poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Varia: literackie straty, wydarzenia, nagrody i nominacje oraz książki na sierpniowy stos


Sierpień objawił mi się jako miesiąc małych wyjazdowych strat. Jedną spróbuję sobie niebawem zrekompensować w inny sposób, dwie literackie mogę tylko prześledzić w Internecie.

Pierwszą ze strat był Literacki Sopot. Wyjazd do Sopotu marzy mi się od zeszłego roku. Ale nie tego w wakacyjnej formie, tylko z posezonową ciszą i pustką na plaży. Być może w tym roku jesień będzie dla mnie łaskawsza i wymarzony wyjazd dojdzie do skutku. To byłby na przykład niezły pomysł na urodzinowy prezent ;)
Dlaczego więc żałuję sierpniowego Sopotu? Oczywiście, jak nietrudno zgadnąć, z literackiego powodu. Tegoroczna edycja festiwalu upłynęła pod hasłem literatury czeskiej, na którą niedawno nabrałam apetytu. Na stoliku leży bowiem książka Petry Hulovej, na stosie najbliższych lektur czeka „Kacica” Petra Kohuta, a za mną lektura interesującej (i nagrodzonej Angelusem) książki słowackiego autora (o której będzie na Czytelniczym jutro). Chyba już rozumiecie, skąd ten żal.




Druga strata to Miedzianka. Miedzanka, opustoszała wieś, o której Polska usłyszała dzięki reportażowi Filipa Springera, w miniony weekend jaśniała nowym blaskiem, dzięki wystawianemu tam spektaklowi, którego scenariusz oparty został na wspomnianej wyżej książce. „Miedzianka” w Miedzance – to musiała być torpeda! Mało brakowało, a mogłam się tam pojawić. Cóż, siły wyższe, ale zachwycam się zachwytem Springera.




To oczywiście nie wszystkie literackie wydarzenia sierpnia. Z kalendarium wynika też, że:


1. Ádam Bodor,„Ptaki Wierchowiny”, przekład Elżbieta Cygielska/Wydawnictwo Czarne/, Węgry
2. Jacek Dehnel,„Matka Makryna” /Wydawnictwo W.A.B./, Polska
3. Paweł Huelle,„Śpiewaj ogrody” /Społeczny Instytut Wydawniczy Znak/, Polska
4. Drago Jančar,„Widziałem ją tej nocy”, przekład  Joanna Pomorska/Wydawnictwo Czarne/, Słowenia
5. Jaroslav Rudiš “Cisza w Pradze”, przekład Katarzyna Dudzic, (Książkowe Klimaty), Czechy
6. Wasyl Słapczuk, „Księga zapomnienia”, przekład Wojciech Pestka, /Wydawnictwo Wysoki Zamek/, Ukraina
7. Andrzej Stasiuk, „Wschód” /Wydawnictwo Czarne/, Polska
8. Ziemowit Szczerek, „Siódemka” /Korporacja Ha!art./, Polska
9. Natalka Śniadanko, „Lubczyk na poddaszu”, przekład Ksenia Kaniewska /Biuro Literackie/, Ukraina
10. Lucian Dan Teodorovici, „Matei Brunul”, przekład Radosława Janowska – Lascar /Wydawnictwo Amaltea/,Rumunia
11. Olga Tokarczuk, „Księgi Jakubowe” /Wydawnictwo Literackie/, Polska
12. Kateřina  Tučková, „Boginie z Žítkovej”  przekład Julia Róžewicz,/Wydawnictwo Afera/, Czechy
13. Magdalena Tulli, „Szum” /Wydawnictwo Znak/, Polska
14. Serhij Żadan,„Mezopotamia” , przekład  Michał Petryk i Adam Pomorski /Wydawnictwo Czarne/, Ukraina





3. Przyznano Nagrodę Fandomu Polskiego im. J. Zajdla za rok 2014.  W kategorii opowiadanie zwyciężyła „Sztuka porozumienia” Anny Kańtoch (tekst do przeczytania na blogu nagrodzonej autorki), a w kategorii powieść nagrodę otrzymał Michał Cholewa za „Fortę”




Natomiast przed nami wrzesień, który jest nie tylko tradycyjnym (dla niektórych) powrotem do szkoły, ale też okresem wysypu książkowych premier, wydarzeń (narodowe czytanie "Lalki") oraz z finałem nagrody literackiej Gdynia 2015. Będzie się działo :)



Skoro wpis rozpoczęłam od ubytków – zakończę na przybytkach ;) Tradycyjny, comiesięczny stosik tym razem prezentuje się następująco:



