piątek, 30 października 2015

Polska Sekcja IBBY. Część II - przegląd międzynarodowych i polskich nagród IBBY


Konsekwencje II wojny światowej można rozpatrywać w różnym spektrum. I chociaż od razu nasuwają się myśli o szkodach, dzisiaj będzie optymistycznie.

Zawierucha wojenna spowodowała konieczność ruchu ludności, m.in. emigracji i repatriacji. Gdyby Jella Lepman nie wyjechała do Wielkiej Brytanii – być może idea IBBY powstałaby długo później, a może wcale.

Jella Lepman
zdjęcie ze strony The International Youth Library


Ta niemiecka dziennikarka pochodzenia żydowskiego spędzając poza ojczyzną dziesięć lat pracowała w BBC i ABSIE (American Broadcasting Station in Europe). Natomiast do Niemiec, już po wojnie, wracała jako konsultantka amerykańskiego programu kulturalno-oświatowego dla kobiet i dzieci. 

To właśnie ona zwołała w 1956 roku w Monachium międzynarodową konferencję dla pisarzy, dziennikarzy, nauczycieli oraz filozofów. Hasło przewodnie zjazdu brzmiało: „International Understanding through Children’s Books”. Na spotkaniu zawiązał się komitet założycielski organizacji znanej obecnie jako IBBY. Co to jest IBBY, pisałam tydzień temu. Dzisiaj będzie o nagrodach, jakie przyznaje ta organizacja*.


Na początek ta najbardziej znana i najdłużej przyznawana, czyli Nagroda im. Hansa Christiana Andersena


Przyznawana jest co dwa lata począwszy od 1956 roku. Jest to najwyższe odznaczenie IBBY dla żyjących twórców literatury dziecięcej. Zwana „Małym Noblem”, bardzo prestiżowa międzynarodowa nagroda wyróżnia książki w kategorii Autor i Ilustrator. Patronem nagrody jest Królowa Danii, nominatów zgłaszają sekcje krajowe, a nagrodą rzeczową jest złoty medal i dyplom. Każdorazowo przy okazji nagrody publikowane jest czasopismo „Bookbird”, w którym zamieszczane są nazwiska nominowanych, a także sprawozdanie z obrad Jury.




Lista Honorowa IBBY, to kolejny rodzaj promocji wartościowej literatury skierowanej dla młodych czytelników. Lista uaktualniana jest co dwa lata przez wpis kolejnych najlepszych nowości książkowych. Dzięki temu promuje autorów, ilustratorów i tłumaczy z krajów, w których działają sekcje IBBY. Dyplomy wręcza się podczas zjazdów kongresów, a kolekcje uhonorowanych  książek przechowywane są w Międzynarodowej Bibliotece w Monachium, w Zurychu i Centrum Badawczym Książki Dziecięcej BIBIANA w Bratysławie




Przejdźmy do nagród Polskiej Sekcji IBBY.

Jako pierwsza niech będzie (historyczna już) Nagroda „Donga”  - przyznawana wydawcom książek, które ukazały się na rynku w roku poprzedzającym nagrodę: zarówno dla książek polskich autorów jak i dla przekładów. Jednym z głównych kryteriów nagrody było m.in. staranność wydania książki. Niestety ta nagroda od kilku już lat nie jest przyznawana.

Dużego Donga przyznawało jury złożone z profesjonalistów (poligrafów, krytyków, grafików, redaktorów, pisarzy), zaś Małego Donga - dzieci, czyli bezpośredni odbiorcy.

(zdjęcie statuetek z 2012 r. pochodzi ze strony qlturka.pl)

Nagroda nie była związana z gratyfikacją finansową - wręczano za to statuetki Donga, postaci literackiej wymyślonej przez Edwarda Leara i narysowanej przez Bohdana Butenkę.

W gronie nagrodzonych znalazły się m.in. tytuły: "Książka wszystkich rzeczy" (Guus Kuijer), "Złodziejka książek" (Markus Zusak) oraz "Feliks, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi" (Rafał Kosik).






Medale  Polskiej Sekcji IBBY, to polskie odpowiedniki „Małych Nobli”, czyli wspomnianej wyżej sztandarowej nagrody IBBY im. Andersena. Medale przyznawane są od 2000 roku za całokształt pracy twórczej zarówno autorom książek jak i ilustratorom.

Lista nagrodzonych dotychczas:
2000 – Krystyna Siesicka (literatura) i Olga Siemaszko (grafika)
2001 – Joanna Kulmowa (literatura) i Zdzisław Witwicki (grafika)
2002 – Edmund Niziurski (literatura) i Józef Wilkoń (grafika)
2003 – Wanda Chotomska (literatura) i Janusz Stanny (grafika)
2004 – Ewa Nowacka (literatura) i Bohdan Butenko (grafika)
2005 – Joanna Papuzińska (literatura) i Adam Kilian (grafika)
2006 – Marta Tomaszewska (literatura) i Elżbieta Gaudasińska (grafika)
2007 – Ludwik Jerzy Kern (literatura) i Teresa Wilbik (grafika)
2008 – Małgorzata Musierowicz (literatura) i Elżbieta i Marian Murawscy (grafika)
2009 – Maria Ewa Letki (literatura) i Maria Ekier (grafika)
2010 – Maciej Wojtyszko (literatura) i Andrzej Strumiłło (grafika)
2011 – Anna Onichimowska (literatura) i Stasys Eidigrevicius (grafika)
2012 – Liliana Bardijewska (literatura) i Krystyna Lipka-Sztarbałło (grafika)
2013 – Zofia Beszczyńska (literatura) i Bożena Truchanowska (grafika)
2014 – Małgorzata Strzałkowska (literatura) i Maria Uszacka (ilustracja)




Książka Roku - nagroda Polskiej Sekcji IBBY ustanowiona w 1988 roku. Dotyczy książek polskich autorów. Jest ona odpowiednikiem nagród ustanowionych przez inne sekcje krajowe. Z konkursu wyłączone są podręczniki oraz literatura popularno – naukowa.


Nagrodę przyznaje się w 3 kategoriach, cytuję za PS IBBY:
• pisarz (dwie równorzędne nagrody – za książkę dla dzieci i za książkę dla młodzieży, tekst dotąd niepublikowany)
• ilustrator (dwie równorzędne nagrody – za książkę obrazkową  oraz za ilustracje i koncepcję graficzną, ilustracje dotąd niepublikowane, tekst może być wznowieniem lub przekładem z języka obcego)
• upowszechnianie czytelnictwa – tu nagrody otrzymują osoby fizyczne lub prawne, działające wyjątkowo aktywnie na rzecz upowszechniania czytelnictwa i promocji książki dla młodego czytelnika.

Właśnie dzisiaj mija termin nadsyłania zgłoszeń do tegorocznej nagrody. Wyniki poznamy na początku grudnia. I to właśnie na tej nagrodzie skupię się więcej w następnych wpisach o IBBY :)


_________
* pisząc ten tekst bazowałam głównie na stronie internetowej Polskiej Sekcji IBBY


środa, 28 października 2015

Kto jest klawy, a kto frajer? Grzegorz Kalinowski – Śmierć frajerom


Nic wielkiego, ot, po prostu zaiwanią frajerom to i owo.
- Nic wielkiego! Powiedz jeszcze coś mądrego, a wyjdę z nerw!
- A frajerzy, kto to jest? – wymknęło się pani Zofii, a większość zgromadzonych popatrzyła na nią z politowaniem.
- Frajerzy to tacy, co się dają oszwabić albo okraść. Frajer to ktoś, kto sobie nie radzi, nie należy do ferajny.
- Czyli musimy z pana agenta zrobić frajera – uśmiechnął się major. – A przyjdzie nam to łatwiej , jeśli zwerbujemy lipkarzy?
- Ma się rozumieć! *


(fragment okładki)

Doliniarz to nie to samo, co lipkarz, ale oni obaj jednakowo nie są kasiarzami. Chociaż wszystkim chodzi o flotę w piterze. Niezłe z nich cwaniaki z ferajny, żaden kozak im nie podskoczy, to oni są klawi na chawirze. Po udanym szaberku piją czystą przezroczystą również na drugie nóżkie. A do tego meduza, bo meduza jest lepsza tylko z lornetą. Trzeba mieć dobrą makówkę, a będziesz sztyfcik w ancugu. Kapewu? ;)

Ciekawa jestem, na ile zrozumieliście powyższy, naprędce wymyślony tekścik ;) Taka mądrala ze mnie, bo czytając „Śmierć frajerom” trochę przesiąkłam warszawską gwarą, mimo że pospolity słoik jest ze mnie ;)

Pocztówka - Warszawa z lotu ptaka ok. 1916 r.
Znalezione na Warsaw on Postcards


Cofnijmy się w czasie o dobre 100 lat. Właśnie na świat przychodzi Heniek Wcisło. Wychowuje się on na ulicy wolskiej ulicy Dworskiej, która dopiero pół wieku później zostanie przemianowana na Kasprzaka, by uczcić tego, który bohatersko obronił tajną drukarnię. Na razie Polski wciąż brakuje na mapie świata. Warszawa przechodzi z rąk rosyjskich pod władztwo pruskie. Na niebie krąży wielki zeppelin, a już niebawem cytadela nareszcie przestanie blokować rozrost miasta na północ. Stolica powiększy się o kolejne dzielnice, na arenę wkroczy Piłsudski, a Mazurek Dąbrowskiego głośno zabrzmi w odrodzonym państwie.

Historia miesza się tutaj z fikcją: do Warszawy przyjeżdża Piłsudski, na froncie w wojnie z bolszewikami walczy Broniewski, a w pociągu do Zakopanego spotkać można Witkacego. W Warszawie zaś szemrane interesy prowadzą gangster Tata Tasiemka i kasiarz Szpicbródka. I chociaż Heniek Wcisło jest wymyślony, to pomysł na tę postać  wziął się od rodzinnych opowieści ojca autora.

(mapa Warszawy z 1924 r., reprint - wyklejka w książce)


Już wiem, gdzie szukać można Hrabiaka, a gdzie znajdowała się pachnąca czekoladą kamienica Fruzińskiego. Wiem również, o które dzielnice powiększyła się Warszawa w 1916 roku. Czytając tę powieść prześledziłam starą mapę Warszawy z 1924 roku (wyklejka w książce), a przede wszystkim na bieżąco wczytywałam się w historię Warszawy z pierwszych trzech dekad XX wieku i przetrząsałam Internet w poszukiwaniu zdjęć dawnego oblicza stolicy. „Śmierć frajerom” obudziła we mnie fascynację Warszawą. Odkrywam to miasto na nowo i inaczej spoglądam teraz na niektóre budynki, które zdarza mi się mijać codziennie po drodze do i z pracy.

Może znacie „Halo Szpicbródka” lub „Boso ale w ostrogach” Stanisława Grzesiuka? Jeżeli nie, polecam na dobry początek „Śmierć frajerom”. To dobrze skonstruowana łotrzykowska powieść o ludziach spod ciemnej gwiazdy, o Warszawie sprzed 100 lat, o sprycie, odwadze, determinacji i umiejętności korzystania z nabytej wiedzy. Dzieje się w niej dużo: ktoś porwie tramwaj, ktoś zorganizuje wielkie obrobienie jednego lokalu, ktoś będzie walczył, ktoś zginie, a inny nie. To jedna z lepszych przeczytanych w tym roku przeze mnie książek. Już czekam na połowę listopada, kiedy wyjdzie druga część losów Heńka Wcisły.



6/6
____________________________________________________
Egzemplarz do recenzji przekazało wydawnictwo MUZA SA

* Cytaty: Grzegorz Kalinowski – Śmierć frajerom, wyd. MUZA SA 2015
Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Polacy nie gęsi, czytamy polską literaturę


niedziela, 25 października 2015

Księgarnia A.Z., czyli przypadek pewnej wyprzedaży


Prawie na samym końcu ulicy Twardej w Warszawie mieści się filia biblioteki śródmiejskiej. Tak się składa, że mieszkając w okolicy zdarzało mi się w niej bywać. I tak się składa również, że często widywałam poniższą witrynę. Nigdy jednak nie weszłam do środka.


Kiedy wyprowadziłam się z Mirowa, już nie zaglądałam w tamte rejony. Aż do czwartku, kiedy odebrać miałam zamówienie z księgarni językowej. Wysiadłam zatem na stacji Warszawa – Ochota i na Pańską wiodła mnie prosta droga ulicą Miedzianą. Byłam znowu koło tej księgarni, ale ogłoszenie o wyprzedaży nie pozwoliło mi tym razem przejść obojętnie dalej ;)


Nie  miałam za wiele czasu, więc omiotłam regały wzrokiem, zakupiłam bardzo mi potrzebną urodzinową kartkę i wyszłam z postanowieniem dłuższej wizyty następnego dnia.


