"O co dokładnie chodziło tajemniczemu zleceniodawcy, nie miała pojęcia. Na pewno nie chodziło li tylko o wyhaczenie Raula, to byłoby zbyt proste. Zleceniodawca nie życzył sobie także jego śmierci - Andżelika nie była morderczynią. Ona lubiła jedynie - lub aż, zależy jak na to patrzeć - seks. Seks w każdej postaci: klasyczny, oralny analny... Byle męsko - damski i bez zboczeń. Nastoletni chłopcy odpadali. Zwierzęta też. Może kiedyś spóbuje z jakąś apetyczną kobitką, ale to kiedyś. Do tego trzeba pewnie dojrzeć. Na razie rajcowały Andżelikę duże twarde fiuty. Ot co!" *
Jakiś czas temu wygrałam w konkursie blogowym książkę. Kiedy już ją otrzymałam – odłożyłam na półkę, aby oczekiwała na swoją kolej. W międzyczasie trafiłam na kilka opinii dotyczących wydanych książek Pani Michalak i przyznam się bez bicia – do lektury „Mistrza” podchodziłam uprzedzona.
I cóż się okazało? Moje uprzedzenie w trakcie czytania nie tylko się pogłębiało, ale wzbogaciło się również w serię nudnych westchnięć, zirytowanie i znużenie powtarzalnością.
Wyobraźcie sobie – oto zgrabna i całkiem ładna Andżelika Herman otrzymuje zlecenie na niejakiego Raula de Lucę. Ma go nie tyle uwieść, co w sobie rozkochać, aby wyciągnąć ważne informacje. Dotarcie do niego ułatwia jej przypadkowe spotkanie z przystojnym blondynem – niejakim Vincentem de Lucą. Ten zaś okazuje się być bratem (adopcyjnym, ale zawsze bratem) tego pierwszego. Raul natomiast – zabójczo przystojny i barrrdzo (och jak bardzo!) męski macho o uwodzących czarnych oczach więzi w swojej bogatej i pięknej rezydencji na Cyprze pewną Sonię. Przy okazji prowadzi gangsterskie interesy: przemyt broni, narkotyki, pranie brudnych pieniędzy – wszystko pod przykrywką własnych linii lotniczych i biura podróży. A do tego jeszcze dodajcie sobie jeszcze sekret z niebieską kopertą i złotym pyłem.
Wszystko na razie brzmi nawet sensownie – nieprawdaż? Dziewczyna ma misję, której celem jest szef północno-cypryskiej mafii (więc pewnie jest tą dobra), mężczyźni mają swoją do wykonania brudną robotę (więc pewnie są źli), no i jeszcze ta więziona kobieta. Nic szczególnego. Taki tam thriller.
A teraz zerknijcie na pewien obrazek, który swego czasu znalazłam na Wykopie:
Oto saga „Pieśni lodu i ognia” Georga R. R. Martina, a każda wystająca z niej kolorowa kartka oznacza, że jakiś bohater właśnie w niej zginął. Kiedy zobaczyłam to zdjęcie od razu sobie pomyślałam, jak mogłaby wyglądać trylogia „Millenium” Larssona , gdyby tak samo zaznaczyć we wszystkich trzech tomach każdą pojawiającą się kawę - niezależnie, czy dopiero parzoną lub właśnie pitą (z kubka, z filiżanki, z termosu), czy dopiero zamawianą. Kawa to kawa.
Jednak po lekturze „Mistrza” zmieniłam zdanie. Bo właściwie to jego powinnam analogicznie obkleić kolorowymi karteczkami, tylko zmienił by się im przedmiot/czynność, którą miałyby zaznaczyć. I może nawet bym to zrobiła, gdyby nie to, że… szkoda byłoby mi tych kolorowych karteczek, bo musiałabym zużyć ich naprawdę sporo.
Zastanawiacie się zapewne, co niby miałyby zaznaczać w „Mistrzu”? Nic specjalnego, ot zwyczajną ludzką rzecz – seks. Tego w recenzowanej książce jest akurat pod dostatkiem: oralny, waginalny, prężące się i zawsze gotowe do boju penisy, mokre od pożądania (za przeproszeniem) cipki, ekstatyczny orgazm pogania kolejny ekstatyczny orgazm, seks brutalny, seks powolny, romantyczny, pośpieszny, w łóżku, na plaży, na fotelu, pod biurkiem… To tak na przykład. A kiedy o tym się czyta na co drugiej stronie, to aż się może ulewać od jego nadmiaru.
Zestawienie wyzywającej i bezczelnej Andżeliki, cnotliwej i naiwnej Sonii, napalonego Vincenta i z pozoru zimnego jak lód gangstera Raula (który w głębi skrywa skrzywdzonego, emocjonalnego chłopca, marzącego o żonie i gromadce dzieci) również nie ubarwia fabuły, wręcz przeciwnie - tworzy razem przesłodzony tort ociekający spermą jak lukrem.
