piątek, 31 lipca 2015

Czy to zachwyca? Joyce Carol Oates – Ostatnie dni


Opowiadania w stosunku do powieści traktuję (niestety) jako gorszą wersję prozy. Nim zdążę się rozpędzić z czytaniem, wniknąć w fabułę – ta nagle się kończy. Jakbym wskoczyła do gorącej wody (a w takiej lubię się kąpać) i zaraz szybko musiała wyskoczyć z wanny w zimnej łazience. 

Staram się oczywiście nie uogólniać. To, że nie wyszła mi przyjaźń z Alice Munro, nie przekreśliło opowiadań w ogóle. Na ten przykład nadal zakochana jestem, aby nie szukać daleko, w węgierskim „Pixelu”.

Dużym kredytem czytelniczego zaufania obdarzyłam lata temu (bodajże dziewięć) Joyce Carol Oates. Powieścią „Amerykańskie apetyty” zauroczyłam się na tyle, że oprócz rosnącej od tamtego czasu kolekcji książek kulinarnych, założyłam również kulinarnego bloga (który na marginesie od pewnego czasu leży niestety odłogiem).

W ramach rocznego wyzwania (12 książek na 12 miesięcy) wzięłam się za „Ostatnie dni”. Tak, tak – właśnie nawiązuję do początku, gdyż jest to zbiór opowiadań. Czy po jego lekturze kredyt dla Oates zaprocentował? Hmmm, mam problem z jednoznaczną oceną. Autorka w Stanach (pomimo „Blondynki”) bardziej jest znana ze swoich opowiadań. Okładka mojego egzemplarza książki wznosi peany nad „mistrzynią krótkiej formy”, tymczasem ja już tych zachwytów nie podzielam. 

Och, jasne! Z pośród 11 opowiadań składających się na zbiór „Ostatnich dni” trafiłam na świetne historie. Jak na przykład tę o bracie, który przyjeżdża do Berlina w rocznicę śmierci swojego starszego brata. Wędrując ulicami Berlina Zachodniego (Oates pisała opowiadania na początku lat ’80-tych XX wieku), rozmawiał z berlińczykami i zastanawiał się nad fascynacją brata nad historią Berlina i Murem, które przyniosły tę bezsensowną, niedorzeczną śmierć. 


„W portfelu mojego brata było tylko kilka marek, gdy znaleziono jego ciało. Zdjęcia z domu, z dzieciństwa?... Zniknęły. Dokumenty?... Zniknęły. Wyrzucił swój paszport, lecz znaleziono go później w miejscu dość typowym… w pojemniku na śmieci na stacji kolejowej. Wygląda na to, że najpierw odrzucił fakt bycia Amerykaninem, przygotowując się do odrzucenia faktu bycia człowiekiem jako przygotowania do odrzucenia faktu bycia żywym. Nienawidzę go za tę logikę.” (Ich bin Berliner)

Nie przekonała mnie za to chwilowa namiętność amerykańskiej pisarki, ekspresowo zadurzonej w radzieckim pisarzu, który wraz z delegacją przybył na międzynarodową konferencję Związku Pisarzy. Choć spodobała mi się jej fascynacja językiem rosyjskim.

„Antonia dała się unieść zachwytowi nad rosyjską mową. Była jak zapora wodna z dźwięków, zupełnie obcych; prawdziwa zawierucha; poezja w ruchu. Zdawała się mową gigantów, mową jakiegoś legendarnego ludu. Także gestykulacja, która jej towarzyszyła: wyolbrzymiona, bezwstydnie dramatyczna, niepohamowana… zupełnie nie przypominała nieśmiałych gestów, do których była przyzwyczajona.” (Détente)

W opowieściach Oates usilnie szukałam jej amerykańskości, tak jak bezbłędnie wychwytuję ją w każdej książce Philipa Rotha. Ale oczekiwałam chyba tego na wyrost. Wszak niektóre z opowiadań, nawiązujące do Europy Wschodniej, do Berlińskiego Muru, żydowskiego pochodzenia jednej z bohaterek, do atmosfery panującej za czasów komunistycznych w stolicy Polski były niejakim pokłosiem realnego pobytu autorki w Warszawie na początku lat ’80-tych.

A zatem? Zachwyca? Zachwyca we fragmentach, jak te powyżej i ten poniżej. Ale opowiadania to nadal ta sfera, którą jako czytelnik wolę omijać. Tym bardziej, że recenzowany zbiór był jednak dość nużący i mało finezyjny biorąc pod uwagę te komplementy pod adresem "mistrzyni krótkiej formy". Kusi mnie, aby wietrzyć spisek w kiepskim przekładzie... Nie mówię jednak pass! Kto wie, co będzie mi siedzieć w głowie po innym zbiorze opowiadań Joyce Carol Oates, który już od dwóch lat okupuje moją domową półkę? Czas pokaże ;)

„Pierwszy pocałunek zawsze będzie delikatny niczym filiżanka z najprzedniejszej porcelany, którą łatwo pokruszyć w palcach, gdy się ją niechcący zbyt mocno uchwyci.” (Stary Budapeszt)


3/6
__________________________
Joyce Carol Oates – Ostatnie dni (tyt. oryg. Last Days); wyd. Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza Warszawa 2008

Recenzja bierze udział w wyzwaniu 12 książek na 12 miesięcy 2015 r.

2 komentarze:

  1. Zauważyłam, że dużo blogerek nie lubi opowiadań. ;) Ja tam czytuję takie drobiazgi, czasem odpryski, wbrew pozorom trudno zapanować nad krótką formą. Skoro Munro ci nie przypadła do gustu, a z Oates też nie poszło zbyt dobrze, sięgnij może po utwory Zadie Smith albo Margaret Atwood? A wśród polskich autorek cenię sobie opowiadania Tokarczuk. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam krótką przygodę z książkami Tokarczuk. Czytałam "Dom..." i "E.E.", a później wpadła mi w rękę "Podróż...", którą mnie bardzo wymęczyła i jeszcze odpoczywam ;) Ale nie mówię nie. Dziękuję za podpowiedź Atwood.

      Swoją drogą opowiadania to większa sztuka, niż regularna powieść. Tutaj trudno lać wodę i rozciągać na 300-400 stron jeden epizod. Na razie perełką dla mnie jest wspomniany "Pixel".

      Usuń


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...