Tak też się stało - oto efekt :)


1. Remigiusz Grzela – Bagaże Franza K. (Po „Złodziejach koni” i „Wyborze Ireny” zostałam fanką tego autora. Trochę się zmartwiłam swego czasu, że ta starsza książka jest trudno dostępna w księgarniach. Tymczasem proszę – taki fart! :))

2. Jarosław Iwaszkiewicz – Opowiadania. 1918 - 1953 (Ten zbiór na pewno mi się przyda, tym bardziej, że od pewnego czasu planuję małą wycieczkę do Stawiska)

3. Wiktor Margueritte – Chłopczyca (Tył okładki poinformował mnie, że ukazanie się tej książki w latach 20-ych XX w. wywołało we Francji nie lada skandal, a autorowi odebrano order Legii Honorowej. Frapujące, nieprawdaż? Tym bardziej zatem interesuje mnie, co też mogła wyprawiać powieściowa wyemancypowana Paryżanka z początków zeszłego stulecia)

4. Pierre Choderlos de Laclos – Niebezpieczne związki (Ten tytuł pewnie znacie, tym bardziej, że książka została przeniesiona na wielki ekran z rewelacyjną grą Johna Malkovicha i Glenn Close. Osobiście uwielbiam tę epistolarną powieść pełną intryg pośród osiemnastowiecznej francuskiej arystokracji. Zapewne wrócę do tej książki)

5. Daniel Wallace – Duża ryba (Big Fish! A oto i kolejny świetny film, tym razem w reżyserii Tima Burtona. Nawet nie wiedziałam, że jest książka)

6. Krzysztof Varga – Gulasz z turula (Varga – pół Polak, pół Węgier. Ciekawa jestem, co z jego eseju dowiem się o Madziarach; liczę na ciekawą lekturę, w końcu wydawcą jest Czarne ;))

7. Péter Esterházy – Harmonia caelestis (Po Vardze - Węgier ciąg dalszy. Tym razem z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że kupiłam tę książkę dzięki okładce. Jest cudowna. A poza tym sama książka zapowiada się tajemniczo, skoro w roku 2000 jej publikacja stała się podobno sensacją nie tylko na Węgrzech, ale i w całej niemal Europie)


8. Olgierd Budrewicz – Sagi warszawskie (Wzięło mnie na varsaviana. Ta publikacja zawiera 10 opowieści o warszawskich rodach, którym miasto zawdzięcza swą wysoką rangę kulturalną)

9. Bronisław Wieczorkiewicz – Gwara warszawska dawniej i dziś (Przeczytałam niedawno świetną powieść. Jutro będzie jej recenzja. Wtedy dowiecie się, dlaczego kupiłam tę książkę ;))

10. Andrzej Z. Makowiecki – Warszawskie kawiarnie literackie (Czytam właśnie powieść, jej fabuła rozpoczyna się w latach 30-ych XX w. w Warszawie i rozwija się od cukierni i kawiarni. O powieści będzie w środę, a zakupiona książka to pokłosie fascynacji Warszawą z pierwszych dekad ubiegłego wieku)


I jak Wam się podoba taki zbiór wyszperanych perełek?


Właścicielką księgarni A.Z. jest przemiła Pani, która tę księgarnię prowadzi już około 20 lat. Niestety 2015 rok jest ostatnim dla działalności księgarni pod tym szyldem. Zawsze szkoda mi, kiedy kolejna księgarnia znika z mapy miasta. Ale może na jej miejscu pojawi się nowa? Kto wie? Na to liczę.


Póki co – zachęcam do skorzystania z nadarzającej się cenowej okazji: wszystkie starsze, używane książki można kupić w cenie 1-5 zł. Natomiast dużo książek nowych jest z 50% upustem. Zatem: spieszcie się na łowy, czas ucieka. A po łowach nie zapomnijcie pochwalić się swoimi wyszperanymi perełkami :)



___________________________

Księgarnia „A.Z.”
Warszawa, ul. Miedziana 1a
Czynna: pn-pt  w godz. 10-18
Uwaga! Brak terminala. Płatność wyłącznie gotówką




piątek, 23 października 2015

Polska Sekcja IBBY. Część I - "Czym skorupka nasiąknie za młodu..."


Jak już może zauważyliście – lubię śledzić nagrody literackie. Między innymi właśnie dlatego, zwykle na początku nowego miesiąca robię podsumowania tego, który minął. Oczywiście, w przeważającej części dotyczą one literatury dla dorosłych. Ale też w styczniu tego roku wspomniałam o nagrodzie przyznanej książkom dla dzieci przez Polską Sekcję IBBY.


I jako, że interesuje mnie również działka literatury dziecięcej (na Czytelniczym pisałam już m.in. o ilustracjach w bajkach i corocznie odnotowuję Dzień Książki dla dzieci) dzisiaj oraz przez najbliższe kilka piątków, będzie na Czytelniczym właśnie o Stowarzyszeniu Przyjaciół Książki dla Młodych zwanej Polską Sekcją IBBY (International Board on Books for Young People).


Polską Sekcję IBBY możecie śledzić na Facebooku


Dzisiaj trochę o tym, czym jest IBBY.  W skondensowanej formie można powiedzieć, że jest to organizacja non-profit popularyzująca dobrą literaturę dziecięcą i młodzieżową. Zrzesza pisarzy, ilustratorów, tłumaczy, wydawców, bibliotekarzy, księgarzy, ludzi kultury i wszystkich tych, którym leży na sercu dobra literatura dla młodych czytelników. Ba! Członkiem IBBY może zostać każdy z nas :) Ja sama rozważam, czy aby nie wstąpić do IBBY - to może być ciekawe doświadczenie ;)


IBBY corocznie patronuje obchodom Międzynarodowego Dnia Książki Dziecięcej


Działanie stowarzyszenia skupia się nie tylko na promocji książek dla młodego czytelnika, ale również integruje różne środowiska w różnym stopniu związane z tą działką literatury. Wspiera również jej rozwój – po to, aby księgarnie i biblioteki mogły oferować młodemu czytelnikowi książki nie tylko mądre treścią, ale także przyjemne dla oka. Im Jaś więcej nasiąknie bardziej wysmakowanymi książkami za młodu, tym gust  młodego Jana będzie lepszy. I oto w tym właśnie chodzi.

Prezentacja slajdów dostępna tutaj


I chociaż IBBY jest organizacją międzynarodową, to dzielącą się na narodowe sekcje. Tak więc i my w Polsce, od 1973 roku, mamy oczywiście polską sekcję IBBY. Zajmuje się ona, co chyba już oczywiste - książkami rodzimych autorów.

Pierwszy Kongres Założycielski IBBY odbył się w 1953 roku. W gronie członków - założycieli była m.in. Astrid Lindgren.
Kongresy odbywają się co 2 lata, za każdym razem w innym kraju.
W przyszłym roku gospodarzem będzie Nowa Zelandia


W promocji tytułów dużą rolę odgrywają oczywiście nagrody. IBBY również organizuje swoje konkursy. Przede wszystkim przyznaje Książkę Roku, ale nie mniej istotna jest Nagroda DONGA, Nagroda im. Hansa Christiana Andersena i Medale Polskiej Sekcji IBBY oraz Listę Honorową IBBY.  Ale o nagrodach to na razie tyle – więcej napiszę w następny piątek :)



środa, 21 października 2015

Kobieta-rakieta wodzona na pokuszenie, czyli Chyłka i Zordon kontratakują ;) Remigiusz Mróz - Zaginięcie


- Jakie dowody? – zaprotestował Szlezyngier. – Nie ma tu żadnych śladów, niczego, co mogłoby wskazywać na przestępstwo. Do cholery, w ogóle nie ma śladów po naszej córce!
- Otóż to.
- Nie można nikogo oskarżyć bez dowodu – dodał Awit.
Chyłka obróciła się do aplikanta.
- Zordon, kolokwium.
- Słucham? – zapytał skonsternowany.
- Jak to idzie po łacinie?
- Musimy to teraz…
- Tak.
- Qui accusare volunt, probationes habere debent . [Kto chce oskarżać, powinien mieć dowód]
- Piękna sentencja, która ma tyle wspólnego z prawdą, ile stwierdzenie, że Kim Dzong Un naprawdę jest słońcem narodu – podsumowała Joanna. – A teraz opuszczam ten lokal.
Kordian spojrzał na niedopitą kawę. Szlezyngierowie wyglądali tak, jakby nie do końca rozumieli, co się dzieje. Cóż, przyzwyczają się, uznała w duchu Chyłka.