Pruderyjna nie jestem i potrafię odróżnić erotykę od pornograficznej rąbanki. Autorka zdaje się nie. Śmiem więc przypuszczać, że albo ma tak wybujałą fantazję, albo koniecznie chciała zaszokować odbiorcę. Ewentualnie za dużo naczytała się, popularnej ostatnimi czasy, greyowszczyzny i chciała udowodnić, że ona też potrafi tak pisać.
Książkę oczywiście przeczytałam do końca. Masochistka – powiecie? Być może, ale tak już mam w zwyczaju, że rozpoczętą książkę czytam do końca. Z drugiej strony nie byłabym fair wobec autorki, gdybym postawiła książce tak niską notę – nie przeczytawszy jej całej. Domyśliłam się zatem, że autorka miała ambicje napisania erotycznego thrillera, ale zagalopowała się w swojej seksualnej wizji. Z "Mistrza", który owszem mógłby mieć zadatki na niezłą erotyczną powieść sensacyjną - zrobiła wątpliwej jakości pornograficzną powiastkę z cukierkowym i sentymentalnym zakończeniem rodem z harleqinów. Zgorszona nie jestem, ale ubolewam, że autorka nie pozostawiła w książce pola do wyobraźni.
Komu może spodobać się książka? Na pewno napalonym nastolatkom, oraz tym, których kręci władza, pieniądze i seks. No dobra – ewentualnie sam seks. I tym, którym spodobała się trylogia o śpiącej królewnie Anne Rice.
Ja zdecydowanie wolę już takie starocia jak „Pamiętniki Fanny Hill” J. Clelanda i „Zwrotnik Raka" H. Millera, czy zupełnie niewinne „Konające zwierzę” P. Rotha i "Nudę" A. Moravii. Bo na książki pokroju „Mistrza” jestem już chyba za stara ;)
W gąszczu minusów przyznaję plus - dla wydawcy za nienarzucającą się i niezbyt oczywistą okładkę bez twarzy.
Moja nota dla książki: 1/6
______________
* cytat: Katarzyna Michalak - "Mistrz", wyd. FILIA, s. 78
Ech... Takie książki niezmiernie mnie smucą, bo fakt ich istnienia świadczy o tym, że jest ktoś, kto chce je czytać. Tymczasem motywacja do czytania powinna być inna - książka według mnie powinna sprawiać, że chcemy stać się lepszym człowiekiem i/lub ma dostarczać rozrywki intelektualnej. Tymczasem w przypadku czytelników takich "grey'owych" książek mam wątpliwości co do tego, jaka motywacja nimi kieruje, kiedy sięgają po taką pozycję...
OdpowiedzUsuńCo ciekawe, kiedy przed "Mistrzem" napotkałam opinie o twórczości Pani K.M. - z reguły były one negatywne. Kiedy jednak po lekturze zainteresowałam się już recenzjami tej konkretnej książki - większość kobiet piała z zachwytu. "Miliony much nie mogą się mylić"? ;)
UsuńAle się zgrałyśmy - też zjechałam dzisiaj tę książkę.
OdpowiedzUsuńkolodynska.pl
:)) A miałam Ci dzisiaj przy "Bezdomnej" w komentarzu wrzucić link z "Mistrzem" ;)
UsuńJa jestem uprzedzona co do twórczości Michalak. Nie podobają mi się jej książki, więc na "Mistrza" nawet nie patrzę ;)
OdpowiedzUsuńJa również z całą stanowczością stwierdzam, że nigdy więcej Michalak.
UsuńA wiesz z czym mnie skojarzyła się okładka? Z sagą Zmierzch :) Mistrz nie dla mnie...
OdpowiedzUsuńA widzisz - "Zmierzchem" się nie interesowałam, więc nie kojarzę okładek. Zaraz sobie zerknę ;)
UsuńFakt, ze kojarzy się ze "Zmierzchem" tylko jaki w tym cel? Zmierzch był kierowany do nastolatek, a "Mistrz" najwyraźniej nie. A jeśli tak, to chyba trzeba założyć na niego blokadę rodzicielską!
UsuńZerknęłam na ten "Zmierzch" i rzeczywiście macie rację - okładka "Księżyca w nowiu" mogła być inspiracją.
UsuńA z tą blokadą, Marpil, to całkiem niezły pomysł - naprawdę niektóre treści z tej książki nie są odpowiednie dla dopiero co dojrzewającego, młodego człowieka. Choć - jak napisałam w recenzji - napalony nastolatek byłby kontent.
Prawdę mówiąc mamy wspólne, chciałoby się powiedzieć zboczenia... Raz zaczętą książkę muszę skończyć :) Po pierwszym wyrazie w tytule myślałam, że będzie o "Mistrzu i Małgorzacie".
