czwartek, 21 kwietnia 2016

"Zalicza się pani do jednego procenta"* Hyeonseo Lee, David John – Dziewczyna o siedmiu imionach







Życie w Korei Północnej nie przypomina życia w żadnym innym kraju, tak jakby było to życie w zupełnie innej rzeczywistości. I myślę, że nigdy nie zdołam uwolnić się od przyciągania mojej pierwszej ojczyzny – nieważne, jak daleko bym pojechała. Zresztą nawet ci, którzy cierpieli w Korei Północnej niewysłowione męki i uciekli z prawdziwego piekła na ziemi, bardzo często nie potrafią odnaleźć się w wolnym świecie i nie wiedzą, jak znaleźć w nim szczęście.






Losy bohaterki tej książki są najbardziej dziwnymi, z jakimi się spotkałam czytając wspomnienia północnokoreańskiego uchodźcy. Są niestandardowe, nie mieszczą się w schemacie, miejscami nawet wydają się nieco… zbyt lekkie w swej wymowie. Stanowią ogromny kontrast dla całej rzeszy (szczęśliwie już byłych) obywateli kraju Kimów.

Hyeonseo Lee  była dziewczyną, z którą reżim obszedł się dość… łaskawie. Dorastała w miarę zasobnym i dobrze ustawionym życiu. Przybrany ojciec był wojskowym, matka była obrotna w interesach. Ona do szkoły chodziła nieraz jak barwny ptak – nowe buty, eleganckie stroje. W domu na obiad niemal codziennie pojawiała się ryba lub mięso, do tego przyjemne mieszkania na terenie baz wojskowych. Matka chodząca w spodniach, mimo że było to karalne. No, ale od czego jest łapówka dla tego i owego.

Owszem, życie nie było różowe – reżim czuwał nad każdym aspektem życia, trzeba było uważać na to, co się mówi, co się robi i jak myśli. Z tyłu głowy zawsze wyczuwało się zagrożenie, ale jednocześnie traktowało się to jako coś normalnego, jak sama stwierdziła: jak zanieczyszczenie powietrza czy ryzyko wybuchu pożaru.

Nawet jej ucieczka z kraju… nie była ucieczką. Miała być krótkookresową potajemną wycieczką, aby odwiedzić krewnych mieszkających w Chinach. Przeprawa przez strzeżoną granicę odbyła się bez komplikacji, nie trzeba było się bać, zbierać miesiącami pieniądze, głodować, uciekać. Nic z tych rzeczy! Absolutny lajcik, aż niewyobrażalny. Owszem, później okazało się, że pobyt u krewnych musi się przedłużyć, a sam powrót do ojczyzny jest nie tyle niebezpieczny, co raczej nawet mało możliwy. Ale i tym razem żadnych dramatów – zamiast nich znalezienie w miarę normalnej i spokojnej pracy na drugim końcu Chin – w Szanghaju. Żadnego losu prostytutki, czy erotycznych chatów, jakie stały się udziałem innej uciekinierki. Ba! Dysponowała nawet prawdziwym chińskim paszportem, który umożliwiał w miarę spokojne życie. Romans z pewnym biznesmenem południowokoreańskiego pochodzenia również wiele ułatwiał. A co najlepsze – samo znalezienie się w końcu w Korei Południowej i prośba o azyl było… niczym bułka z masłem. 


Następnego dnia przesłuchujący mnie agent uśmiechnął się po raz pierwszy. Po zakończeniu przesłuchania powiedział:
- Wierzę, że jest pani z Korei Północnej.
- Skąd pan to wie? (…) Tamte kobiety uważają, że jestem Chinką.
Machnął lekko dłonią.
- Przesłuchuję ludzi od czternastu lat – powiedział. Po pewnym czasie człowiek uczy się trochę psychologii. (…) Ale mimo wszystko jest pani interesującym przypadkiem – powiedział. – Zalicza się pani do jednego procenta wszystkich ludzi, z jakimi miałęm do czynienia przez te wszystkie czternaście lat.
- Jednego procenta?
- Przede wszystkim jest pani jedyną znaną mi osobą, która dostała się tu łatwo, przylatując bezpośrednio z miejsca, w którym pani mieszkała. Po drugie nie zajęło to pani wiele czasu, ot, dwie godziny lotu. I po trzecie nie płaciła pani pośrednikom. To miałem na myśli. Po prostu wsiadła pani w samolot.