Kiedy piszę tę recenzję w kalendarzu jest 20 października 2015 roku, a na zegarze dochodzi godzina 22.00. Natomiast ja właśnie przed chwilą skończyłam czytać „Zaginięcie”. To dobrze się składa, bo jutro (czyli wtedy, kiedy Wy czytacie tę recenzję) przypada dzień premiery nowej książki Remigiusza Mroza i można od razu biec po nią do księgarni ;) A powiem Wam, wcale nie w sekrecie, że naprawdę warto. Jeżeli czytaliście Kasację, to nie powinniście w ogóle się zastanawiać nad drugą częścią prawniczych przygód Chyłki i Zordona. Jeżeli nie czytaliście pierwszej – najlepiej od razu zaopatrzcie w oba tytuły. 


Jeżeli Kasacja, była jazdą bez trzymanki (jak określiła to Katarzyna Bonda), to Zaginięcie jest na dodatek jazdą z zasłoniętymi oczami. Dzieje się dużo, szybko i zaskakująco. Tym razem kobieta-rakieta, czyli moja ulubiona literacka bohaterka  Joanna Chyłka (tak, tak Panie Mróz – dobry stwórca z Ciebie) i jej przyboczny aplikant Zordon, czyli Kordian Oryński mają na tapecie sprawę rodziców oskarżonych o zaginięcie lub śmierć swojej trzyletniej córki.
Sprawa jest o tyle skomplikowana, że wszelkie tropy wskazują na ich winę, nie ma fizycznej możliwości, aby porwania lub zabójstwa dokonał ktoś z zewnątrz. Ich dom nocą za sprawą alarmu był niczym forteca, niedostępna dla niepowołanych gości. Nie sposób zatem przypisać popełnienia czynu zabronionego nikomu innemu. Dodatkową zagwozdką jest brak dziecka lub jego ciała. Bronią zatem ewidentnie ludzi winnych (nawet bardziej, niż ocet). Proces jest poszlakowy i obfitujący w szereg punktów zwrotnych. Czy ktoś trafi za kratki? Ja już to wiem, Wy dowiedzcie się sami ;)


Dla podkręcenia ciekawości zdradzę Wam, że będzie równie ciekawie poza salą sądową. Tym bardziej, że Chyłka dozna pewnych… hmmm… zdrowotnych komplikacji, zwolni tempo jazdy swojej iks piątki (tak, tak!!), czasem nawet przesiądzie się na miejsce pasażera (mimo że czuje się wtedy jak ksiądz w minarecie), upadnie jej mit tytana, po czym odrodzi się niczym Feniks z popiołów. A Zordon? Och! Tutaj będzie małą gwiazdeczką, nieco wbrew sobie, brylującą w sądzie, czym wkurzy pewnego Cristiano Ronaldo ;) Aha! I oboje rzucają palenie, więc trochę będą nie w sosie ;) Więcej nie powiem, bo nie chcę zabierać Wam przyjemności  czytania. A gwarantuję, że będziecie zadowoleni.


Moim wyznacznikiem dobrej książki jest czas, jaki dla niej poświęcam. Nie tylko na czytanie, ale i na myślenie o niej. Jeżeli mam narzuconą przerwę (bo praca, gotowanie, karmienie kotów, czy co tam jeszcze), a cały czas w myślach ją rozkminiam, to znaczy, że to jest bardzo zajmująca (sic!) lektura. Właśnie takie jest Zaginięcie. Już niecierpliwie czekam na trzecią część (autorskie posłowie w książce mi to naobiecywało ;)). Chyłka jest przeurocza z tymi swoimi złośliwościami, uszczypliwościami, zadziornością, bezczelnością i tą niewyparzoną gębą. Jak nic kobieta-rakieta! Zasługuje na ciąg dalszy.


To na plus. Co na minus? Dla mnie osobiście to, że domyśliłam się pewnych rozwiązań. Ale to akurat nie jest ujmą dla książki – po prostu byłam tym razem bardzo spostrzegawczą czytelniczką ;) Aby jednak Autor nie pławił się w lukrze, który zapodałam wyżej, to dodając maluteńką łyżeczkę dziegciu przyznam, że zaskoczył mnie fakt, że kujonka Chyłka miała tak marną wiedzę z zakresu kryminalistyki. Tego się po niej nie spodziewałam. Chciałabym również, aby batalia na sali sądowej nie kończyła się tak szybko. I niech Cię ręka boska broni Panie Mróz przed konstruowaniem romansu na linii Chyłka-Zordon. Błagam!


No i jak? Zakładacie już kurtki i pędzicie do księgarni? Pamiętajcie: winter is coming… ale Mróz przyszedł wcześniej ;) 


- Zaczynamy grę pozorów.
- Nie rozumiem.
- I gwarantuję ci, że dwóch sukinsynów znanych ci jako Aronowicz i Kosmowski również nie będzie rozumiało – powiedziała z naciskiem. – Koniec pomiatania kancelarią Żelazny & Mc Vay. Przystępujemy do kontrataku.
- I jak mamy zamiar go wyprowadzić?
- Kultywując najszlachetniejsze tradycje naszej firmy.
- Będziemy łgać, przeinaczać fakty, naginać prawdę, stosować manipulacje i zastraszać ludzi?
- Lepiej bym tego nie ujęła.
Kierowca busa obejrzał się przez ramię i uśmiechnął. Wiedział już, że przez najbliższe dni będzie wykonywał same ciekawe kursy.


zdecydowane 6/6
__________________________
Egzemplarz do recenzji przekazało wydawnictwo Czwarta Strona

cytaty: Remigiusz Mróz – Zaginięcie, wyd. Czwarta Strona 2015

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Polacy nie gęsi - czytamy polską literaturę

poniedziałek, 12 października 2015

"Nie jestem ziarenkiem zboża", czyli wielki amerykański eksperyment wstydu. Mohamedou Ould Slahi – Dziennik z Guantanamo


Mauretańskie podanie ludowe opowiada o człowieku panicznie bojącym się kogutów, który zawsze, kiedy natykał się na koguta, niemal tracił rozum.
- Dlaczego tak bardzo boi się pan kogutów? – pyta go psychiatra.
- Kogut myśli, że jestem ziarenkiem zboża.
- Nie jest pan ziarenkiem. Jest pan wielkim mężczyzną. Nikt nie może wziąć pana za maleńki kłos zboża – powiedział psychiatra.
- Ja o tym wiem, panie doktorze, ale kogut nie. Pańskim zadaniem jest pójść do niego i przekonać go, że nie jestem ziarenkiem zboża.
Mężczyzny nigdy nie udało się uleczyć, ponieważ rozmowa z kogutem jest niemożliwa. Koniec historii.
Od wielu lat staram się przekonać rząd USA, że nie jestem ziarenkiem zboża.


Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie – takim powiedzeniem z czasów PRL-u mogłabym w jednym zdaniu opisać zawartość Dziennika z Guantanamo. Dotarłam bowiem do ostatniej strony i trochę mnie zatkało. Prześledziłam w pamięci dotychczasowo przeczytane książki i z całą pewnością mogę stwierdzić, że nigdy wcześniej nie trafiła mi się tak lepka, brudna i szokująca historia, a jednocześnie wciągająca i stawiająca tak wiele pytań o człowieczeństwo. Jednocześnie nie spodziewałam się, że dziennik Mohamedou Ould Slahiego będzie taką emocjonalną petardą. Według symboliki kolorów – pomarańczowy symbolizuje optymizm. Mnie jednak teraz kojarzy się on wyłącznie z uniformami więźniów Guantanamo.

© Courtesy Everett Collection/REX


Mohamedou Ould Slahi jest Mauretańczykiem. W 1988 roku w ramach stypendium wyjechał do Niemiec. Skończył tam studia inżynierskie, a po ich ukończeniu pozostał w Niemczech i tam podjął pracę. Po jakimś czasie przeniósł się do Kanady, a po 12 latach, w 2000 roku wrócił do ojczyzny. W drodze powrotnej został, na rozkaz Stanów Zjednoczonych aresztowany i przesłuchiwany najpierw w Senegalu a później w Mauretanii. W ojczyźnie aresztowano go jeszcze dwukrotnie. I kiedy zdaje się, że zostaje oczyszczony z fałszywych zarzutów udziału w spisku milenijnym, władze Mauretanii przekazują go Stanom Zjednoczonym. Slahi najpierw zostaje przewieziony do Jordanii i do Afganistanu, by ostatecznie zostać osadzonym w Guantanamo, gdzie przebywa już 13 lat. Po oczyszczeniu z zarzutów w spisku milenijnym, został ponownie oskarżony, tym razem służby wywiadowcze USA podejrzewały go o organizację zamachu z 11 września 2001 roku. Był uważany za mózg operacji i prawą rękę Osamy bin Ladena. Właśnie dlatego w Guantanamo uzyskał status bardzo niebezpiecznego więźnia, był tzw. Numerem Jeden. Właśnie dlatego przez pierwsze cztery lata doznał największych upokorzeń i serii tortur serwowanych przez śledczych. Brutalne metody stosowane w Gunatanamo miały go złamać i sprawić, aby przyznał się do zarzucanych mu czynów. Co oczywiście jest hipokryzją i totalnym bezsensownym nieporozumieniem. Slahi jest niewinny, został oczyszczony z zarzutów, a sąd nakazał zwolnić go z aresztu już w 2010 roku. Mimo to rząd Stanów Zjednoczonych nadal przetrzymuje go w więzieniu Guantanamo. Jego sytuacja prawna nadal jest niejasna, a prawnicy toczą batalię o jego uwolnienie.

Dlaczego USA podejrzewały o terroryzm właśnie Slahiego? No cóż, kogoś musieli złapać w imię świętej wojny z terroryzmem. Najlepiej objaśni to poniższy cytat:
- Zmieniły się zasady. To, co kiedyś przestępstwem nie było, teraz zrobiło się przestępstwem.
- Ale ja nie popełniłem żadnego przestępstwa i bez względu na to, jak surowe są wasze prawa, niczego nie zrobiłem.
-  Gdybym tak pokazał ci dowody? 
(…)
- Chyba pan żartuje?
- Nie, nie żartuję. Nie rozumiesz, jak poważny jest twój przypadek?
- No więc tak, porwaliście mnie z mojego domu w moim kraju, wysłaliście na tortury do Jordanii, potem zabraliście z Jordanii do Bagram i ciągle jestem gorszy niż ci, których złapaliście  z bronią w ręku?
- Tak, jesteś gorszy. Jesteś bardzo sprytny! Moim zdaniem spełniasz wszystkie kryteria terrorysty wysokiego szczebla. Gdyby tak przeanalizować listę cech terrorysty, zdajesz egzamin na najwyższą notę.
(…)
- A co jest na tej pańskiej liście?
- Jesteś Arabem, jesteś młody, pojechałeś na dżihad, znasz języki obce, byłeś w wielu krajach, masz dyplom uczelni technicznej.
- Czyżby to były przestępstwa?
- Popatrz na porywaczy; byli tacy sami. (…) jesteś częścią wielkiego spisku przeciwko USA.

Czy te poszczególne składniki czynią z każdego człowieka terrorystę? Przyznacie chyba, że nie. Owszem, pewien znak zapytania budzi wspomniany dżihad. Owszem Slahi był członkiem Al-Kaidy, ale w jej szeregach walczył na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy ta organizacja, co ważne – przy pełnym jej wsparciu przez USA, walczyła z komunistyczną władzą w Afganistanie. Później jego drogi z organizacją się rozeszły, jednak paranoja Stanów Zjednoczonych nie chce w to wierzyć i wciąż bezpodstawnie przetrzymuje MOSa w areszcie.


Opublikowany manuskrypt Slahi napisał latem 2005 roku. Dyrekcja Guantanamo i władze USA starały się nie dopuścić do jego publikacji. Prawnicy więźnia stoczyli 6-letnią batalię sądową o prawo wydania. Forma ostateczna mogła ujrzeć światło dziennie dopiero po szeroko zakrojonym ocenzurowaniu materiału. Stąd w książce znajduje się wiele zaciemnień tekstu.

Wydanie polskie, zaciemnienia to wynik cenzury USA


Wydanie anglojęzyczne zawiera prawdopodobnie również strony z opisem sesji badania Slahiego wariografem; 
te fragmenty występują z całkowitym zaciemnieniem i w wydaniu polskim nie zostały zamieszczone


Pomimo tego, dostępny zapis przedstawia naprawdę szokujące fakty uwięzienia MOSa. Warunki w jakich przebywał, jak był przesłuchiwany i torturowany brzmią naprawdę mocno. Aż trudno uwierzyć, że były udziałem tego jednego człowieka. Osadzeni w Guantanamo pozbawieni są statusu jeńców wojennych, zatem przed torturami nie mogła uchronić go Konwencja Genewska. Tym gorzej, że CIA wprowadziła tzw. „wzmocnione techniki przesłuchań”, będące zwyczajnie mówiąc bestialskim łamaniem woli człowieka poprzez deprywację snu, deprywację sensoryczną, wychładzanie ciała, pobicia, molestowanie seksualne i wiele innych, o których aż strach pisać. Normalny człowiek powinien brzydzić się takich zachowań. 


I mimo że Slahi (będąc od początku niewinnym) doznał tylu upokorzeń, to uderzające jest to jaki stosunek już po zakończonym etapie tortur wykazuje względem swoich byłych oprawców. Po takiej skali okrucieństwa, którego był odbiorcą nie kipi nienawiścią do śledczych, strażników i USA. Owszem, ze wspomnień wyziera żal, poczucie doznanej krzywdy i niesprawiedliwości, ale jednocześnie swoją postawą daje on ogromną lekcję człowieczeństwa. A zatem dokładnie tego, czego zabrakło jego śledczym. Po wszystkim nadal utrzymując jasność umysłu analizuje sytuację, która była jego udziałem. Nie usprawiedliwia innych, ale szuka mechanizmów pewnych zachowań ze strony Amerykanów. Owszem wskazuje żenujące metody przesłuchań, ignorancję śledczych i tępotę niektórych strażników, ale również przyznaje, że w grupie osób, rozpracowujących jego przypadek wyłonił takie, z którymi związał się emocjonalnie i z poziomu więźnia nawiązał nawet nikłą przyjacielską nić. Wynika to zapewne z tego, że od ponad dziesięciu lat żyje w pełnej izolacji. Sam porównuje się do czarnoskórego niewolnika, który po pewnym czasie swoje nowe miejsce traktuje jak dom, a osoby  mu towarzyszące nazywa członkami rodziny. 

Rodzina składa się ze strażników i śledczych. To prawda, że tej rodziny sam nie wybrałeś i z nią nie dorastałeś, ale to i tak rodzina, czy ci się to podoba, czy nie, ze wszystkimi wadami i zaletami. Kocham swoją prawdziwą rodzinę i nie zamieniłbym jej za nic na świecie, ale w więzieniu stworzyłem sobie rodzinę, na której mi również zależy. Za każdym razem, kiedy wyjeżdża dobry członek mojej obecnej rodziny, mam wrażenie, że odłupują mi kawałek serca. Natomiast kiedy musi wyjechać zły domownik, jestem bardzo szczęśliwy.

Mnie, sposobiącą się do apostazji racjonalistkę, osobiście zaskoczył i może nawet zawstydził (?) akt wiary Mohamedou. Być może wyznawana religia i przeświadczenie, że jest ktoś wyżej, kto nad nim mimo wszystko czuwa, dawał mu tyle siły do przetrwania najtrudniejszego czasu, w którym był tak okrutnie torturowany.


Ta historia nie ma jeszcze szczęśliwego zakończenia. Mohamedou nadal przebywa w Guantanamo. I chociaż jego warunki się poprawiły, nadal jest izolowany, z relacji prawników wiadomo, że pogłębia się jego depresja, a co najistotniejsze nadal nie zwrócono należnej mu wolności. Za jakiś czas zapewne to się zmieni, nie wiadomo jednak ile to zajmie. Być może wtedy będzie można przeczytać dziennik Slahiego w pełnej, nareszcie nieocenzurowanej wersji. Prezydent Barack Obama obejmując urząd Prezydenta Stanów Zjednoczonych zapowiadał, że likwidacja więzienia Guantanamo będzie jednym z priorytetów jego kadencji. Tymczasem trwa właśnie druga kadencja i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Oto państwo najgłośniej upominające się o prawa człowieka, samo tych praw nie przestrzega. Wstydź się Ameryko! Oto właśnie stanfordzki eksperyment więzienny Philipa Zimbardo w jego najczystszej (sic!) formie.


Uwaga! Książka przeznaczona jest dla dorosłych czytelników. Odradzam jej lekturę również bardzo wrażliwym osobom. Choć to szalenie wciągająca historia, tym bardziej, że Mohamedou stworzył piękny rytm narracji, to jednak ze względu na kaliber przeżytych przez autora doświadczeń - może być trudna w odbiorze.

Tutaj do obejrzenia krótki wywiad (z polskim tłumaczeniem) z prawnik prowadzącą sprawę Slahiego.


Wyobraźcie sobie, że idziecie do łóżka, odkładając na bok wszystkie swoje zmartwienia, ciesząc się ulubionym pismem, które ma wam pomóc zasnąć, że położyliście już spać swoje dzieci, że śpi już cała wasza rodzina. Nie obawiacie się, że wyciągną was z łóżka w środku nocy i zawleką do miejsca, którego nigdy dotąd nie widzieliście, że pozbawią możliwości snu i że będą was przez cały czas terroryzować. A teraz wyobraźcie sobie, że nie macie zupełnie nic do powiedzenia w sprawie swojego życia – nie wy decydujecie, kiedy śpicie, kiedy się budzicie, kiedy jecie, a czasami nawet kiedy idziecie do toalety. Wyobraźcie sobie, że cały wasz świat to cela o powierzchni co najwyżej 2 m na 2,5 m. A kiedy już sobie to wszystko wyobrazicie, i tak wciąż nie będziecie rozumieli, co naprawdę znaczy więzienie, chyba, że sami tego doświadczycie.

Autor dziennika - zdjęcie sprzed uwięzienia
© Mohamedou Ould Slahi; theguardian.com


6/6 (w moim osobistym rankingu przeczytanych książek -  to zdecydowanie książka 2015 roku)
Na okładce (moja ocena również 6/6) wykorzystano projekt z wydania anglojęzycznego autorstwa Keitha Hayesa.


Dla zainteresowanych tematem gorąco polecam filmy:

Egzemplarz do recenzji przekazało wyd. Muza SA
________________________________________________
Cytaty: Mohamedou Ould Slahi (MOS) – Dziennik z Guantanamo; ocenzurowany, z redakcją Larry’ego Siemsa (tyt. oryg. Gunatanamo Diary, przekł. Jolanta Sawicka), wyd. MUZA SA 2015



sobota, 10 października 2015

Café Książka: Królikarnia - Kij i Marchewka


Jeżeli nie macie jeszcze pomysłu na spędzenie weekendu w Warszawie, to szepnę Wam słówko o miejscu, co się zowie: Królikarnia :)


W czasach saskich na tych terenach był zwierzyniec i polowano tu na króliki, stąd owa urocza, uszata nazwa. Obecnie, od półwiecza  w tym klasycystycznym, odbudowanym po wojnie budynku ulokowany jest oddział Muzeum Narodowego w Warszawie, czyli Muzeum Rzeźby im. Xsawerego Dunikowskiego. Ekspozycje zwiedzać można nie tylko w pałacyku, ale i pod chmurką, spacerując po zielonym, zadrzewionym terenie Królikarni.

