Gdy po ostatnim przystanku w Niklasdorf, Herman usłyszał: „Następna stacja Ziegenhals – Bahnhof”, postanowił wysiąść. Zamierzał zatrzymać się na krótki odpoczynek w miasteczku, o którym słyszał tylko, że dopiero u schyłku siedemnastego wieku zaprzestano palenia tam czarownic. Niedawno też jego stary przyjaciel, hrabia Franz Xaver Ballesterm, stał się właścicielem miejscowego ośrodka wypoczynkowego „Waldesruch”. Co prawda były prezydent Reichstagu nieustannie zapraszał go do siebie, ale Hermanowi jakoś nigdy nie było po drodze. I tym razem nie zamierzał spędzić w Ziegenhals więcej, niż wymagało tego zaspokojenie porannego głodu i cierpliwe przeczekanie napadu migreny.
Kierując się ku wyjściu, na głównej ścianie, tuż nad kasami biletowymi Herman przeczytał: „Kto wie, co by odkrył Kolumb, gdyby mu nie stanęła na drodze Ameryka.” Zaraz pod napisem złotymi literami napisane było: „Ziegenhals – willkommen”.*
Mitologiczni bogowie Greków i Rzymian pomimo swojej boskości przejawiali bardzo ludzkie cechy charakteru. Byli kłótliwi, zadziorni, nadmiernie kochliwi, zazdrośni, rozpuszczeni jak dziadowskie bicze, czasem bardzo dziecinni. Skoro więc Grecy i Rzymianie mogli mieć takich bogów, dlaczego katoliccy święci panujący w Ziegenhals nie mogliby być tacy?
Niemieckie Ziegenhals przed wojną, a po wojnie śląskie Głuchołazy. Przed i po - miejsce baśniowe, mitologiczne, zaskakujące. To tutaj Śmierć ma oblicze pięknej damy w satynowej fioletowej sukni, spowitej zapachami perfum Bouquet de Catherine od Ernesta Beaux. Od wieków przyjaźni się z Semiramidą, chińską cesarzową Cixi, rozwiązłą Messaliną i Katarzyną Medycejską. I w swoich kolejnych wcieleniach oszałamiająco pięknych i interesujących kobiet rozkochuje w sobie Hermana Wittelsbacha, konsula niemieckiego cesarza. I chociaż ona od wieków ma władzę nad życiem i jego kresem, datę śmierci swojego nowego kochanka nie może określić osobiście. Bo do sprawy miesza się żona Boga, Maryja, która u Najwyższego ma szczególne względy. To za jej wstawiennictwem, po zgodzie Boga i przy pomocy zegarmistrza Kleista – Śmierć musi pogodzić się z myślą, że nie w każdym przypadku jest panią wyznaczającą koniec śmiertelnego życia.
Maryja przyjaźni się z Ludwiczką, żoną poważanego w miasteczku rzeźnika Brunona. Ludwiczka, pomimo społecznego awansu, jakie dało jej małżeństwo, nie jest szczęśliwa. W kościele św. Wawrzyńca nieustannie dyskutuje z żoną Boga i zazdrości jej lepszego losu. Sama Maryja przyznaje, że chociaż cykliczna śmierć syna jest dla niej trudna, to odżywa za sprawą okresu bożonarodzeniowego. I wcale nie żałuje, że później z Józefem i świętym potomkiem musieli uciekać do Egiptu. Tam nawet było przyjemnie: ciepły klimat, spokój od nieustannego przyjmowania pokłonów i dwuznacznych spojrzeń, czy aby to właśnie cieśla na pewno jest ojcem Jezusa. A właśnie! – Jezus! Z tym młodzieńcem jednak jest pewien kłopot...
Wszystko przez Leoncię. Córka młynarza, dla której Ziegenhals było całym światem pojechała któregoś razu do Breslau. I kiedy granice jej świata nagle się poszerzyły, Leoncia zapragnęła wojaży i umyka ze swojej małej ojczyzny w towarzystwie cygańskiego taboru. Pech jednak chciał, że niegdyś swoją wizją geograficznych odkryć, w kościele św. Idziego w Breslau zaszczepiła Jezusa. Więc również i on postanowił posmakować innego życia, niż tego wiecznie spędzanego w kościele. Biedni śś. Piotr i Jan, którzy w zastępstwie Syna Bożego musieli na zmianę wisieć na krzyżach w kościołach i przydrożnych kapliczkach. Maria z tego powodu bardzo się denerwuje, bo nie dość, że Syn się oddalił nie wiadomo gdzie, to jego krzyżowi zastępcy trochę nie pasują posturą do krzyża: jeden jest zbyt barczysty drugi zaś za chudy. I co będzie, jak wierni się zorientują?
Zarówno mieszkańcy Ziegenhals, a później Głuchołaz to plejada barwnych postaci i takich też historii: o panowaniu nad czasem jak zegarmistrz Kleist, o wtapianiu się w role bohaterów filmowych i książkowych przez Annę, która kończy jak Karenina, o Ingę, która duchom przodków musiała oddać swoją córkę, o szalonej Bogdance, której przyjazd do Głuchołaz uleczył księgarza Metza od nieszczęśliwej miłości do Węgierki Gerle Farkas.
Ta powieść przypomina zbiór baśni, mitologię, w której bóstwa żyją ze śmiertelnikami, gdzie rzeczywistość miesza się z magią, a jawa ze snem. Fragmentami zabawna, czasem smutna i refleksyjna, a na pewno wciągająca. Tym bardziej, że pojedyncze życiorysy wciąż się ze sobą splatają za sprawą tego jedynego miasteczka.
„Baj-o-dużenie” skojarzyło mi się z ulubioną książką Springera, w której stare domy Kupferberga, po wojnie zawodziły melodią pustoszejącej Miedzianki. I z powojenną rzeczywistością w „Ocaleniu Atlantydy” Zyty Oryszyn. Lubię takie dobrze opowiedziane historie, podróże po życiorysach, których baśniowa treść zachwyca.
6/6 (również dla okładki)
___________________________________
Egzemlarz do recenzji przekazało wydawnictwo Mamiko
Patrycja Prochot-Sojka, Baj-O-Dużenie, wyd. Mamiko 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz