"Po takiej porcji wzruszeń byłam pewna, że już żaden kot nie poruszy mojego serca tego dnia. Stało się inaczej. Słyszałam, że czasem tak się zdarza, ale nie wierzyłam. Kociarze mówią o zakochaniu. Wszystko dzieje się nagle, bez udziału woli czy rozumu, w ciągu sekundy wiesz, że to właśnie ten kot i już. Snop światła padł na klatkę numer osiemnaście. Kot znajdujący się w środku nie napierał na kratki, tylko czekał, stanąwszy w pogotowiu. Zachowanie niezbyt charakterystyczne dla oswojonego kota, ale też niezdradzające dzikusa, który starałby się raczej schować i uczynić niewidzialnym. A ten czekał. Piękny, niewiarygodnie piękny, pręgowany."
Na początku mało być tak, że od razu zamieszkają z nami dwa małe kociaki. Wprawdzie w sferze marzeń pozostawał rosyjski niebieski, ale realnie odrzuciliśmy tę ewentualność z uwagi na wymaganą ku temu kwotę, jak również na ilość bid, które czekają na dom w schroniskach i domach tymczasowych. Ale rosyjski niebieski trafił się zupełnie przypadkowo, kiedy potrzebował przeprowadzić się z jednego domu do nowego. Tym nowym domem okazała się nasza Gawra, w której Aleksander mieszka już trzy lata. Kwestą czasu jednak było to, że otrzyma towarzystwo osobnika swego gatunku. Przekonywanie Pana R. i poszukiwania drugiego kota trwały ponad rok. Przeglądałam zdjęcia kotów na Koterii, Pruszkowskim Domu Tymczasowym i Zwierzakach z Mińska. Dwa razy się spóźniłam – obie kotki znalazły swoje domy. Ale widocznie tak musiało być, że dzięki temu trafiłam na zdjęcie Misi.
Z miejsca się w niej zakochałam i niemal natychmiast odpowiedziałam na ogłoszenie. Przeszłam pozytywnie ankietę i rozmowę przedadopcyjną, podpisałam umowę adopcyjną, by następnego dnia razem z Panem R. pojawić się w domu tymczasowym u Wirginii, gdzie kontenerek zyskał miauczącą zawartość.
Adaptacja obu kotów odbyła się zaskakująco szybko – szybciej, niż zakładał mój plan izolacji, wymiany zapachów i uchylonych drzwi. Misi do nas również. Można by nawet stwierdzić, że aż za dobrze, efektem czego codziennie na naszych kolanach rozlewa się biało-czarna plama futra z kota.
Adaptacja obu kotów odbyła się zaskakująco szybko – szybciej, niż zakładał mój plan izolacji, wymiany zapachów i uchylonych drzwi. Misi do nas również. Można by nawet stwierdzić, że aż za dobrze, efektem czego codziennie na naszych kolanach rozlewa się biało-czarna plama futra z kota.
Misia jest kotem znajdą, wsiową babą o nie do końca znanych początkowych losach i dacie urodzin. Nie jest również znana historia tego, w jaki sposób pozbyła się jednego kła. Być może jej los nie byłby tak słodki (jakim jest obecnie), gdyby nie działalność dziewczyn ze Zwierzaków z Mińska i opieki Wirginii i jej męża, którzy byli domem tymczasowym dla Misi.
„Biuro kotów znalezionych” Kingi Izdebskiej traktuje o całych zastępach takich właśnie kotów, jak Misia, do których uśmiechnął się los. O kotach z charakterystycznym przyciętym uchem, czekających w domach tymczasowych na lepsze życie w (nareszcie) swoim domu.
Kingę Izdebską poznałam trzy lata temu na urodzinach Rudomi. W Towarzyskiej dowiedziałam się, że działa na rzecz Koterii jako wolontariusz, jakiś czas później okazało się, że WAB wydał książkę, w której opowiada ona o swoich doświadczeniach z koteryjnymi kotami.
Trzymam właśnie na kolanach już przeczytaną tę książkę, a obok mnie chrapie (!) Misia. Myślę o Szarej, Ośce i Arturze, którzy zamieszkali, początkowo jako koty oczekujące na adopcję, w domu Kingi i cieszę się, że są ludzie, którym los zwierząt nie jest obojętny.
Nie zawsze mogę być sam na sam z książką ;)
„Biuro kotów znalezionych” oprócz historii trójki tymczasów opisuje zmagania Kingi jako wolontariusza: łapania kotów w terenie do kastracji i sterylizacji, poszukiwania nowego domu dla innych kotów, związanych z tym rozterek i historii związanych z chorobą i dorastaniem kotów.
Fundacja w książce otrzymała nazwę Ciach, ale cały czas mowa jest o Koterii. Czytając „Biuro…” przypominałam sobie koty, które sama śledziłam na fejsbukowej stronie fundacji: Marusi, od której zaczyna się książka, Bateryjek, Matki Galwanicznej i jej dzieci. Nie brakuje ciekawych historii i interesujących postaci: rudowłosej Straciatelli, Gosi od trzydziestu kotów (po jednym na metr kwadratowy mieszkania) i domu zawalonego książkami od podłogi po sufit, Reda o bardzo miękkim sercu i karmicieli: Pana Wiesia, Pani Czesi i Pani Tereni. Ale przede wszystkim głównymi bohaterami są koty, dużo kotów, m.in.: gigantyczny, infantylny kastrat Artur, Dżungla i jej oseski (sikające na suchą karmę), ugodowa i bardzo przyjacielska Szara oraz Zoidberg z kloszem na szyi.
Przyjemna to książka, pokazująca trochę od kuchni działalność fundacji zajmującej się dzikimi i potencjalnie dzikimi kotami miejskimi, ich drogę przez lecznicę i dom tymczasowy do domu stałego. Budzi duży szacunek dla pracy tych, którzy zajmują się zmianą kociego losu na lepszy, nie oczekując w zamian gratyfikacji finansowej, a za jedyną zapłatę uważając dobry dom dla uratowanego, zadomowionego kota. Dobra lektura dla każdego kociarza.
4/6
___________
* cytaty: Kinga Izdebska - Biuro kotów znalezionych; wyd. WAB 2013
Recenzja bierze udział w wyzwaniu: