Posąg bohatera,
Aby stworzyć cel zachwytu,
Który nie umiera:
Nie kładź laurów mu na skronie,
Nie dawaj mu gromów w dłonie
Nie staraj się, żeby głazy
Były śnieżne i bez skazy,
Bo te ludzi nie poruszą,
Lecz pierś natchnij wielką duszą!”
Pewnie długo jeszcze bym nie sięgnęła po tę książkę, gdyby nie zachęta koleżanki. Wydawać by się mogło, że wydana 127 lat temu powieść będzie już w XXI wieku trącić myszką, ale nie!
Początek jest mocny – wylewa rzeka i powoduje powódź. Z wody główny bohater (jeden z dwóch) – Hieronim Białopiotrowicz, zwany przez przyjaciela Ruciem, oraz Delfinem (bo świetnie pływa) wyławia małą dziewczynkę. Mała żyje, ale nie jest znana jej tożsamość. Później okazuje się, że uciekła z miejsca swojego dotychczasowego pobytu. Jest sierotą i dotąd mieszkała w jednej gospodzie, gdzie odgrywała rolę popychadła i służby. Po wizycie tych dwojga - gospodarz zgodził się ją przekazać Hieronimowi za wykupem. Bronia – bo tak dziewczynce na imię zżyła się ze swoim nowym opiekunem i jego przyjacielem Józiem vel Żabbą. Oni zaczęli ja kształcić, ona wprowadzała promień radości w ich ubogie, studenckie życie. Aż któregoś dnia znikła...
Hieronim i Żabba znowu zostali sami. Mnóstwo czasu spędzili na poszukiwaniach małej – niestety bezskutecznie. W międzyczasie Żabba poważnie się rozchorował. Rucio nieoczekiwanie otrzymał zastrzyk gotówki i zdecydował, że jego przyjaciel, jedyna bliska mu osoba, musi pojechać na kurację do uzdrowiska na Krym. Ostatecznie pojechali obaj, ale po roku do Petersburga powrócił sam Hieronim. Żabba umarł…
Okazało się, że podczas rocznej nieobecności w mieście zmarła również pani Uziębło, kobieta od której młodzieńcy wynajmowali pokój. Teraz ów lokal zajmuje głośna studentka Afra urządzająca głośne balangi i romansująca z mężczyznami.
Hieronim po kilkudniowej tułaczce otrzymuje schronienie u jednookiego Bazylego, który mieszka ścianę obok Afry, co sprawia, że chłopak chcąc nie chcąc ma stały kontakt z dziewczyną. Nawet się w niej zakochuje i proponuje małżeństwo, ale jego oświadczyny zostają wyśmiane i odrzucone.
Tymczasem chłopak zdobywa dyplom inżyniera i wraz z Bazylim wyjeżdża z miasta i w innej części kraju odpowiada za budowę mostu. Ciężka to praca. A ponieważ Hieronim ma złote serce i zawsze jest chętny do pomocy – inni wykorzystują to, że on pracuje za nich. Most ukończony, przejazd techniczny lokomotywą pomyślny. Można urządzać bal! Tymczasem Hieronim niesłusznie oskarżony o przywłaszczenie dużej kwoty pieniędzy – wykończony fizycznie i psychicznie postanawia popełnić samobójstwo. W ostatniej jednak chwili zjawia się tytułowy straszny dziadunio...
Polikarp Białopiotrowicz, czyli dziadek Hieronima w trakcie rozwijania się fabuły pojawiał się wcześniej kilka razy. Dopiero jednak na koniec, on jak i bogaty kuzyn chłopaka – Albert zwany Wojcieszkiem zaczynają odgrywać największą i decydującą rolę.
Ach! Nawet nie domyślacie się jak się zżymałam na krewniaków Rucia! Dziadek to wielki despota, który pozjadał wszystkie rozumy, rządzi życiem swoich najbliższych, szpiegując ich i systematycznie zatruwa egzystencję wnuków. Wszystko ma być tak, jak on chce, bo tak dyktuje jego chorobliwa władczość wzmacniana, dzięki fortunie, poczuciem wyższości nad innymi. Wcale nie lepszy jest kuzyn Hieronima – Wojcieszek. To hulaka, hazardzista i opływający w bogactwo hedonista.
Obaj panowie – dziad i kuzyn żyją na wysokiej stopie, czego nie można powiedzieć o Hieronimie. Zresztą na niego tez się wkurzyłam. No bo jak można być tak przesadnie dobrym, uległym, tak pozwalać sobą pomiatać? Nawet stwierdziłam, że to taki naiwny idiota niczym balzakowski ojciec Goriot. Los jednak bywa przewrotny, nie wszystko jest takim, jak nam się zdaje, nie każdy zachowuje się tak, jak to widać na zewnątrz, a przyszłość pokazuje, że nie wszystko jeszcze stracone.
W zasadzie niesłusznie obwiałam się tej książki. Były tam momenty smutne i przedstawione w typowym dla tego okresu pozytywistycznym stylu. Ale nie mogę odmówić pochwały Rodziewiczównie za to, że wplotła w fabułę świetne dialogi ze słownymi smaczkami. A poza tym dobrze jest tez wiedzieć, w jakim tonie konwersowało się kiedyś. Ot, na ten przykład:
„To istna idee fixe ta samodzielna praca. Zobaczysz, że goniąc tę marę, dostaniesz konsumpcji. Ale, a propos głodu, czy wiesz, żem dotąd bez śniadania, a to już blisko południe. Okropność. Otóż i Sadowa. Wysiadasz? No, bywajże zdrów! Jeśli ci będę potrzebny, to się nie formalizuj. Mieszkam na Wielkiej Morskiej. Do widzenia!”
"Straszny dziadunio", to jednak urocze staroświeckie czytadło, które przypomniało mi, że leciwa literatura ma swój urok. Przewidywalna, jak większość dzieł z epoki, ale nie zmienia to faktu, że lektura daje dużo przyjemności. A przy tym próbuje przemycić to, co niezmiennie jest aktualne. Wszak lekcję życia odbieramy bez względu na to, w który wieku żyjemy i czy mamy w rodzinie strasznego dziadunia, czy też nie. Dobra książka na weekend i nie tylko.
Jako uzupełnienie, ze staroświeckiej klasyki, polecam "Ojca Goriot" Balzaca i "Damę Kameliową" Dumasa.
Jako uzupełnienie, ze staroświeckiej klasyki, polecam "Ojca Goriot" Balzaca i "Damę Kameliową" Dumasa.
5/6
___________
cytaty: Maria Rodziewiczówna – „Straszny dziadunio”, wyd. Prószyński i S-ka
Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Grunt to okładka -edycja sierpień: sukienka, Czytamy powieści obyczajowe , Polacy nie gęsi, czyli czytamy polską literaturę oraz Blogerzy czytają klasykę!
To jak dotąd jedyna ksiązka tejże autorki jaka przeczytałam i... podobała mi się bardzo!!! zaczęłam jeszcze "Lata leśnych ludzi" ale na razie poległam niestety.
OdpowiedzUsuńJa nabrałam apetytu na tę resztę "staroci" ;) Rodziewiczówny. I nie tylko jej. Polecam zaś Dołęgę-Mostowicza, czyli tego od "Znachora" i "Kariery Nikodema Dyzmy".
UsuńUwielbiam! "Strasznego dziadunia" pierwszy raz czytałam, mając lat naście, i zachwyciłam się tą książką. Mam nawet takie dość stare, lekko rozpadając się wydanie od mojej Babci :)
OdpowiedzUsuńPóźniej czytałam raz jeszcze, i nadal ogromnie mi się podobała. Bo i się wzruszyłam, i pośmiałam, no i te dialogi... Czysta przyjemność czytania, bardzo mi się ten język podoba.
Cudownie, że mi o tej książce przypomniałaś. Aktualnie leży w wielkim pudle, bo niestety nie mam gdzie tych książek rozpakować, ale jak tylko dorobię się regału, to ją sobie przeczytam raz jeszcze :)
"Lato leśnych ludzi" też czytałam, też świetne :)
No i proszę jaka miła niespodzianka. A już byłam taka pewna, że prawe nikt już tego nie czyta.
UsuńGdzieś niedawno czytałam o tej książce. Tak naprawdę po książki napisane kilkadziesiąt lat temu trzeba siegać. Są one nieraz o wiele lepsze niż te wydawane obecnie :_
OdpowiedzUsuńBo wiesz, to jest tak jak z turystyką - zachłystujemy się czymś, a co inne w ogóle nie zauważamy. Ja lubię starsze książki i wcześniej czytałam głównie je - w ten sposób odkryłam "Madame Bovary", "Damę Kameliową", "Ojca Goriot", czy chociażby "Greka Zorbę". Swoją drogą, wszystkie wymienione - polecam :)
UsuńMam całą kolekcję książek Rodziewiczówny (nawet nie pamiętam, skąd się w mojej biblioteczce wzięły), ale nie zabrałam się za nie jeszcze. Może warto to zmienić:)
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto :) Póki nie przeczytasz, nie dowiesz się naprawdę :)
UsuńZawsze chętnie sięgam po książki Rodziewiczówny...
OdpowiedzUsuńJa też się jej książkom lepiej przyjrzę ;)
UsuńNa półce czeka "Wrzos", a "Lato leśnych ludzi" to znak mojego dzieciństwa <3
OdpowiedzUsuń:)
"Wrzos" tytułowo jest idealny na bliski już wrzesień ;)
UsuńAutorkę znam tylko z "Lata leśnych ludzi" - fajnie się czytało, więc na pewno jeszcze wrócę do jej twórczości.
OdpowiedzUsuń"Lato leśnych ludzi" nam... tylko z tytułu. Na razie :)
UsuńUwielbiam tę książkę od dziecka! Tyle tam szlachetności...
OdpowiedzUsuńDla mnie to chyba najlepsza książka Rodziewiczówny
Szczerze jestem zaskoczona, że jednak tyle osób zna tę książkę :)
UsuńW książkach Rodziewiczówny zaczytywała się moja mama i mam zamiar podebrać coś z jej zbiorów tej autorki : >
OdpowiedzUsuńJa już złożyłam zamówienie u koleżanki na "Dewajtis".
UsuńJa właśnie planuję zabrać się za ,,Magnata" lub ,,Dewajtis". ,,Straszny dziadunio" musi jeszcze trochę poczekać na swoją kolej, ale na pewno nie zapomnę o tej książce.
OdpowiedzUsuńU mnie kolejną będzie "Dewajtis" :)
Usuń