A kiedy przyjdzie ochota na chwilę oddechu warto wejść do Kija i Marchewki. Tę księgarnio-kawiarnię znalazła Agata z Eksperymentalnie, z którą umówiłam się na pogaduchy przy kawie. Rzuciłam pomysł, że przyjemnie siedzi się w towarzystwie książek, więc ona zaproponowała m.in. właśnie Królikarnię. To był dobry pomysł Kurczaku!




Miała być kawa, ale ostatecznie wybrałam herbatę – organiczną zieloną z kokosem i brownie na deser. Było pyszne. Choć pewnie z uwagi na miejsce, powinnam była wybrać ciasto marchewkowe ;)




Wnętrze Kija i Marchewki jest klimatyczne i kameralne. Na stosunkowo niewielkiej przestrzeni stoi zaledwie kilka stolików, ale jest też cała ściana książek. Kategorie? Od designu, przez sztukę, modę, reportaże, beletrystykę, kulinaria, a na dobrych książkach dla dzieci kończąc. Selekcja tytułów dość staranna, można więc zakupić np.: "13 pięter" Filipa Springera, książkę Joasi Glogazy o slow fashion, "1945. Wojna i pokój" Magdaleny Grzebałkowskiej i karakterowskie "Jak przestałem kochać design" Marcina Wichy.



Myślicie, że jak sztuka i kawiarnia, to dzieci będą się tam nudzić? Nic bardziej mylnego! W Królikarni jest dobrze zagospodarowany kącik dla dzieci, można zorganizować urodziny lub dzieci mogą wziąć udział w warsztatach skierowanych specjalnie dla nich. A poza tym na półkach do kupienia są książki m.in. wydawnictwa Muchomor, Dwie Siostry i Wytwórnia.



Szkoda, że na dworze robi się coraz zimniej, bo latem można wystawiać twarz do słońca na leżakach stojących na zewnątrz. Pomyślę o tym, przy okazji kolejnego ciepłego sezonu ;)


Czy muszę Was dłużej przekonywać? A może lepiej przekonajcie się sami ;) 



Co dobrego w Kiju i Marchewce?
zielona herbata kokosowa
ciekawy wybór książek
kącik dla dzieci
kameralne miejsce w przyjaznym, zielonym otoczeniu parku

__________________________

ul. Puławska 113A, czynne: wt - nd: 10-19



niedziela, 4 października 2015

"Hau, hau, how are you?" Magdalena Samozwaniec - Angielska choroba


- Czy dyrektor cyrku?
- Tak. A czego pan sobie życzy?
- Chciałbym się do pana zaangażować.
- A co pan umie, jaka jest pana specjalność?
- Piszę, czytam, bawię się piłką, oglądam telewizję.
- Pan sobie chyba ze mnie kpi, to przecież każdy potrafi…
- Tak, ale ja jestem pies.
Tę anegdotę zna każdy z was. Zacytowałem ją, aby się wytłumaczyć z pewnych błędów, wypaczeń i niedociągnięć, które mogą się zakraść do moich wspomnień. Ale ja jestem pies.*

A na zdjęciu kot ;)


W warszawskim mieszkaniu na ulicy Kruczej mieszka Florek z Różyczką. Florek to pies – kundelek. Weterynarz mawia, że Florek nie jest nierasowy, ale wręcz przeciwnie – wielorasowy. Sam pies zaś uważa się za jamnika. Kiedyś miał kompleks niższości, ale kiedy osiągnął dorosły wiek trzech lat – postanowił się tym nie przejmować. Ma swoje zwyczaje i rzeczy, które lubi bardziej lub mniej. Na ten przykład hałas – lubi tylko ten, który sam generuje. A jeśli chodzi o czekoladki, to jest jak kobieta.

Jego pańcia, Pani Róża kocha psiaka nad życie. On ją zresztą też. Tym bardziej, że miło się mu kojarzy – z jedzeniem ;)
Różyczka jest młoda i ładna. Oczy ma jak czekoladki (lubię, ale ludzie wymyślili, że słodycze dla psów niezdrowe). Włosy jak złocisty makaron (nie jadam) i paluszki jak obrane różowe serdelki (pasjami lubię). W ogóle przeważnie lubię jadać to, co ludzie, a więc: wędliny, słodycze i wszystko, co niezdrowe.

Oprócz tego Florek jak każdy (rasowy lub i nie) pies – lubi się wylegiwać w łóżku. Oczywiście bywa, że leży też na podłodze, zazwyczaj u stóp swej pańci. Wtedy jest płaski jak chodnik i trzyma pyszczek na łapkach. Ale nic nie dorównuje kołdrze. To taka gra w „nie wolno”. Róża upomina, wesoło grozi palcem, ale przecież to tylko takie komedianctwo.
Szalenie nie lubię tych głupich awantur i wymówek: Kto był na moim tapczanie? Chodź tu, Florianie, spójrz mi w oczy. Ach, ty podły psie, masz, masz, masz!
Niby to skruszony jak zając chowam się pod stół i usiłuję drżeć cały. Tego rodzaje historie powtarzają się niemal co dzień, dziwię się tylko, że one się Róży nie sprzykrzą. Bo ja, chociaż przepraszam i kajam się, ale poprawy nie obiecuję.

Mieszkanie na Kruczej odwiedzają przyjaciółki – łowczynie mężczyzn. Zamężne kobiety uważają za małpy usidlające przystojnych dżentelmenów i wikłające ich w ciąże. Same marzą o małżeństwie i dostatnim, beztroskim życiu, a póki co korzystają z paczek przesyłanych od rodziny z zagranicy. 

W Anglii, a ściślej – w Londynie mieszka matka Róży, która 20 lat wcześniej wyjechała z kraju (pozostawiając dziecko opiece babki) i w nowym miejscu wyszła ponownie za mąż. Matka i córka dawno się nie widziały, więc maman zaprasza Różę do siebie.

I tutaj problem: co z Florkiem? Wszak znacznie łatwiej psa jest wywieźć z Anglii, niż do niej go wwieźć. Owszem Florek mógłby na czas wizyty u mamusi pozostać w Polsce pod opieką absztyfikanta Róży, pana Stasia. No ale przecież, ani pies, ani jego pańcia nie wytrzymają takiej rozłąki.
Ostatecznie Florek trafia na statek zakamuflowany w torbie. Nie na długo. Już po pewnym czasie jego obecność odkrywa mała Szkotka polskiego pochodzenia, a po niej jeszcze kilka innych osób. Dla wszystkich Anglików Fleurek jest a lovely little dog i tak samo how sweet, jak te czekoladki, które sam uwielbia jadać.

Nie mniej ciekawie, co na statku – jest również u mamusi w Londynie. Florek ma tam zapewnione sporo atrakcji: jazdę piętrowym autobusem, wycieczkę na psi cmentarz (ale tylko w odwiedziny na grób pewnej pudelki Daisy) oraz sąsiedztwo z szaloną Pat, która kupuje samochód tylko po to, aby móc nim przewozić swojego jeża. Obserwuje też tamtejsze psy, szczególnie charty, o których sądzi, że są głupie, bo mają bardzo wąskie czaszki, więc i ich rozum nie ma gdzie się podziać.

