niedziela, 28 czerwca 2015

"Jajogłowy żeni się z Klepsydrą". Shannon McKenna Schmidt, Joni Rednon - Sekretne życie pisarzy


"Jajogłowy żeni się z Klepsydrą" - tak krzyczały nagłówki gazet obwieszczające o ślubie Arthura Millera z Marylin Monroe. A ten oto wstęp oznacza, iż dzisiaj zaserwuję Wam książkowego Pudelka ;) Będą bowiem ploteczki o pisarzach. Ciekawa jestem, ile z tych informacji znaliście wcześniej. Zaczynamy ;)

Książka zawiera ciekawostki dotyczące m.in. autorów tych sfotografowanych książek



F. Scott Fitzgerald został pisarzem dzięki swojej żonie. Zakochał się po uszy w Zeldzie Sayre. Ta jednak odmówiła zostania jego żoną, póki nie zrobi on kariery, a tym samym zapewni jej odpowiedniego statusu majątkowego. Dała mu pół roku na ogarnięcie. Fitzgerald rzucił pracę copywritera w nowojorskiej agencji reklamowej, zamknął się na strychu w domu rodziców i napisał „Po tej stronie raju”. Książka dała mu sławę, sukces i małżeństwo z Zeldą.


Gustaw Flaubert za publikację „Pani Bovary” został postawiony przed sądem. Oskarżono go o obrazę moralności publicznej, uczuć religijnych i nieobyczajność. Ostatecznie wygrał z cenzorami Napoleona III, a książkę zadedykował swojemu adwokatowi.


Anaïs Nin była bigamistką. Jeden z poślubionych był świetnym kochankiem, a drugi zapewniał jej stabilność finansową i poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście obaj mężowie nie wiedzieli o swoim istnieniu. Nin, aby ukryć swoje podwójne życie często podróżowała. Rupert Pole, strażnik w parku narodowym w Kalifornii, wierzył, że częste podróże do Nowego Jorku związane są z jej pisarskimi obowiązkami, a Hugh Guiler tkwił w przeświadczeniu, iż na Zachodnim Wybrzeżu pisarka szuka spokoju i odpoczynku po intensywnym pisaniu.


Emily Dickinson uprawiała ogródek… w nocy. Oczywiście przy świetle latarni, zazwyczaj między północą a drugą nad ranem. Ta bardzo nietypowa pora spowodowana była jej chorobliwą nieśmiałością - pod osłoną nocy mogła unikać krępujących ją pogawędek z sąsiadami i przechodniami.


Powstanie wydawnictwa Hogarth Press było elementem terapii dla Virginii Woolf. Leonard, opiekuńczy mąż autorki „Pani Dalloway” zakupił niewielką ręczną prasę drukarską i postawił ją w jadalni ich domu licząc, że „zajęcia manualne całkowicie odciągną jej umysł od literatury”. Hobby przekształciło się jednak w całkiem zyskowne przedsięwzięcie, które wydawało nie tylko książki Woolf, ale również m.in. powieść T.S. Elliota  i przekłady pism Freuda. 


Agatha Christie sławę autorki kryminałów zawdzięcza… niewierności swojego małżonka. Wyszła za mąż za kaprala Archibalda Christie. Ponieważ pan młody służył w Królewskim Korpusie Lotniczym na frontach I wojny światowej, młoda pielęgniarka Agatha na południu Anglii oczekując na męża, po zachętach ze strony swojej siostry – dla zabicia czasu zaczęła pracować nad swoją pierwszą powieścią. Jednak sławę uzyskała dopiero 12 lat później, kiedy Archie zakochany w swojej sekretarce, zażądał od Agathy rozwodu. Po rozwodzie pisarka wybrała się w podróż Orient Ekspressem do Bagdadu, a następnie udała się na wykopaliska w Ur w południowym Iraku. Kiedy wróciła tam 2 lata później poznała Maxa Mallowana, młodszego od niej o 14 lat archeologa. Ten po pół roku oświadczył się Christie, a już jako małżeństwo odbyli szereg podróży po Bliskim Wschodzie, które były inspiracją do napisania przez Agathę m.in. „Śmierci na Nilu”, „Morderstwa w Mezopotamii”, czy „Zakończeniem jest śmierć.”


Powyższe ciekawostki doczytałam w książce „Sekretne życie pisarzy”. Wybrałam z niej różnorodne fakty na przekór myśli przewodniej autorek, że ma być przede wszystkim o obyczajowych skandalach (Lord Byron), miłosnych dramatach (Karen Blixen) i seksualnych perwersjach (Gustaw Flaubert). Oprócz życia uczuciowego dużo jest również wzmianek o chorobach psychicznych, których nękało wiele osobistości literackiego świata. Autorki książki prawdopodobnie chciały dowieść, że prawdziwe życie pisarzy może być bardziej pasjonujące i obfitujące w zwroty akcji, niż fikcja stworzona w ich książkach. To im się udało. Ja jednak wolałabym, aby książka była bardziej urozmaicona pod kątem ciekawostek z życia pisarzy. Wszak nie kończy się ono na samym łóżku.

„Sekretne życie pisarzy” czyta się lekko i szybko. To dobra książka na podróż i plażę. Ma szansę spodobać się przede wszystkim wielbicielom skandalizujących plotek i ciekawostek z życia tych, których książki lubi się czytać.


Egzemplarz do recenzji przekazało wydawnictwo MUZA SA

4/6
____________________________
Shannon McKenna Schmidt, Joni Rednon – Sekretne życie pisarzy; wyd. MUZA SA 2015



piątek, 26 czerwca 2015

Lekko na wakacje. Sylwia Zientek - Próżna


Z książkami jest u mnie jak z podróżami. Tak, jak pociąga mnie krajoznawstwo, a więc idąc tym torem - zwiedzanie zakątków Polski, podobnie lubię sięgać po książki rodzimych autorów. Wielokrotnie bowiem coś już wzbudziło mój zachwyt. Owszem, czasem się rozczarowuję, ale  to byłoby nudne, gdybym odkrywała same perełki.


„Próżna” była chwilowym oddechem pomiędzy kolejnymi historiami „Polskich morderczyń”. Potrzebowałam przerwy, bo Katarzyna Bonda zaserwowała mi książkę wielkiego kalibru, krwawą i gęstą od emocji - fantastyczną, ale mocną. Stąd właśnie wzięła się ucieczka w obyczajową fikcję. Tę zapewnić mi miała książka Sylwii Zientek.

Czy to był dobry wybór? Mógłby być lepszy. Nie polubiłam bowiem ani bohaterów „Próżnej”, ani ich kreacji przez autorkę. Główny motyw książki opiera się na pracy i życiu osobistym prawników warszawskiej kancelarii. Są tutaj wszechwładni mecenasi - partnerzy kancelarii, są początkujący prawnicy i (przede wszystkim) prawniczki pnące się po szczeblach kariery. Zapracowane, jak Diana, która dla osiągnięcia sukcesu zaniedbuje swoją rodzinę - z mężem już od lat nie potrafi się dogadać (o ile w ogóle kiedykolwiek potrafiła), zachodzi w ciążę dla świętego spokoju, jej dzieci wychowują opiekunki. Dla przeciwwagi jest Penelopa, którą nuży orka w kancelarii, zakłada więc biuro sprzedaży nieruchomości, zarabia na tym interesie kokosy i czerpie z życia pełnymi garściami, kopulując przy okazji z niezliczoną ilością mężczyzn. Jej aspiracją jest wkręcenie się w warszawską śmietankę towarzyską. Mężczyźni w „Próżnej”, choć na drugim planie, funkcjonują w schemacie - seksoholika Dawida, nieco oderwanego od rzeczywistości Roberta lub męża pantoflarza.

Historia powieści rozgrywa się na przestrzeni kilku lat - Diana (będąca główną bohaterką) rozpoczyna pracę w kancelarii jako jeszcze nieopierzona prawniczka, ale z biegiem lat nie tylko wespnie się po szczeblach kariery i ostatecznie zostanie partnerem w macierzystej kancelarii, ale zdąży również wyjść za mąż, zakochać się w innym, z jeszcze innym zdradzić męża, urodzić mu dwójkę dzieci i zgromadzić całkiem spory majątek. Zresztą - większość z bohaterów tej książki plasuje się w gronie bogatej klasy średniej. A w jaki sposób  korzystają ze swego statusu, to już  rzecz do przeczytania w książce - nie będę Wam przecież zdradzać całej historii. Powiem tylko, że rozczarowało mnie zakończenie. Oj bardzo, bardzo.

Szczerze mówiąc - trochę się wstydzę, że przeczytałam tę książkę. I nie dlatego, że jest w niej dużo seksu ;) „Próżna” jest napakowana stereotypami. Mężczyzna, który osiągnął zawodowy sukces jest tutaj władczym samcem, który sięga po kobiety, jak po cukierki i z lubością odpakowuje je ze sreberek. Lub nieudacznikiem zawistnie punktującym za osiągnięcia swoją partnerkę. Ewentualnie - dla przeciwwagi ułożonym marzycielem lub beznadziejnie zakochanym cynikiem. Kobieta jest albo nimfomanką, albo świętą, ewentualnie grzeczną, ale marzącą o tabunach facetów. Wszyscy zaś beztrosko wydają kasę, są pracoholikami, a seks mylą z uczuciem. Czy to Polska odpowiedź na „Ally Mcbeal”? To mógłby być niezły haczyk - ja jednak w tym przypadku wolę amerykański serial, aniżeli polską powieść.

„Próżna” jest dla mnie osobiście mało ambitna. Zwykle po książce oczekuję czegoś innego. To tak jak z kinem; nie interesuje mnie film akcji, ani lekka komedia – wolę dramat, film społeczny lub dokument. Jednakowoż nie myślcie, że ją skreślam. Spełniła ona dobrze swoja rolę - miała być niezobowiązującym i zanadto nie angażującym przerywnikiem wobec „Polskich morderczyń” Katarzyny Bondy. I tę „misję” wypełniła.

Nie jest moim celem do niej zniechęcać. Rekomenduję ja jako lekką wakacyjną lekturę. Może i brak jej fajerwerków, mimo to wciąga. Dla mnie to książka z serii jednorazówek, których nie stawiam na półce, tylko puszczam dalej w obieg. Ale nie zarzekam się, że każdy będzie ją odbierał podobnie jak ja. A może jednak kogoś zachwyci? Wszak ile gustów, tyle opinii.


3/6
_______________________
Sylwia Zientek - Próżna, wyd. MUZA SA 2015
Egzemplarz do recenzji przekazało wydawnictwo MUZA SA

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Polacy nie gęsi – czytamy polską literaturę

środa, 24 czerwca 2015

Psychologia zbrodni. Katarzyna Bonda - Polskie Morderczynie


Art. 148. § 1. Kto zabija człowieka, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności. 

§ 2. Kto zabija człowieka: 
1) ze szczególnym okrucieństwem,
 2) w związku z wzięciem zakładnika, zgwałceniem albo rozbojem, 
3) w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie, 
4) z użyciem materiałów wybuchowych, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 12, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności. 

§ 3. Karze określonej w § 2 podlega, kto jednym czynem zabija więcej niż jedną osobę lub był wcześniej prawomocnie skazany za zabójstwo oraz sprawca zabójstwa funkcjonariusza publicznego popełnionego podczas lub w związku z pełnieniem przez niego obowiązków służbowych związanych z ochroną bezpieczeństwa ludzi lub ochroną bezpieczeństwa lub porządku publicznego. 

§ 4. Kto zabija człowieka pod wpływem silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10. *



Kilkanaście lat temu Edward Miszczak wraz z ekipą TVN-u nagrał cykl filmów dokumentalnych pn. „Cela nr” o polskich osadzonych. Jeździł po więzieniach w Polsce (i nie tylko) i rozmawiał z więźniami nie tylko o dokonanych przez nich zbrodniach, ale i o nich samych. Wśród nich byli mordercy (których sprawa obiła się głośnym echem w prasie i telewizji), ale również osoby skazane za czyny, powiedzmy – mniejszego kalibru: malwersacje i kradzieże. 

Zaś w 2008 roku została wydana książka Katarzyny Bondy „Polskie Morderczynie”, o kobietach, które odsiadują karę orzeczoną za czyn z art. 148 kodeksu karnego, czyli za zabójstwo. Miałam tę książkę na liście już od dłuższego czasu. I słusznie, że nareszcie udało mi się ją przeczytać.

„Polskie morderczynie” to fascynujące studium ludzkiej psychiki. Trudno określić opisane historie w kontekście czerni i bieli. Owszem, wszystkie kobiety łączy jedno - zostały skazane za morderstwo. Ale to, co je skłoniło do popełnienia tego czynu – trudno określić jednoznacznie. Morderstwo pod wpływem alkoholu, zaburzeń psychicznych, znęcania się psychicznego przez ofiarę morderstwa, w zemście, w afekcie – każda historia brzmi zupełnie inaczej.

Autorka zastosowała ciekawy zabieg narracyjny. Najpierw głosu udziela samym skazanym. Nie wszystkie opowiadają o tym, dlaczego zabiły. Snują one własne opowieści o dawnym życiu, marzeniach, wizjach, swoim systemie wartości, macierzyństwie, miłości. W pewnym momencie dochodzą do momentu zbrodni lub sprytnie tego tematu unikają. Czytając ich idealistyczne wypowiedzi, wydaje się aż dziwnym fakt, że siedzą one za kratami za okrutną zbrodnię. Czy aby na pewno słusznie? Wątpliwości rozwiewa druga część każdej z opowieści, kiedy do głosy dochodzą fakty ekstrahowane z akt sprawy. Tak, te zbrodnie wymagały kary. Co nie zmienia postaci rzeczy, że odpowiada za nie żywy człowiek, który nie składa się tylko ze swojej ciemnej strony. Ale Katarzyna Bonda owe morderczynie nie wybiela, nie odpuszcza im grzechów, nie tłumaczy zbrodni, nie rozgrzesza, nawet nie ocenia. To pozostawia czytelnikowi.

Mój egzemplarz jest wydaniem nowym, uzupełnionym. Katarzyna Bonda wróciła raz jeszcze do historii swoich  „bohaterek” opatrując każdą historię epilogiem. Kilku osadzonym kara dobiegła końca i są już na wolności, niektóre wciąż czekają na wolność, jedna zmarła, a jedna – Monika Szymańska, wspólna bohaterka „Celi numer” Edwarda Miszczaka i książki Katarzyny Bondy – odlicza kolejne lata swojego dożywocia.

„Polskie morderczynie”, to książka, która zafascynować może nie tylko miłośników kryminałów i mrocznej dziedziny wiedzy, którą bywa niekiedy kryminalistyka. Jest ona interesująca przede wszystkim w ujęciu psychologiczno – społecznym. 

Na koniec mała ciekawostka, która mnie osobiście zaskoczyła. Według policyjnej statystyki liczba postępowań wszczętych i liczba przestępstw stwierdzonych (w których postawą jest art. 148 Kodeksu Karnego) w zestawieniu roku 1999  i 2014  - zmniejszyła się o połowę. Zaskakujące, zważywszy na to, że obecnie czujemy się mniej bezpiecznie, a media coraz częściej informują o większej skali przestępstw.


6/6
__________________________


Katarzyna Bonda – Polskie Morderczynie (wydanie 2015 – uzupełnione); wyd. MUZA SA

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Polacy nie gęsi - czytamy polską literaturę



niedziela, 21 czerwca 2015

Varia weekendowa: Imieniny Jana Kochanowskiego, Praski Kiermasz Książek i spotkanie z "Panią Stefą"


Byłam, widziałam, obfotografowałam ;) Tak oto lapidarnie mogłabym opisać kolejny okołoksiążkowy weekend. Ale gdyby rozwinąć myśl - lepiej okrasić ją dodatkowo zdjęciami.

W tym roku po raz pierwszy dotarłam na Imieniny Jana Kochanowskiego, zwyczajowo odbywające się w Parku Krasińskich.



Kolejne wydarzenie pokazuje mi dobitnie, że Polaków książki jednak interesują. Od kiedy prowadzę Czytelniczego – bardziej zwracam uwagę na to zjawisko i nijak nie mogę się zgodzić z pesymistycznymi rokowaniami, że nad Wisłą poziom czytelnictwa spada. Naprawdę wcale nie jest tak źle. No chyba żeby przyjąć wersję, że w tym aspekcie jestem wyjątkową optymistką.



Dosłownie na chwilę w tak zwanym międzyczasie pojawiłam się na Targowej w Muzeum Pragi, aby zobaczyć, jak wygląda sytuacja na II Praskim Kiermaszu Książek.



No tak – przyznaję, dość tutaj pusto. Ale pora była już późna to raz. A dwa minęłam się z całkiem sporą grupą ludzi, którzy wraz z orkiestrą wybrali się na praski spacer muzyczny (będący elementem tej imprezy).



Wróciłam do Parku Krasińskich i uskuteczniłam spacer, zakupiłam dwie książki (w tym "Ślady nieobecności", na którą to książkę "namówił" mnie Remigiusz Grzela), spotkałam Katarzynę Bondę i otrzymałam "królewskie" ;) autografy.

Oprócz stoisk wydawców, zainstalowała się też "Warszawa Czyta", która oprócz zakończenia tegorocznej edycji festiwalu ("Chamowo" Białoszewskiego) zbierała również propozycje na książkę - bohaterkę przyszłego roku.


Wśród zgłoszonych propozycji m.in. "Zły" Leopolda Tyrmanda


Ponieważ hasłem przewodnim Imienin byli w tym roku Themersonowie, w programie znalazł się m.in. Mecz Literacki na utwory Stefana Themersona ("skumbrie w tomacie" ;)), a w altanie zawisła mini wystawa ilustracji Franciszki Themerson. Bardzo lubię jej rysunki i już je tutaj na blogu chwaliłam we wpisie z okazji Międzynarodowego Dnia Książki 2014.




Niestety nie doczekałam spotkania z Jackiem Dehnelem, bo po pierwsze jestem jednak dość niska i zza pleców nie lubię słuchać. A po drugie – uciekłam do domu przed możliwym deszczem (który i tak mnie jednak dopadł na trasie).



W niedzielę zaś wybrałam się na Tłomackie do Żydowskiego Instytutu Historycznego, a ściślej mówiąc - Księgarni na Tłomackiem, na spotkanie z Magdaleną Kicińską w związku z jej książką „Pani Stefa” (o Stefanii Wilczyńskiej, która wraz z Januszem Korczakiem prowadziła Dom Sierot przy Krochmalnej).


To było bardzo ciekawe spotkanie. Lubię takie merytoryczne rozmowy, których celem nie jest zwyczajowa promocja książki, a skupienie się na tym, czemu jest poświęcona jej treść.
Sama autorka wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie – raz, że zabrała się za przywrócenie pamięci kobiety, o której historia nieco już zapomniała, a dwa, że zachwyciła mnie jej retoryka.

Autorka książki po prawej


Weekendowy bilans w dużym skrócie? Oprócz tego co powyżej - dużo spaceru, trzy nowe książki, trzy autografy, a przede wszystkim garść miłych wrażeń, 




A jak Wam minął weekend?


wtorek, 16 czerwca 2015

Big Book Festival 2015. Wrażenia po wydarzeniu


Big Book Festival 2015 przeszedł już do historii. Czas więc na małe jego podsumowanie z mojej perspektywy.



Jeżeli miałabym porównywać go z edycją zeszłoroczną (w 2013 r. niestety nie uczestniczyłam) - tegoroczny zdecydowanie wygrywa. Przede wszystkim jedna wspólna lokalizacja - tym razem zamiast rozsianych po Śródmieściu kilku punktów festiwalowych (w zeszłym roku m.in. Dom Towarowy Braci Jabłkowskich, Stacja PKP Śródmieście, czy Dom Artysty Plastyka na Mazowieckiej) całość odbyła się w oldschoolowych wnętrzach poszczególnych budynków byłej fabryki serów topionych przy Hożej 51.
Na dodatek program był ułożony na tyle dobrze, że spotkania w salach zaczynały się co dwie godziny, a więc jedno nie zaczynało się połowie innego. Na terenie było też sporo (w dobrze oznaczonych koszulkach) wolontariuszy, którzy chętnie udzielali informacji.
Jedyny minus, jaki upatruję, to taki, że aby dostać się do sal, trzeba było pokonać schody, co dla osób na wózkach - mogłoby sprawiać kłopot. Gdybam, bo nie zauważyłam osób na wózkach, ale na przyszłość dobrze, aby organizatorzy postarali się o pochylnie. A na placu na terenie fabryki fajnie byłoby, gdyby mogły  zaparkować 2-3 różne foodtrucki. Nie zawsze bowiem był odpowiedni zapas czasu między spotkaniami, aby czekać na serwis w nieodległych jadłodajniach. Może organizatorzy rozważą tę propozycję przy okazji kolejnego BBF?

Przejdźmy jednak do samych spotkań z autorami. Bardzo żałuję, że przegapiłam, jeszcze przed startem festiwalu, zapisów na spotkania z ograniczoną ilością miejsc. Tym samym koło nosa przeszły mi wykłady z elementami kryminalistyki (którą bardzo mnie interesuje jako dziedzina wiedzy). Moje gapiostwo - moja strata.

Natomiast spotkania, w których wstęp był wolny oceniam różnie. Rozczarowało mnie spotkanie pn. „10 okładek, które zmieniły świat”. Znacie cykl „Twarz Książki” na Czytelniczym, więc zapewne zdążyliście zauważyć, że to w pewien sposób mój książkowy „konik”. Spotkanie, które prowadziła pani Monika Małkowska dużo obiecywało. I jakkolwiek prowadząca była sympatyczna i z pasją opowiadała o rzeczach, które ją interesują, tak mam wrażenie (nie tylko ja), że zaledwie „szturchnęła” temat rozwodząc się o rzeczach pobocznych. Spotkanie uratowała ostatnia część prezentująca najgorsze okładki książek.

Crème de la crème najgorszych. Wzbudziła aplauz na sali ;)
Tym bardziej, że wpisuje się w tegoroczne hasło ;)


Były też spotkania, które mieszczą się w kategorii średniaków, po których nie oczekiwałam zbyt wiele, ale nie żałuję, że w nich uczestniczyłam (vide rozmowa z Angeliką Kuźniak i Janą Hensel o różnicach młodzieży ówczesnego PRL-U i DDR-u na przykładzie Słubic i Frankfurtu). Ale też i takie, podczas których prowadzący (chyba się narażę ;)) byli zbyt serio i z odczuwalnym namaszczeniem zadawali pytania autorom (Bartosz Panek prowadzący spotkanie ze Stefanem Chwinem i Eugene  Ruge’m oraz Michał Nogaś ze Swietłaną Aleksijewicz).



Zdarzyły się oczywiście spotkania - „perełki”. Wbrew pozorom do takich nie zaliczę jednak spotkania ze Swietłaną Aleksijewicz. Owszem - było ciekawe, autorka interesująco opowiadała, jednakowoż spotkanie nie „porwało” mnie tak, jak reportaże Aleksijewicz.


Może dlatego, że byłam świeżo po lekturze „Czasów Secondhand” i trochę wiadomości było dla mnie jednak wtórnych. Odpuściłam sobie za to bardzo popularne i tłumne spotkania z Zadie Smith, Sofi Oksanen i Herbjørg Wassmo.


Które zatem spotkania są dla mnie faworytami tej edycji? Zdecydowanie „Rok 1955: narodziny Pałacu”, czyli rozmowa o PKiN z Beatą Chomątowską (w lipcu premiera jej książki właśnie o „pałacowych ludziach”) i Panią Hanną Szczubełek - emerytowaną kronikarką pałacu, która pracuje w nim już 55 lat. Spotkanie, umiejętnie prowadzone przez Jerzego Sosnowskiego, obfitowało w wiele ciekawostek, dykteryjek, a nawet mały quiz z nagrodami skierowany do publiczności z pytaniami zadawanymi przez panią Hannę. Od pani Hanny na koniec spotkania otrzymałam zdjęcie PKiN i nie zawahałam się oczywiście poprosić obie przemiłe Panie o autografy :)


Zdjęcie z przodu i z tyłu


Drugim świetnym spotkaniem obwołuję to z prowadzącą Barbarą Włodarczyk, w których przepytywała Janusza L. Wiśniewskiego, Władymira Sorokina i Borisa Reistchustera (zostałam fanką tego Niemca za jego poczucie humoru, celne odpowiedzi i piękny rosyjski akcent). Duet Włodarczyk – Reistchuster to moi ulubieńcy tej edycji.

Od lewej: Barbara Włodarczyk, Janusz L. Wiśniewski, Władimir Sorokin i Boris Reitschuster


Ogromnie żałuję, że poprowadzenie spotkania ze Swietłaną Aleksijewicz nie zaproponowano właśnie Pani Barbarze. Cenię ją za bogatą wiedzę o Rosji i krajach byłego ZSRR (uwielbiałam oglądać jej autorski program „Szerokie tory”) i myślę, że jej entuzjazm i znajomość tematu bardzo podniosłaby poziom spotkania, w którym Nogaś, moim zdaniem, się nie sprawdził.


Samo hasło przewodnie tegorocznego festiwalu „Człowiek nie pies i czytać musi” było trochę naciągane. Zdecydowanie najbardziej podoba mi się hasło I edycji: "Papier nie umiera nigdy".


Ale jeżeli pomogło zaktywizować właścicieli psich pupili do wspólnego spaceru na festiwal (psom wstęp dozwolony), to tylko się cieszyć. Rola maskotki przypadła „psu z ADHD” (jak usłyszałam mimochodem na festiwalu), czyli okładkowej Miszy ;)



Na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie: zanim został ogłoszony tegoroczny program festiwalu, liczyłam na to, że (wzorem zeszłorocznego) w ramach festiwalu stanie się małą tradycją  przybliżenie sylwetki któregoś/którejś z polskich pisarzy/pisarek (w 2014 r. Jarosław Iwaszkiewicz). Może za rok bohaterem "patronem" zostanie jednak np. Tyrmand, Gombrowicz, Wańkowicz, Lem, Mniszkówna, Nałkowska lub Samozwaniec.


Mimo tych skromnych uwag bardzo pozytywnie odbieram BBF. I cieszę się, że nie tylko powstaje coraz więcej okołoksiążkowych wydarzeń, ale i naprawdę sporo osób w nich uczestniczy. Czytelniczy duch, wbrew pesymistycznym głosom, jeszcze w narodzie nie zginął :) I bardzo dobrze! Dziękuję ekipo Big Book :) Czekam na przyszłoroczny festiwal :)


Na zakończenie mojego wywodu zostawiam Wam kilka zdjęć z imprezy, a sama pytam o Wasze wrażenia. Byliście? Co zaliczacie na poczet plusów i minusów? Kto w Waszym rankingu uzyskał status gwiazdy Big Book Festiwal 2015? Chętnie się dowiem :)


A w tle w czerwonym turbanie... Zadie Smith



Autorką poniższych, uwiecznionych na zdjęciach uroczych rysunków jest Alicja Rosé








piątek, 12 czerwca 2015

Sowiecki człowiek w supermarkecie. Swietłana Aleksijewicz - Czasy Secondhand. Koniec czerwonego człowieka


„Przed rewolucją 1917 roku Aleksander Grin napisał: „A przyszłość jakoś przestała być na swoim miejscu.” Minęło sto lat i znowu przyszłość nie jest na swoim miejscu. Dostały się nam czasu używane, czasy secondhand.”*



Może to zabrzmi dziwnie, ale lubię Rosję. Lubię ją w ujęciu kulturowym: lubię rosyjską literaturę, wielbię miłością wielką cerkiewne chóry, podziwiam kunszt pisania ikon. Języka rosyjskiego uczyłam się od piątej klasy podstawówki do ukończenia studiów pierwszego stopnia.  Język rosyjski brzmi dla mnie bardzo melodyjnie i dość pieszczotliwie. Uwielbiam go słuchać. Nie bez przyczyny mój nick to zemfiroczka: wymyślając go zlepiłam ze sobą Zemfirę (moją ówczesną ulubioną rosyjską wokalistkę) i Oczko (jak mawiał na mnie brat mamy). Zlepiłam je specjalnie, bo lubię zdrobniałe brzmienie rosyjskich słów: romaszki, czastuszki, rubaszka, babuszka, kukuszka. Zatem - zemfiroczka.


Rosja mnie przeraża i fascynuje zarazem. Wyszukuję książki jej poświęcone, moje pierwsze zderzenie z reportażami Kapuścińskiego było za sprawą „Imperium”. A w maju Nagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki przypadła właśnie książce Swietłany Aleksijewicz.

To obszerny reportaż (ponad 500 stron) traktujący o ZSRR, jego upadku i współczesnej Rosji. Gdyby zapytać człowieka sowieckiego, czym jest dla niego wolność odpowiedziałby, że „brakiem strachu”, gdyby o to samo zapytać współczesnego Rosjanina, urodzonego już po upadku ZSRR być może odpowiedziałby, że wolność to „rzecz normalna”. Rosyjskie społeczeństwo charakteryzuje rozdźwięk między tym, co dawniej i co dzisiaj. Różnic międzypokoleniowych jest wiele, począwszy od standardu życia, aż do wyznawanej idei (bądź jej braku). Starsi ze swoją wiarą w socjalizm - w oczach młodych uważani są za durniów, młodzi przez starszych potępiani są za zbyt lekkie podejście do życia i spraw państwa.

Pieriestrojka Gorbaczowa jawiła się jako wielka szansa – ustrojowa i gospodarcza przebudowa miała być po to, aby wszystkim żyło się lepiej. Czy tak jest w istocie? Jeden z rozmówców Aleksijewicz stwierdził: „Rozstaliśmy się z władzą radziecką, a dostaliśmy się do dżungli.” Sowiecki człowiek nie był gotowy na taki skok, nie rozumie kultu pieniądza i nie potrafi odnaleźć się w drapieżnym kapitalizmie. Wszyscy myśleli, że jak przepędzą komunizm, to zacznie się piękna epoka. Nie zaczęła się. Z książki wyziera gorycz porażki, krzywdy i niespełnionych nadziei. Wiara w możliwość sprawiedliwego urządzenia życia rozbiła się o trudną rzeczywistość, w której nie ma miejsca dla idei. „Przyzwoici ludzie gdzieś się pochowali. Wszędzie tylko łokcie i zęby.” Kapitaliści nazywani są lokajami Ameryki, a Gorbaczow – dawna nadzieja na lepsze życie obwołany agentem CIA.

Sowiecki człowiek czuje się jak zakurzony eksponat w muzealnym magazynie. Jego wiara w utopię, w sprawiedliwy podział społeczeństwa, w którym nie ma biednych i bogatych, gdzie kraj był placem budowy, piecem hutniczym, kuźnią, gdzie nikt nie żył dla siebie, ale dla wspólnej sprawy, w którym integracja społeczna nie była tylko encyklopedycznym terminem – jest już pieśnią przeszłości. 

A miało być tak pięknie: półki w sklepach nareszcie się zapełniły, na ulicach zrobiło się kolorowo, bogato, można było szybko zbić fortunę handlując odkurzaczami, kosmetykami, czy innymi błahymi rzeczami codziennego użytku. Ci, którzy odnaleźli się w tych szalonych czasach pierwszych lat po rozpadzie ZSRR piją szampana. Wielu jednak w ramach galopującej inflacji straciło oszczędności życia, niektórzy nawet mieszkanie. Kiedyś miało się swoich bohaterów, teraz są tylko bogacze i biedota. „Nasze wnuki przegrałyby Wielką Wojnę Ojczyźnianą. Nie mają idei, nie mają wielkiego marzenia.” Kiedyś legitymacja partyjna traktowana była jak biblia, teraz radzieckie symbole są modnym artefaktem zdobiącym koszulki, w których chodzi młodzież i elementami upiększającymi restauracyjne lokale (stylizowane na te z minionej epoki). Moda na ZSRR w Rosji jest tak samo nośna, jak PRL we współczesnej Polsce. I tak samo do głosu i tam, i tu dochodzą sowieckie resentymenty.

A przecież ZSRR to nie tylko piękna idea, braterstwo, wspólna sprawa i (pozorna) równość społeczna. To również czarna karta w historii. Dlaczego Rosjanie nie chcą pamiętać czasów „Archipelagu GUŁag”? Dlaczego kult Stalina wciąż jest silny, dlaczego tak łatwo się go rozgrzesza i terror tłumaczy ważniejszą sprawą? Czy Rosjanom naprawdę potrzebna jest silna ręka? A skrajny nacjonalizm jest ważniejszy od człowieka? Zaskakująca i nieodgadniona jest rosyjska dusza, która lubi wierzyć w coś wzniosłego i walczyć dla idei.

„Ktoś bardzo trafnie powiedział, że w ciągu pięciu lat w Rosji może zmienić się wszystko, a wciągu dwustu – nic. Przestrzenie są nieogarnione, a w dodatku ta niewolnicza psychika… (…) Przywrócili herb cesarski, a hymn został stalinowski. Moskwa jest rosyjska… kapitalistyczna... A sama Rosja jak była sowiecka, tak sowiecka została. Demokraty nie widzieli tam na oczy, gdyby zobaczyli, toby rozszarpali go na strzępy. Większość pragnie wodza i przydziałów żywności.”

„Zamiast ojczyzny mamy wielki supermarket”, mówi inny rozmówca Swietłany Aleksijewicz. Nic nie warte są już odznaki i medale, kult jednostki przeszedł w kult pieniądza. Można więc zadać pytanie jaka jeszcze może być opcja dla Rosji oprócz komunizmu i kapitalizmu? Inny rozmówca stwierdził, iż „obiektywnie o socjalizmie będzie można dyskutować dopiero za jakieś 50-100 lat”.  O ile kolejna pierestrojka znowu nie wywróci do góry nogami ustalonego porządku. Podobno najkrótszy rosyjski dowcip brzmi: „Putin - demokrata”. Czujecie tę ironię?

„Czasy secondhand” są tak złożoną książką, że trudno ją lapidarnie opisać. Wiele z przytoczonych opowieści rozmówców Aleksijewicz może być tematem zupełnie odrębnej książki. I mimo, że w niektórych fragmentach jest dość wtórna względem wcześniejszego reportażu autorki, tj. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, nie będę jej jednak umniejszać. Uważam, że to pozycja obowiązkowa również dla polskich czytelników, bo wiele aspektów poruszonych w książce można śmiało odwołać do doświadczeń Polaków.

Wracając do tegorocznej nagrody im. R. Kapuścińskiego za reportaż literacki. Otóż zastanawia mnie jedna rzecz – czym kierowała się kapituła nagrody im. Kapuścińskiego przyznając laur tej książce? Bliskością doświadczeń polskich i rosyjskich po rozpadzie ZSRR, poprawnością polityczną, czy może zachwycił ich jednak sposób prowadzenia narracji? Nie twierdzę, że ten reportaż nie zasłużył na nagrodę. To jest bardzo ważna i interesująca książka, niemniej z uwagi na to, że „Czasy secondhand” zawierają wątki  momentami dość zbieżne z tymi z nagrodzonej w 2010 r. „Wojny…” – poczułam rozczarowanie, że jednak szansy na większą promocję nie uzyskał zupełnie tematycznie dyferentny i tak bardzo przeze mnie chwalony już na blogu „Ostatni krąg” Drauzia Varelli. Obawiam się, czy kapituła, siłą rozpędu, nie nagrodzi w przyszłym roku kolejnej książki Aleksijewicz – „Cynkowi chłopcy”, których polska premiera przewidziana jest na sierpień br.
Bardzo doceniam warsztat pisarski Aleksijewicz i dobór tematów dla swoich reportaży, ale w przypadku nagród w dziedzinie reporterskiej niemniej istotna jest również różnorodność.


Na deser bardzo dobra wiadomość – z autorką będzie można się spotkać w najbliższą niedzielę, 14. czerwca na Big Book Festival, który w tym roku odbywał się będzie na jednym terenie  fabryki serów topionych przy Hożej 51 (uff! koniec z bieganiem po mieście). Wstęp wolny.


5/6
________________________________
*cytaty: Swietłana Aleksijewicz – Czasy Secondhand. Koniec czerwonego człowieka (tyt. oryginału: (fonetycznie) Wremia sekendhend. Kaniec krasnowo cziełowieka; przekł. Jerzy Czech); wyd. Czarne Wołowiec 2014

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Grunt to okładka – motyw czerwca: dziecko



środa, 10 czerwca 2015

Warsiawski Zorro nosi brylanty ;) Leopold Tyrmand - Zły


Są takie książki, które nawet jeszcze nieprzeczytane już stoją wysoko na podium naszych własnych rankingów. Są też książki, które wypada znać, i których przeczytanie deklaruje wiele osób, a które wciąż istnieją tylko na liście. Najlepszym tego przykładem jest „Ulisses” Jamesa Joyce'a.

Ja mam swoją listę tytułów, którą stworzyłam w Exelu kilka lat temu. Te, które przeczytałam odznaczam na żółto. Trochę już się w niej zrobiło słonecznie, ale wciąż liczba planowanych góruje nad przeczytanymi. Tak - „Ulisses” też na niej jest i raczej nieprędko zmieni barwę na słoneczną żółć (bardzo lubię ten typowo polski, pod względem ortografii, wyraz. Ot taka dygresyjka ;)).

Był też „Archiplag GUŁag” Aleksandra Słożenicyna i „Czarodziejska Góra” Tomasza Manna. Teraz już umieściłam w sekcji „przeczytane”. A „Zły”? Dziwnym trafem jakoś go nie wpisałam, mimo że od dawna chciałam przeczytać. Mamił mnie nimbem powojennego, warszawskiego kryminału, klasyka z polskich klasyków. I co? Omamił, czy jednak nie?




Wyobrażałam sobie tę książkę, nie wiem dlaczego,  jako dość brutalną powieść. Tytułowy „Zły” miał w mojej wersji być naprawdę zły, wręcz przerażający. Miały na niego polować zdeterminowane i agresywne ówczesne organy ścigania, a miasto miało pogrążyć się w terrorze. Przyznacie, że to brzmi nieco groźnie.

Kiedy więc zaczęłam już czytać „Złego” początek mnie rozczarował. „Zły” objawił mi się jako fantasmagoryczna postać, zjawa ze świecącymi oczami i ogromnym brylantem na palcu, która zarówno pojawia się, jak i znika błyskawicznie i niepostrzeżenie. Czy „Zły” to aby na pewno ludzka postać? – zadawałam sobie pytanie. I czytałam dalej.

A dalej też wcale nie było tak, jak sobie wymyśliłam. Jakaś tam warszawska gangsterka, która kręci lody, jakaś beznadziejnie zakochana, ale dość przedsiębiorcza czterdziestolatka, inna kobieta zaś nieco zbyt dziewczęca i niedookreślona w kwestii związków. Inni bohaterowie też nie bardzo zawładnęli moim umysłem. „Jak zachwyca skoro nie zachwyca”? Początkowo byłam naprawdę rozczarowana. Być może wynikało to w pewnej mierze z tego, że rozmowy gangsterów czytałam trochę „po łebkach”. Kiedy jednak złapałam haczyk i odnalazłam się w fabule – wtedy popłynęłam z nurtem.

Warszawa, pierwsze półrocze 1954 roku. Miasto, niczym feniks, odradza się z wojennej pożogi. W otoczeniu wciąż jeszcze wielu ruin, wznoszą się już mury MDM-u, odbudowuje się starówka, kwitnie handel na Różycu ,w tramwajach ludzie jeżdżą niczym kiście winogron, a w mieście szerzy się chuligaństwo. Drobni opryszkowie nie dorównują jednak sławie jednego zbira, ochrzczonego przez prasę mianem „Złym”.

„-Szanowny panie redaktorze – Kolanko pochylił się nad biurkiem na szeroko rozstawionych rękach – mam niewątpliwy zaszczyt oznajmić panu, że Zorro pojawił się  Warszawie. Jeśli nie we własnej osobie, to w każdym razie w osobie kogoś, kto bez cienia wątpliwości jest jego synem, wnukiem lub jakimś polskim powinowatym.”*

Ambicję złapania warszawskiego Zorro ma młody, bardzo zdolny oficer z Komendy Głównej MO, porucznik Michał Dziarski, który został właśnie mianowany specjalnym pełnomocnikiem do walki z chuligaństwem na terenie Warszawy. Jednak nie tylko on jest zainteresowany osobą „Złego”. Krąg się powiększa: dziennikarz „Ekspresu Wieczornego” i jego pomocnik, lekarz z pogotowia ratunkowego na Hożej, kioskarz z pl. Trzech Krzyży, prezes spółdzielni „Woreczek”, a nawet ciekawski starszy pan (który swoją prezencją skojarzył mi się z Charliem Chaplinem) – wszyscy oni gorączkowo poszukują informacji o „numerze jeden” Warszawy. Czy go złapią, jakich metod będą używać i kim jest naprawdę „Zły”? – tego nie zdradzę, wszak to kryminał. Ciekawskich zaś odsyłam do lektury książki, a dla bardziej niecierpliwych do wujka Google lub cioci Wiki.

To, co mnie zachwyciło w książce Tyrmanda, to wcale nie kryminalna historia (mimo iż wciągająca), ale Warszawa widziana okiem autora. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że to książka o tyle niezwykła, że oprócz beletrystyki zawiera w sobie ujęcie reportersko-dokumentalne. To nie jest obraz Warszawy rekonstruowany ze zdjęć i opowiadań. Tyrmand opisywał Warszawę, można rzec „na gorąco”. Książka powstała w tym samym czasie, w którym po wojnie odbudowywała się Warszawa. W treści jest wiele „poematów” dla warszawskiej architektury, pracy warszawskich kelnerów, specyfiki stołecznego języka, tramwajowego życia, ówczesnej mody damskiej i męskiej, informacje o tym, co się piło i konsumowało („Parówki są niezwykle zdrowe. Wzmacniają przeguby.”). Mimowolnie wyobrażam sobie nawet zadymione spelunki z sączącym się jazzem. 