Z góry na dół:

Zakup Pana R.
1. Pavel Kohout – Kacica (czeska powieść z fenomenalną okładką z polskiej serii Stehlik, czyli tytułów rekomendowanych przez Mariusza Szczygła z portfela wydawnictwa Dowody na Istnienie)


Egzemplarze recenzenckie
2. Pavol Rankov – Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej) (nagrodzona zeszłorocznym Angelusem bardzo interesująca powieść, której recenzja do poczytania ukaże się jutro)

3. Listy Napoleona i Józefiny (nowe tłumaczenie listów tej znanej z historii pary)


Z bezgotówkowych wymian  grupy na fejsbuniu:
4. Hanna Krall – Król kier znów na wylocie

5. Antoine de Saint-Exupéry – Mały Książę

6. Zadie Smith – O pięknie

7. Zadie Smith – Białe zęby

7. Stanisław Lem – Astronauci

8. Eliza Orzeszkowa – Marta

9. Joanna Lustyk – Nad rzeką niepamięci (saga rodzinna rozgrywająca się na kresach w okresie od I wojny światowej po powojenne lata po II wojnie światowej)

10. Sonia Raduńska – Kartki z białego zeszytu

11. Marina Lewycka – Dwa domki na kółkach  (z opisu na okładce: „słodko-gorzka komedia miłosna o imigrantach z Polski i Ukrainy poszukujących w Wielkiej Brytanii swojego miejsca w życiu”)

12. Agnieszka Tamborska  i Selena Kimball (kolaże) – Senny żywot Leonory de la Cruz (ciekawie zapowiadająca się książka będąca połączeniem surrealistycznej prozy poetyckiej z onirycznymi ilustracjami)

13. Susan Cain – Ciszej proszę… Siła introwersji w świecie, który nie może przestać gadać (no cóż – jestem introwertyczką, więc musiałam zdobyć tę książkę ;))


Na koniec oczywiście ulubione okładki ze stosu:




Podzielcie się proszę swoimi wrażeniami,  jakimi obdarował Was sierpień. Może ktoś z Was był w Sopocie lub Miedziance, a może gdzieś indziej - w miejscu wartym opowiedzenia. Z niecierpliwością czekam na kilka słów :) Tymczasem – do przeczytania we wrześniu :)




sobota, 29 sierpnia 2015

O książce i filmie z diabłem w pakiecie. Arturo Pérez-Reverte - Klub Dumas


„La Ponte zmarszczył czoło:
- Mówisz: ocalała jedna książka – zastrzegł. – A przedtem wspominałeś o trzech istniejących egzemplarzach.
Corso zdjął okularki i oglądał je pod światło, sprawdzając czystość szkieł.
- Otóż właśnie – odezwał się. – Wśród wojen, grabieży i pożarów te książki pojawiały się i znikały. Nie wiadomo, która z nich jest autentyczna.
- Może wszystkie są fałszywe – przemówił zdrowy rozsądek Makarowej.
- Może. Ja mam właśnie wyświetlić zagadkę i stwierdzić, czy Varo Borja posiada oryginał, czy może sprzedano mu kota jako zająca.”*



Po raz pierwszy mam problem z wyrokowaniem, co jest lepsze: książka czy jej filmowa adaptacja. Zarówno książka „Klub Dumas”, jak i film „Dziewiąte wrota” w reżyserii Romana Polańskiego mają pewne cechy, które poczytuję na ich korzyść lub klasyfikuję jako wadę. To trochę jak spór nad wyższością jednych świąt nad drugimi – trudno osiągnąć satysfakcjonujący konsensus ;)


O czym traktuje książka? Wyobraźcie sobie, że właśnie o książkach! I to nie pierwszych lepszych z księgarskiej półki. O białych krukach, zaginionych rękopisach i bardzo cennych egzemplarzach, które na aukcjach przyprawiają o szybsze bicie serca i drenują dość poważnie portfele kupujących. Ich łowcą jest Lucas Corso, działający na zlecenie elitarnych, zamożnych bibliofilów.

Pracuje on właśnie nad dwiema sprawami: ma ustalić autentyczność rękopisu jednego z rozdziałów „Wina Andegaweńskiego” Aleksandra Dumasa oraz sprawdzić, kto z posiadaczy ostatnich trzech zachowanych egzemplarzy „9-tych Wrót”, szatańskiej XVII – wiecznej księgi może pochwalić się autentykiem.

Corso otrzymując zlecenie wyjeżdża najpierw do Sintry w Portugalii, aby tam spotkać się z Victorem Fargasem - człowiekiem nad wyraz mocno związanym ze swoimi książkami, a następnie do Paryża do pewnej szacownej damy, która chciałaby zapomnieć o pewnym niemieckim epizodzie ze swoich lat młodości. Podczas całej wyprawy depcze mu po piętach facet z blizną, który prawdopodobnie czyha na jego życie oraz towarzyszy w ramach anioła stróża (sic!) pewna młoda i bardzo tajemnicza kobieta. Oczywiście badanie szatańskiej księgi to diabelnie trudne zadanie, więc jest ciekawie. Tylko ten rękopis Dumasa jest niczym piąte koło u wozu.


To, co mnie zachwyciło w książce to język narracji. Jest soczysty, miejscami bardzo humorystyczny, a bohaterowie są wyraźnie zarysowani. Bibliopata Victor Fargas, introligatorzy bracia Cenizowie, wdowa Taillefer i sam Lucas Corso to postaci, które powinny dostać literackiego Oscara za grę aktorską ;) Taki żarcik. Zupełnie inaczej jest w filmie – tam nawet Johnny Deep gra według mnie jak drewno (a wiedzcie, że zwykle cenię jego grę aktorską). Z tym drewnem oczywiście nie zgadza się Pan R., ale czytacie moją recenzję, więc prawo głosu w tym przypadku mam ja ;)

Jako plus na konto filmu zapisuję fabułę – rezygnacja z rękopisu Dumasa i skupienie uwagi tylko na „9-tych wrotach” było bardzo dobrą decyzją. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Pérez-Reverte uparł się, aby obie sprawy upchnąć w jednej powieści. Mógł z powodzeniem napisać dwie odrębne książki, które w obu przypadkach nie straciłyby uroki tajemniczej powieści.

Nie spodobał mi się początek książki, był zbyt przeintelektualizowany, napakowanie bibliograficznymi ustępami i pewnymi historycznymi faktami nie wniosło zbyt wiele do powieści, a spowodowało lekkie znużenie. W przypadku zakończenia – dość słabe było w obu przypadkach. Środek opowieści obroniła książka – właśnie za świetną narrację. Film przegrywa tutaj przez grę aktorską. Żona Polańskiego zupełnie się nie sprawdziła.


No i co? Polecać, czy odradzać? Wypunktowałam wady, wymieniłam zalety i dochodzę do wniosku, że jednak warto było poświęcić czas. To ciekawa książka, tym ciekawsza dla lubujących się w książkach o książkach. Wciąż jednak nie rozwikłałam wewnętrznego sporu, co lepsze - film, czy książka. Myślę, że najlepsza byłaby kompilacja tylko tych dobrych punktów z obu źródeł.


Na koniec zostawiam Was z deserem, czyli moimi ulubionymi cytatami napotkanymi w powieści:

„Obawiam się, że to nic specjalnego. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy popełnia się samobójstwa upozorowane na zabójstwo, powieści pisze lekarz nazwiskiem Roger Ackroyd, a stanowczo zbyt wielu ludzi wydaje dwustustronicowe opisy własnych wstrząsających przeżyć, doznanych podczas przeglądania się w lustrze.” 


„Zdjął okulary i zaczął je przecierać wymiętą chusteczką. Bez nich sprawiał wrażenie bardziej bezradnego – wiedział o tym aż nadto dobrze. Każdy czuł, że trzeba mu pomóc przejść przez jezdnię, gdy tak spoglądał wokół wzrokiem królika krótkowidza. (…) Nadeszła pora na uśmiech. Odsłonił siekacze ze skromnością wykalkulowaną co do milimetra. Z uśmiechu można było wyczytać prośbę o natychmiastową adopcję.”


„Nie robiła wrażenia osoby nadmiernie przygnębionej (…) W którejś chwili przyłapał ją na mruganiu powiekami, jakby chciała powstrzymać płynącą łzę, oczy nadal jednak były całkiem suche. To mogło nie mieć znaczenia, stulecia walk makijażu z emocjami nauczyły kobiety kontrolować swoje uczucia.”


„- Lubię ten most – odezwała się. – Bez samochodów. Tylko zakochane pary, staruszki w kapeluszach i próżniacy. Most absolutnie niepraktyczny.”


„Victor Fargas był wysoki i chudy jak szlachcic u El Greca. W obszernym swetrze z grubej wełny poruszał się jak żółw w skorupie. Nosił równiuteńko przycięty wąsik, wybrzuszone na kolanach spodnie i lśniące, chociaż schodzone, niemodne buty.”


„Gruber  był oschły i opanowany, miał wygolony kark, a w kącikach ust nieodmiennie czaił mu się uśmieszek pokerzysty.”


„- Także Napoleon popełnia błąd, myląc Blüchera z Grouchym. Strategia wojskowa jest równie ryzykowna jak strategia literacka… Niech pan posłucha, panie Corso: dzisiaj nie ma już niewinnych czytelników. Każdy podchodzi do czytanego tekstu z własną perwersją. Czytelnik jest tym wszystkim, co sam przeczytał wcześniej, plus to, co obejrzał w kinie i w telewizji. Do informacji dostarczanej mu przez autora dodaje swoją. Tu leży niebezpieczeństwo: nadmiar odniesień może spowodować, że konstruuje pan sobie fałszywego przeciwnika. Albo nierzeczywistego.”


4/6
______________
* cytaty: Arturo Pérez-Reverte - Klub Dumas (El club Dumas)


niedziela, 23 sierpnia 2015

"Szczęśliwe małżeństwo to nie oksymoron"*. Fawn Weaver - Klub szczęśliwych żon


„- Uwielbiam małżeństwo – wrzeszczałam. – Kocham być żoną. Czemu nikt nie mówi dobrze o życiu po ślubie? 
Keith tylko trzymał mnie za rękę, gdy szliśmy. Minęło kilka cichych chwil.
- Wiesz co? Założę klub dla żon takich jak ja. Kobiet, które uwielbiają być żonami. Nazwę go… - zamilkłam, by wymyślić jakąś genialną nazwę – Klub Szczęśliwych Żon!”



Zwykło się mawiać: „Do trzech razy sztuka!”. W przypadku małżeństwa oczywiście dobrze byłoby, gdyby szczęście dopisało już za pierwszym razem i trwało do grobowej deski. Ja odliczyłam do dwóch i wygląda na to, że druga szansa jest już tą szczęśliwą.

Czy jednak uważam się za szczęśliwą żonę? Zdecydowanie tak. Może i nie mam szczęścia w totka, ale w miłości owszem. Mój drugi mąż to mężczyzna na miarę moich marzeń. Być może brzmi to jak przechwałka, ale czy o dobrym małżeństwie należy milczeć? Jak wiele spotykacie osób, które narzekają na małżeństwa, a ile chwiali sobie małżeństwo? A jak Wy możecie określić swój związek? Jest jak idealny, starannie wykonany i dobrze układający się na ciele garnitur od krawca, czy może niedopasowaną do figury i z rozłażącymi się szwami tanią masówką z sieciówki?

Pytania o dobre małżeństwo zadawała sobie Fawn Weaver. Zastanawiało ją, czy tylko ona ma takie szczęście, czy może na dobry związek jest jakaś recepta? Odpowiedzią na te pytania jest właśnie „Klub szczęśliwych żon”. Plan był taki, aby objechać dziesięć krajów na kilku kontynentach i wypytać pary z minimum 25-letnim pożyciem małżeńskim o ich sekret dobrego związku. 

Czy zaskakującym jest fakt, iż bez względu na szerokość geograficzną i narodowość powielają się zasady, na których oparte są szczęśliwe małżeństwa? Myślę, że nie, bo pewne zachowania są uniwersalne bez względu na to gdzie, kiedy i z kim żyjemy.

Najważniejszy jest oczywiście wzajemny szacunek i zaufanie. To dominanty, które powtarzały się za każdym razem:

„Gdy wreszcie zasiadłyśmy, podjęłam temat i zadałam Erlindzie to samo pytanie, które zadaję większości par, które cieszą się małżeńskim szczęściem od dwudziestu pięciu lub więcej lat.
- Gdybym jutro wychodziła za mąż, a ty mogłabyś dać mi tylko jedną radę, jak zapewnić swojemu małżeństwu trwałość do końca życia, to jakie wartości uznałabyś za najważniejsze?
- Szacunek. I zaufanie – powiedziała to niemalże natychmiast. Ledwo zdołałam skończyć pytanie.
(…) Dotychczas byłam w siedmiu krajach, które reprezentowały szeroki wachlarz kultur, rodzinnych tradycji, wartości i wyznań. Od Chorwacji po Kalifornię, przez Afrykę Południową i Filipiny, gdziekolwiek zadałam kobietom to jedno pytanie, właściwie natychmiast otrzymywałam tę samą odpowiedź. (…) wyglądało na to, że wszystkie klucze do wspaniałego małżeństwa sprowadzają się do tego jednego, uniwersalnego i spójnego sekretu.”

