sobota, 30 marca 2013

Kulinarni czytają. Magdalena - Majanowe Pieczenie

Miło mi przywitać kolejnego Gościa – Majana, moja blogowa siostra bliźniaczka, jak zwykłyśmy sobie żartować, to niekwestionowana królowa serników. Na jej blogu Majanowe pieczenie możecie przebierać w przepisach na wspomniane ciasta: czekoladowy sernik z wiśniami, sernik z makiem, sernik piernikowy, tiramisu, z rodzynkami… Mogłabym tak długo wymieniać... A poza tym mnóstwo innych słodkości, czasem coś wytrawnego i coś do picia ;) Same dobre rzeczy. Zresztą, co ja Wam będę pisać – zerknijcie sami :)

Tymczasem ja pakuję się w samochód i jadę na Dolny Śląsk, ale zanim to uczynię - składam Wam życzenia wszystkiego dobrego na święta :)
 A teraz oddaję głos Madzi:


1. Książki, które czytam najchętniej:

Wciągające. Tajemnicze. Takie, które od pierwszej kartki nie dają mi spokoju. Takie, przy których mogę spędzić cały wieczór. Kocham to w książkach właśnie.
Uwielbiam kryminały, sensacje, książki psychologiczne, fantastyczne, a także książki dla młodzieży ;).




2. Ulubiona książka kulinarna:

Może to wydać się nieco dziwne, ale mimo zapędów kulinarnych nie posiadam za dużo książek o tematyce kulinarnej.
Mam ich kilka. Ulubione to te, z których korzystam: Nigella Lawson "Jak być domową boginią" i Aniela Rubinstein "Kuchnia Neli".


3. Książkowe wyznanie:

Już kiedyś o tym pisałam w którejś z zabaw blogowych, ale powtórzę:
Kocham zapach książek. Nie zrezygnuję z papierowej książki na rzecz ebooka, bo uwielbiam czuć w dłoniach książkę, przewracać kartki, czuć jej zapach.

Przeczytałam prawie wszystkie szkolne lektury ;) Uwaga: nie czytałam „Potopu”  i „ Nad Niemnem” ;)


4. Książka, którą czytam obecnie:

Muszę wspomnieć najpierw o książce, którą skończyłam czytać kolejny raz. Jest to „Wielki marsz” Stephena Kinga (pisany pod pseudonimem Richard Bachman). Książkę czytałam jakieś 10 lat temu i teraz ponownie. Zarówno wtedy, jak i dziś zrobiła na mnie niesamowite wrażenie.
Aktualnie czytam kryminał niemieckiej pisarki Charlotte Link „Obserwator”.




środa, 27 marca 2013

Życie w parze ze śmiercią. Sylwia Siedlecka - Szczeniaki












„Dlaczego większość ludzi mając do wyboru śmierć w wypadku samochodowym i lotniczym, wybierze pierwszą możliwość? Ponieważ boimy się tych kilku sekund w samolocie, kiedy wiadomo, że nie ma już nadziei. W Szczeniakach piszę o tych kilku sekundach. Wbrew pozorom nie jest to książka smutna. Dużo w niej zabawy i dziwnej wesołości, której źródła nie umiem dociec.” (Sylwia Siedlecka)

Szczeniaki, to zbiór opowiadań podzielonych na dwie części: Szczeniaki i Starszaki. Jak można się domyślić, pierwsza traktuje o dzieciach, druga o dorosłych. Autorka zaczęła intrygującym „Wodnym motylem” opowiadającym kilka lat z życia syjamskich bliźniaków, następnie gładko przeszła do opowieści o wujku Edwardzie – pracowniku prosektorium, który w pracy słuchał tanga argentyńskie, przez wizję piekła, w którym zarządcą jest palący papierosy Bóg o twarzy Davida Bowie, a karą dla małych bywalców są tam nieustannie upadające tuż po ukończeniu wieże z klocków, po opowiadanie o dziewczynce bez stopy, która marzy, aby zostać baletnicą. Część dorosła - Starszaki była już mniej ciekawa. W zasadzie moją uwagę przykuła tylko dziwna historia miłosna pewnego małżeństwa, opiekującego się  zimą opustoszałym hotelem. A także opowieść o dziewczynie, która próbowała dowiedzieć się, jakim człowiekiem był ten ktoś, kto wynajmował mieszkanie, które zajmuje obecnie ona.

Na wstępie umieściłam toczka w toczkę słowa autorki umieszczone na okładce książki i wciąż się nad nimi zastanawiam. Bo tak naprawdę, w odniesieniu do tej książki mam mieszane uczucia. Trudno mi określić jednoznacznie wrażenia po lekturze. Opowiadania w większości  ciekawią, wciągają, ale nie na tyle, bym mogła się nimi zachwycić. Nie są równe – jedne lepsze, drugie gorsze, mówią o życiu i śmierci. O czasem niedostrzegalnych niuansach i o tym, że inni w swojej codzienności mogą być niezłą zagadką. Dla kilku  opowiadań było warto zapoznać się z tym literackim debiutem. 
Frapuje mnie, co jeszcze autorka napisze nowego w przyszłości.

„Nagranie się kończy, słychać tylko szum przewijanej taśmy. Piotr wstaje dopiero po kilku minutach, podchodzi do magnetofonu i naciska gładki metalowy przycisk z napisem STOP.”*

4/6

Recenzja bierze udział w akcji "Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę!"
________________
* Sylwia Siedlecka - Szczeniaki, Wydawnictwo WAB, seria Archipelagi

poniedziałek, 25 marca 2013

"Pierniczę, pierniczę, pierniczę"* Katarzyna Grochola - Houston, mamy problem













„Sraty taty, dupa w kwiaty” *

W przypadku książek Katarzyny Grocholi mówiłam do tej pory: „nigdy w życiu”. Nie jestem targetem dla różowej literatury kobiecej. „Nigdy w życiu” obejrzałam na małym ekranie i stwierdziłam, że tyle mi wystarczy i do książek Grocholi zaglądać nie zamierzałam. 
Najnowszą powieść tej autorki poleciła mi koleżanka. Powiedziała, że przeczytała wszystko Grocholi i „Houston…” jest w ich świetle zupełnie inne - nie takie typowo babskie, bo pisane z punktu widzenia mężczyzny, i że może mi się spodobać. Pomyślałam: „a właściwie dlaczego nie?”. Niech nawet Grochola dostanie swoją szansę… 

Książka ma 600 stron, ale dużą czcionkę, więc zakładałam, że przeczytam ją w ciągu 2-3 dni. Przeciągnęło się do tygodnia. W międzyczasie Pan R. po raz kolejny stwierdził, że jestem masochistką, skoro czytam do końca coś, co nie bardzo mi się podoba. No cóż – tak już mam, że jak już zacznę, to rzadko zdarza się, że rzucam w połowie. Łatwo nie było ;)

Książka opowiada niecały (z retrospekcjami) rok z życia Jeremiasza Norissa Chuckiego, lat 32, obiecującego operatora filmowego. Mężczyzna w  przeszłości wdał się w pewną niezbyt kulturalną sytuację i tym samym spalił za sobą zawodowe mosty i jako pokłosie skazany jest na byt zwyczajnego konserwatora telewizyjnego. W międzyczasie, przez pewien „żart” natury seksualnej, zrywa również z miłością swojego życia. I w tym momencie zaczyna się dziać. Bo tak naprawdę wolność bez Marty wcale nie jest taka cudowna, choć Jeremiasz próbuje udawać inaczej. Perypetie bohatera sprawiają, że zaczyna on postrzegać swoje otoczenie z innej strony, niż zwykł do tej pory. Okazuje się, że jego dziewczyna miała rację, mówiąc, że mężczyzna zachowuje się przy swojej matce jak mały chłopiec w krótkich spodenkach. Mały chihuahua nie jest krwiożerczym potworkiem, sąsiadka z dołu (zwana wymiennie raszplą i szarą zmorą) z jędzy przeistacza się w całkiem normalną starszą panią z ludzką twarzą,  a kariera operatora zbiegiem okoliczności ma jeszcze szansę bytu. 
Samo zakończenie jest przewidywalne, a przez to mało interesujące.