Cel podróży Róży i psa to jednak głównie odwiedziny mamusi. A ta, zakorzeniona w nowej kulturze na dobre, jest bardziej angielska od Angielek. To taka snobka ęą, która nie pija herbaty, bo ta jest przeznaczona dla pospólstwa. Oczywiście Florek w swoich wspomnieniach sobie nie żałuje i kreśli dość zabawny obraz matki swojej kochanej pańci.
Podróż z przygodami kiedyś się kończy. A podróże kształcą. A Florek, po wojażach z przygodami łyknął nie tylko serdelki i czekoladkę, ale również nieco angielszczyzny. Od przyjazdu z zagranicy na swoim kwadracie przy Kruczej wita się ze znajomymi psami jak poliglota: Hau, hau, how are you.


„Angielska choroba” to pokłosie podróży Magdaleny Samozwaniec do Anglii. Jako że był to rok 1963, autorka przywiozła do Polski nie tylko obserwacje na temat „Nasi w kraju i zagranicą” (stąd rys polsko-angielskiej mamusi Róży) i materiały do książki o siostrze (Samozwaniec to rodzona siostra poetki Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej), ale też papier toaletowy i… jedzenie dla psa. Bo Florek to literackie wspomnienie Kruczka, psa którego właścicielką była Samozwaniec.

Opowieść, w której autobohaterem był jamnikowaty Florek, pierwotnie ukazywała się w odcinkach, które w 1964 r. publikował Przekrój. A w formie książki „Angielska choroba” wydana została dopiero w 1983 r. już po śmierci autorki.
Jest to krótka (zaledwie 100 stron), szalenie wciągająca opowieść utrzymana nie tylko w tonie dobrego humoru, ale i obrazująca zachowania „polskich Anglików” w okresie PRL-u. 
Magdalena Samozwaniec to przede wszystkim autorka tekstów satyrycznych, a "Angielska choroba" świetnie wpisuje się w ten rodzaj twórczości. Polecam lekturę tej publikacji nie tylko z okazji Światowego Dnia Zwierząt ;)

A ponieważ, jak wspomniałam wyżej, dzisiaj przypada święto zwierząt, na zdjęciach z książką, w roli modelki – nasza Misia. Wprawdzie to nie pies, a kot, ale podobnie jak Florek uwielbia wylegiwać się w pościeli ;)



6/6
_____________________
* cytaty: Magdalena Samozwaniec – Angielska choroba, wyd. ISKRY 1983

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Polacy nie gęsi, czytamy polską literaturę


piątek, 2 października 2015

Varia: wrzesień 2015 - nominacje i nagrody literackie, wydarzenia oraz książki na stos


Wrzesień, oprócz wrażeń z krótkiego wypadu na Podlasie, był również ciekawy pod względem literackim. Miniony miesiąc obdarował bowiem garścią nagród i nominacji:



Ogłoszono finałową siódemkę nominowanych do 10. edycji Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus:

1. Jacek Dehnel, „Matka Makryna” /Wydawnictwo W.A.B./, Polska
2. Drago Jančar, „Widziałem ją tej nocy”, przekład Joanna Pomorska /Wydawnictwo Czarne/, Słowenia
3. Andrzej Stasiuk, „Wschód” /Wydawnictwo Czarne/, Polska
4. Ziemowit Szczerek, „Siódemka” /Korporacja Ha!art./, Polska
5. Lucian Dan Teodorovici, „Matei Brunul”, przekład Radosława Janowska – Lascar /Wydawnictwo Amaltea/, Rumunia
6. Olga Tokarczuk, „Księgi Jakubowe” /Wydawnictwo Literackie/, Polska
7. Serhij Żadan,„Mezopotamia”, przekład Michał Petryk i Adam Pomorski /Wydawnictwo Czarne/, Ukraina

Po raz drugi zostanie również przyznana nagroda czytelników im. Natalii Gorbaniewskiej. Wystarczy wejść na stronę internetową Angelusa i do 12 października oddać głos na książkę z finałowej listy
Ogłoszenie zwycięzców i wręczenie nagród odbędzie 17 października.



Wręczono kostki, czyli ogłoszono laureatów Nagrody Literackiej Gdynia 2015:


PROZA: Michał Cichy za "Zawsze jest dzisiaj".
POEZJA: Piotr Janicki za tomik "Wyrazy uznania".
ESEJ: Piotr Wierzbicki za książkę "Boski Bach".
PRZEKŁAD: Wiktor Dłuski za „Martwe dusze” Gogola.



Laureatem Nagrody Kościelskich 2015 został Szczepan Twardoch za powieść „Drach”



Ogłoszono listę finalistów nagrody Nike 2015:

Powieści:
1. Jacek Dehnel – Matka Makryna
2. Olga Tokarczuk – Księgi Jakubowe
3. Ignacy Karpowicz – Sońka
4. Magdalena Tulli – Szum
5. Szczepan Twardoch – Drach
6. Wioletta Grzegorzewska – Guguły

oraz tomik poezji:
7. Jacek Podsiadło – Przez sen





Nagroda Główna - Paweł Majka za powieść fantastyczno-przygodową „Pokój światów” 
Złote Wyróżnienie - Paweł Paliński za „Polaroidy z zagłady” 
Srebrne Wyróżnienie - Michała Cholewa za powieść „Forta”



22 września wręczono nagrody im. Norwida. Przyznawane są one przez Samorząd Województwa Mazowieckiego artystom tworzącym na Mazowszu za wybitne dzieło bądź kreację (powstałe w danym roku kalendarzowym) w czterech kategoriach: muzyka, literatura, sztuki plastyczne i teatr.
Laureatem nagrody w kategorii Literatura został Bohdan Zadura za tom poetycki "Kropka nad i", wydany przez Biuro Literackie we wrześniu 2014 r.



Ogłoszono także listę finalistów do nagrody The Man Booker Prize for Fiction 2015.



A w październiku jeszcze ciekawiej, bo szykuje się:
- ogłoszenie laureatów nagrody im. Beaty Pawlak, Nike, Angelus
- we Wrocławiu Festiwal Schulza, w Krakowie: Festiwal Conrada i Targi Książki oraz w kilku polskich miastach  e-bookowa akcja Czytaj PL!



Na koniec tradycyjnie stos przybytków:


Z wymiany:
2. Maciej Karpiński – Maria i Paul. Miłość geniuszy

Egzemplarze recenzenckie:
4. Maria Paszyńska – Warszawski niebo tyk

Książki zakupione:
8. Karel Čapek – Fabryka absolutu
9. Robert M. Wegner – Opowieści z meekhańskiego pogranicza: Pamięć wszystkich snów
10. Adam Rudawski – Zdobycie Tykocina 1657 (pamiątka z Tykocina - komiks zakupiony w restauracji Tejsza)


Najładniejsze okładki ze stosu:



A jak Wam minął wrzesień? :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...