To oczywiście nie wyczerpuje innych składowych warunkujących zgodne i trwałe pożycie, tych jest wiele: umiejętność bycia ze sobą, wspólne rozmowy, umiejętność pokojowego rozwiązywania konfliktów, fizyczna bliskość, codzienne rytuały, wspólne pasje, ale i akceptacja odmiennych zainteresowań i różnic, dużo uśmiechu, radość z tego, co się ma, miłe gesty bez specjalnych okazji, unikanie czepialstwa o bzdury.

„Jeśli chcesz mieć szczęśliwe małżeństwo, czepiaj się tylko tych spraw, które mają znaczenie.”

„Nigdy nie obrażaj drugiej strony – wtrąciła prędko Bonnie.”

„Myślę, że jedną z najważniejszych cech naszego małżeństwa – powiedział Ray – jest fakt, iż nigdy nie pomyśleliśmy, że ta druga osoba jest naszą własnością, że musimy się kontrolować. Wszystko, na co się w życiu zdecydowaliśmy, przegadaliśmy ze sobą wcześniej. Jak w korporacji, w której zarządem jesteśmy my. To dotyczy wszystkich obszarów życia – dodał – od wychowania syna po finanse.”

„Kiedy pojawi się problem, trzeba razem walczyć – powiedziała Estrellita (…). – To jest katastrofa, że w większości przypadków pary nie chcą walczyć razem. Zamiast tego walczą przeciwko sobie nawzajem.”

„- Bhubi, wiesz może, jaki jest sekret udanego małżeństwa? (…)
- Och wiem! (…) Jeśli dajesz, to otrzymujesz. Najważniejsze w udanym małżeństwie jest to, co dajesz.”

Mogłabym sypać tutaj jeszcze wieloma cytatami i wymieniać cechy składowe udanego związku. Chciałabym jednak namówić Was na lekturę tej książki. Jest napisana prostym językiem, ale zawiera dużą dawkę życiowej mądrości. Owszem, fragmentami trochę nużyło mnie to, że wywiady z parami są niejako na doczepkę do opisu wspaniałego małżeństwa autorki, ale dobrym balansem do momentami przesłodzonego tonu, były ciekawe fragmenty o długim dojrzewaniu autorki do macierzyństwa.

Moim zdaniem tę książkę powinno wręczać się zamiast kwiatka każdej parze nowożeńców. Jak również tym osobom, które będąc po rozwodzie wątpią w instytucję małżeństwa, ale też zakochanym parom, aby mogły się utwierdzić, że znają sekret dobrego związku. Praca nad sobą i związkiem procentuje. Szczęśliwe małżeństwo to nie jest oksymoron. Mając na uwadze własne doświadczenia – z pełnym przekonaniem przyznaję rację autorce „Klubu szczęśliwych żon”.


„Udane małżeństwo to nie fizyka kwantowa (…) To po prostu kwestia wyboru. Jeśli szczęście w małżeństwie i w życiu jest ważne, człowiek musi tylko podjąć decyzję, że nie zgadza się, by czynniki zewnętrzne czy też niedobre myśli sprowadziły go z obranego kursu.”


5/6

Książkę do recenzji przekazało wydawnictwo MUZA SA
_____________________________
* cytaty: Fawn Weaver - Klub szczęśliwych żon (Happy Wives Club), wyd. MUZA SA 2015

wtorek, 18 sierpnia 2015

"Eat Me, Drink Me". Lewis Carroll – Alicja w Krainie Czarów


„A czy ty w ogóle powinnaś wejść do środka? – zapytał z naciskiem lokaj. – Od tego, widzisz, właściwie wszystko się zaczyna.”*



Zazdroszczę tym z Was, którzy „Alicję w Krainie Czarów” czytali będąc dziećmi. Ja tę książkę poznałam dopiero teraz. To pokłosie lektury „Domu po drugiej stronie lustra”, o którym wspominałam w ostatnim wpisie

Tak sobie teraz myślę, że to wielka szkoda, że nie mam możliwości konfrontacji dziecięcych wrażeń z lekturą w wieku dorosłym. Ciekawa jestem, na ile byłoby w tym sentymentu, a ile nowych odkryć.
A może wręcz przeciwnie – rozczarowanie? Mogę tak gdybać  i snuć przypuszczenia jeszcze długo.

Co jednak myśli o Alicji duża Małgorzata? Hmmm, to ciekawa książka i wcale nie powiedziałabym, że tylko dla dzieci. To nie tylko moje zdanie, zważywszy na to, jakie wciąż zainteresowanie wzbudza ona nadal po 150 latach od pierwszego wydania.