Chociaż książka w połowie czytania jednak mnie wciągnęła, pomimo tego nieustannie irytowała. Grochola wymyśliła wydumane imiona (Jeremiasz, Maurycy, Herakles – to ostatnie dla malutkiego psa), które miały być pewnie oryginalne, a tak naprawdę  były śmieszne i pretensjonalne. Nawet pasja Jeremiasza za którymś razem sprawiała, że miałam ochotę cisnąć książkę o ścianę. 
Co  mnie w tym tak denerwowało? Jeremiasz interesuje się ornitologią – zaszczepioną w dzieciństwie przez ojca. Jeździ na stanowiska ornitologiczne, fotografuje, ma w temacie sporą wiedzę. Ja wprawdzie na błotniska nie jeździłam, ale też miałam okres w życiu, kiedy sporo o ptakach się nauczyłam. Potrafię rozróżnić ubarwienie co poniektórych, znam trochę zwyczajów, w głowie zostało też trochę łacińskich nazw. Więc wzmianki o zwyczajach ptaków były dla mnie ciekawe. Ale wyobraźcie sobie, że czytacie powieść, bohater opowiada coś o swoich wewnętrznych wynurzeniach, nagle schodzi na temat ornitologiczny i w tym samym momencie macie wrażenie, że teraz w miejsce bohatera wskakuje pani spikerka, która wystudiowanym głosem czyta kartkę żywcem wyrwaną z leksykonu przyrodniczego. I tak kilka razy. 
Aby tego wszystkiego było mało, ulewało mi się od ulubionych zwrotów bohatera: „pierniczę, pierniczę, pierniczę” (tak właśnie, po trzykroć), „chrzanię”, „panie ludzie”, „zapierdzielać”. 

Kilkakrotnie miałam również uwagi, co do szyku zdań lub ich ogólnej kompozycji. Na ten przykład, niech posłużą dwa cytaty:

„Telefon zawiadomił mnie, że przyszedł sms.”

„Zadzwonię w tygodniu – zapewniam skwapliwie, macham na kelnera, zapłacę, to facet jednak płaci w knajpie, jak go nie stać, to niech idzie do parku pokarmić kaczki z panienką. Dobrze, że mam czym.” (ma czym płacić, czy może ma czym karmić te nieszczęsne kaczki?)

I na miłość – jeżeli Grochola już wymyśliła sobie, że napisze jako mężczyzna, niech trochę się odetnie od swojej płci, bo zdanie: „Szezlong z wypłowiałym zielonym obiciem przyciągał wzrok, miał nieskazitelną linię, zachęcającą, żeby opaść nań i wyciągnąć nogi.” bardziej pasuje mi do bohaterki z „Dumy i uprzedzenia” Jane Austen, niż do współczesnego mężczyzny.

Żeby nie było, że tylko krytykuję, dla rekompensaty dwa inne cytaty, które akurat mnie rozbawiły:

„Z kuchnią jest taka sprawa, że jak cokolwiek ruszysz, to się okazuje, że pod spodem jest stajnia Augiasza.” 

„Baśka była fajną dziewczyną, ale miała pewną wadę, a mianowicie chciała się związać, a ja miałem  związane ręce, jeśli chodzi o związek, i byłem do tej sytuacji szczerze przywiązany.
Pobyć ze sobą, tak, ale od razu to nazywać? Deklarować? Co ja, Stany Zjednoczone jestem?
Poza tym Stany złożyły deklarację niepodległości, a Baśka wyraźnie myślała o podległości.”

A na koniec małe pytanie do Was w związku z poniższym cytatem:

„Pani Jadzia ma ze 120 lat, wygląda jak zmęczony znak zapytania, jak postać z Podwójnego życia Weroniki. Szła tam taka kobiecina z butelkami, przecząca przyciąganiu ziemskiemu. Kieślowskiego kocham.”

Ręki sobie uciąć nie dam, ale jestem skłonna twierdzić, że scenę z babcią Kieślowski umieścił tylko w Trzech Kolorach. Zupełnie nie kojarzę jej z „Weroniki..”. Mylę się?

Zaczęłam czytać i marudziłam. Skończyłam i też marudzę. Wygląda na to, że chyba rzeczywiście nie jestem właściwym odbiorcą książek w takim stylu. Ale dla każdego według potrzeb. Koleżanka poleca mi jeszcze jedną książkę Grocholi. Nie mówię nie. Wszak Paula Coelho również przeczytałam 2 książki, aby utwierdzić się w przekonaniu, że „nigdy w życiu” żadnej kolejnej.

Podsumowując: książka, mimo że traktuje również o ptakach, nie jest zbyt wysokich lotów. Moja nota:
3/6

Recenzja bierze udział w akcji "Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę!"

_______________________
* wszystkie cytaty - K. Grochola, Houston, mamy problem, Wydawnictwo Literackie



niedziela, 24 marca 2013

Kilka myśli na gorąco

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Kiedy pomysł z blogiem o książkach miałam na razie tylko w głowie dopadały mnie obawy, że w zasadzie będę pisać sobie a muzom. Pomysł wciągnięcia blogosfery kulinarnej do książek traktowałam nieco z dystansu. Ale teraz, kiedy widzę, że są chętni zarówno do czytania, jak i pisania o sobie – cieszę się, że zagłuszyłam obawy i jednak czytelniczy powstał :)


Malwinka w komentarzu pytała, czy planuję założyć dla bloga konto na Facebooku. Zastanawiałam się nad tym, ale kiedy już takie pytanie padło od Was – nie czekałam już dłużej. Profil wygląda tak jak zrzut ekranu poniżej, a polubić bloga można w pasku po prawej.


Zaś Karola, pierwszy gość cyklu „Kulinarni czytają” zaproponowała w komentarzu, cytuję: może stwórz z boku listę oczekujących, co? będzie zapowiedź i wyczekiwanie :) zgódź się! proszę :)”. Jak ktoś prosi, to grzecznie słucham ;) I dlatego w pasku bocznym możecie się już teraz dowiedzieć, że kolejnym gościem w sobotę będzie Majana :) Już się cieszę :)

Ale zanim to nastąpi, zapraszam Was w tym tygodniu na 2 recenzje. Pierwsza pojawi się jutro o 16.00. Do przeczytania :)



sobota, 23 marca 2013

Kulinarni czytają. Karolina - Peggykombinera

Cieszę się, że pomysł się Wam spodobał. Dlatego z nieukrywaną radością witam i przedstawiam Pierwszego Gościa. Karola, bo o niej mowa, jest jednocześnie „matką chrzestną” ;) rzeczonego pomysłu. I właśnie dlatego bardzo liczyłam na to, że to rozpocznie "zwierzenia".
Sympatyczkę cukinii możecie odwiedzić na blogu Peggykombinera. Myślę, że spodobają się Wam jej nienachalne zdjęcia (czasem z kokardkami ;)) i przepisy na całkiem szybkie, acz obiecujące dania. A jeżeli lubicie nietypowe święta - zerknijcie również na Bajeczną Fabrykę, którą prowadzi wraz z kilkoma bajkopisarzami. Tam nie ominie Was m. in. Dzień Kaloszy, Dzień Pluszowego Misia oraz Dzień Postaci Bajek.
Tymczasem oddaję głos Karolinie :)


1. Książki, które czytam najchętniej:
Sądzę, że przez zawodowy przymus czytania licznych nudnych tekstów (często do zdarcia gardła) doceniam trzymanie w napięciu i zaskoczenie. Książki z wątkiem kryminalnym są mi ostatnio najbliższe.


2. Ulubiona książka kulinarna:
Bez dwóch zdań - "Nowa kuchnia śląska" Otylii Słomczyńskiej i Stanisławy Sochackiej. Lubię jej prostotę, minimalizm, układ, szatę graficzną, idealnie dobrane "złote myśli" umieszczone w lewym górnym rogu parzystych stron. Lubię jej początkowe rozdziały, pełne magii śląskiej kuchni. Uwielbiam gotować zgodnie z wytycznymi opisanymi w tej książce.



Zdjęcia: Karolina



3. Książkowe wyznanie:
Dawno, dawno, dawno temu... za lasami, za górami, w jednym ze śląskich miast założyłam grupę poetycką "Cztery ściany poezji". Lubię wracać myślami do tamtych czasów, wspominać wspólne czytanie książek, opowiadań i wierszy.


4. Książka, którą czytam obecnie:
"Murzyn" Tatiany Gromaca - zbiór opowiadań o truskawkowym zapachu :)





wtorek, 19 marca 2013

Kulinarni czytają. Intro


Kiedy pojawił się Czytelniczy, Karola wpadła na pomysł kółka czytelniczego, które to kółko miałoby być do spółki z Majaną. Podchwyciłam temat, jak rybka haczyk. Pomyślałam sobie jednak, że wyzwanie z uwagi na nasz różny tryb życia, ilość codziennych obowiązków, czy chociażby stopień zaangażowania, nie mówiąc już o dostępności danej pozycji - mogłoby spalić na panewce.

Jednakże pomysł Karoli sprawił, że zaczęłam się zastanawiać, co innego można zrobić w tym kierunku. Szybko wpadł mi do głowy nowy pomysł...

Do czasu założenia bloga książkowego byłam jedynie blogerką kulinarną. Hmm..., w zasadzie nadal nią jestem, ale już bardziej na luzie i dość niesystematycznie. Nie chciałabym jednak odcinać się od… ekhm - korzeni. Stąd pomysł połączenia czytelniczego z kuchnią. 

Plan jest taki, że w weekendy - zapewne nie w każdy i niekoniecznie regularnie (wszak czytelniczy, to nie wyścig szczurów, ani praca na akord) mam nadzieję, że pojawiać się będą gościnne wpisy blogerów kulinarnych. Chciałabym zaprosić wszystkich chętnych, aby podzielili się swoimi wrażeniami czytelniczymi odpowiadając na 4 poniższe punkty. Po cichu liczę, że będą chętni do wyznań  ;) Wpis planuję tagować hasłem „Kulinarni czytają”. 

Jako gospodyni, pozwolę sobie rozpocząć cykl, ale już w najbliższy weekend zapraszam do przeczytania mojego pierwszego gościa :) Zatem – startujemy :)


1. Książki, które czytam najchętniej:

Lubię czytać klasykę, powieści obyczajowe, w których czają się niepokoje, dylematy, wypadki losowe, strach. Powieść drogi, w której bohater-/ka na początku znajduje się na dnie, porzucony/-a przez partnera, traci dom i inne w podobie, by następnie cudownie wszystko zaczynało układać się jak puzzle (vide „Słońce nad Toskanią) niespecjalnie mnie pociąga. Wolę kryminał w stylu Agathy Christie. Nie lubię fantastyki, fantasy bywa do przyjęcia, ale bardzo rzadko (przeczytałam  Władcę  Pierścieni Tolkiena, sagę o Wiedźminie Sapkowskiego i „Grę o tron” J. R. R. Martina - tyle mi na razie wystarczy ;))

Bywam racjonalna i mocno stąpająca po ziemi, czasem chyba zbyt przesadnie. Może dlatego najlepiej czyta mi się reportaże. Zaczęło się w szkole średniej  od tytułów będących połączeniem książki podróżniczej z reportażem. W tym samym czasie, najlepsza ze wszystkich polonistka, która często na moją prośbę podsuwała mi co ciekawsze tytuły - wspomniała o Kapuścińskim. Nazwisko zapamiętałam, ale sięgnęłam po jego książki długo po studiach. I tak naprawdę dopiero wtedy zaczęła się moja czytelnicza przygoda z reportażami. Obecnie najchętniej sięgam po te, które wydało wydawnictwo Czarne (nie, to nie jest tekst sponsorowany). Z wszystkich dostępnych obecnie pozycji, przeczytałam ok. 1/3 i wszystkie z nich chciałabym mieć na swojej półce.


2. Ulubiona książka kulinarna:

Od kiedy na nowo zaczęłam zbierać książki kulinarne, postanowiłam, że tym razem będę to robić według obranego klucza. Dlatego obecnie najwięcej książek kulinarnych na mojej półce, to te traktujące o polskiej kuchni regionalnej. Znajdzie się jednak też trochę pozycji o kuchni włoskiej i przepisy na dania z makaronów. 
Ale ponieważ bardzo lubię gotować i jeść zupy, dlatego tą najbardziej ulubioną jest książka, którą dostałam na urodziny od Princess

„Smaczne zupy. 365 najlepszych pomysłów” Kate McMillan - bogato ilustrowana z przepisami rozpisanymi w ten sposób, że jedna zupa odpowiada jednemu dniu w roku. Przepisy ponadto uwzględniają sezonowość warzyw i owoców. W Polsce oczywiście niektóre warzywa dostępne są wcześniej lub później, niż na innej szerokości geograficznej, co nie zmienia jednak faktu, że dla polskiego odbiorcy książka jest fantastyczną pozycją.


3. Książkowe wyznanie:

Przez dwa ostatnie lata szkoły podstawowej działałam w bibliotecznym kółku czytelniczym. Z racji tego mogłam swobodnie chodzić po całej bibliotece szkolnej, łącznie z zapleczem i wydawać uczniom wypożyczone przez nich książki. Bardzo to lubiłam i nawet marzyłam wtedy, że będę studiować bibliotekoznawstwo. Niestety ostatecznie wybrałam bardziej praktyczny kierunek studiów. Biblioteki jednak wciąż odwiedzam bardzo chętnie. Całe szczęście - odróżnieniu od biblioteki szkolnej - księgozbiór w każdej z nich udostępniany jest bez ograniczeń.


4. Książka, którą czytam obecnie:

„Szczeniaki” Sylwii Siedleckiej – zbiór krótkich opowiadań o ludziach, przedmiotach, wymyślonym piekle. O syjamskich bliźniakach, którzy nigdy nie zobaczą twarzy drugiego brata, o wujku pracującym w kostnicy, o Bogu palącym papierosy, wyglądającym jak David Bowie i rozważającym modernizację piekła i o meblościance, którą trzeba obłaskawić ;) A to nawet nie jest połowa :)


piątek, 15 marca 2013

Historia pewnej łąki. Filip Springer - Miedzianka. Historia znikania



Wykasowałam już 2 wersje recenzji i obawiam się, że wciąż nie potrafię napisać o tej książce tak mądrze, jakbym chciała - zwłaszcza, że jest ona tego naprawdę warta.

Poprzednio pisałam o życiu fikcyjnego, małego angielskiego Pagford. Tym razem będzie o prawdziwym miejscu. „Miedzianka. Historia znikania” Filipa Springera opowiada historię miasteczka na Dolnym Śląsku. Dość ciekawą historię, zważywszy na to, że Miedzianka, która po II  wojnie światowej została przyłączona do Polski - współcześnie zniknęła już z jej map.

Opowieść czytałam jednym tchem nie mogąc się oderwać. Historia zaczyna się od Kupferberga, w którym poznałam niemieckich mieszkańców, ich wzajemne sympatie, animozje, marzenia. Codzienne zwyczaje, lokalne rzemiosło, historie rodzin, czasy prosperity. Nagle nad miastem zawisły brunatne chmury NSDAP i Hitlerjugend. Rozpętała się wojenna zawierucha, a kiedy burza się skończyła, a granica Niemiec i Polski zmieniła swój przebieg - w miejsce niemieckich nazw miasteczek obecnego terenu Dolnego Śląska, pojawiły się polskie. W ten również sposób Kupferberg został przemianowany na Miedziankę. Dotychczasowi mieszkańcy zostali wywiezieni do swojej nowej ojczyzny, a domy po nich obejmowali polscy przesiedleńcy ze wschodu. Bolesne było czytanie jak szabrowano piękne, czyste niemieckie domy. Jak niszczono domowe biblioteki i cenne drobiazgi, których niemieckie rodziny nie mogły ze sobą zabrać do nowych, przesiedleńczych domów.
Miasto jednak po wojnie znowu zaczęło żyć rytmem swoich mieszkańców, tym razem noszących już swojskie imiona: Tadeusz, Bogdan, Barbara.
Ale im bliżej współczesności, tym historia miasta stawała się smutniejsza. Niemały wpływ na postępujący upadek miało odkrycie zasobów uranu w sztolniach pod miasteczkiem. Jego rabunkowe wydobycie pogłębiało degradację Miedzianki, która od rozwijającego się miasteczka na początku książki – na stronach ostatnich została łąką z kamiennym krzyżem i drzewem, na którym przybito tabliczkę z niemieckim tekstem „Pamięci ludzi z Kupferbergu”.


To smutna i zarazem ciekawa historia. Tym bardziej mi bliska, bo pochodzę z Dolnego Śląska i niektóre nazwy miasteczek albo znam ze słyszenia, albo w nich bywałam, a w jeszcze innym urodziłam się i uczyłam, a w kolejnym studiowałam.
Miedzianki jednak nie odwiedziłam nigdy. Jakieś 10 lat temu piłam za to pszeniczne, warzone na miejscu piwo we wrocławskim Spiżu. Gdybym wtedy wiedziała, że smakuję historię…

Książkę polecam szczególnie tym, którzy są związani z Dolnym Śląskiem. Ale i wszystkim, którzy po prostu – lubią czytać o życiu w jego najczystszej postaci.

„Spotkali się następnej wiosny u Giseli w domu. Przygotowała wspaniałą śląską ucztę. Nie wiedzieli, od czego zacząć, więc Karl Heinz zwierzył jej się ze swojego młodzieńczego uczucia. Potem opowiedział o ich miasteczku, które zniknęło. Gisela płakała.”*

6/6


ps. Dla zainteresowanych tematem zapraszam jeszcze do słuchowiska w Radiu RAM i do przeczytania fragmentów książki umieszczonych w Polityce.
________________
*Filip Springer - Miedzianka. Historia znikania; wyd. Czarne



poniedziałek, 11 marca 2013

W prowincjonalnym, małym mieście. J.K. Rowling - Trafny wybór





„Zaprzeczanie, niedomówienia, tajemnice i przeinaczenia.” *

W prowincjonalnym angielskim mieście Pagford umiera radny Barry Fairbrother. Na skutek tego w radzie miejskiej robi się wakat, a pośród członków rady i miejskiej społeczności następuje poruszenie – wszak kandydatów na stanowisko jest kilku. Kto wygra? Przeciwnik, czy zwolennik Barry’ego? Czy osiedle Fields, będące kukułczym jajem pozostanie w granicach administracyjnych Pagford, czy zostanie wchłonięte przez znienawidzone przez lokalną społeczność sąsiedzkie miasto Yarvil? I czy Bellchapel zakończy swoją działalność?

Tak wglądałaby moja recenzja, gdybym po lekturze podeszła do niej na sztywno i bez emocji. A tymczasem…

„Po zupie przyszła kolej na pieczony schab. Za cichym przyzwoleniem Howarda Samantha gładko wślizgiwała się w błogi stan upojenia alkoholowego, choć coś w niej stawiało daremny opór, jak człowiek zmywany z pokładu do morza. Próbowała utopić te skrupuły w większej ilości wina. 
Przy stole zapadła cisza przypominająca świeżo rozłożony obrus: sztywna i wyczekująca.” **

„Trafny wybór” J. K. Rowling to opowieść, która mnie zmęczyła. I nie chodzi o to, że była nudna. Czytało się ją szybko, a historie poszczególnych osób nie pozwalały tak po prostu zamykać książki. Wielowątkowa narracja, niczym fokus w aparacie, skupiała się na kolejnych mieszkańcach małego miasteczka i na początku powodowała zamieszanie w mojej głowie. Zaczęłam wobec tego spisywać imiona, nazwiska, powiązania rodzinne, służbowe i towarzyskie, aż wyklarowała się tego niezła menażeria.  Czego tu nie mamy: nerwica natręctw, zadufanie, hipokryzja, uzależnienia, bylejaki stosunek do innych, rodzinne tajemnice, przemoc psychiczna i fizyczna. 

I kto tak naprawdę z wszystkich jest najlepszy? Nieboszczyk Barry, babcia Weddon, pyskata i niepoprawna Krystal? A może jednak wykształcona pani doktor, czy nieszczęśliwa Kay? A może jednak frakcja z drugiej strony? 
Nie udało mi się jednoznacznie opowiedzieć za żadnym z bohaterów, choć wiele postaw wzbudzało moje emocje - zarówno pozytywne, jak i skrajnie negatywne. 


J.K. Rowling wymyśliła ciekawą opowieść. Tym samym ucieszyłam się, że nie odcina kuponów po Harrym. Zgrabnie umieściła w ramy książki coś, co tak naprawdę można pewnie zaobserwować w wielu prowincjonalnych miasteczkach, gdzie wszyscy się znają, wszystko wiedzą lub widzą na swój własny przefiltrowany sposób. 

Jedyne, co nie podobało mi się podczas lektury, to z lekka groteskowa sytuacja z kolejnymi uśmierceniami bohaterów i pewnymi, związanymi z tym, duchowymi przemianami. Ale to mój jedyny przytyk. Zresztą przekonajcie się sami.

„Samantha wstała z fotela i wróciła do kuchni. Choć potrawka zrobiła się wodnista, nadal dominował w niej aromat spalenizny. Brokuły się rozgotowały i straciły smak, a tłuczone ziemniaki wystygły i wyschły. Miała to gdzieś. Wyłożyła potrawy na półmiski i postawiła byle jak  na okrągłym stole w jadalni.
- Podano do stołu! – zawołała w stronę salonu.” ***


5/6

*, **, *** J.K. Rowling - Trafny wybór; wyd. Znak

sobota, 9 marca 2013

Na początku był pomysł ;)


Paul Arden - Cokolwiek myślisz pomyśl odwrotnie

Pomysł kiełkował od jakiegoś czasu. Rozwinął się po dyskusjach u Noblevy i po lekturze Miasta Książek Padmy. Rozkwitł na dniach.

Jakby to nie brzmiało banalnie – książki to ważna sfera w moim życiu. Czytać nauczyłam się stosunkowo szybko, więc w zerówce bywało nudno. No bo cóż może być ciekawego w poznawaniu literek, kiedy rzeczone znało się już dobrze od pewnego czasu?

Przygoda z książkami zaczęła się jakieś dobre ćwierć wieku temu od stosów „Poczytaj mi mamo” Naszej Księgarni i trwała przez częste odwiedziny w osiedlowej bibliotece, po zbieranie własnego księgozbioru. Zawirowania w życiu osobistym spowodowały minimalizm. Właśnie wtedy pożegnałam się, nie bez żalu, z książkami, które wielokrotnie sprawiały mi radość tak dobrze znaną bibliofilom. A teraz, kiedy czuję się bezpiecznie,  na nowo wpadłam w syndrom zagnieżdżenia. Znoszę do domu książki z bibliotek, księgarń i ulubionego przytuliska książek. I marzę o wypełnionym po brzegi regale.

Większość rzeczy zaczyna się od pomysłu. Co z tego będzie – pokaże czas i stosy książek później :)

Witajcie na czytelniczym :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...