„A kilka dni temu Blejk fotografował nas w łazience. Fallon pluskała się w wannie, a Kristal, wykończona godzinami babysittingu, przysiadła na zamkniętym kiblu z piwem w dłoni i miną kobiety wypranej.
Zdjęcia wyszły bardzo udane.
Pomyślałam, że to tak właściwie powinien wyglądać prawdziwy fotoreportaż z macierzyństwa. Opowieść złożona ze zdjęć, które pokazują najczęstsze, niepozowane sceny. Fotoreportaż, sesja non – fiction.
(...)
Rozmyślając o tych fotografiach , uświadomiłam sobie, że to właśnie próbuję zrobić. Opisać macierzyństwo bez fikcji. Prawdziwe.
Chociaż to tylko moja prawda.”*
Kocham czytelniczą miłością wydawnictwo Czarne za reportaże. Wspominałam o tym wiele razy, ale powtórzę to jeszcze raz ;) Jeszcze żadna z książek z serii reporterskiej mnie nie zawiodła, a to oznacza, że wydawnictwo dba o dobór tego, co chce wypuścić na rynek.
Reportaże to jedno, ostatnio jednak do grona lubisiów mogę jeszcze dodać serię „Bez fikcji o...”. Jedną z nich – „Mundrą” Sylwii Szwed o polskich położnych przedstawiłam ostatnio. Dzisiaj pora na kolejną. Tym razem w rolach głównych Kristal, Blejk i mała Fallon, czyli Joanna Woźniczko - Czeczott o swojej wersji macierzyństwa bez lukru.
Reportaże to jedno, ostatnio jednak do grona lubisiów mogę jeszcze dodać serię „Bez fikcji o...”. Jedną z nich – „Mundrą” Sylwii Szwed o polskich położnych przedstawiłam ostatnio. Dzisiaj pora na kolejną. Tym razem w rolach głównych Kristal, Blejk i mała Fallon, czyli Joanna Woźniczko - Czeczott o swojej wersji macierzyństwa bez lukru.
Kristal i Blejk żyją w szczęśliwym, poukładanym życiu współczesnych DINKsów**. Otaczają ich jednak ludzie z klanu, którzy usilnie namawiają ich na przejście na drugą stronę mocy. Roztaczają wizje przyszłej sielanki, ale nie wtajemniczają przy tym, że nie zawsze będzie słodko i różowo. Klan, to Ci znajomi, którzy zostali już rodzicami. A namawiają wiadomo – do rodzicielstwa. Kristal i Blejk w końcu postanawiają, że w sumie na nich też już jest pora. Po pierwszych niepowodzeniach, Kristal w końcu jest w stanie błogosławionym.
„Wieczorem po wykonaniu testu zasiadają na ławce przy plaży. Kristal ma obsikaną pałeczkę w dłoni, ale jeszcze nie sprawdziła wyniku. Słońce jest autentycznie pomarańczowe. A nawet zatapia się, jakby to powiedzieć, w lśniącej tafli oceanu.
- No, jesteś w ciąży – mówi w tej scenerii Blejk.
And they kiss.
To be continued.
W następnym odcinku Kristal wymiotuje rano, a po południu stanowczo żąda cheesburgera, który, jak wiadomo, zawiera plasterek kwaszonego ogórka.
I spodziewa się rewolucji."
Zanim urodzi – musi się sporo nauczyć. Przede wszystkim opanować słownik wyrazów obcych:
„Chodziłam więc na przyśpieszone kursy do koleżanek matek z podróbką moleskine’a w torbie i zamiast reporterskich treści zapisywałam w notesie obce słowa.
Linomag, emmaljunga, oilatum.
Tantum rosa, frida, bugaboo
Octenisept, weleda, baby sense.
Et cetera, et cetera, et cetera."
Dziewięć miesięcy później wyjdzie na to, że to był tylko szybki rozbieg do skoku na główkę do zimnej, głębokiej wody. Kiedy Kristal powiła Fallon ... nagle wychodzi na jaw, że wśród matek panuje zmowa milczenia. Nie puszczą pary z ust o cieniach słodkiego macierzyństwa, póki sama nie zostaniesz matką. Twój słodki mały bobasek, nie jest tylko słodkim małym bobaskiem, ale małym, domowym tyranem, który nie tylko przeorganizuje twoje życie na swoją korzyść, ale sprawi, że matka niepostrzeżenie znika dla świata, popada w frustrację, a najchętniej zapadłaby w sen zimowy, aby przeczekać trudne czasy.