Tyrmand zastosował motyw „Kroniki filmowej” i zagrał tym na mojej wyobraźni – nie potrzebowałam nawet zdjęć z epoki, aby „zobaczyć” Warszawę lat ‘50-tych XX wieku. Chciałabym móc przespacerować się po takiej Warszawie, trafić tam na jeden dzień, odciąć się od nieustającego hałaśliwego potoku samochodów na Marszałkowskiej, zobaczyć na własne oczy ten wielki plac budowy pn. „Cały naród buduje swoją stolicę”. A co tam! Nawet kupiłabym na Starówce tę cegłę, którą usiłowali sprzedać opryszkowie ciekawskiemu buchalterowi, Jonaszowi Drobniakowi.


Oprócz tego, to co powyżej, powieść dodatkowo obfituje w wiele zabawnych nazwisk, dostosowanych (czasem prześmiewczo) do profilów bohaterów, a przede wszystkich trafnych i/lub zaskakujących opisów i fragmentów dialogów. Poświęcę im chyba nawet osobny wpis. Wracając zatem do pytania, czy „Zły” mnie omamił? Tak, to świetna książka. Kiedyś jeszcze do niej wrócę.


Tutaj zapraszam na wirtualną wycieczkę po ulicach Złego, czyli moją relację z wystawy w Muzeum Literatury.
Natomiast pod tym linkiem, jako że „Zły” był obiektem dyskusji na majowym Sabatowie, do przeczytania protokół ze spotkania z naszymi uwagami.

Książkę do recenzji przekazało Wydawnictwo MG

5/6
__________________
* Leopold Tyrmand - Zły, wyd. MG

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Polacy nie gęsi, czytamy polską literaturę


sobota, 6 czerwca 2015

Z erotyczną okrasą w wersji soft. Haruki Murakami - Norwegian Wood


„Samolot wylądował, zgasł napis No smoking i z głośników pod sufitem zaczęła się sączyć muzyczka: słodka orkiestrowa wersja Norwegian Wood Beatlesów. Ta melodia zawsze mnie poruszała, lecz dziś poruszyła mnie znacznie gwałtowniej, wywołała  nieomal wstrząs. 
Zgiąłem się wpół, objąłem głowę rękami, bojąc się, że za chwilę pęknie, i tak nieruchomo siedziałem. Od razu podeszła do mnie niemiecka stewardesa i spytała po angielsku, czy dobrze się czuję. (…)
- Czuję się dobrze, dziękuję – odpowiedziałem z uśmiechem – po prostu jakoś mi smutno.
- Wiem, o czym pan mówi – powiedziała. – Też mi się to czasem zdarza.
Wstała i pięknie się do mnie uśmiechnęła.
- Życzę miłej wycieczki. Do widzenia.”*



Są książki, do których trzeba dorosnąć, aby je przeczytać. Ale są i takie, które lepiej przeczytać wcześniej. Kiedy byłam w pierwszej lub drugiej klasie szkoły średniej zachwyciłam się „Spóźnionymi kochankami” Williama Whartona. To była wówczas książka z serii „wow”. Zresztą wiele książek tegoż autora sklasyfikowałam wtedy jako moje ulubione. Kiedy już po studiach powtórzyłam lekturę, zaczęłam się zastanawiać, co było w niej takiego, że mnie urzekła. Po latach odebrałam ją jako infantylną i z miejsca żałowałam, że pozbawiłam się tego świętego  nastoletniego zachwytu.

"Norwegian Wood" Murakamiego należy właśnie do książek, które powinnam przeczytać wiele lat wcześniej, a teraz tylko pielęgnować w sobie nabyte miłe wrażenia po lekturze. Stało się inaczej. Nie, to nie tak, że chcę ją teraz zmiażdżyć obcasem, jak wypalonego peta. Wbrew pozorom to książka, którą dobrze mi się czytało. Chociaż sama treść nie była porywająca, a zakończenie przewidywalne, co czyni je tym bardziej rozczarowującym – to fabuła mimo to mnie wciągnęła.

Opis na okładce jest dość tendencyjny i wzniośle opowiadający o nostalgii, miłości i dojrzewaniu. Tymczasem pewien japoński student, wraz z innym japońskim studentem wyrywa laski w pubie i zalicza z nimi nocki (mimo iż wcale nie jest z tego powodu usatysfakcjonowany). W tak zwanym międzyczasie po samobójstwie przyjaciela nawiązuje przyjaźń i romans z jego dziewczyną, a także zaprzyjaźnia się z inną panienką – koleżanką ze studiów. Była dziewczyna przyjaciela, jako z natury słabe psychicznie dziewczę,  wpada w depresję i wyjeżdża do dość niekonwencjonalnego ośrodka leczenia nerwic, a nasz bohater zmaga się z uczuciem, które żywi do obu panienek. Całość z erotyczną okrasą w wersji soft.

Myślę sobie, że tak jak „Spóźnieni kochankowie”, podobnież "Norwegian Wood" na okładce powinno być dedykowane czytelnikom w przedziale wiekowym 16-25. Wtedy ma rzeczywiście szansę zachwycić i pochłonąć. A może się mylę? Bo okładka książka mówi mi, że tylko w Japonii powieść została sprzedana w ilości 3,5 mln egzemplarzy i przyniosła autorowi ogromny sukces? Może jednak nie rozumiem Murakamiego?

A może z Murakamim jest jak z Jimem Jarmushem? Z pozoru niby nic, a jednak destyluje emocje. Choć filmy tego drugiego uwielbiam, tak z książkami pierwszego wciąż mam problem. Ale może właśnie tak jest, że albo odbiorcę ten zachwyt  trafia, albo nie. Z drugiej strony – wcale nie zdziwię się, kiedy w komentarzu otrzymam zwrot, że to jeszcze nie ta książka, która świadczy o pisarskiej wirtuozerii autora. „Weź Ty się lepiej Oczko za Kafki i inne Ptaki Nakręcacze” – być może ktoś napisze. Albo i nie ;)

Co mnie jednak rusza w książkach Murakamiego? Ta japońska powściągliwość i introwertyzm, które są tak dalekie od amerykańskiego gwaru. Skoro więc przeczytałam obie książki Murakamiego, jakie miałam w domowej biblioteczce, podpowiedzcie fani autora – czym Haruki Murakami ma szansę mnie jednak zachwycić? ;)


3/6
_______________________
Haruki Murakami – Norwegian Wood (przekł. Dorota Marczewska i Anna Zielińska – Eliott); wyd. MUZA SA Warszawa 2011

Recenzja bierze udział w wyzwaniu 12 książek na 12 miesięcy 2015 r. 


czwartek, 4 czerwca 2015

Varia: Podsumowanie maja, zapowiedź czerwca i książki na stos!


Było już podsumowanie maja pod kątem nagród i nominacji literackich, czas więc na kalendarium wydarzeń przeszłych i przyszłych oraz na (tradycyjnie już) stos przybytków. Zaczynamy!

Maj to był przede wszystkim:

W czerwcu zaś możemy się (w Warszawie) szykować na:

3. 20 czerwca - Wymienialnię Książek (która wyjątkowo w tym miesiącu zamiast w Kordegardzie - odbędzie się właśnie na ww. imieninach i będzie trwać dłużej, bo w godz. 15-18)



Im bardziej ograniczam się w liczbie przedmiotów, tym więcej dochodzi mi książek. Mogę to tłumaczyć tak, że redukcja jest właśnie po to, bym mogła gdzieś te kolejne egzemplarze upychać. Niestety – i dla nich zaczyna już brakować zarówno półek, jak i innych wolnych powierzchni. Czyżby czas na wycieczkę do IKEA?


Majowy stos przybytków przedstawia się następująco:



Zakupy na Warszawskich Targach Książki:

1. Stanisław Adam Kondek – Papierowa rewolucja. Oficjalny obieg książek w Polsce w latach 1948-1955
2. Umberto Eco – Temat na pierwszą stronę
3. Anna Janko – Mała zagłada


Egzemplarze recenzenckie:

5. Alison Wolf – Faktor X. Jak pracujące kobiety tworzą nowe społeczeństwo
6. Fawn Weaver – Klub szczęśliwych żon
7. Douglas Lain – Mężczyzna ze stumilowego lasu


Comiesięczna Wymienialnia w Kordegardzie:

8. Theodor Fontane – Effi Briest
9. Edward Kurowski – Nowa twarz Teresy
10. Konstanty I. Gałczyński – Poezje
11. Helena Mniszek – Panicz
12. Pola Gojawiczyńska – Dziewczęta z Nowolipek


Wymiany przy okazji Nocy Bibliotek:

13. Erskine Caldwell – Sługa Boży
14. Irena Conti di Mauro – I co teraz z tą miłością (tomik wierszy)
15. Barbara Demick – W oblężeniu
16. Denis Urubko – Skazany na góry


Z półki bookcrossingowej osiedlowej świetlicy:

17. Janusz L. Wiśniewski – Los powtórzony


Wymiany grupy warszawskiej na fejsbuniu:

18. Wisława Szymborska – Chwila (tomik wierszy)
19. Emil Zegadłowicz – Zmory
20. Antoni Słonimski – Jedna strona medalu
21. Eric Weiner – Geografia szczęścia
22. Indra Sinha – Powrót do Indii
23. Amelie Nothomb – Metafizyka rur
24. Krzysztof  Varga – Trociny
25. Wojciech Kuczok – Opowieści przebrane
26. Norman Davies – Zaginione królestwa



Najładniejsze okładki ze stosu:




Coś jest tutaj interesującego? Co ciekawego okołoksiążkowego będzie odbywać się w czerwcu, o czym nie wspomniałam? Podzielcie się słówkiem :)




wtorek, 2 czerwca 2015

Varia: Nagrody literackie i nominacje - maj 2015


Za nami jeden z atrakcyjniejszych literacko miesięcy w roku, czyli maj. Znowu wysypał się worek z nagrodami, czas więc na ich podsumowanie.


Trzymałam kciuki za „Ostatni krąg” Drauzia Varelli. Nagrodę odebrali jednak (wyjątkowo w tym roku nagroda podwójna) Białoruska pisarka Swietłana Aleksijewicz za „Czasy secondhand” i reporter Michał Olszewski, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej Kraków" za „Najlepsze buty na świecie”. Laureatem nagrody dla tłumacza został Mariusz Kalinowski za przekład książki Görana Rosenberga.




Po drugie: ogłoszono nominacje do Nagrody NIKE 2015 





Po trzecie: ogłoszono nominacje do IV edycji Gryfii, Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki przyznawanej przez "Kurier Szczeciński" 


Kalina Błażejowska - "Uparte serce. Biografia Poświatowskiej"
Sylwia Chutnik - "W krainie czarów" 
Magdalena Grzebałkowska - "Beksińscy. Portret podwójny" 
Olga Tokarczuk - "Księgi Jakubowe"
Ewa Winnicka - "Angole" 



Po czwarte: ogłoszono nominacje do Nagrody Literackiej Gdynia 2015  

Esej:
1. Jan Gondowicz, „Duch opowieści”, Wydawnictwo Nisza, Warszawa
2. Andrzej Mencwel, „Stanisław Brzozowski. Postawa krytyczna. Wiek XX”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa
3. Paweł Piszczatowski, „Znacze//nie wiersza. Apofazy Paula Celana”, Wydawnictwo Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa
4. Robert Pucek, „Pająki pana Roberta”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec
5. Piotr Wierzbicki, „Boski Bach”, Wydawnictwa Sic!, Warszawa

Poezja:
1. Piotr Janicki, „Wyrazy uznania”, Wydawnictwo Fundacja Na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław
2. Natalia Malek, „Szaber”, Wydawnictwo Staromiejski Dom Kultury, Warszawa
3. Agnieszka Mirahina, „Widmowy refren”, Wydawnictwo FORMA. Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin, Bezrzecze
4. Adam Pluszka, „Zestaw do besztań”, Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań
5. Dariusz Sośnicki, „Spóźniony owoc radiofonizacji”, Wydawnictwo Biuro Literackie, Wrocław

Proza:
1. Waldemar Bawołek, „To co obok”, Wydawnictwo FORMA. Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin, Bezrzecze                        
2. Michał Cichy, „Zawsze jest dzisiaj”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec
3. Grzegorz Franczak, „Kobierki”, Wydawnictwo LOKATOR media, Kraków
4. Wioletta Grzegorzewska, „Guguły”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec
5. Filip Zawada, „Pod słońce było”, Wydawnictwo Biuro Literackie, Wrocław

Przekład na język polski:
1. Wiktor Dłuski, „Martwe dusze”, autor oryginału Mikołaj Gogol, WydawnictwoSpołeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków
2. Hanna Igalson-Tygielska, „Psia trawka”, autor oryginału Raymond Queneau, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa
3. Piotr Kamiński, „Opowieść zimowa”, autor oryginału William Shakespeare, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa
4. Iwona Krupecka, „Dysputa w Valladolid (1550/1551)”, autorzy oryginału Bartolomé de las Casas, Juan Ginés de Sepúlveda, Domingo de Soto, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk
5. Bogusława Sochańska, „Dzienniki”, autor oryginału Hans Christian Andersen, Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań



Po piąte: wręczono  Nagrodę Poetycką Silesius 2015 

Za całokształt twórczości – Jacek Podsiadło

Za książkę roku Marcin Sendecki - „Przedmiar robót”



Za najlepszy debiut - Michał Książek  - „Naukę o ptakach”





Po szóste: ogłoszono listę nominowanych do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej 2015


Roman Homet – Świat był mój
Jakobe Mansztajn – Studium przypadku
Mirosław Mrozek – Horyzont zdarzeń
Jacek Podsiadło – Przez sen
Maciej Robert – Księga meldunkowa





Kapituła złożona z dziennikarzy, animatorów kultury i literatów uznała, że laureatem tegorocznego Wawrzynu został Michał Olszewski za „Najlepsze buty na świecie”



Nagroda Czytelników przypadła Mariuszowi Sieniewczowi za "Walizki hipochondryka"





Po ósme: Nagroda Wielkiego Kalibru (wręczona podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału)

Nagroda główna – Wojciech Chmielarz „Przejęcie”



Nagroda Czytelników – Katarzyna Bonda „Pochłaniacz”



Honorowa Nagroda Wielkiego Kalibru za całokształt twórczości - Håkan Nesser (szwedzki pisarz, trzykrotny zdobywca Nagrody Szwedzkiej Akademii Kryminału dla najlepszej powieści kryminalnej)




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...