Opisany w drugiej części mojego półnokoreańskiego tryptyku Kim Yong po umieszczeniu w morderczym obozie pracy – zdołał uciec nie tylko z niego, ale również ostatecznie szczęśliwie, przez Chiny i Mongolię, dotrzeć w końcu do Korei Południowej. W ucieczce tej, od pewnego etapu, pomagało mu chińsko – koreańskie małżeństwo mieszkające w Chinach oraz grupa chrześcijańskich misjonarzy. I właśnie w tym momencie łatwo mogę przejść do recenzji ostatniej już książki z zapowiedzianego tryptyku.
Autorem książki jest Mike Kim – Amerykanin koreańskiego pochodzenia urodzony w Chicago. Po zakończeniu studiów prowadził dobrze prosperującą, własną firmę doradztwa finansowego. W połowie 2001 roku wybrał się na wycieczkę do Chin. Z Pekinu pojechał w północno – zachodnią część kraju, a tam podczas pobytu w schronisku zetknął się z uciekinierami z Korei Północnej. To było dla niego zaskakujące przeżycie, gdyż jako osoba, w której żyłach płynie koreańska krew – zupełnie nie miał pojęcia o tym, jak w państwie klanu Kimów przedstawia się sytuacja polityczno – społeczna i że w związku z nią tak wielu ludzi wybiera los uchodźcy, aby odnaleźć lepsze życie poza granicami swojego kraju.
„Wróciłem do Stanów wstrząśnięty. Pamiętam, że siedziałem naprzeciwko klientów, romawiając o funduszach inwestycyjnych, emerytalnych i ubezpieczeniowych, a równocześnie sercem byłem daleko od tego wszystkiego. Nie potrafiłem przestać myśleć o uchodźcach z Korei Północnej.
Pewnego dnia stanąłem przed wielką mapą wiszącą na ścianie mego pokoju. Patrząc na Chiny i Koreę Północną, pozułem, że jeśli nie zrobię czegoś, by pomóc Koreańczykom z Północy, przez resztę życia będę się zastanawiać „co by było gdyby…”. Przemyślałem wszystko dogłębnie i stwierdziłem, że nie chcę żyć takim pytaniem – zacząłem więc planować wyjazd do Chin.”
Przygotowywał się do wyznaczonego sobie zadania przez 2 lata. W tym czasie uczył się funkcjonować w obniżonym standardzie życia, szlifował język mandaryński oraz próbował zbudować siatkę osób, które pomogłyby mu w realizacji wyznaczonego celu. Założył chrześcijańską organizację pozarządową Crossing Border Ministries, będącą „podziemnym” stowarzyszeniem, które miało za zadanie udzielić (na terenie Chin) uchodźcom schronienia, dożywić, wyleczyć, dostarczyć fałszywe dokumenty, umożliwiające przekroczenie granicy z Chinami do innych krajów (najczęściej Mongolii i Laosu), z których przez ambasadę byłaby możliwa deportacja do bezpiecznej Korei Południowej. Trzeba bowiem wiedzieć, że granica między Koreą Północną i Południową jest bodaj najlepiej strzeżoną granicą państwową, a jej nielegalne przekroczenie nie jest w ogóle możliwe. Stąd wszelkie ucieczki z Korei Północnej do Południowej muszą odbywać się bardzo okrężną trasą. Warto podkreślić też fakt, że Chiny uchodźców z Korei Północnej natychmiast oddają w ręce reżimu Kimów, stąd tak istotnym jest, aby uciekinierów jak najszybciej „przerzucić” dalej poza granice tego sąsiedniego kraju.
Mike Kim podczas swojej misji zetknął się z ogromną liczbą osób, które odważyły się uciec z Korei Północnej. W wielu przypadkach związane były z tym nie tylko względy finansowe, ale przede wszystkim osobiste tragedie, w tym również ucieczka z obozów pracy (jak było to w przypadku Kim Younga).
„Ta książka to wierny obraz życia moich północnokoreańskich przyjaciół. Często siadywałem z piórem albo z dyktafonem w ręku i słuchałem ich wielogodzinnych opowieści.”
Opowieści te, jak się okazało, były do siebie bardzo zbliżone. Każda, bez wyjątku, traktowała o niesprawiedliwości społecznej, o krzywdzie, biedzie, głodzie, wiecznym poczuciu zagrożenia. A także o dyżurnym koźle ofiarnym, którym jest USA, o północnokoreańskim sposobie myślenia, o osi zła, wychowywaniu dzieci w duchu nienawiści i o tym, w jaki sposób kreowany jest w kraju język propagandy.