To książka podatna na mnogość interpretacji. Rzeczywiście, można ją traktować jako zwykłą baśniową historię marzeń sennych dziecka, ale byli i tacy, którzy poszukiwali w niej ukrytych odniesień. Przeczesując Internet natrafiłam na przykład na dużo rozpraw(ek) w nurcie freudowskiej psychoanalizy. A gdyby tak dokładniej poznać biografię Lewisa Carrolla, orientować się w matematycznych tajnikach (wszak autor był oksfordzkim wykładowcą matematyki), a dodatkowo być obeznanym w specyfice wiktoriańskiej Anglii – zapewne wyciągnęłoby się z książki mnóstwo różnych innych odniesień.

Ale to oczywiście nie wszystko, bo wielką gratką w Alicji jest sam język. Śmiem nawet twierdzić, że oryginał może ustępować wielu przekładom. Przed tłumaczami stoi bowiem duże wyzwanie i od tego jak potraktują oryginał tak książka może bawić humorem lub lingwistycznie zadziwiać. Zważywszy na fakt, że wciąż pojawiają się nowe polskie przekłady* – potencjał „Alicji w Krainie Czarów” wciąż inspiruje. Zresztą nie tylko tłumaczy i językoznawców, ale również szeroko pojęty świat popkultury: mnogość odnośników do książki, które można odnaleźć w kinematografii, literaturze (moje pierwsze skojarzenie - "Za niebieskimi drzwiami" Marcina Szczygielskiego), sztuce i muzyce zdaje się potwierdzać tezę, że ta klasyczna historyjka wcale nie jest dedykowana tylko dzieciom ;)


„-No to mów, co myślisz.
- Ja… ja myślę to, co mówię, a to jest właściwie to samo, proszę pana.
- Wcale nie. W ten sposób mogłabyś powiedzieć, że ‘widzę to, co jem’ i ‘jem to, co widzę’ mają to samo znaczenie.
- Mogłabyś także powiedzieć – niespodziewanie odezwał się zaspanym głosem Suseł – że ‘oddycham, kiedy śpię’ ma to samo znaczenie, co ‘śpię, kiedy oddycham’.
- Właśnie tak się ma rzecz z tobą – rzekł Szalony Kapelusznik i rozmowa urwała się nagle jak ucięta nożem.”



A jak Wy odbieracie Alicję? Macie porównanie w odbiorze dziecięcym i dorosłym? Czym Was zachwyca, albo wręcz przeciwnie - rozczarowuje? Który przekład polecacie? Chętnie poczytam o Waszych wrażeniach.




5/6
________________
* cytaty: Lewis Carroll – Alicja w Krainie Czarów; przekł. Antoni Marianowicz

niedziela, 9 sierpnia 2015

O skutkach wycieczki łódką. Vanessa Tait - Dom po drugiej stronie lustra


„Łódź zbliżała się wreszcie do Folly Bridge, gdy pan Dodgson kończył swoją historię. Słońce barwiło pola na kolor ciemnego fioletu. Tafla wody tonęła w głębokiej czerni. Kierowali się w stronę brzegu. (…)
- Niech pan obieca, że spisze tę historię. Chcę ją czytać przed snem.
- Jeśli sobie tego życzysz, obiecuję. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz mi teraz kazać spisywać wszystkich historii, które ci opowiadałem.
- Nie, ta jedna wystarczy – rzuciła.”*



Nieco ponad miesiąc temu, a dokładniej 4 lipca „Alicja w Krainie Czarów” obchodziła 150–lecie pierwszego wydania. Ciekawe co teraz powiedziałaby o książce Alicja Liddel, czyli pierwowzór książkowej bohaterki, o której przygodach napisał Lewis Carroll. Zważywszy na to, że owa dama nie żyje od dawna, nie ma szans na słówko od niej. Wszak, gdyby żyła, liczyłaby sobie ponad 160 lat. Żyje za to jej prawnuczka, której książka o Alicji pojawiła się niedawno na polskim rynku.

„Dom po drugiej stronie lustra” to fabularyzowana historia okoliczności, w których Lewis Carroll napisał swoją najbardziej znaną książkę. Wgląd w stosunki rodzinne pomiędzy małżeństwem Liddel i ich córkami Iną, Alicją i Edytą oraz spotkania z przyjaciółmi domu przedstawia guwernantka dziewczynek – panna Maria Prickett.

