Nasz Generał rzeczywiście jest Słońcem! Jeśli się za bardzo zbliżysz, to spłoniesz, ale jak będziesz za daleko, zmarzniesz.
W Korei Północnej rządzi bieda i terror. Zdecydowana większość przypadków ucieczek z tego kraju koszmaru jest obietnicą lepszego, obfitszego i spokojniejszego życia. Ale czy tzw. „dopuszczonym” naprawdę żyje się aż tak źle?
Warto na początku wiedzieć, kim są owi dopuszczeni. To obywatele, którzy dostąpili najwyższej łaski miłościwie panującego Kima. Objawia się ona… 20-minutowym spotkaniem przed obliczem wodza, zamienieniem kilku z nim słów oraz wypiciem kieliszka wina. Ten kieliszek pełni później rolę artefaktu namaszczenia. Jest skarbem, który eksponuje się w mieszkaniu z godnością i odpowiednią oprawą. Jest również pierwszym i przede wszystkim najważniejszym przedmiotem, którym należy chwalić się przed zaproszonymi do domu gośćmi.
Oczywiście za owym cennym kieliszkiem idą również dalsze gifty, a raczej cały zestaw przywilejów, o jakich nigdy w życiu nie będzie mógł dostąpić, ba! nawet pomarzyć zwykły obywatel.
Jeden z nich łączy się z koleją. Północnokoreańska kolej funkcjonuje w dwóch priorytetach: partia i wojsko ma zapewniony najszybszy i nielimitowany przejazd po kraju, natomiast dostęp do torów dla kolei pasażerskich znajduje się na samym dole hierarchii. A co z tego wynika? Kontrola ruchu wewnątrzkrajowego rozróżnia dwa rodzaje przepustek dopuszczających do poruszania się po kraju: zwyczajne (dla terenów w głębi kraju) i specjalne z wyróżnionym czerwonym paskiem (dla stolicy i terenów przygranicznych). Przy granicy legalnie mogą przebywać tylko mieszkańcy tych terenów i osoby legitymujące się przepustką z czerwonym paskiem od Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego. A taką posiadają właśnie tzw. „dopuszczeni”.
Ale to nie koniec, bo same kolejki do kasy na dworcach są trzy: dla aktywu partyjnego, wojska i zwykłych obywateli. Szczęśliwi posiadacze legitymacji w jasnobrązowym skórzanym etui z wytłoczonym złotym symbolem partii nie tylko są obsługiwani szybko i bezproblemowo. Mogą się również cieszyć osobną poczekalnią. A reszta to plebs, więc dla tych na górze – mało interesująca masa, która ma jedynie pracować ku chwale ojczyzny. Za psie pieniądze i głodowe wyżywienie.
O właśnie! Aby żyć, każdy jeść musi. Jak to wygląda, a raczej wyglądało do 1994 roku, czyli do czasu wielkiego głodu, zwanego w Korei propagandowo „Żmudnym Marszem”? Funkcjonował wówczas PSD - Publiczny System Dystrybucji. Decydował on komu, ile i jak często przysługują racje pokarmowe od państwa. Świeże zapasy żywności dostarczano codziennie jedynie domom sekretarzy partii, dyrektorom i dowódcom korpusu wojskowego. Co trzeci dzień na dostawę mogły oczekiwać osoby w hierarchii zajmujące stanowiska ministrów, sekretarzy partii na szczeblu miejskim i członkowie aktywu partii w randze wicedyrektora. Co tydzień – dyrektorzy departamentów w instytucjach centrali partii i szefowie sekcji. Dopuszczeni – w miejsce racji na gospodarstwo, co tydzień otrzymywali racje indywidualne: 5 kg mięsa i owoców morza, 21 kg ryżu, 30 jaj, 2 butelki oleju oraz świeże owoce i warzywa. Oczywiście najmniejsze i najrzadziej przyznawane racje należały się, jak zawsze – zwykłym mieszkańcom Korei, czyli największej liczbie obywateli. Wiadomo – grube ryby żyją dzięki płotkom. Po załamaniu dystrybucji, ci najwyżej w hierarchii wciąż otrzymywali żywnościowe przydziały, reszta musiała radzić sobie sama. Aha…
A kiedy nadszedł ten eufemistyczny „Żmudny Marsz”, czyli zwyczajnie mówiąc okres wielkiego głodu zaczął działać tzw. Ruch Ryżowy, czyli kampania, w której zwyczajni obywatele w ramach aktu patriotyzmu oddawali swoje zasoby ryżu, aby ich Generał miał zawsze co jeść i nie osłabł kierując w swojej światłości ukochaną ojczyzną. No dobrze – wódz syty, może spokojnie rządzić. A co z resztą? Reszta musiała radzić sobie sama. A jak nie zdołała, to umierała.
