poniedziałek, 31 marca 2014

Kilka powodów, dlaczego ten zbiór zdobył tytuł najgorszej książki 2014 roku. Su Tong - "Zawieście czerwone latarnie"


Mija dopiero pierwszy kwartał roku, a ja – bynajmniej nie z zadowoleniem – stwierdzam, że właśnie mam swój typ na najgorszą przeczytaną książkę 2014 roku.

Na początku nic nie zwiastowało, że będzie tak źle. Jako, że książka napisana jest przez chińskiego autora, spodziewałam się, że – ze względu na różnice kulturowe – może być nieco, hmmm inna, trudniejsza w zrozumieniu, co autor ma na myśli. Ale chyba nie byłam przygotowana na to, co ostatecznie otrzymałam. 

Zachęcił mnie opis wydawcy na okładce:
„Trzy wspaniałe nowele, przedstawiające skomplikowane relacje międzyludzkie na tle chińskiej prowincji lat dwudziestych („Zawieście czerwone latarnie”), trzydziestych („1934 przemija”) i pięćdziesiątych („Rodzina opium”) XX wieku, zanim kraj ten kompletnie przeorała rewolucja kulturalna.
Su Tong wnika słowem, jak sztyletem, w najtrudniejsze tematy, pokazując świat prostytucji, ubóstwa, narkotycznego uzależnienia. Przedstawione przez niego historie odczytujemy jednak, mimo różnic kulturowych, jak coś bliskiego i zrozumiałego, bo miłość, rodzina, konkubinat, zdrada – wszędzie są identyczne, a autor przemawia do nas za pomocą uczuć, które potrafi odmalować tak precyzyjnie i czysto, jak udaje się jedynie najwybitniejszym.”


Zapowiada się interesująco, nieprawdaż? Wgląd w chińskie społeczeństwo w czasach o kilka dekad wstecz wraz z rysem charakterologicznym. „Super, to może być ciekawe” – myślę sobie. I na początku nie jest źle. Pierwsza nowela – „Zawieście czerwone  latarnie”* – nawet mnie usatysfakcjonowała. Chiński pan Chen Zuoqian i jego cztery żony – ich wzajemne współżycie pełne rywalizacji, zawiści i wzajemnych pretensji. Główna bohaterka – nieco przewrażliwione i infantylne  młode dziewczę  - wkracza nagle do haremu i musi się w nim odnaleźć. Za to opowiadanie punkt dla Su Tonga.

Ale im głębiej w las – tym ciemniej. Dwa pozostałe opowiadania („1934 przemija” i „Rodzina opium”), to już równia pochyła. Gdyby nie to, że mam (w tym przypadku głupią) manię czytania książek do końca – zapewne nie dotrwałabym nawet do połowy. Ale wtedy też nie powstałaby ta recenzja ;) 
Może nie zrozumiałam intencji autora, może nie załapałam różnic kulturowych, a może to wina tłumaczenia – bez względu na wszystko, to nie była dla mnie fortunna książka.

No ale dobrze, może konkret jakiś, co tak naprawdę mi się w nich nie podobało. 
Otóż między innymi język, jakim operuje autor, dość nieudolny. I historie, które nakreślił – brutalne, brudne, ze zwierzęceniem ludzi i z fantastycznym zacięciem („magiczne myszy” – wtf?). 

To pewnie wciąż Wam nic nie mówi, dlaczego ta książka jest taka zła – dlatego zaserwuję Wam garść cytatów. Powodzenia ;)

„- Chencao, chodź no tutaj.
Ojciec go wołał. Chencao podszedł do jego łóżka, patrząc na rękę ojca wyciągniętą ku niebu. Ta ręka wydzielała woń zgnilizny, zupełnie jak rośliny maku pozostawione w polu w czasie pory deszczowej.
- Tata jest chory.
 - Wiem.
- Tata jest chory po raz pierwszy w życiu.
- Wiem.
- Tata nie ma przed sobą życia, więc zachorował. Liczę na ciebie.
- W czym?
- Nigdy nie zrozumiesz, gdy mówię do ciebie. Powinienem był cię utopić w szambie, kiedy się urodziłeś.
- Nie dbam o to. Wcale nie chciałem żyć tak długo.
- Powinienem był pozwolić, żeby Jiang Long zabrał się wtedy. Lepiej być bandytą niż psem, a teraz przyszła nasza kolej, żebyśmy zostali psami.”
(„Rodzina opium”)


„Od czasu, gdy opuścił Klonową Wioskę nie czuł głodu, ale teraz jego pusty żołądek chciał się pozbyć gazów. Liu Laoxia zaczął puszczać ze wszystkich sił bąki w tłum. Dziadowie klepali w tym momencie wnuki po głowie i śmiali się w głos. A Liu Laoxia potrafił pierdzieć jak mało kto!”
(„Rodzina opium”)


„- Co się stało z pieniędzmi? Co z pieniędzmi Chena Baoniana? – pytała Huanzi. – Przynieś mi coś innego do jedzenia.
- Wydałam pieniądze Chena Baoniana. Kupiłam mu akr ziemi. Zbyt wiele ludzi z rodziny Chenów umarło, a my nie mamy nawet miejsca, by ich pogrzebać. Ludzie mogą przeżyć, nie jedząc warzyw, ale jeśli nie ma się grobu, nie warto żyć.” 
(„1934 przemija”)


„Nie mógł się doczekać chwili, kiedy zobaczy pannę młodą. I gdy tak skręcał się niecierpliwości, pojawił się purpurowy weselny palankin. Twarz Chena Baoniana była czerwona niczym burak, kiedy odrzucał garnek, wykrzykując z radością:
- Nareszcie mój fiut będzie miał gdzie zamieszkać!”
(„1934 przemija”)


„W Końskim Przejeździe, najbliższym mieście, spotkał rzemieślników, którzy rano otwierali swe kramy. Zobaczyli oni, jak Chen Baonian całkiem bezwstydnie wędruje z rozpiętym rozporkiem u czarnych spodni, przez który wystają kolorowe gacie brudne od spermy. Ktoś krzyknął:
- Chenie Baonianie, zapnij rozporek!
- Ty wścibski psie – odparł Chen Baonian – kiedy mam niezapięty, łatwiej mi z niego wyjmować. – Cisnął skorupkami jajka w nieznajomego i opuścił w złości Koński Przejazd.”
(„1934 przemija”)


„A wszystko zaczęło się w 1934 roku. Babka Jiang tak powiedziała do swego syna: „Kiedy napełnisz kosz psimi odchodami, znajdź kogoś, kto ma ziemię, a dostaniesz dwa miedziaki, bo psie odchody znakomicie użyźniają ziemię. Gdy uzbierasz dość miedziaków, mama kupi ci parę gumowych kaloszy i jak nadejdzie zima twoim stópkom będzie ciepło jak w stogu siana.”
Dingo przez chwilę przyglądał się z uczuciem swoim małym stopom, potem podniósł głowę i uśmiechnął się do matki, która ucierała ziarna w żarnach. (…)
- Niech tata kupi mi parę kaloszy i wróci do domu!
Babka Jiang przyglądała się swojemu synowi, który kręcił się na żarnach jak bąk. Opętańczo popychała kamień, obracając nim coraz szybciej. Wreszcie klepnęła syna w pupę i wyszeptała:
- Idź zbierać psie odchody. Tylko wtedy dostaniesz kalosze, gdy zbierzesz ich wystarczająco dużo.
- Czy będę też musiał je zbierać, kiedy przyjdzie zima i spadnie śnieg? – zapytał Dingo?
- Tak. Kiedy pada śnieg, ziemia robi się biała, i psie kupy widać jeszcze lepiej. (…) Nie zamierzasz zbierać psich odchodów?
- Nie.
- Nie chcesz mieć kaloszy?
Nagle skoczyła ku niemu, złapała go za włosy i wykrzyknęła:
- Chodź tu, noszę w brzuchu twojego siedmiomiesięcznego braciszka, mama go nie chce, za zaoszczędzone pieniądze kupię ci kalosze. Uderz mamę z całych sił w brzuch…
I Dingo uderzył w brzuch, niczym w wystającą skałę. Zobaczył, że pochylona ku niemu twarz matki robi się czerwona z emocji. Kiedy sięgnęła po jego rękę, mówiąc:
- Dingo wybije ze mnie swego młodszego brata, a ja mu za to kupię kalosze – na jej obliczu pojawił się uśmiech.”
(„1934 przemija”)


1/6
_______________
* Pierwotny tytuł brzmiał „Żony i konkubiny”. Zmiana na „Zawieście czerwone latarnie” podyktowana była przez ekranizację opowiadania; faktycznie tytuł z latarniami jest od czapy – w opowiadaniu mają one bowiem marginalne znaczenie

Wszystkie cytaty: Su Tong – „Zawieście czerwone latarnie”, wydawnictwo MG

Książka bierze udział w wyzwaniu: Grunt to okładka - edycja marzec: kobieta


sobota, 29 marca 2014

Twarz Książki, czyli rzecz o okładkach. Część III - książki kulinarne - typologia


Ostatnio w kulinarnym wpisie prezentowałam Wam okładki książek kulinarnych z moich zbiorów. Pokazałam, które lubię, a które są brzydkie. 

Ostatnio pod tym kątem przejrzałam dwie większe księgarnie internetowe i dzisiaj proponuję przegląd księgarniany okładek, które chętnie wyeksponowałabym na swojej ścianie. 

Podzieliłam je na kilka kategorii. Oto one:

1. Okładki kompozycyjne – z pozoru proste, ale wizualnie zaskakujące połączenia – miłe dla oka. Mój numer jeden to „Sosy”.













2. Okładki rysunkowe – okazuje się, że nie zawsze zdjęcie „robi” okładkę. To, jak widać, mój ulubiony rodzaj okładek ;) Trudno mi się zdecydować, którą postawić na podium - niech będą trzy: „Jamie’s Italy”, „Z działki, z lasu i takie tam” i „Radość picia”.
























3. Okładki smakowite – czyli zwyczajnie ładne zdjęcia. Stawiam na "Czekoladę" :)










4. Okładki szczegółowe, w których wzrok przyciąga jedna konkretna rzecz, detal, produkt. Tutaj zdecydowanie stawiam na „Lody”.












5. Okładki oszczędne – drugi mój ulubiony rodzaj twarzy książki. Minimum środków z maksymalnym efektem ;) Bezapelacyjnie wygrywają "Jajka", „Japońskie słodycze” i słodki "White Plate" Liski.













6. Okładki wizerunkowe - nie lubię zdjęć kucharzy na ich autorskich książkach, bo zwykle są sztampowe. Ale dla Joli Słomy i Mirka Trymbulaka robię wyjątek. Jest taka niejednoznaczna ;)








Ostatnia okładka - nietypowa, jako rozwiązanie kwestii, co zrobić z okładką, kiedy o gwieździe tudzież celebrycie jest w środku? ;)


Wizerunkowe okładki książek kulinarnych są tym rodzajem okładek, nad którymi, hmmm lubię się pastwić ;) Jeżeli chcecie - następnym razem mogę przedstawić najgorsze, moim zdaniem, okładki tego typu ;) Dajcie nać w komentarzu, czy chcecie :)


Tymczasem - która z przedstawionych podoba się najbardziej? :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...