To bardzo zasadnicza sztywniara, która, według teorii matki, jędzowaty charakter zawdzięcza szczupłości. Sama mówi o sobie, że jest nieprzystosowana, czyli inaczej mówiąc – niezamężna. 
Jako, że rzecz dzieje się w II połowie XIX wieku, rzec by można, że to bardzo posunięta w latach stara panna. Maria ma bowiem 28 lat i jak na razie wciąż tylko snuje marzenia o społecznym awansie, który może jej dać zamążpójście. Licząc na stworzenie związku z panem Dodgsonem (czyli właśnie Lewisem Carrolem) odrzuca zaręczyny pana Wiltona. Na co dzień musi się jednak bardzo przyziemne użerać z dziećmi dziekana Liddela. 

Jej pochwały moralizatorstwa nie podziela Alicja Liddel. Ta 10-latka nie raz zachodzi pod skórę swojej guwernantce. Ma niewyparzony język, mówi to co myśli i wbrew XIX – wiecznym konwenansom nie jest tak karna, jak wymagałaby od tej młodej panny epoka, w której przyszło jej dorastać.
Ten sposób zachowania panny Liddel jest również wynikiem jej przyjaźni z przyjacielem domu, panem Dodgsonem. Ów oksfordzki wykładowca, który później przyjmie pseudonim Lewisa Carrolla, jest nie tylko częstym gościem, ale i adoratorem dziewczynki. Przesyła jej poufałe liściki, w których rozdaje całusy, fotografuje ją i jej siostry w ogrodzie i zabiera na wyprawy łódką. Swoją drogą to jedna z takich wycieczek dała światu „Alicję w Krainie Czarów”. I właśnie ta wyprawa jest jednym z głównych epizodów, nad którymi skupiła się prawnuczka Alicji – Vanessa Tait.


„Dom po drugiej stronie lustra” nie jest wymagającą lekturą. Z trudem szukać tutaj rozbudowanej fabuły. Rozdziały sprawiają wrażenie epizodów, jest jednak coś, co sprawia, że książkę tę czyta się z dużą przyjemnością. To przede wszystkim narracja z dużą dawką niewymuszonego humoru. Nie jest on efekciarski i nie powoduje salw śmiechu, wręcz przeciwnie jest doskonale wtopiony w fabułę. To ogromny plus tej powieści.

„- A dlaczego dinozaury wyginęły?
- Bo Bóg tak chciał – odpowiedział pan Wilton.
Przetrwanie najlepiej przystosowanych, pomyślała Maria. (…) Jeśli jednak idzie o ludzi, o nią… Wszystkie ładne dziewczęta dawno wyszły już za mąż i mogą pochwalić się co najmniej dwójką dzieci. Wyjątkiem było kilka zmarłych w trakcie połogu. Być może miały umrzeć, skoro Bóg tak sobie życzył. Pozostawienie dzieci samym sobie, bez matki, wydawało jej się jednak okrutne. Maria potrząsnęła głową, próbując wrócić do pierwotnej myśli:
Była niezamężna, a więc nieprzystosowana.”

„Niania Fletcher, kobieta o budowie kręgla, często opowiadała o niebezpieczeństwie związanym z edukacją panien, szczególnie w okresie dojrzewania. Gdy Maria próbowała się z nią spierać, niania zwykła cytować niejakiego pana Renishawa, człowieka uczonego, który był znany z licznych eksperymentów w tej dziedzinie i dowiódł, że zdolności intelektualne i mózg kobiety poważnie się zmniejszają wraz z rozrostem jej tkanki piersiowej. Dlatego każda próba nacisku na kobiecy mózg jest wystawianiem płci pięknej na niebezpieczeństwo.”
„Być może nie przyjechał do niej konno, ale biały rumak to w zasadzie tylko kwestia semantyki.”

„Miała na talerzu prawdziwy bałagan. Resztki wędzonej ryby mieszały się z żółtkiem z jajka sadzonego. Próbowała to uprzątnąć, ale ogon ryby wciąż znajdował się w jajku i pomidorach. Ryba nie mogła przewidzieć, że po tym, gdy zostanie wyciągnięta ze swojego morskiego świata, trafi na talerz między pomidory ze szklarni i jajko od kury. Z pewnością zrobiło to na niej wrażenie.”