„By skutecznie prać mózgi obywatelom, reżim posługuje się czymś, co nosi nazwę hakseup. To słowo oznacza po prostu „edukację”. Pewien południowokoreański znajomy przetłumaczył to jako „sesja uczenia się”. Gdy spytałem wykształconego Koreańczyka z Północy, co znaczy hakseup, wyjaśnił, że to „sesja ideologii”. Każdy obywatel ma obowiązek regularnie uczestniczyć w hakseup, zazwyczaj we wtorki. Na pytanie, co się robi podczas tych spotkań, wyjaśnił:
- Musimy regularnie spotykać się w małych grupach, by zapamiętywać i pisać różne rzeczy.
- Jakie rzeczy?
- Na przykład musimy przepisywać przemówienia Kim Ir Sena albo Kim Dzong Ila, albo recytować je, aż się ich nauczymy na pamięć – powiedział. – Często też musimy uczyć się na pamięć dzieł literatury północnokoreańskiej i historycznych relacji Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila. – I dodał szeptem: - To strasznie nudne. Zwykle zasypiam.”
Można pokusić się o stwierdzenie, że Orwell ze swoim Wielkim Bratem był wizjonerem. Wiele wymyślonych sytuacji przedstawionych w „Roku 1984” realnie występuje w Korei Północnej.
Sam autor porównał nawet Koreę do orwellowskiej fikcji:
„Gdy ją odwiedziłem, czułem się, jakbym wkroczył do orwellowskiej „strefy mroku”. Było to doświadczenie surrealistyczne. Nic nie wydawało się normalne. (…) Panował ponury nastrój, a ludzie wydawali się bez życia.
Choć w każdym kraju można zetknąć się z biedą, bezrobociem, przemocą , alkoholizmem, kradzieżami, czy korupcją, Koreę Północną nękają one w niespotykanym stopniu. Dziś jest to jedno z najbiedniejszych państw świata. Ma również jeden z najwyższych - jeśli nie najwyższy – poziom bezrobocia. Panuje tu przemoc i alkoholizm. Powszechne kradzieże, gwałty, przekupstwo, korupcja i prześladowania sprawiły, że mieszkańcy Korei Północnej stali się bardziej nieufni niż inni; jest wśród nich też znacznie więcej „kombinatorów”. Nie potępiam ich jednak – są produktem północnokoreańskiego reżimu. Kraj nie staje się taki przypadkiem – to przywódcy Korei Północnej stworzyli własnym obywatelom piekło na ziemi.”
Dzięki działalności organizacji Crossing Borders udało się pomóc w ucieczce wielu uchodźcom. Obecnie, po zebranym doświadczeniu, autor podróżuje po świecie, aby na swoich wykładach przedstawić sytuację, z którą miał do czynienia ze swoją organizacją na granicy Chin i Korei Północnej.
Ostatnia część książki zawiera rozważania o tym, jak rządy innych państw mogłyby pomóc w rozwiązaniu północnokoreańskiego problemu. Mowa jest o możliwości pertraktacji ze strony USA, o budowie społeczeństwa obywatelskiego w Korei, o mobilizacji w kwestii wyegzekwowania przestrzegania praw człowieka przez reżim. Idee szczytne, prawda jest jednak gorzka – realnie chyba żadnemu z państw na świecie nie zależy na usunięciu od władzy klanu Kimów i wprowadzeniu w tym azjatyckim kraju demokracji. A najbardziej nie zależy na tym sąsiedniej Korei Południowej. Mogłoby się bowiem okazać, że ponowne połączenie obu Korei w jeden państwowy twór i związane z tym nagłe zderzenie rzeczywistości tygrysa gospodarczego z ogromnym zacofaniem socjalistycznego kraju - mogłoby odpalić bombę z opóźnionym zapłonem. O tym pisałam już w treści recenzji książki Barbary Demick „Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne życie mieszkańców Korei Północnej” wydawnictwa Czarne, do lektury której gorąco zachęcam zainteresowanych tematem.
Przypominam również o pierwszej i drugiej części recenzji północnokoreańskiego tryptyku:
Jolanta Krysowata – „Skrzydło Anioła. Historia tajnego ośrodka dla koreańskich sierot”
Kim Yong i Kim Suk-Young – „Długa droga do domu. Wspomnienia uciekiniera z północnokoreańskiego piekła”
4/6
__________________
Mike Kim – „Z piekła do wolności. Ucieczki z Korei Północnej”, wyd. PWN (tytuł oryginału: Escaping North Korea and Hope in the World’s Most Represive Country)
Wszystkie trzy chętnie bym przeczytała. Jutro idę do biblioteki ich poszukać.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że udało mi się Cię zachęcić :)
UsuńJeśli można, to bardzo chętnie bym przeczytała wszystkie trzy książki, zatem uśmiecham się ładnie. :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się spodobała "Światu nie mamy czego zazdrościć.", bardziej niż ten reportaż o Miedziańce.
Pozdrawiam
Justa
Bo i kaliber sprawy większy.
UsuńBędę pamiętać, ale Ty też mi przypomnij. Planuję też przy jakimś najbliższym przyjeździe do L. (ale nie wiem jeszcze kiedy to nastąpi), wybrać się właśnie w literacką podróż do Płakowic.