„Więc lukier, wszędzie lukier. Wszystko było polukrowane tak obficie, że nie bardzo wierzyłam koleżankom i kolegom z pracy, którzy głosili, że temu, kto nazywa ciążę stanem błogosławionym, życzą podobnych błogosławieństw przez całą wieczność. Bo personel mojego zakładu pracy tworzyła w doskonałych proporcjach dobrana mieszanina sceptyków, ironistek i ludzi pobłażliwych. I kiedy przestrzegali mnie przed macierzyństwem, myślałam sobie, że w tej kwestii pokazują oblicze sceptyków.
- I co, nadal jesteś fanką macierzyństwa? – zapytała mnie koleżanka z pracy, gdy odwiedziłam zakład już bez brzucha.
- Pewnie, jest super! – odparłam na fali hormonów.
- Zadaj jej pytanie pomocnicze – poradził kolega, zakładowy doktor House.
- Ile razy wstajesz w nocy? – spytała więc M. krótko i celnie.
Tu mnie mieli. To było apogeum nocnych pobudek.
Za dużo lukru. Macierzyństwo to w końcu nie pączek.”
Owszem, Kristal nie jest sama. Ma jeszcze Blejka, ale Blejk musi codziennie udawać się na swoją plantację, aby cała dynastia miała za co żyć. Więc matka frustratka zostaje sama z małym tyranem. Pociesza ją teściowa, mówiąc, że najgorsze jest pierwsze sześćdziesiąt lat – potem już jakoś leci ;) A międzyczasie trzeba sobie jakoś przeorganizować czas i życie, aby nie zwariować.
Teoretycznie to książka o tym, jak nie zostać rodzicem. Ale czytając tę demistyfikację macierzyństwa, naprawdę świetnie się bawiłam. Nawet sobie pomyślałam, że to doskonały materiał na słuchowisko, tudzież sztukę teatralną. A tak w ogóle to rozbudziło ciekawość, jak jest naprawdę. Tak, wiem – nie jestem z klanu, więc jeszcze dużo o życiu nie wiem, ale autorka tak zgrabnie ubiera myśli w słowa, że skok do zimnej wody, mimo że może wywołać szok, wydaje się być czymś ekscytującym.
„Macierzyństwo...” to pewna forma autoterapii dla autorki. Sama zresztą przyznaje, że zawarta tu ironia i przerysowania są po to, aby lepiej dostrzec to, co gryzie i uwiera. Bo ona sama wie już, że nie zawsze jest słodko. Z drugiej strony zauważa, iż nie jest tak dokumentnie beznadziejne, aby nie było możliwości łapania pięknych chwil. A skoro w obecnych czasach mamy wybór i możemy decydować o tym, czy chcemy się z tym zmierzyć, czy nie – warto wcześniej przemyśleć ten długi i kosztowny życiowy projekt "Dziecko" pod kątem zysków i strat.
Naprawdę zabawna, mimo sporej dawki frustracji, książka do połknięcia na jeden wieczór. Myślę, że dobra zarówno dla tych spoza klanu, jak i już uświadomionych. Ja się nie przestraszyłam ;)
6/6 ( i drugie 6/6 za genialną, bardzo odpowiednią do treści okładkę)
__________
* Wszystkie cytaty: Joanna Woźniczko – Czeczott – „Macierzyństwo non – fiction. Relacja z przewrotu domowego”; wyd. Czarne
Projekt okładki i rysunki wewnątrz książki – Marianna Sztyma
Autorka książki prowadzi(-ła) blog www.metamecierzynstwo.pl
Recenzję dodaję do czytelniczego wyzwania: Polacy nie gęsi, czyli czytamy polską literaturę
Wydawnictwo Czarne znów trafiło w moje gusta czytelnicze. A Twoja recenzja jest ogromnie zachęcająca.
OdpowiedzUsuńCieszę się. Obiecuję, że obie, jak już zaczniesz czytać, to skończysz ekspresem :)
UsuńWooooow... Recenzję również przeczytałam jednym tchem. Jeśli "Macierzyństwo..." trafi do moich lektur, coś czuję, że tylko utwierdzi mnie w przekonaniu...
OdpowiedzUsuńA wydanie - wiadomo! :D
Czy w związku z tym pojawić się z nią w piątek? ;)
Usuńps. Zapytaj Zosię, czy też jest zainteresowana.
Zosia niekoniecznie - będzie sprawdzała w praktyce niebawem :) A ja owszem, ale jeszcze nie teraz, dobrze? :)
UsuńNo ciekawa jestem jej relacji z praktyki ;)))
UsuńSama mamą nie jestem, ale chętnie bym tę książkę przeczytała. Coś mi się wydaję, że styl autorki bardzo by do mnie trafił. :D
OdpowiedzUsuńMimo, że rzecz traktuje o matczynych frustracjach, to napisana jest znakomitym ironicznym językiem. Jest świetna i mówię Ci to jako niematka ;)
UsuńNie jestem mamą, ale widzę, że może być ciekawie :)
OdpowiedzUsuńOwszem! :) Przeczytaj :)
Usuń