przede wszystkim temperament. Wszystkie trzy natomiast są bardzo związane z właścicielami, a szczególnie z Mariam, na której kolanach lubią często przesiadywać. Jednak z biegiem czasu miejsca na tychże robi się jakby mniej, bo brzuch Mariam jakoś tak się nagle zaokrąglił. Aż któregoś dnia małżonkowie w pośpiechu wychodzą z domu, by po kilku dniach pojawić się z zawiniątkiem, z którego dobiega jakiś głos. Coś jakby miauczenie, ale to nie do końca koci głos. Koty są poddenerowane i zdezorientowane. Okazuje się, że w domu pojawiła się Alya, noworodek. Początkowo traktują ją jako konkurencję, jednak właściciele kotów dają im do zrozumienia, że nowy członek rodziny nie jest dla nich żadnym zagrożeniem.

Chociaż bajka jest dla dzieci, to i dorośli mogą z niej co nieco wyciągnąć. Bo z taką sytuacją spotkać się można w obliczu pojawienia się nowego członka rodziny, kiedy w domu wcześniej królowały tylko zwierzęta lub dotychczas potomek-jedynak.
Nam osobiście nie trzeba było długo myśleć o odwzorowaniu tej historii na sytuację realną, bo nasze dwa koty po pojawieniu się Jacka też musiały się odnaleźć w nowej rzeczywistości.

Historia obrazuje sytuację pojawienie się nowej osoby w domu od innej strony, aniżeli radosnej. Daje to pewien impuls do rozmów o emocjach i obawach innych członków rodziny. Książka punktuje zatem nie tylko ilustracją, ale i treścią. My ją lubimy :)


Amina Hachimi-Alaoui (tekst), Maya Fidawi (tekst), Alya i trzy koty (przekł. Jolanta Kozłowska), wyd. Muchomor 2017













sobota, 24 listopada 2018

O ptakach dla małych i dużych, czyli drugi przegląd książek na... zimowe obserwacje i nie tylko ;)


Z pór roku najbardziej lubię wiosnę. To nie tylko oddech po zimnej i burej zimie, ale też czas, kiedy na dworze jest gwarno od ptasich treli. Zimę lubię, ale oglądać zza okna, gdyż jestem zmarzluchem. Mimo to trochę się na nią cieszę, bo znowu w weekendy będę mogła czynić obserwacje ptasiego karminka w ogródku. A towarzystwo przylatuje do niego różnorodne i różnokolorowe. Ot, chociażby taka sójka, dla której będę znowu serwować orzechy. No więc czekam, a w międzyczasie z małym fanem sikorek i wilg przeglądam i/lub czytam ptasiarskie książki.

To drugi blogowy przegląd książek. Pierwszy opublikowałam w styczniu z okazji Zimowego Ptakoliczenia, zachęcam więc do kliknięcia również na pomarańczowy link ;)


Joanna Liszewska (tekst), Anna Nowakowska (ilustracje), A to kto? Sroka, MULTICO Oficyna Wydawnicza 2006 



Skrzat Henio przeprowadza wywiad ze sroką. Ona opowiada mu o tym, gdzie lubi wić gniazdo, jak ono wygląda, ile i jakiego koloru znosi jaja, czym żywią się pisklęta, czy sroki odlatują na zimę na południe i czy faktycznie plotki o tym, że sroki są złodziejkami są prawdziwe.


Świetna, edukacyjna książka dla dzieci w wieku 2-6 (moim zdaniem). Kupiłam ją w taniej książce za  śmieszne 6 zł. Może ilustracje nie są zbyt idealne, ale za to tekst bardzo dobrze zaznajamia z życiem jakie wiedzie sroka. Co ważne - nie odbiega od tego, co wyczytałam w atlasie Jana Sokołowskiego (o którym niżej).
Do książki dołączona jest płyta z czytanym tekstem. Ale to najsłabsze ogniwo – nagranie trwa zaledwie 4 minuty, tekst czytany jest zbyt szybko i zbyt piskliwie, a w tle brakuje odgłosów sroki. Płytę spokojnie można sobie darować, za to za książką rozejrzeć się warto.

W serii ukazały się jeszcze książeczki o motylu, biedronce i wiewiórce.



Anna Edyk (tekst), Piotr Brydak (ilustracje), Ptakowisko, wyd. SBM 2018



60 wierszyków o ptakach występujących w Polsce i tych egzotycznych również; kolejność alfabetyczna względem nazw ptaków. Nie są to trywialne wierszyki, ale faktycznie niosą edukacyjną treść.



Na przestrzeni zaledwie kilku linijek rymów można świetnie rozeznać się z charakterystyką ptaków. Plusem są również całkiem przyjemne dla oka, estetyczne ilustracje. Dobre do czytania na dobranoc (przynajmniej u nas 😉).



Agnieszka Frączek (tekst), Joanna Rusinek (ilustracje), Psotny Franek, wyd. Egmont 2012 (seria „czytam sobie”, poziom 1)



Krukowaty Franek latał nad miastem i wprowadzał zamieszanie. A wszystko dlatego, że na tle białego śniegu, jego żółte portki, sweter w barwne paski i beret w kwiatki przywodziły na myśl papugę. Ale skąd papuga w mieście i to jeszcze zimą? Przecież papuga lubi upał! Zastanawia się nad tym ornitolog-hobbysta pan Leon. Dopiero potem Franek zdradza, że to tylko taki ptasi szafiarski kawał.


Seria „Czytam sobie” przeznaczona jest dla dzieci (w wieku 5-7 lat), które właśnie uczą się czytać. W samodzielnym składaniu liter pomagają: nieskomplikowana treść, krótki, napisany dużym rozmiarem czcionki tekst, słowa do czytania głoskami. A do plusów warto zaliczyć jeszcze mały, poręczny format i ładne ilustracje. Seria książeczek pomyślana jest jako trzypoziomowy program, zatem wybrane tytuły występują na poziomach: 1 (składam słowa), 2 (składam zdania), 3 (połykam strony). Oczywiście ilość tekstu i jego trudność rośnie wraz z poziomem.

W naszym przypadku, póki Jacek sam nie zacznie czytać, książeczki z tej serii (mamy ich kilka) wykorzystujemy jako lekturę w tramwaju i autobusie. Bezproblemowo mieszczą się do wózkowej torby ;)



Leigh Calvez, Rzecz o sowach. Ptaki z pogranicza światów – symbol mądrości i tajemnicy mocy (The Hidden Lives of Owls, przekł. Michał Radziszewski), wyd. MUZA 2018



Cieszę się, że na rynku wydawniczym pojawiają się kolejne książki o ptakach do poczytania, a nie tylko w formie atlasowej do oglądania i zasięgnięcia wiedzy w ujęciu encyklopedycznym. Z dotychczas przeczytanych ptasiarskich książek w osobistym rankingu absolutnie ulubioną jest dla mnie 12 srok za ogon Stanisława Łubieńskiego. Raz, że ciekawie napisana w oparciu o własne doświadczenia i obserwacje, a dwa, że łączy wiele tematów pobocznych (ot, chociażby malarstwo).

Książka o sowach amerykańskiej pani naukowiec wprawdzie nie jest już napisana z takim polotem, ale daję jej fory, bo wprowadziła mnie świat sów, o którym dotąd nie miałam pojęcia. Każdy rozdział traktuje o innym gatunku sów podając na tacy ta m.in. sowie ciekawostki:
- o bezszelestnym locie: skrzydła posiadają specjalną strukturę przypominającą grzebień na przedniej krawędzi dziesiątej lotki pierwszorzędowej lub na pierwszym palcu. Specjalne „frędzle” na tylnej krawędzi sowich lotek rozbijają turbulencje na wiele mikroturbulencji, wyciszając w ten sposób lot. Efekt wzmacnia „pennula” – specjalna porowata struktura, która pod mikroskopem wygląda jak mały las,
- o szlarze jednego gatunku: będąc dziennymi drapieżnikami, sóweczki dwuplamiaste nie potrzebują miseczkowatej i zbierającej dźwięk szlary. Polegają one w większym stopniu na wzroku w ciągu dnia niż na słuchu nocą,
- o pożywieniu: Sowy upolowaną zwierzynę zjadają zaczynając od głowy – ze względu na biało zawarte w mózgu. Sóweczki dwuplamiasta znane z tego, że magazynują swoje zdobycze, wieszając je na długich kolcach (…). Potrafią złapać ofiarę w powietrzu lecąc podobnie jak dzięcioły lotem falistym,
- Sóweczka dwuplamiasta prowadzi dzienny tryb życia, poluje na ptaki śpiewające zbliżone rozmiarami do niej samej sóweczki,
- w rozdziale o sowach śnieżnych: w przypadku samicy celem migracji jest odzyskanie sił po odchowaniu młodych, żeby być w wystarczająco dobrej kondycji, aby ponownie złożyć jaja w następnym roku,
- o gniazdach: samice pójdziek ziemnych dekorują nory według własnego wyszukanego gustu. Wokół wejścia rozrzucone są łupiny lub kolby kukurydzy, odchody kojotów preriowych i krów, kawałki skorupy glebowej uformowanej przez rośliny zarodnikowe, które wyglądają jak małe fragmenty mchu, części opuncji, a nawet małe skrawki dętek. Każda sowa ma swój styl, pokazując potencjalnym intruzom, że terytorium zostało zajęte,
- o jajach: sowy wysiadują jaja niezwłocznie po zniesieniu pierwszego z nich. Taka strategia oznacza, że różnica wieku miedzy pisklętami z jednego gniazda może dochodzić nawet do 2 tygodni (synchroniczne klucie występuje u sóweczki dwuplamiastej),
- sowy w kulturze: w RPA sowy są kojarzone z czarną magią; uważa się, że przynoszą pecha, a nazwanie kogoś sową odczytywane jest jako wielka zniewaga. W jamajskiej tradycji ludowej sowa przelatująca nad domem jest zwiastunem śmierci. Natomiast w Mongolii uważane są za potężne duchy chroniące przed nieszczęściem (pióra dla ochrony przywiązuje się do dziecięcych łóżek),
- u większości sów (w odróżnieniu innych ptaków) samica jest większa od samca,
- aby kręcić głowa i obracać nią o 270 stopni sowy mają aż 14 kręgów szyjnych (człowiek o połowę mniej).



Jan Sokołowski (tekst), Władysław Siwek (tablice), Ptaki Polski. Atlas, WSiP 1992, wyd. VI


Książki Jana Sokołowskiego to ptasia klasyka. O książkach ornitologa przeczytałam po raz pierwszy w Srokach Stanisława Łubieńskiego. Pisał o Atlasie tak przekonująco, że musiałam się dowiedzieć, czy rzeczywiście warto się zainteresować.


To oczywiście wydanie archiwalne, do dostania w antykwariatach lub m.in. portalu aukcyjnym na literę A. Wprawdzie Atlas nie jest wyczerpującym kompendium (brak w nim np. kaczki mandarynki, którą można zaobserwować w warszawskich Łazienkach), ale ta książka to pewna podstawa, od której warto zacząć wgryzać się w ptasi temat. Plusem są również piękne, dopracowane barwne tablice.



Jerzy Gotzman i Bolesław Jabłoński (tekst), Jerzy Desselberger (tablice kolorowe), Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych 1972, wyd. I



Kolejna archiwalna perełka. Oto swoisty suplement do Atlasu Jana Sokołowskiego. Obejmuje opisy 217 gatunków ptaków, które gnieżdżą się w Polsce (oczywiście według wiedzy z roku wydania publikacji).


Przyznaję, że z braku czasu -  tekst na razie przejrzałam pobieżnie, ale barwne tablice obejmujące: przegląd ubarwienia jaj, schematy ubarwienia wnętrza paszczy niektórych piskląt i rysunki gniazd (o różnej konstrukcji i miejscu występowania) w skali 1:2,5 (10 cm w naturze = 4 cm na rysunku) dają pewien wgląd na treść.




czwartek, 22 listopada 2018

O czytaniu dzieciom; Kampanie społeczne i Nominacje do Książki Roku 2018 PS IBBY


Czy czytanie nawet najmniejszemu dziecku ma sens? Przecież ono na początku nie jest w stanie zrozumieć słów, a tym bardziej ogarnąć treść...

Po 2-letnim doświadczeniu na żywym organizmie ;) uważam, że warto to robić. A nawet bardzo warto. Już teraz mogę stwierdzić, że zarówno dla Jacka, jak i dla mnie wspólne czytanie daje dużo korzyści.
Nasz 2-latek ma już bardzo bogaty zasób słów, szybko łapie kolejne, bezproblemowo tworzy zdania i często dość poprawnie odmienia wyrazy. Owszem, ta lekkość może być efektem pewnych predyspozycji połączonych z młodym chłonnym umysłem, myślę jednak, że w dużej mierze na rozwijające się językowe zdolności, ma również fakt regularnego czytania dziecku. Dla nas dorosłych to również fajny wspólny (szczególnie wieczorny) rytuał, możliwość zwolnienia tempa i wyciszenia oraz czas na chwilę kiedy jest się z dzieckiem tu i teraz.

Antiveduto Gramatica (1571-1626), Maria z Dzieciątkiem i świętą Anną
Muzeum Narodowe w Warszawie


Dlatego cieszą mnie wszelkie akcje promocji czytelnictwa najmłodszych, choć ściślej można je określić mianem „czytelnictwa rodzinnego”.

Jedną z najstarszych i najbardziej rozpoznawalnych jest zapewne kampania Cała Polska czyta dzieciom.



W tym roku, na przełomie stycznia i lutego oraz we wrześniu w przestrzeni miejskiej zaobserwowałam plakaty kampanii społecznej Mała książka – wielki człowiek;



Projekt w szczególności obejmuje promocję czytania "od kołyski", stąd kampania skierowana jest w głównej mierze do rodziców noworodków (czytelnicza wyprawka rozdawana w szpitalach) i od września 2018 r. pilotażowo trzylatków (czytelnicza wyprawka rozdawana w wybranych bibliotekach).
O kampanii można poczytać klikając na pomarańczowe linki. Przy okazji dodam, że na stronie tego projektu jest do pobrania broszura Książką połączeni, czyli o roli czytania w życiu dziecka.


Warszawa, ul. Grzybowska, 2.02.2018 r.


Jednym z partnerów akcji „Mała książka – wielki człowiek” jest między innymi Polska Sekcja IBBY. IBBY to międzynarodowa organizacja non-profit, która promuje literaturę dziecięcą i młodzieżową. Działa w wielu krajach (ok. 70 sekcji); w Polsce IBBY istnieje od 1973 r. Jedną z wyróżników IBBY jest konkurs Książka Roku, o którym szerzej w różnych kontekstach pisałam jesienią 2015 r. 



A skoro mamy listopad, więc jak co roku PS IBBY ogłosiło kolejne nominacje w konkursie. Poniżej przedstawiam listę nominacji 31. edycji konkursu. Ogłoszenie laureatów odbędzie się podczas gali w dniu 12 grudnia o godz. 18:00 w Multimedialnej Bibliotece dla Dzieci i Młodzieży przy ul. Tynieckiej 40a w Warszawie.


Nominacje graficzne w konkursie Książka Roku 2018 Polskiej Sekcji IBBY
Jury w składzie Krystyna Rybicka (przewodnicząca), Anita Wincencjusz-Patyna i Jakub
Woynarowski przyznało nominacje:

- Janowi Bajtlikowi za autorską książkę Nić Ariadny - Wydawnictwo Dwie Siostry
- Edgarowi Bąkowi za ilustracje i projekt graficzny do książki Egaliterra – Wydawnictwo Wytwórnia
- Robertowi Czajce za ilustracje i projekt graficzny książki Wszystko widzę jako sztukę - Wydawnictwo Wytwórnia
- Emilii Dziubak za ilustracje do książki Horror - Wydawnictwo Gereon
- Krzysztofowi Gawronkiewiczowi za książkę obrazkową Beneficio ze scenariuszem Michała Kalickiego - Wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy
- Joannie Gębal za ilustracje do książki Alfabet niepodległości - Wydawnictwo Muchomor
- Gosi Herbie za ilustracje do książek Alikwoty, Ostinato, Glissando - Polskie
Wydawnictwo Muzyczne
- Piotrowi Młodożeńcowi za ilustracje do książki Wiosenne obrazki oraz Grupy Projektor za opracowanie graficzne - Wrocławskie Wydawnictwo Warstwy
- Pawłowi Pawlakowi za ilustracje i projekt graficzny do książki Mały Książę – Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
- Idalii Smyczyńskiej, Pawłowi Szarzyńskiemu i Robertowi Zającowi (kolektyw
kilku.com) za ilustracje i projekt graficzny książki Bajki od rzeczy - Ośrodek Brama
Grodzka – Teatr NN


Nominacje literackie w konkursie Książka Roku 2018 Polskiej Sekcji IBBY
Jury w składzie Irena Bolek-Wiącek (przewodnicząca), Aleksandra Korczak i Kamila Kowalczyk
nominowało:

- Justynę Bednarek za książkę Babcocha – Poradnia K
- Pawła Beręsewicza za książkę Szeptane – Nasza Księgarnia
- Cezarego Harasimowicza za książkę Mirabelka – Zielona Sowa
- Joannę Jagiełło za książkę Jak ziarnka piasku – Nasza Księgarnia
- Grzegorza Majchrowskiego za książkę Nieustraszony Strach na Wróble – Zielona
Sowa
- Michała Rusinka za książkę Jaki znak twój? Wierszyki na dalsze 100 lat niepodległości – Znak. Emotikon
- Katarzynę Ryrych za książkę Złociejowo – Adamada
- Dorotę Suwalską za książkę Tabletki na dorosłość – Adamada
- Marcina Szczygielskiego za książkę Leo i czerwony automat – Instytut Wydawniczy
Latarnik im. Zygmunta Kałużyńskiego
- Agnieszkę Taborską za książkę Włóczykij – Prószyński Media


Nominacje do nagrody za upowszechnianie czytelnictwa w konkursie Książka Roku 2018 Polskiej Sekcji IBBY
Honorowa Kapituła, w skład której wchodzą Iwona Haberny, Beata Jewiarz i Bożena Kazanowska, zwyciężczynie w tej kategorii z lat ubiegłych, nominowała:

- Małgorzatę Narożną – Księgarnia Fika
- Magdalenę Kłos-Podsiadło – Wydawnictwo Wytwórnia
- Annę Bany – Fundacja Serdecznik
- Małgorzatę Berwid – Radio dla Ciebie
- Katarzynę Wysocką – Biblioteka przy SP nr 1 im. Lecha Bądkowskiego w Luzinie
- Agnieszkę Błażewicz – Fundacja Metropolia Dzieci



Konkurs Książka Roku 2018 Polskiej Sekcji IBBY został dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego  w ramach programu Promocja czytelnictwa.



niedziela, 18 listopada 2018

Literacka Stolica 2018, czyli o tym, co ciekawego na Wawrze


Wczoraj zawiało mnie aż na Wawer. W nowej, wypasionej i bardzo nowoczesnej bibliotece nr 26 na Błękitnej 32 odbyła się bowiem #literackastolica2018
To już druga edycja spotkania blogerów książkowych, w której mogłam uczestniczyć i z przyjemnością przyznaję, że tym razem organizacyjnie było jeszcze lepiej, niż w 2017 r. I nie mam bynajmniej na myśli tylko tych wypchanych toreb.




Ola, Paweł i Rafał postarali się bardzo, szczególnie, że w wydarzenie udało się zaangażować również Miasto Stołeczne Warszawa (stąd ta rewelacyjna miejscówka) i szereg wydawnictw, które ubogaciły nas o książkowe gifty. Mnie na przykład Wydawnictwo Poznańskie obdarowało Jacobsenem <3. Dużo sobie po nim obiecuję. A z jakimi wrażeniami mnie zostawi, okaże się już za miesiąc, bo to grudniowa lektura naszego klubowego Sabatowa.






Taką bibliotekę, jaką mają teraz na Wawrze może zazdrościć cała Warszawa i Polska. Książkomat na modłę paczkomatu, dzięki któremu godziny pracy biblioteki nie są dla czytelnika żadnym ograniczeniem, estetyczne wnętrza i zaangażowany kierownik biblioteki – to jest ten kierunek, w którym powinny podążać instytucje tego typu, aby nie tylko przetrwać, ale się rozwijać.




A sama tegoroczna Literacka Stolica? Przyznaję,  że wykład Pauliny Małochleb “Tekst krytyczny i jego słabe miejsca” dał mi do myślenia i utwierdził w przekonaniu, że moje ostatnie blokowe recenzje, to jest to, w czym czuję się dobrze i chcę ten kierunek rozbudować w inną formę. Czas pokaże, co z tego wyjdzie ;)

Kolejne dwa punkty wydarzenia, czyli panel Rafała i blogerska burza mózgów to również ciekawe doświadczenie. Po takim spotkaniu nabiera się nowej energii. I chociaż nie zapamiętałam w głównej mierze ani nazw blogów, ani twarzy, które za tymi tytułami się kryją, to wiem, że na kolejną edycję Literackiej Stolicy piszę się na pewno. Introwertykowi takie przyjemne i rozwijające spotkania fajnie robią, więc warto było przejechać te 1,5 godziny z dwiema przesiadkami na drugi koniec Warszawy ;) 



czwartek, 15 listopada 2018

Varia: Przegląd literackich nagród i nominacji (październik/listopad 2018)


Minął miesiąc, kolejne nagrody rozdane, czas zatem na małe podsumowanie. Z racji tego, że gorący okres nagród literackich z końcem roku pomału przygasa - dzisiaj nie będzie ich już tak dużo, co w poprzednim wpisie. Ale mam nadzieję na dłuższy wpis przy okazji nagród dla książek dziecięcych, o których będę pisać niebawem (edit: już jest :)). Tymczasem zostawiam do poczytania o nagrodzonych książkach dla dużych czytelników.



Weronika Gogola, Po trochu (Wydawnictwo Książkowe Klimaty)






Piotr Salwa w kategorii „Dzieło życia”

Józef Heistein (1925-2017) w kategorii „In memoriam”

Anna Wasilewska za przekład Niezły pasztet na via Merulana C.E. Gaddy (PIW 2018)

Małgorzata Trzeciak za przekład, opracowanie naukowe i wstęp do Diariusza podróży do Polski (1690-1691) Giovan Battisty Fagiuolego (Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie 2017)

Joanna Wajs za przekład książki dla dzieci Zwierzoobjaśniarka. Wynalazek, który zmienił światSergia Olivotti (Nasza Księgarnia 2018)

Ewa Błaszczyk i Remigiusz Grzela za spektakl Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam (2017)

Diana Dąbrowska za promocję kultury włoskiej ze szczególnym uwzględnieniem kina

Wydawnictwo Austeria za publikowanie literatury włoskiej

Włodek Goldkorn nagroda specjalna „Pomost” za książkę Dziecko w śniegu (tłum. Joanna Malawska, Wydawnictwo Czarne 2018)

Wydawnictwa Muza Nagroda Specjalna Antich’ Caffè i Centro Studi Famiglia Capponi za książkę Włoska sztuka dobrego gotowania Pellegrino Artusiego (tłum. Tessa Capponi-Borawska i Małgorzata Jankowska-Buttitta)




Natalia Bobako, Islamofobia jako technologia władzy. Studium z antropologii politycznej, Universitas Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych, Kraków 2017





wtorek, 13 listopada 2018

O lekturach niekoniecznie obowiązkowych. Remigiusz Mróz - Testament, Margaret Atwood - Opowieść Podręcznej, Marie Darrieussecq - Świństwo (Truzimy)


Przejrzałam swoją listę przeczytanych do tej pory książek w 2018 r. Okazało się, że w większości były to reportaże (w szczególności dotyczące historii najnowszej), książki poświęcone rodzicielstwu (a ściślej spojrzeniu na rodzicielstwo z innej perspektywy), książki o zmianie nawyków i stosunku do stanu posiadania oraz książki przyrodnicze (ptaki rulezz!). A beletrystyka? Ten fikcyjny świat, w który tak bardzo lubiłam się zanurzać? Jakby go mniej, a nawet zdecydowanie mniej. I nawet nie mogę się tłumaczyć, że nie mam na to czasu, bo tegoroczne czytelnictwo skoczyło mi szalenie do przodu, czytam po kilka książek miesięcznie, a kilkanaście następnych czeka już zgromadzonych na półce w Legimi.

A zatem co z tą fikcją? No właśnie problem z nią jest taki, że to fikcja. A jak ktoś ma już opowiadać realistce bajkę, to niech ona już będzie, ale zajmująca. A na takie ostatnio mam problem trafić. Może to kwestia zmiany priorytetów, oczekiwań, gustu, złych trafów lub wybredności? A może wszystkiego po trochu? Niewykluczone. A zatem w tym roku już bez wyrzutów sumienia niektóre książki porzucałam w połowie, czasem nawet na samym początku. Doszłam bowiem w  końcu do wniosku, że jeżeli znajomość nie zaczyna się dobrze, to szkoda to ciągnąć do ostatniej strony. Przecież tyle innych ciekawych tytułów czeka na (niechby nawet) wirtualnej półce z e-bookami. Dzisiaj zatem krótko o książkach nieistotnych, które (jednak) udało mi się doczytać do końca.


Remigiusz Mróz, Testament, wyd. Czwarta Strona 2018



Chyłka zmrużyła oczy. 
– A mnie się wydaje, że jest pan trochę jak Korea Północna – oceniła. – Z pańskiego punktu widzenia wszystko z panem w porządku, ale wszyscy inni widzą, że tak nie jest.

Chyłka i Zordon dzielnie zajmowali mój czas przez kilka ostatnich tomów. Bywało zabawnie (niewyparzony jęzor Chyłki), czasem pouczająco (okruchy prawa karnego wplecione w tekst) i wciągająco (bo kryminał wciągać powinien). Z tych względów dlatego dotrwałam aż do Testamentu. No dobrze przyznaję – ma w tym pewne znaczenie również przywiązanie do bohaterów i ta ciekawość, co też ten Mróz jeszcze wymyśli bazując na aktualnych wydarzeniach. 

Ale jak wspominałam ostatnio: za dużo mlecznej czekolady, to już żadna przyjemność. I właśnie mam wrażenie, że obżarłam się tej o smaku Chyłki z Zordonem za dużo jak na moje możliwości. Trzeba kiedyś powiedzieć pass i właśnie po lekturze Testamentu to uczyniłam nie sięgając po już wydany kolejny tom. Relacja obu prawników zrobiła się już za bardzo romansowa (co za banał), historia jest już przekombinowana, a na dodatek wszyscy znają wszystkich (co niebezpiecznie zbliża się do jedynkowego Klanu). A poza tym - Chyłko, na litość! – zamiast wyczyniać makarenę w poszukiwaniu telefonu w kieszeni, lepiej przestań ciągle pocierać to piętno dżihadu. 

Na plus poczytuję to, że mimo wszystko fabuła była dość wartka (choć momentami można zazgrzytać zębami) oraz wplecenie w fikcję gorącego tematu reprywatyzacji. Jeżeli jest się zielonym w temacie – powieść może być przyczynkiem do szerszego przestudiowania literatury tematu. Także ten… przeczytać można, ale z nieprzeczytania straty wielkiej nie będzie. Tako rzekłam. Teraz mogę już książkę usunąć ze znajomych, znaczy z półki na Legimi.



Margaret Atwood, Opowieść Podręcznej (The Handmaid’s Tale, przekł. Zofia Uhrynowska-Hanasz, wyd. Wielka Litera 2017



Jesteśmy pojemnikami, liczy się tylko wnętrze naszych ciał.


Na tę powieść ostrzyłam sobie zęby, jak szczerbaty na suchary. W Internecie pojawiała się w komentarzach tu i tam, w szczególności w odniesieniu do Czarnego Wtorku z 2016 r. co mnie szczególnie zaintrygowało. A jak doczytałam, że to wizja dystopii – zaintrygowało podwójnie. Wprawdzie nie przepadam ani za literaturą fantasy, ani sci-fi, ale dystopie mają u mnie fory. Rok 1984 i Nowy, wspaniały świat – to klasyki same w sobie, przyznać jednak muszę, że niesamowicie pozytywnie zaskoczył mnie koncept Gry Endera.

Ale wróćmy do Opowieści Podręcznej. Oto świat, w którym kobiety są niewolnicami mężczyzn. Zakwalifikowane do różnych kategorii, odziane w dedykowane im kolory strojów wykonują role: żony (kolor niebieski), pomocy domowej, czyli Marty (kolor zielony), Gospożony (biedniejsza kasta żon odziana w tanie i kuse sukienki w czerwono-niebiesko-zielone paski), wdowy (kolor czarny) i surogatki (czerwony habit i biały czepek ze „skrzydłami”). Surogatki, czyli Podręczne, to ludzki inwentarz z wytatuowanym na kostce kolejnym numerem w ewidencji (cztery cyfry i oko). Istoty podległe męskiej jurysdykcji, i rzekomo niezwykle podatne na pokusy (nawet szyld w sklepie może mieć na nie zły wpływ, zdecydowano więc o masowym ich zamalowywaniu).

Podręczne wykonują najważniejszą „pracę”, ale najmniej mogą. Są żywymi inkubatorami; bez prawa głosu, na wynajem do jedynego „godnego” celu – urodzenia dziecka parze małżeńskiej, w której żona jest bezpłodna. Bowiem w tym świecie (przynajmniej oficjalnie) nie ma czegoś takiego jak bezpłodny mężczyzna.  Nie ma też chorych lub starych kobiet. Wszystkie, a w szczególności Podręczne -  oceniane są  pod kątem biologicznej przydatności. Nie ma również badań USG, ani aborcji – kobieta musi bezwzględnie rodzić. A to czy urodzi zgodnie z ogólnymi oczekiwaniami - dziecko, czy potworka okazuje się przy publicznym porodzie. W każdym razie, póki jest w ciąży – jest emanującym magią bogactwem narodowym, przedmiotem zazdrości i pożądania, czymś w rodzaju zatkniętej na szczycie flagi.

Oczywiście w całej masie Podręcznych jest główna bohaterka, która mierzy się ze wspomnieniami z normalnych czasów, w tym z tęsknotą i niepewnością o losy własnej córki i sytuacją, w której znalazła się obecnie, szczególnie z momentem nawiązywania nielegalnej relacji z Komendantem – swoim panem i ich wspólnymi wypadami do podziemia wolnego od pruderii. 

I teraz tak: sam pomysł na fabułę – ciekawy, ale Atwood potraktowała go trochę po macoszemu. Świat Podręcznych jest przedstawiany skrawkami trochę chaotycznie w założeniu, że czytelnik już wszystko wie, a teraz tylko porządkuje te puzzle. Niektórych rzeczy trzeba się domyślać, niekoniecznie są dobrze wyjaśnione. Oczywiście nie zawsze należy to poczytać jako minus, dobrze skonstruowana fabuła z niedopowiedzeniami daje możliwość popisu wyobraźni w głowie czytelnika. Ale ja cały czas liczyłam na kulminację, jaką na ten przykład zaserwował Orwell w Roku 1984… Niestety nie doczekałam się. Jednak w przypadku Podręcznej… chyba założyłam już na starcie zbyt wysoką poprzeczkę przez co ostatecznie zamiast wielkiego „wow” było „uff, koniec”. Liczę, że serial trochę mi wynagrodzi ten mały zawód.



Marie Darrieussecq, Świństwo (Truzimy) (Trusmes, przekł. Barbara Walicka), wyd. Karakter 2018



Od tamtej pory przez większą część roku jestem maciorą; to bardziej praktyczne, gdy żyje się w lesie. Związałam się z pewnym dzikiem, bardzo przystojnym i męskim. (…) Nie narzekam na swój los. Jedzenie jest smaczne, polana wygodna, warchlaki zabawne. Gdy budzę się rano, z przyjemnością wchłaniam zapach ciepłej ziemi zmieszany z wonią mojego ciała. Nie wstając z barłogu, połykam pierwsze kęsy – żołędzie i kasztany, które stoczyły się do mnie, gdy przez sen wierzgałam racicami. Pisze teraz, gdy moc natury trochę się we mnie wyciszyła.

Ależ ona się dobrze zapowiadała! No przynajmniej w recenzjach. Była mowa o tym, że to książka łamiąca schematy, feministyczny manifest, metaforyczna wersja konsumpcyjnej współczesności i wilczego kapitalizmu.

Młoda, głupiutka, bardzo naiwna, łaknąca pochwał i uwagi kobieta za wszelką cenę chce się wyprowadzić od matki, łapie więc pracę w salonie piękności, który za zasłonką oferuje erotyczne masaże i inne seksualne usługi. Ona świadczy je równie często i równie chętnie wyrastając na niejaką przodowniczkę zakładu pracy, w ogóle nie zdając sobie sprawy z tego, że jest wykorzystywana. Za pachnące kosmetyki jest w stanie zrobić wiele i cieszy się z tego, że w ten sposób pomaga światu. Zatapia się w tym tak głęboko, że zaczyna żyć odrealnionym zżyciem, a jej ciało okresowo zamienia się w ciało tłustej maciory. Dla społeczeństwa w zezwierzęconym wydaniu jest odrażającym wyrzutkiem. Po pewnym czasie bezdomnego życia, krótkiego i tragicznie zakończonego związku ze znanym wcześniej mężczyzną, który podobnie jak ona, co jakiś czas przemieniał się (dla odmiany) w… wilka, a potem epizodu w chlewni - na zawsze zostaje już dziką świnką cieszącą się prostym życiem w lesie, ciepłem słońca, przyjemnego błota i smacznych żołędzi.

To oczywiście bardzo duże i nie dość dokładnie odwzorowujące streszczenie. Może sugerować, że powieść jest taką komedyjką, jakąś erotyczną satyrką o zwierzęcym zabarwieniu. I trochę jednak tak jest. Ale im dłużej się zastanawiam nad moim odbiorem tej książki, tym stwierdzam, że ciężko mi się o niej wypowiedzieć jednoznacznie źle lub dobrze. Zdarzało mi się czytać książki erotyczne i tak jak nie zszokowały mnie książki Anny Rice o śpiącej królewnie, podobnie Świństwa też nie zrobiły specjalnego wrażenia bezpośredniością.

Bardziej byłam zdziwiona faktem, które wydawnictwo firmuje tę książkę. Gdyby to była Muza lub Sonia Draga (bez obrazy dla nich) – zrozumiałabym wybór. Ale Karakter? Po jego wydawniczym profilu nie spodziewałabym się książki z taką erotyczno-pokręconą treścią. I przyznam, że na początku byłam tym faktem mocno zaskoczona.

Ale im dłużej sobie myślę o Truzimach, tym więcej mam znaków zapytania. Bo to, że przedstawiają one współczesność w dość wynaturzonym i bardzo krzywym zwierciadle – zgoda od początku. Myślę sobie jednak, że gdyby czytać ją w oryginale może ostatecznie odbiór byłby odmienny? Może to polski przekład nie udźwignął słownych gierek i odwoływań do popkultury? Wychodzi na to, że ostatecznie mam do Truizmów daleko posunięty ambiwalentny stosunek, co jednocześnie przekłada się na stwierdzenie, że to lektura niekoniecznie obowiązkowa. Ale okładkę akurat ma bardzo w punkt!




niedziela, 11 listopada 2018

O esencjalizmie, kąpielach leśnych i życiu na wsi. Przegląd książek


Dzisiaj znowu będzie mały przegląd lektur. Tak ostatnio mam, że często kilka książek zlewa mi się w pewien tematyczny blok, od którego trudno mi później uciec. 
Każda z trzech poniższych jest trochę inna, skupia się na innym temacie, ale wszystkie mają podobny wydźwięk, z którego można wyczytać pragnienia na poziomie duchowym i egzystencjalnym: o poszukiwaniu siebie, o byciu w zgodzie ze sobą, szukania zen w codzienności, o zachwycie naturą i radości z obcowania z nią, o zmianie priorytetów, o ucieczkach i byciu we właściwym miejscu. 



Agnieszka Krzyżanowska, Prosto i uważnie na co dzień. Wybierz najlepsze, z reszty zrezygnuj, wyd. Pascal Sp. z o.o. 2018



To książka o prostym, uważnym życiu w wielkim mieście. O powracającej refleksji, co jest dla nas ważne. O życiu po swojemu, na własnych zasadach. Życie jest proste. Jest chwilą, która właśnie trwa. Najcenniejszą.


Tak napisała w swojej książce Agnieszka Krzyżanowska. Niedawno opublikowałam kolejny przegląd książek o minimalizmie. Tym razem będzie o esencjalizmie. Jeżeli przyjąć, że minimalizm to walka z nadmiarem, uporządkowanie przestrzeni wokół siebie i tego, co w głowie, to esencjalizm to trochę, przynajmniej dla mnie, dalszy krok wtajemniczenia. Bo zrezygnować z czegoś niekiedy jest zdecydowanie łatwiej, niż coś wybrać. 

Idee esencjalizmu są nieodłączną częścią japońskiej kultury, w której ważnym aspektem jest też tokimeki – refleksja nad uczuciami żywionymi do przedmiotów pozwalająca się otaczać tylko takimi rzeczami, które mają dla nas szczególne znaczenie.
Ale nie o sztuce wyboru traktuje ta książka, ale o sztuce życia skupiającym się na wartościach, które coś wnoszą do codzienności i usuwaniu tego, co uwiera, przeszkadza, wprowadza niepokój etc. To odkrywanie potrzeb, praktyka radosnego życia, zdyscyplinowana sztuka redukcji. I znowu – nie tylko o przedmiotach tu mowa, ale i codziennym życiu pełnym list zadań do wykonania, miejsc do zobaczenia, pieniędzy do zarobienia. I jakie w tym wszystkim emocje generują różne sytuacje życiowe i czy jest nam z nimi dobrze.

Francuski badacz szczęścia, Frédéric Lenoir stwierdził: Jestem szczęśliwy i nic nie jest tego przyczyną. Chodzi zatem o to, aby umieć odnaleźć radość z samego faktu istnienia i jego wartości, a niekoniecznie ze stanu posiadania. I wcale nie trzeba od razu być ascetą, aby osiągnąć stan, do którego się dąży praktykując esencjalizm. Warto zrobić sobie pewien sprawdzian i choć na jakiś czas redefiniować listę potrzeb, zacząć mówić „nie”, zmniejszyć listę zadań i skupić się na głębszym przeżywaniu codzienności. 

Jako zachętę do lektury książki, zapraszam najpierw do zapoznania się z treściami, które autorka opublikowała na swoim blogu Agnes on the cloud.



M. Amos Clifford, Kąpiele leśne. Jak czerpać zdrowie z natury (Your Gide to Forest Bathing, przekł. Karolina Bochenek), Wydawnictwo Kobiece 2018

Las, zieleń parków, zagajniki i ogrody to ulubione miejsca, w których lubię karmić swój wzrok pięknem natury i w których naprawdę odpoczywam. I bardzo zazdroszczę tym, którzy las lub park mają niedaleko swojego miejsca zamieszkania. 

Od niedawna na rynku pojawiają się książki z obcobrzmiącym japońskim terminem shinrin-yoku w tytule. Japończycy słyną ze swojego umiłowania przyrody, trudno nie zachwycać się ich ogrodami, a hanami – święto wiśni znane jest na całym świecie. Nie dziwne zatem, że w japońskiej kulturze i medycynie ogromną rolę odgrywa las.


Chikanobu Toyohara (1838–1912)  
Chiyoda Great Interior Flower Viewing (Chiyoda Ōoku Hanami); 1894 r.

Autor niniejszej książki wielokrotnie uczestniczył w leśnych wędrówkach w Japonii. Tam są one wyspecjalizowane, odbywają się z przewodnikami, a każdy spacer rozpoczyna się i kończy pomiarem ciśnienia krwi oraz amylazy ślinowej. Wyniki porównawcze przed i po marszu na osobistej karcie uczestnika kąpieli leśnej pokazują, jakie zmiany zachodzą w organizmie po kojącym kontakcie z naturą.

Liczne badania wykazały, że kontakt z przyrodą, a w szczególności kąpiele leśne pozytywnie wpływają na układ nerwowy i hormonalny, na budowanie odporności organizmu, a dzięki uwalnianiu przez leśne drzewa wzbogaconego tlenu, przyjemnym widokom i dźwiękom oraz bioróżnorodnością – kąpiele leśne przede wszystkim relaksują.

Autor należy do ANFT - Stowarzyszenia Przewodników i Programów Przyrodniczych i Terapii Leśnej i właśnie tam rozwija swoją praktykę leśnych kąpieli, głęboko zainspirowaną właśnie japońskim shinrin-yoku. Książka, którą napisał jest pewnym wstępem do tego, czym jest terapia leśna, jaki ma wpływ na człowieka i jak do niej podejść, aby wynieść z niej jak największe korzyści. Jednocześnie przestrzega, aby już na starcie nie zakładać z góry i nie wpaść w pułapkę, że kąpiel leśna spowoduje zachwyt. Lepiej wejść do lasu z umysłem początkującego i bez żadnych oczekiwań. Powołuje się przy tym na Japończyka Shunryū Suzukiego, buddyjskiego mnicha i eksperta od filozofii zen, który stwierdził, że w umyśle początkującego jest wiele możliwości, w umyśle eksperta – parę.

Jeżeli lubicie i praktykujecie powolne wędrówki leśne – książka jest dla Was. Jeżeli jednak temat nie wydaje się Wam ciekawy – myślę, że tym bardziej warto zagłębić się w ten temat. A książka Clifforda to w tym przypadku całkiem dobry wstępniak.



Natalia Sosin-Krosnowska, Cisza i spokój. Cała prawda o życiu daleko od miasta, wyd. Czarna Owca 2018



Szczęście masz w sobie albo nie - i jeżeli go nie masz, to ucieczka na wieś nic za ciebie nie załatwi.


Najlepiej, gdyby powiedzieć, że ta książka zamyka klamrą dwie powyższe. Ale to byłoby zbytnie uproszczenie. Bo Ciszę i spokój można czytać, odebrać i skorzystać z niej na kilka sposobów. W zależności od tego, jaka jest nasza potrzeba. Można zatem potraktować ją jako nieformalny przewodnik po ciekawych miejscach w Polsce. Miniprzewodnik dla poszukiwaczy ciekawych miejsc agroturystycznych, rzemiosła (miody, ceramika, sery kozie i owcze) lub ciekawostek ze starej architektury (Młyn Jędrów w Suchedniowie). Dla kogoś, kto rozważa przeniesienie się z miasta na wieś, a w planach ma zakup starego domu i/lub ewentualne rozkręcenie jakiegoś biznesu – książka może być niezłą kopalnią wskazówek. Jest też ciekawym studium ludzkich marzeń zobrazowanych ich późniejszą weryfikacją przez życie.

Książka wreszcie daje pewien obraz tego jaka wieś jest, a jaką my mamy w głowie. Czy jest rzeczywiście spokojna, sielska, urocza i blisko natury? Oczywiście, że tak i… oczywiście, że nie. Bo można się w niej zakochać, będąc na wakacjach, kiedy natura tętni życiem, i kiedy beztrosko można spacerować po okolicy. Ale wiejska cisza to często oksymoron.

Miastowi mówią: aaa, wieś, cisza i spokój… Jaka cisza, jak od rana sąsiad pilarką rżnie drewno, a ten z drugiej strony kosi? Tę ciszę i spokój wieś tworzy we wnętrzu człowieka.
Wieś weryfikuje wszystko. Jest pograniczem, na którym konfrontuje się własną wygodę, pracę w mieście, potrzebę samotności, relacje rodzinne i społeczne i powzięte plany z realizmem. Dywan cierpliwie poczeka na odkurzacz, ale ogród na siew już nie. Samotność potrafi być odczuwalna do potęgi entej, zwłaszcza w długie zimowe wieczory, dojazdy do pracy w mieście potrafią być długie i trudne, szczególnie przez zasypaną śniegiem w zimie lub zabłoconą przez wiosenne roztopy drogę, kiedy nie nawiąże się dobrych sąsiedzkich stosunków i nie żyje sprawami wsi, może być trudno, szczególnie, kiedy wyprowadzka na wieś ma być też remedium na rodzinne zawirowania, a pieniądze zgromadzone na potrzeby osiedlenia się, renowacji i rozkręcenia biznesu nagle jakoś tak się kończą w połowie remontu tego urokliwego starego siedliska.



Autorka książki swoją wiedzę o życiu na wsi, oparła na własnych doświadczeniach (mieszkała tam aż do osiągnięcia dojrzałości), ale również dzięki pracy nad programem Daleko od miasta, na potrzeby którego zjeździła Polskę i rozmawiała z blisko setką osób, które zdecydowały się na życie na wsi. Jak sama napisała, ta książka jest zbiorem historii tych, którzy przebyli drogę przeprowadzki z miasta na wieś, oraz porad, jakie daliby swoim przyjaciołom marzącym o podobnej zmianie, a w szczególności sobie samym z czasów, gdy zaczynali przygodę ze wsią. Ja dodam, że to ciekawe i bardzo pouczające opowieści. Nawet dla tych, którzy w ogóle nie rozważają takiej rewolucji w życiu.



niedziela, 4 listopada 2018

Jackoteka: Monika Kamińska (tekst), Andrzej Tylkowski (ilustracje) - Kuku i historia pępka


Sam początek listopada to u nas podwójne święto, bo urodziny obchodzę zarówno ja jak i Jacek. Tak się to fajnie złożyło. Wczoraj zatem zdmuchnęliśmy świeczki na wspólnym pysznym czekoladowym torcie. 
Urodziny to święto, które nieodłącznie kojarzy się z mamą. Sama zresztą, od czasu urodzenia Jacka, uważam, że narodziny dziecka to również święto jego mamy. Traf chciał, że zupełnie przypadkiem przeglądając książki w dużym sklepie na literę "E" natknęłam się na książkę, która od razu przypadła mi do gustu i do narodzin oraz urodzin pasuje doskonale. Szczególnie, że Jacek od okołu 2 miesięcy jest zafascynowany faktem istnienia pępka nie tylko na jego ciele, ale również na ciele mamy i taty ;)

Kuku to chłopiec, w wieku powiedzmy przedszkolnym. Jest mu smutno, bo jego mama wyjechała na kilka dni i nie zostawiła mu żadnej pamiątki, która mogłaby sprawić, że o niej nie zapomni. Tata stara się na wiele sposobów, aby pocieszyć i zająć czymś malucha, ale atrakcyjne nie są ani klocki, ani nawet robienie naleśników, które Kuku tak bardzo lubi zjadać. Tęsknota za mamą jest silniejsza. W końcu na ojca spływa oświecenie i opowiada synkowi, że wprawdzie mamy nie będzie przez kilka dni, ale oczywiście, że zostawiła mu pewną ważną i najlepszą na świecie pamiątkę - pępek. Obaj zasiadają przed albumem ze zdjęciami ciążowymi mamy Kuku i tych z czasów jego narodzin. Kuku w końcu rozumie w czym rzecz i jest już szczęśliwy, że ma coś, co zawsze będzie mu przypominać o mamie. Ba! pępek zawsze z nim będzie, bo przecież nie sposób go zgubić. A co lepsze - taką pamiątkę po mamie mają wszyscy ludzie - nawet posunięty w latach dziadek Kuku.


Uwielbiam takie życiowe książeczki dla najmłodszych. Mamy ją od dwóch dni, a na życzenie Jacka przeczytałam ją w tym czasie już chyba z dziesięć razy. A to oznacza, że gorąco ją oboje polecamy :)


Monika Kamińska (tekst), Andrzej Tylkowski (ilustracje), Kuku i historia pępka, wyd. Mamania (Grupa Wydawnicza Relacja) 2018












Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...