O! i tutaj też Partia czuwała. Szczególnie w Pjongjangu, bo prowincja jest akurat mało ważna. Zatem priorytety dla stolicy w czasach głodu, były takie, że działał w niej na przykład Wydział Zwłok, sprzątający z publicznego widoku dogorywających z głodu obywateli, aby wizytówka kraju, mogła cieszyć oko najwyżej postawionych i nie narażać ich na niemiłe wrażenia.
To jeszcze nie koniec „partyjnych atrakcji”. Wielki terror czuwał również nad handlem. Na targu, na którym sprzedawało się żywność pochodzącą z pomocy humanitarnej z krajów zachodu, w tym USA - zamiast cen były slogany informujące, za co można zapracować na „śmierć przez rozstrzelanie”. Oferta bogata: za gromadzenie jedzenia, marnowanie prądu, przecinanie linii komunikacji wojskowej, za rozpowszechnianie zagranicznej kultury i… plotkowanie (sic!).
A jako że Korea formalnie wciąż jest w stanie wojny nie tylko z Koreą Południową, ale i Stanami Zjednoczonymi – wszelką pomoc humanitarną z tych krajów określa się mianem „łupów wojennych”. Wszak zgodnie z ideą dżucze – cudowne państwo Kimów jest krajem superwystarczalnym. Więc idąc tym torem przy „samowystarczalności” nie jest potrzebna żadna „pomoc”, tym bardziej od wrogów.
Wszystko to, co powyżej – brzmi strasznie. Ale i powtarza się w podobnym stylu w każdym kolejnym wyznaniu szczęśliwego uciekiniera, obecnie byłego już obywatela lub obywatelki Kraju Szczęśliwych Kimów. Jest natomiast w „Drogim przywódcy” jeszcze coś nowego. To książka, którą można rozpatrywać w dwóch aspektach: o podziałach klasowych na uprzywilejowanych i zwykłych (o czym było wyżej) oraz o faktycznej sukcesji Kim Dzong Ila (o czym będzie dalej).
W Korei Północnej nie wolno dzielić się żadnymi informacjami na temat rządzącego Kima, które nie figurują w oficjalnych publikacjach propagandowych wydawanych przez Partię Pracy. Drogi Przywódca to Ojciec Ludu.
Tak się jednak składa, że autor książki nie tylko miał status „dopuszczonego”, ale dzięki zleceniu mu przez partię napisania dzieła będącego Annałami Dynastii Kim – odkrył pewną, bardzo skrywaną tajemnicę tego, że istniały dwie rywalizujące ze sobą frakcje zwolenników ojca (Kim Ir Sen) i syna (Kim Dzong Il). Jednym z dowodów były wydawane przeciwstawne decyzje przez obu wskazanych. I kiedy młodszy z rodziny zaczął faktycznie rosnąć w siłę, sprawił, że senior rodu faktycznie został figurantem. I chociaż oficjalnie przekazywanie władzy uprawomocniła dziedziczna sukcesja – faktycznie wyglądało to zupełnie inaczej. W rzeczywistości, to nie ojciec namaścił syna, ale to syn odebrał władzę ojcu. Oczywiście – w białych rękawiczkach. Później wystarczyło tylko umiejętnie odcinać boczne gałęzie (przez areszty domowe, wyroki śmierci i blokowanie przyjmowania do centrali partii dzieci stronników ojca), by drzewo władzy Kim Dzong Ila rosło w siłę i wysoko.
