Więzienia to enklawy szarości, nawet jeśli pomalowane są na inny kolor. Ostentacyjna obecność krat i kłódek, metaliczny trzask zamykanych bramek gnębią psychikę w sposób tak dojmujący, że przez ponad dwadzieścia lat nie spotkałem nikogo, kto wchodzenie na teren zakładu uważałby za przyjemność. Przeciwnie, niemal wszyscy mówią o uczuciu ulgi, jaka towarzyszy wchodzeniu przez bramę na ulicę.
Kojące wrażenie uwalniania się od udręki, jakie przynosi opuszczenie więzienia, nie znika po wielokrotnym powtórzeniu tego doświadczenia. Czuję je do dzisiaj, podobnie jak wszyscy funkcjonariusze, których znam.*
Po bardzo ciekawym reportażu Drauzia Varelli „Ostatni krąg. Najniebezpieczniejsze więzienie Brazylii”, czas na drugą część brazylijskiej trylogii więziennej. Pierwsza część traktowała o więźniach osadzonych w nieistniejącym już Carandiru. „Klawisze” zaś, jak łatwo się domyślić, o strażnikach owych opisywanych wcześniej więźniów.
Czy żyje im się lepiej, niż osobom, których pilnują? Są ludźmi wolnymi, każdego dnia wchodzą za kraty, ale po swojej zmianie wracają do swoich domów, rodzin i prywatnego życia. To jest to, co ich odróżnia od więźniów. Jednak wykonywana profesja jest ogromnym obciążeniem psychicznym, którego nie równoważy nawet comiesięczna pensja. To bardzo problematyczny zawód.
Przede wszystkim liczebność. Nieistniejące już Carandiru, jak i pozostałe ośrodki penitencjarne w Brazylii cechuje ta sama zależność: zbyt dużą ilość więźniów (większą, niż przewidują normy budynku i względy humanitarne) i jednocześnie zbyt małą liczbę funkcjonariuszy na jednej zmianie.
Dla przykładu: podczas zmian nocnych w Carandiru na 1,5 tysięcy więźniów - na nocną zmianę bywało wyznaczonych zaledwie… 5-6 strażników. A w dni świąteczne (np. Boże Narodzenie lub Dzień Matki), kiedy odbywały się widzenia za nadzór nad osadzonymi i czuwanie nad bezpieczeństwem 20-25 tysięcy odwiedzających ich bliskich odpowiadało około 200 strażników. Czy to jest w ogóle możliwe, aby tak małe grono osób mogło w porę zareagować na ewentualny bunt lub inne zagrożenie, które w krótkiej chwili mogłoby się zakończyć kompletną katastrofą? Wydaje się, że nie. Ale strażnicy musieli wypracować sobie pewne standardy wykonywanej profesji.
Dla przykładu: podczas zmian nocnych w Carandiru na 1,5 tysięcy więźniów - na nocną zmianę bywało wyznaczonych zaledwie… 5-6 strażników. A w dni świąteczne (np. Boże Narodzenie lub Dzień Matki), kiedy odbywały się widzenia za nadzór nad osadzonymi i czuwanie nad bezpieczeństwem 20-25 tysięcy odwiedzających ich bliskich odpowiadało około 200 strażników. Czy to jest w ogóle możliwe, aby tak małe grono osób mogło w porę zareagować na ewentualny bunt lub inne zagrożenie, które w krótkiej chwili mogłoby się zakończyć kompletną katastrofą? Wydaje się, że nie. Ale strażnicy musieli wypracować sobie pewne standardy wykonywanej profesji.
Informatorzy to słowo - klucz. Bez nich nie ma sprawnej pracy strażników. Oczywiście informatorami byli sami skazani. Współpraca klawiszy z nimi polegała na obustronnej interesowności. Jedni uzyskują cenne informacje, drudzy coś, na czym bardzo im zależy: przeniesienie do innej celi, zemstę nad innym więźniem (który być może jest konkurentem handlowym), drobne przywileje w dniu odwiedzin, zaświadczenie o dobrym sprawowaniu, które w sądzie może pomóc przy orzekaniu skrócenia kary, czy nawet tak zwyczajne rzeczy, jak otrzymanie lepszego materaca lub paczki papierosów. Wymiana jest zawsze. Zaś bezinteresowność skazanego powinna być zawsze podejrzana.
Podobnie wielce niepokojąca w więzieniu jest cisza i pozorny spokój. To zawsze zwiastuje większą burzę: egzekucję w celi, realizację ucieczki, czy wybuch buntu. Zatem podejrzliwość strażników, to podstawowa metoda ich pracy. Mało tego, jak dopowiada sam Varella: doszukiwanie się zagrożenia w powszednich sytuacjach nie jest przejawem manii prześladowczej. To sposób na własne bezpieczeństwo. Zbytnie zaufanie rutynie mało czujnego strażnika może pozbawić życia.
To ogromnie stresogenny zawód, a jednocześnie mało doceniany i bardzo kiepsko opłacany. Większość klawiszy z reportażu Drauzia Varelli zmuszonych było pracować na dodatkowym etacie: jako ochroniarze w sklepie, pracownicy magazynów, czy piekarze. I często zdarzało się, że po godzinach pracy w więzieniu ciągnęli jeszcze zmianę w drugim miejscu pracy lub na odwrót. Taki styl życia wymuszał konieczność odreagowywania stresów. Niekoniecznie w dobrą stronę:
Aby złagodzić napięcie spowodowane ryzykiem utraty życia w pracy, chronicznymi trudnościami w ratowaniu domowego budżetu oraz skargami niedopieszczonej małżonki, funkcjonariusz więzienny korzysta z pomocy dwóch wentyli bezpieczeństwa: kobiet i cachaçy. (czytaj: romansów i alkoholizmu).
Nie są to jedyne zagrożenia wynikające z wykonywanej pracy. Chociaż środowisko klawiszy cechuje się dużą solidarnością, to na zewnątrz dręczy ich poczucie braku przynależności w społeczeństwie. Są paradoksalnie więźniami swojej pracy i obciążeń z nią związanych.
Dzisiaj mija dokładnie 24 lata od masakry, która była początkiem końca więzienia Carandiru – tego tętniącego życiem, przepełnionego, przestarzałego, sanitarnie zrujnowanego więzienia w sercu São Paulo.
2 października 1992 roku to istotna cezura czasowa wyznaczająca początek końca pewnej epoki w życiu opisywanych klawiszy. To nie tylko wzrost wzmożonej aktywności frakcji przestępczej w więziennych murach, ale również dalszy rozkład systemu penitencjarnego w Brazylii, którego nie uratowało wyburzenie Carandiru i plan budowy nowych więzień. Skala problemu cały czas rośnie – przeludnienie więzień wciąż nie przekłada się na wzrost liczby strażników, a ich wzmożona praca nadal nie jest wynagradzana płacą na odpowiednim do poziomu: wykonywanych zadań, stresu i zagrożenia.
Bardzo ciekawy, obnażający obraz brazylijskiego (i pewnie analogicznego w innych krajach) więziennictwa reportaż o ludzkiej bezsilności, rozgoryczeniu i braku szacunku dla zawodu wysokiego ryzyka.
6/6
___________________
*cytaty: Drauzio Varella – Klawisze [tyt. oryg. Carcereiros; przekł. z portugalskiego Michał Lipszyc]; wyd. Czarne 2016
Niech Was nie zwiedzie wydawniczy błąd na tylnej stronie okładki - autor książki, Drauzio Varella nie urodził się w 1973 r., a w 1943 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz