sobota, 30 listopada 2013

Kulinarni czytają. Holga - Add & Mix

W dzisiejszym odcinku cyklu „Kulinarni czytają” będzie słodko. A wszystko za sprawą Olgi i jej bloga Add & Mix. Chociaż właściwie powinnam napisać – słodko i melancholijnie, bo tak mi się to skojarzyło przeglądając wpisy obecnego Gościa.

Moim zdaniem Olga ma duszę marzycielki, co znajduje odzwierciedlenie w zdjęciach. A jej notki są jak miękki koc zimową porą. I chociaż zima niektórych zachęca do spania, ja mam nadzieję, że Olga pobudzi jeszcze do życia zhibernowane od czerwca Add & Mix. Bo doprawdy szkoda byłoby, aby kawowa babka z polewą mocha, magdalenki z lemon curdem, sernikobrownies z malinami i inne cuda nie mogłyby zyskać nowego słodkiego lub wytrawnego towarzystwa na blogu.

Olgo, dziękuję za udział w cyklu i postuluję za kolejnymi słodyczami ;)
Karolu, niezmiennie :*

Oto Olga „w kilkuset słowach” ;)


1. Książki, które czytam najchętniej:

Nie potrafiłabym zamknąć w jednym pudełku typu książek, jakie czytam najchętniej. Nie ma konkretnego gatunku czy autora, jest za to zbiór cech, które cenię sobie najbardziej. 
Po pierwsze- zabawy narracją. Uwielbiam tę delikatną manipulację albo kiedy niespodziewanie narrator zwraca się do nas bezpośrednio. Takie króciutkie akapity potrafią być dreszczowym deszczem. Do czego uwielbienie odkryłam niedawno, a co zaskoczyło nawet mnie: czarny humor. Nie wiem czy to godziny przesłuchania Dead Man's Bones czy zaburzenie w nastoletniej gospodarce hormonalnej mojego organizmu, ale na książkowej fali są mroczne tematy. (dalekie jednak od wampirzych)

I coś, o co z pewnością nikt nie podejrzewałby kulinarnego blogera: jedzeniowe wzmianki. Delikatnie sugerujące, że powinnam pobiec z książką do kuchni i przypalić pierwszego naleśnika, do kawy spienić mleko czy otworzyć puszkę z piernikami. Zapamiętywanie książek przez pryzmat tego, co jedli bohaterowie, to jest już chyba cecha nabyta. Dlatego pierwsza część trylogii Larssona smakowała dla mnie kanapkami i ostudzoną kawą, a "Ida Sierpniowa" to zeszłoroczne słoiki schowane w spiżarni.

Wszystkie te podpunkty idealności ma "Złodziejka Książek" Markusa Zusaka, będąca moim punktem odniesienia w ocenie jakiejkolwiek książki.



2. Ulubiona książka kulinarna:

Wybór ulubionej kulinarnej, nie jest tak oczywisty i zgodny z pierwszą myślą. Są książki, które na co drugiej stronie mają odznaczone oliwą moje linie papilarne, czyli dowody na kilkunastokrotne korzystanie z przepisu. Są takie z hipnotyzującymi zdjęciami, najładniejszymi talerzykami, największymi wyzwaniami. Tymczasem największą część mojego serca ma "Ben & Jerry's Homemade Ice Cream & Dessert Book". Brakuje tam fotografii, różnorodności i dorosłości. I chyba tym ostatnim zaplatają mi pętelkę miłości w wydawniczym świecie. Zupełnie, jakby to była zaginiona książka z dzieciństwa, którą kartkowało się z głową pełną planów i wyczekująco-proszącym spojrzeniem na mamę. 
Z chmurkową okładką w rękach mamy okazję poznać trochę historii potężnego duetu, Bena Cohena i Jerry'ego Greenfielda, którzy każdym przepisem podbijają wyobraźnię kubków smakowych. Do czytania tylko z przynajmniej trzema gałkami czekoladowych i łyżeczką w dłoni.



3. Książkowe wyznanie:

Wyznanie, które wypowiadając/wypisując, mam ochotę zakryć wstydliwie oczy. Oceniam po okładce. Zasada "Nietrafiona okładka, beznadziejna książka' nie istnieje, oczywiście, ale jak wiele z książkowej wartości kradną kadry ekranizacji czy zdjęcia jak z archiwum kolorowych gazet? Lubię te najprostsze, czasem nawet nieme, z tytułem schowanym w środku.

Wyznanie numer dwa to moja awersja do szkolnych lektur. Przyjemność z czytelniczych powinności skończyła się wraz z przeczytanymi "Dziećmi z Bullerbyn", od tamtego czasu wykresem zainteresowania obowiązkowymi lekturami jest pochyła w dół. Czuję jednak, że za kilka lat zemszczą się na mnie odrzuceni Mickiewicz, Dostojewski czy Balzac, a ja nadrobię zaległości z zapartym tchem.


4. Książka, którą czytam obecnie:

Obecnie jestem czytelnikiem przechodnim. Niezdecydowanym, z książką na każdy humor, okazję czy kierunek pociągowej jazdy. Nic nie pochłonęło mnie do tego stopnia, by odrzucić skakanie po tytułach. Listopadowa biblioteczka zawiera pozycje prezentowe i biblioteczne: "Hotel Świat" Ali Smith na wczesnowieczorną herbatę, Boris Vian na każdą drogę, "Listy" Johna Lennona na najspokojniejszy moment popołudniowy, przewodnik po Berlinie na porę snucia marzeń i planów, a "Dziecko Rosemary' prowadzi zwykle prosto do Morfeusza. Nie ma w tych tytułach nic porywającego i odkrywczego, ot, holgowe czytadła codzienne. 




4 komentarze:

  1. Oj, ja też zapamiętuję książki z kulinarnych fragmentów ! i czasem je odtwarzam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja mam nawet specjalny zeszyt na kulinarne cytaty z powieści ;)
      I też zwracam uwagę na okładki.

      Usuń
  2. Bardzo lubię "Add and mix", i tęsknię za nim ogromnie. Też liczę na reaktywację :)
    "Złodziejka książek" jest na liście do kupienia przy najbliższej okazji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę - kolejna osoba, która tęskni ;) Może Olga jednak da się przekonać ;)

      Usuń


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...