„Saint-Jean było jednym z tych miasteczek, w którym
wszystkie psy mają na imię Burek, a koty Mruczek, gdzie kościół stoi na placu
Kościelnym, a ratusz na placu Ratuszowym. Niewiele z niego pozostało i niewielu
już tu mieszkało ludzi. Na ulicy Głównej, dawnej Centralnej, ławki przed domami
czekały, by się ociepliło lub zrobiło chłodniej, żeby je ktoś odmalował lub
spalił, ale żeby wreszcie nie musiały czekać. Dogorywały z wolna dwie ostatnie
firmy: Kawiarnia SŁONECZNA, w której paru mężczyzn drzemało nad kartami i,
dokładnie naprzeciwko, niewielki lokal z posępnym szyldem: EDMOND GANGLION I
SYN.” *
Znowu wróciłam książkowo na prowincję, do sennego, małego
miasteczka, w którym teoretycznie nic się nie dzieje. Mieszkańcy przesiadują w jedynej
knajpie lub chodzą na nieliczne już msze żałobne – z nudów, ciekawości lub z
potrzeby, aby na ich pogrzebie również zrewanżowano się obecnością. Brak zgonów
jest powodem do zmartwień dla jedynego w miasteczku przedsiębiorcy
pogrzebowego. Najstarsi mieszkańcy jak
na złość – umierać nie chcą. „Sytuacja z roku na rok się pogarszała. To nie
konkurencja zabiła rynek, tylko zmarli. Zmarli umarli i strasznie ich było
Ganglionowi brak”.** Co więcej – staruszkowie wpadają do zakładu na konsultacje
lekarskie. Jeden z pracowników zwykł już przez to twierdzić, że działa w branży
paramedycznej. Tymczasem Ganglion topi smutek w trunkach i próbuje sił w
telemarketingu: „Nie grzebiemy w ziemi, tylko wynosimy do nieba, a korony z
kwiatów są u nas o wiele tańsze niż korony u dentysty, proszę mi wierzyć.” ***
Aż w końcu pojawia się światełko w tunelu, a ściślej mówiąc
– trup. I to nie w szafie, a w trumnie w karawanie. Edmond ma w końcu
upragnionych klientów, a pracownicy zbijający bąki - robotę do wykonania. I tutaj zaczynają się schody, a raczej
kłopoty nawigacyjne. Jak zawieść zwłoki na cmentarz, nie zgubić się w okolicy
ani nie zgubić konduktu i jak zareagować w dość… niecodziennej sytuacji? Więcej
napisać nie mogę, bo zdradzę treść i pozbawię radości z czytania ;)
Debiut literacki francuskiego pisarza Joëla Egloffa - Edmond
Ganglion i Syn to krótka powieść z dużą dozą czarnego humoru. Napisana zgrabnie
i lekko, w stylu nieco zbliżonym do Eduarda Mendozy. Żałowałam jednak po lekturze dwóch rzeczy:
120 stron to ilość dobra na jeden weekendowy dzień, czyta się szybko, więc i
szybko się kończy. A chciałoby się dłużej. Zabrakło mi również szerszego obrazu
lokalnej społeczności. Odczułam niedosyt. W
związku z tym zamierzam zapoznać się z najnowszą książką pisarza
„Zamroczenie”, a Wam polecam lekturę „Edmonda…”
5/6
Ps. Na zakończenie prośba do Was: podajcie, proszę, tytuły
powieści, w których rzecz dzieje w sennych, małych miasteczkach. Chętnie
zapoznam się z tematem :)
*,**,*** - Joël Egloff - Edmond Ganglion i Syn, Wydawnictwo Literackie
Ciekawie brzmi. :)
OdpowiedzUsuńLubię Twoje recenzje. A poza tym wyszukujesz takie inne książki, nie ostatnie hity, tylko coś innego .Fajnie. :)
Bo wiesz, Siostra - ostatnim hitem na rynku jest trylogia z Greyem, po którego ja raczej nie przeczytam.
UsuńA poza tym wolę jednak sięgać po mniej znane zarówno filmy, jak i książki.
W sennym małym miasteczku dzieje się "Dobry człowiek" A. Nicoll (trochę w stylu "Czekolady") :)
OdpowiedzUsuńO widzisz! To obie możemy sobie uzupełnić listę ;) Dziękuję.
Usuń