Miniony weekend znowu upłynął mi pod literackim znakiem. Zaczęło się od Sabatowa, czyli comiesięcznych spotkań Bookklubu u Natalii. Tym razem wyjątkowo w sobotę i inaczej niż dotychczas – pod chmurką (no prawie, bo padało). A przy okazji z miłym gościem z wadowickiego klubu. Iwona,jeżeli to czytasz, to wiedz, że miło było Cię poznać.
Do miejsca naszego miejsca spotkania na Polu Mokotowskim zaprowadziła mnie ścieżka Kapuścińskiego.
Książką – bohaterem było tym razem „Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek”.
Listy (bardzo adekwatnie do lektury :)) napisane ręką Eweliny, tym razem nieobecnej na spotkaniu
Tutaj znajduje się protokół po spotkaniu
Tutaj znajduje się protokół po spotkaniu
Bardzo w temacie: bo nie dość, że same również tworzymy stowarzyszenie miłośników i względem książek odczuwamy swego rodzaju emocjonalne uczucia, to również dyskusję o nich prowadzimy przy tematycznie do lektury zastawionym stole. Wprawdzie tym razem ów stół był nieco uboższy, niż zwykle, ale to akurat było podyktowane miejscem naszego spotkania. No cóż, nie na wszystko ma się wpływ ;)
Sama książka jest fantastyczna. I od razu Was namawiam do jej przeczytania. Nie jest wybitna, nie pozostawia na długo „książkowego kaca”, ale prowokuje refleksje i daje dużo radości. Napisana jest w formie listów (podobnie jak „Niebezpieczne związki”), które wymienia między sobą grono pewnych osób: przyjaciele, wydawca i autorka książek, społeczność pewnej wioski na Wyspach Normandzkich.
Główną postacią jest Juliet, która szuka właśnie tematu na swoją nową książkę. Nieoczekiwanie otrzymuje list od Dawsey’a, który znalazł się w posiadaniu jednej z jej ulubionych książek. Ów egzemplarz sprzedała niegdyś (zapewne do antykwariatu), gdyż tylko w ten sposób mogła zrobić miejsce dla nowych książkowych zbiorów.
„Szanowny Panie Adams (…), bardzo się cieszę, że Pański list do mnie dotarł, a co najważniejsze – że moja książka trafiła właśnie do Pana. Boleśnie przeżyłam rozstanie z nią. Musiałam ją sprzedać z powodu chronicznego braku miejsca na półkach – na szczęście miałam dwa egzemplarze. Mimo to czułam się jak zdrajca. A Pan uspokoił moje sumienie.”*
W ten oto sposób Juliet rozpoczyna korespondencję nie tylko z Dawseyem Adamsem, ale również z innymi mieszkańcami wioski, w której żyje wspomniany wyżej mężczyzna. Jako, że rzecz dzieje się w 1946 roku, czyli niedługo po zakończeniu II wojny światowej - listy opowiadają nie tylko o aktualnych wydarzeniach z życia społeczności, ale również o trudnym życiu mieszkańców, kiedy to znaleźli się pod okupacją niemiecką.
Pomimo godzin policyjnych, ograniczeń ze strony okupanta, trudnej sytuacji materialnej, chronicznym braku podstawowych produktów żywnościowych i higienicznych oraz atmosfery strachu, pomimo śmierci jednej z mieszkanek wioski w obozie koncentracyjnym w Ravensbruck – listy brzmią optymistycznie. To tak, jakby działać na przekór złu, strachu, niemocy i nieświadomie, a nawet mimochodem obracać to w żart, deprecjonować niczym bogina z Harry’ego Pottera.
Jeżeli oglądaliście kiedyś „Życie jest piękne”, to ta książka brzmi właśnie w podobnym tonie. Mogłabym o niej napisać jeszcze wiele, ale lepiej jak sami po nią sięgniecie.
To książka o wojnie i okupacji, o miłości do książek, o sile przyjaźni i o tym, że rodziną nie jest się tylko poprzez więzy krwi. Polecam i gorąco zachęcam do lektury.
Wracając do literackiego weekendu. W sobotę oprócz naszego sabatu, wybrałam się jeszcze na dyskusję prowadzoną w ramach Big Book Festival. Do domu wróciłam oczywiście z… ;)
Recenzja tutaj
Niestety na imieniny Kochanowskiego w Parku Krasińskich już nie starczyło mi czasu.
Wieczór też należał do książki – tym razem czytanej pod ciepłym kocem. Swoją drogą – wiecie jak zamknąć usta małej gadule? ;) Wystarczy podsunąć jej fajną książkę do czytania ;)
Niedziela również upłynęła mi pod znakiem festiwalowym. Najpierw z Natalią i gronem 280 osób biłam rekord w ilości ludzi jednocześnie czytających książkę (pod chmurką).
Powyższe zdjęcie zrobił Paweł
Następnie wybrałam się na spotkanie z reporterami: Barbarą Włodarczyk, Jackiem Hugo – Baderem i Wojciechem Jagielskim. Tutaj muszę podkreślić, że Stacja Śródmieście nie jest zbyt fortunnym miejscem do organizacji spotkań tego typu. Semafory i pociągi skutecznie zagłuszają interlokutorów. Aha! I postuluję następnym razem o więcej miejsc siedzących. 1,5 godzinne stanie w jednym miejscu nie należy do najprzyjemniejszych dla nóg i kręgosłupa.
Na deser zostało mi już tylko festiwalowe spotkanie w Domu Plastyka z autorem książki, którą czytałam podczas bicia rekordu, czyli Timurem Vermesem.
I chociaż pogoda w ten weekend nie rozpieszczała, to ja czuję się usatysfakcjonowana. Bilans dwóch dni to: kilka miłych spotkań, dwa spotkania z autorami, dwa autografy, dwie nowe książki i garść fajnych wrażeń :)
A Wam jak minął weekend? :)
* Mary Ann Shaffer - "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek", wyd. Świat Książki
ocena: 6/6
Recenzję książki dodaję do wyzwania: Czytamy powieści obyczajowe i Grunt to okładka - edycja czerwiec: Niebo
I ja bardzo dziękuję za spotkania i podsyłam protokół :)
OdpowiedzUsuńhttp://kotnakrecacz.blogspot.com/2014/06/protoko-po-spotkaniu-klubu-ksiazki.html
Ach ten... okupacyjny stół ;)
UsuńZazdroszczę takich spotkań i rozmów na żywo o książkach :) Próbowałam, ale nie wypaliło...
OdpowiedzUsuńKsiążkę znam, ciepła i sympatyczna. Mile wspominam lekturę
O tak - bardzo sobie cenię te spotkania :)
Usuń