W morzu wszystkich informacji w tej książce - wątek pozorowanego przekazywania władzy był zdecydowanie najciekawszy i przede wszystkim bardzo zaskakujący.
A skoro jesteśmy już konkretnie przy Drogim Przywódcy, to warto wiedzieć, że język północnokoreański ma dwa sposoby zastosowań – pewne wyrazy i zwroty stosowane są tylko, kiedy mówi się o i do Wielkiego Wodza, inne w mowie potocznej, przymiotniki „Drogi” i „Szanowny” można użyć tylko do wielkiego Kima. Tutaj posłużę się kolejnym cytatem:
W Korei Północnej instytucjonalna kontrola myśli zaczyna się od konsolidacji języka, polityki mającej na celu ujednolicenie prywatnej i publicznej sfery myśli. Aby obszar indywidualnej ekspresji pozostawał zgodny ze wspólną ideologią, partyjny Departament Propagandy i Agitacji ustala ścisłe ograniczenia słowa pisanego i mówionego. Żadne północnokoreańskie dzieło literackie nie może odbiegać od usankcjonowanego prawnie modelu Teorii Sztuki Dżucze Kim Dzong Ila, wydrukowanej w kilku tomach i określającej warunki, w jakich może istnieć sztuka socjalistyczna.
Drogi Przywódca bywał zazdrosny. W przypadku władzy, wizerunku… A może nie warto tak wymieniać. Dość powiedzieć, że był zazdrosny o wszystko. Dlatego trzymał wszystkich mocną ręką za gardło. Jego syn robi podobnie, jak dziadek i ojciec. Ale sama Korea, to również kraj zazdrości.
Zazdrość państwa koreańskiego doprowadziła do prześladowania Japońców. Imigrantów, którzy dysponowali doświadczeniami i wspomnieniami z życia w społeczeństwie kapitalistycznym, przypisano do klasy „chwiejnej”, zarezerwowanej dla ludzi, których idee postrzegano jako groźne dla państwa. Drastycznie ograniczono im perspektywy zawodowe. Kim Dzong Il wprowadził nawet prawo zakazujące Japońcom jeżdżenia białymi samochodami. Przyczyna wydawała się błaha: tego samego koloru jest tło japońskiej flagi. Na wykładach partyjnych członkowie aktywu twierdzili, że Japonia eksportuje w świat wyłącznie białe auta, za to we własnym kraju Japończycy mają fiksację na punkcie aut czerwonych. Tłumaczono to w ten sposób, że chcą namalować na mapie świata flagę japońską jako symbol swej centralnej pozycji.
Interesujące… To mógł wymyślić tylko kraj z chorą, schizofreniczną ideologią, w którym masowe posłuszeństwo i histeryczne łzy są tylko ułamkiem objawów „dysfunkcjonalnej relacji między systemem a ludźmi, których usidlił”.
Żadna, z uprzednio przeczytanych książek traktujących o Korei Północnej, nie zaskoczyła mnie tak bardzo, jak „Drogi przywódca”. A trzeba wiedzieć, że to jeszcze nie wszystkie ciekawostki. Pomijam tutaj ciekawe kwestie, jak na przykład „strategię niesienia ziaren”, zadania „Sekcji Piątej” i „oddziału rozkoszy”, a także to, co kryje się pod pojęciem „Kobiety – świnie”. Pomijam również wątek samej ucieczki autora przez Chiny do Korei Południowej i jego adaptację w nowej ojczyźnie. Nie mogę zdradzić wszystkiego, bo warto odkryć te karty przy samodzielnej lekturze. Obiecuję – książka będzie wciągająca.
6/6
___________________
Za możliwość lektury dziękuję Ani z Buk nocą :)
cytaty: Jang Jin – Sung – Drogi Przywódca [przekł. z ang. Rafał Lisowski]; wyd. Albatros 2015
Korea działa na wyobraźnię. O tym tytule jeszcze nie słyszałam, chociaż wydawało mi się, że jestem dobrze zorientowana w temacie. Dzięki!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że udało mi się namówić na nową ;) A to jeszcze nie koniec, bo w zanadrzu mam dwie kolejne, o których niebawem :)
Usuń