Dopiero, kiedy oficjalnie była już obywatelką Korei Południowej, i kiedy postanowiła do nowej ojczyzny ściągnąć matkę i brata – odczuła, jak los doświadcza setki koreańskich uchodźców. Nie jest to jednak motyw przewodni, jaki się kryje za wspomnieniami Hyeonseo Lee.


To, co najjaskrawsze objawia się dopiero na koniec książki. Mówi ona bowiem o wyobcowaniu, o życiu wygnańca, o niemożności dopasowania się do standardów współczesnego,  żyjącego w szybkim tempie świata, o poczuciu nieakceptacji przez społeczeństwo w nowej ojczyźnie. Ba! nawet o tęsknocie za Koreą Północną. 

Wynika to z wielu przyczyn: po pierwsze z permanentnego prania mózgów przez reżim, a po drugie przez zderzenie się prowincjonalnego, zacofanego życia z miejskim, szybkim i barwnym, a przez to kompletnie niezrozumiałym życiem w nowej ojczyźnie. Koreańczycy z Południa znani są ze swojego pędu do wiedzy, mnóstwo czasu poświęcają na podwyższanie swojego stopnia edukacji, cechuje ich swoisty wyścig szczurów, przez co niedouczeni, zacofani przybysze z Północy nie mają szans na dobre posady. Przyjmują niskopłatne, mało rozwojowe i nie cieszące się estymą posady. 

Ale i nie to jest najważniejsze. Inną sprawą jest mentalność uchodźców. Ich wdrukowany brak potrzeby samostanowienia, strach przed podejmowaniem najprostszych decyzji. Niegotowość na to, że życie stawia pewne wyzwania, z którymi trzeba radzić sobie samemu. Ot chociażby założyć konto w banku, zrobić zakupy, rozeznać się w mnogości produktów na sklepowych półkach, zrozumieć południowokoreański język. I trzeba myśleć, myśleć nieustannie, co bywa wyczerpujące. To już nie państwo decyduje za obywatela, to obywatel sam musi stanowić o sobie, co dla nieprzywykłego Koreańczyka z Północy może być bardzo wyczerpujące.

Zaskakujące jest to, że około 75% uciekinierów z Korei Północnej cierpi na jakieś formy zaburzeń emocjonalnych lub psychicznych. Mogą objawić się depresją, niektórzy nawet porównują to do zespołu stresu pourazowego, jaki zwykle dotyczy byłych żołnierzy walczących na froncie. Łamanie psychiki przez kraj Kimów. 

„Dziewczyna o siedmiu imionach” to książka zdecydowanie inna niż wszystkie znane mi pozostałe traktujące o Korei Północnej i jej obywatelach – również tych byłych. Ale odmienny od pozostałych uciekinierów los bohaterki wcale nie sprawia, że czyta się ją z mniej zapartym tchem. Bo ta bomba ma opóźniony zapłon.

A na koniec pozwólmy przemówić samej bohaterce: My Escape from North Korea | Hyeonseo Lee | TED Talks




6/6
____________________
Za możliwość lektury dziękuję Ani z Buk nocą :)

* cytaty: Hyeonseo Lee, David John – Dziewczyna o siedmiu imionach [The Girl with seven names; przekł. Julia Szajkowska], wyd. Prószyński i S-ka 2015



4 komentarze:

  1. Niedawno oglądałam galerię zdjęć z tego kraju i tak myślałam, że któregoś dnia chciałabym poczytać coś dobrego i rzetelnego o Korei, więc zapisuję tytuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początek, jako wprowadzenie i kompilację jednocześnie, polecałabym reportaż "Światu nie mamy czego zazdrościć" B. Demick.

      http://czytelniczy.blogspot.com/2013/07/kto-kocha-dzucze-barbara-demick-swiatu.html

      Chociaż... jak dla mnie każda książka o Korei Północnej jest niebywale ciekawa. Zachęcam zgłębić temat - może i włos się na głowie czasem zjeży, ale warto wiedzieć, co się dzieje na świecie.

      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Niestety, mam niewielkie pojęcie na temat tego, jak wygląda codzienne życie w Korei, ale mam ogromną chęć poprzez tę książkę poszerzyć swoją wiedzę.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kinga, przejrzyj recenzje pozostałych książek o Korei. Może któraś jeszcze Cię zainteresuje? ;)

      http://czytelniczy.blogspot.com/search/label/Korea%20Północna

      Pozdrawiam!

      Usuń


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...