Ustalmy na początku jedno: nie przepadam za literaturą science fiction, czyli fantastyką naukową. Wolę, kiedy akcja powieści osadzona jest w (jakkolwiek by to zabrzmiało) świecie realnym. Gdy autor stawia sobie za cel przekazanie emocji targających bohaterami, bez (zbędnego według mnie) kształtowania futurystycznej wizji świata. No cóż, chyba zbyt mocno stąpam po ziemi. Zapewne dlatego do tej pory nie zdołałam zachwycić się książkami Lema.
Mimo to - bywały jednak wyjątki, które mnie do siebie przekonały. W przypadku, gdy fantastyczna wizja nie jest tylko przykrywką, ale plastycznym narzędziem umożliwiającym przedstawienie czytelnikowi pewnych możliwych zachowań i wyborów, a tym samym (choćby chwilowe) emocjonalne przywiązanie mnie do książki – jestem na tak. Wszak właśnie tak na mnie oddziaływał dajmy na to „Nowy wspaniały świat” Huxleya, czy (a dlaczego nie?) „Rok 1984” Orwella .
Przyznać muszę, iż na „Grę Endera” Pan R. namawiał mnie długo. Uległam, kiedy powiedział, że zwleka z obejrzeniem filmu do czasu, aż zapoznam się z książką. Stawka to była wysoka, bo przecież ślubny zna mój czytelniczy gust, więc przyjęłam, że jest świadom, jaką książkę mi proponuje. Mimo to usilnie przekonywał, że ta konkretna historia do mnie przemówi.
Przemówiła – audiobookiem, którego większość nagrania umilała nam czas świątecznej podróży na trasie Mazowsze - Dolny Śląsk - Mazowsze. Słuchałam z zainteresowaniem, bo lektor czytał przyjemnie (Roch Siemianowski – polecam), a i sama fabuła była zadziwiająco wciągająca. Wprawdzie miałam chwilowy kryzys, ale nic to, kiedy wezmę pod uwagę moje wrażenie po wysłuchaniu całości.
Gdybyśmy kończyli słuchanie audiobooka jadąc samochodem, mogłabym powiedzieć, że clou historii wbiło mnie w fotel. No cóż – leżałam w łóżku, więc można obrazowo stwierdzić, że hmm wbiło mnie w… materac? ;)
I w tym momencie recenzji napotykam na problem etykiety, gdyż nie powinnam zdradzać fabuły. Nie chcę być przecież jak kolega kolegi Pana R., który zwykł na pierwszych stronach bibliotecznych kryminałów zdradzać przyszłym czytelnikom, kto jest mordercą.
Oczywiście „Gra Endera” to nie kryminał, a sci-fi. To już sobie wyjaśniliśmy na wstępie. Niemniej jednak lepiej jest ją przeczytać, aniżeli czytać o niej.
Bo gdybym napisała, że chodzi w niej o wojnę z robalami, o świetne matematyczne umiejętności, o zdolność przewidywania, o fabułę osadzoną w kosmosie i grę na komputerze – pewnie nie przekonam wielu do lektury.
Wolę więc posłużyć się dedykacją, którą to Orson Scott Card opatrzył wstęp do książki:
„Dla Gofreya, dzięki któremu pamiętam, jak młode i jak stare mogą być dzieci.”
Po przeczytaniu (tudzież wysłuchaniu) książki być może będziecie się zastanawiać, podobnie jak i ja, nad tym, do którego momentu można się posunąć, aby cel nadal mógłby jeszcze uświęcać zastosowane środki. I dlaczego w tej psychologicznej powieści (tak, tak!) zupełnie nie przeszkadza futurystyczno - fantastyczno - komputerowy anturaż.
Zaraz po lekturze wyobraziłam sobie fabułę jako nadymający się balonik, który pęka z hukiem w kulminacyjnym momencie. Nie miałam racji. Posłużę się zatem metaforą Pana R. – „Gra Endera” jest jak pęczniejący, bolący, ropny pryszcz, który po przebiciu wylewa z siebie nieczystą, niezbyt komfortową dla oka treść. A mimo to dziękujesz kosmetyczce, że jednak oczyściła Ci twarz.
To książka idealnie nadająca się do szerszej dyskusji w większym gronie, ale dopiero po przeczytaniu. Tylko na Boga! – nie bierzcie się za oglądanie filmu. Naprawdę nie jest warty poświęconego mu Waszego czasu (my to już niestety wiemy). No chyba że… chcecie zobaczyć, jak wygląda Han Solo 36 lat później ;)
6/6 (też jestem zaskoczona ;))
__________________________
Orson Scott Card - Gra Endera, Biblioteka Akustyczna - lektor Roch Siemianowski
Bosh... świat się wali - ja z matematyką, Ty z sci-fi, a teraz co? Wielkie trzęsienie ziemi? Armagedon? Albo po prostu 2015 i nowe wyzwania :) Czytelnicze, rzecz jasna :))
OdpowiedzUsuńMoja Droga, powiem więcej: zgłaszam oficjalnie tę książkę jako propozycję na Sabatowo ;))
UsuńNigdy nie odrzucam jakiegoś gatunku literackiego, choć pewnie mam swoje ulubione. Staram się nie przekreślać, a najpierw się zapoznać - dopiero wtedy mogę oceniać. Co jakiś czas sięgam po science fiction, bo dlaczego nie?
OdpowiedzUsuńJestem podobnego zdania, iż sądy powinno się wydawać po sprawdzeniu. Czasem tylko trudno odkopać się ze stosów lektur, o których już na wstępie wiadomo, że będą przyjemnością.
UsuńDla mnie to była (przeczytana już parę ładnych lat temu) jedna z najważniejszych przeczytanych książek. Pamiętam, że zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Film obejrzałam jednym okiem, wiedząc z góry, że nie warto ;)
OdpowiedzUsuńOj nie warto było tego filmu. Zmarnowany czas i pieniądze - niestety.
UsuńJak to jedna książka potrafi otworzyć na coś nowego :) "Gra Endera" to świetny początek do innych powieści sci-fi:)
OdpowiedzUsuńTakie zaskoczenie mi się trafiło. A tymczasem Pan R. podsuwa kolejne tytuły ;)
UsuńNo ja Cię proszę, chyba mnie przekonałaś! Nie myślałam nigdy, że to powiem (napiszę), ale chcę to przeczytać :D Nie wiem jeszcze kiedy, ale kiedyś na pewno :D W ogóle świetny tekst - taki lekki, a treściwy jednocześnie - jak dobra potrawa :)
OdpowiedzUsuńHa! Zatem już na przyszłość życzę Ci zaskakującej lektury ;))
Usuńps. dziękuję za cudowne porównanie :)
czytalam i mnie zaskoczyla ta ksiazka!;)
OdpowiedzUsuńWiem :)
Usuń