OdpowiedzUsuńDo Bułhakowa mam jednak sentyment i nie śmiałabym go tak zjechać jak tę tutaj ;)
UsuńChociaż fakt - "MiM" po przeczytaniu po raz trzeci po kilku latach od ostatniej lektury już tak nie zachwycił jak za pierwszymi drugim razem. Ale i tak lubię Behemota częstującego Małgorzatę czystym spirytusem ;)
ps. Czy Twój kot jest kotem książkowym? ;)
Zdecydowanie tak. Ostatnio się obraził, jak o umówionej/stałej porze siedziałam przed komputerem... Dosyć głośno wyrażał swój sprzeciw. Najlepiej lubi czytać okładki leżąc na moich kolanach.
UsuńPni Michalak to klasyczna grafomanka-celebrytka naszych czasów, a za "Mistrza", podejrzewam, należy winić wydawcę (agenta?), który złożył u swojej dojnej krowy (zdaje się, że dobrze się sprzedają jej słodkie gimnazjalne wprawki) zamówienie na rzecz w modnym obecnie duchu, a ona biedna pomyślał, że sprosta wyzwaniu
OdpowiedzUsuńO innych jej książkach się nie wypowiem, bo ich nie znam, ani poznać już nie mam ochoty, ale wiem jedno - u mnie, jako autorka, po "Mistrzu" jest już spalona. Szkoda czasu na chłam.
Usuń"Mistrz" to mój gniot roku 2013 - coś potwornego! Miałam takie same odczucia - noc poza seksem i to koniecznie takim, który ma zaszokować. I słownictwo - podniesione chyba z zabrudzonej śliną i resztkami wódki podłogi.
OdpowiedzUsuńCzyste porno ( a raczej brudne porno) - słowo erotyczny daleko od "Mistrza" ucieka!
Jeżeli będę robić podsumowanie roczne - to i u mnie ona wyląduje w niechlubnej kategorii najgorszej książki 2013 roku.
UsuńKsiążki nie czytałam. Ale czytałam dwie inne pani Michalak - w żadnej nie było właściwie seksu, więc tu może chciała sobie odbić. Żadna mnie też nie porwała - nudy na pudy, ot co.
OdpowiedzUsuńAle odezwałam się tu, bo przeczytałam Twoją recenzję z zainteresowaniem. Naprawdę świetnie piszesz! Rzadko kiedy doczytuję recenzje do końca, a Twoja mnie nie dość że zainteresowała, wciągnęła to jeszcze wywołała uśmiech na twarzy. Bo jest napisana z dużym polotem mimo że to miażdżąca krytyka:) Ale sądząc po tych które dotychczas czytałam Michalak to pewnie się należało:)
Bardzo Ci dziękuję za tak miłe słowa :) Takie słowa cieszą bardzo :)
UsuńPozdrawiam i zapraszam ponownie :)
Faktycznie, ku przestrodze.
OdpowiedzUsuńDziś czytałam też recenzję Ani Kołodynskiej - również bardzo mało zachęcającą do lektury. Twój tekst rozkłada na łopatki. Uśmiałam się jak notka. Jest świetny!
Dziękuję :)
UsuńAni recenzję również czytałam, przyjmujemy zgodne stanowisko ;)
Nie zachęciłaś, ale za to recenzję czytało się bardzo przyjemnie i momentami z uśmiechem na ustach i to podsumowanie z okładką bez twarzy, genialne :) Ja dzisiaj piszę o książce której minusem jest właśnie kolejna okładka z twarzą ;P a tak na marginesie, to kot Ci kawę wypija ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNic na to nie poradzę, że mam alergię na twarzowe okładki ;)))
UsuńSwoją drogą - potrzebuję jednego dnia z dobrym, naturalnym światłem - wtedy popełnię tekst o okładkach ;)
Kot jak widać jest nie tylko kotem książkowym, ale i kawowym ;)
A Wy? Macie kota książkowego? ;)
Autorkę kojarzę głównie z książek typu "szukając swojej drogi wyjechała na prowincję i znalazła swoje miejsce oraz miłość swego życia w dworku z owocowo-kwiatową nazwą" (słaaabe nawet jak na tego typu mało lotną literaturę..), wiem że pisała też fantasy, no rozrzut niezły :D Zresztą zerknij Gosia na jej blog, ile książek napisała dotychczas i ile chce/ ma zamówionych na najbliższy czas, pani płacą chyba nie od strony a od metra książek ;)
OdpowiedzUsuńPani idzie w ilość, ale jak widać ma swoich amatorów - znaczy, że takie pisanie się jej opłaca. Wcelowała w target, więc korzysta.
UsuńMnie wystarczy ta jej jedna książka...