Nie brakuje oczywiście w fabule kontrowersji. Są one związane z niejasnym stosunkiem Carrolla do małych dziewczynek. Dziś być może jego sposób zachowania określono by jako zadatki na pedofila. Wszak niepokojąco brzmią listy, które pisał do Alicji (ich autentyczna treść jest właśnie zawarta w powieści) oraz to, że fascynując się dziewczętami nie był jednocześnie zainteresowany związkiem z kobietami. Istnieje teoria, że jego zachowanie to wynik prawdopodobnego molestowania, którego jako dziecko był ofiarą. Trudno dziś dociec prawdy. A może po prostu bardzo lubił dzieci i emocjonalnie nie odnajdywał się w świecie dorosłych? 

Ciekawym wątkiem jest również historia tego, jak niespełnione marzenia, pogrzebane nadzieje i związane z tym rozgoryczenie wyzwalają chęć zemsty - burząc przy tym przyjaźnie z siłą śniegowej kuli.


Chociaż jako dziecko czytałam dużo książek, to dziwnym trafem nigdy w moje ręce nie trafiła Alicja w Krainie Czarów. Owszem, wiem mniej więcej, o co w niej chodzi, znam bohaterów, ale dopiero 150-te urodziny i recenzowana powieść skutecznie skłoniły mnie do nadrobienia braku. Dzięki temu w kolejnym wpisie podzielę się z Wami wrażeniami po lekturze :)
Tymczasem rekomenduję  Wam „Dom po drugiej stronie lustra”. Książkę czyta się lekko, szybko i przyjemnie. Polecam choćby dla głównych bohaterek: sztywnej Marii i pyskatej Alicji ;)


5/6

Egzemplarz do recenzji przekazało wydawnictwo Czwarta Strona 

__________________
* cytaty Vanessa Tait - Dom po drugiej stronie lustra (The Looking Glass House), wyd. Czwarta Strona Poznań 2015


wtorek, 4 sierpnia 2015

Varia: podsumowanie miesiąca, wydarzenia, nominacje i nagrody literackie, a na deser - przybytki


Smutna prawda jest taka, że minęła połowa wakacji. Dobra wiadomość natomiast to ta, że przed nami jeszcze co najmniej miesiąc lata :) Niektórzy może drżą na myśl o końcu sierpnia, a ja na niego czekam z ogromną radością – wszak wiadomo, że wakacyjne wyjazdy zawsze cieszą ;)
Zapomnijmy jednak na chwilę o sierpniu i wróćmy pamięcią do lipca. 

Dla mnie miniony miesiąc to przede wszystkim wycieczka gotyckim szlakiem zamków krzyżackich (część I i część II relacji). Natomiast w literackim świecie, było niemniej ciekawie:








Ustanowiono nowe nagrody dla pisarzy debiutantów: krakowską nagrodę im. J. Conrada oraz radomską nagrodę im. W. Gombrowicza.



1. Did You Ever Have a Family Bill Clegg
2. The Green Road Anne Enright
3. A Brief History of Seven Kilings Marlon James
4. The Moor's Account Laila Lalami
5. Satin Island Tom McCarthy
6. The Fishermen Chigozie Obioma
7. The Illuminations Andrew O'Hagan
8. Lila Marilynne Robinson
9. Sleeping on Jupiter Anuradha Roy
10. The Year of the Runaways Sunjeev Sahota
11. The Chimes Anna Smaill
12. Na szpulce niebieskiej nici Anne Tyler
13. A Little Life Hanya Yanagihara




W kategorii „opowiadanie″ nominacje za rok 2014 otrzymują:
Kre(jz)olka – Krystyna Chodorowska (Nowa Fantastyka 3/2014, Prószyński Media)
Nika – Stefan Darda (Opowiem ci mroczną historię, Videograf SA)
Rowerzysta – Stefan Darda (Opowiem ci mroczną historię, Videograf SA)
Teleturniej – Dorota Dziedzic-Chojnacka (Fahrenheit 07.07.2014)
Sztuka porozumienia –Anna Kańtoch (Światy równoległe, Solaris)
Daję życie, biorę śmierć – Marta Krajewska (Nowa Fantastyka 10/2014, Prószyński Media)

W kategorii „powieść″ nominacje za rok 2014 otrzymują:
Forta – Michał Cholewa (Warbook)
Chłopcy 3. Zguba – Jakub Ćwiek (Sine Qua Non) [Patronat LC]
Czarny Wygon. Bisy II – Stefan Darda (Videograf)
Nomen omen – Marta Kisiel (Uroboros)
Biała reduta. Tom 1 – Tomasz Kołodziejczak (Fabryka Słów)
Pokój światów – Paweł Majka (Genius Creations)



1. Ádam Bodor - Ptaki Wierchowiny, przekład Elżbieta Cygielska/Wydawnictwo Czarne/Węgry
2. Jacek Dehnel - Matka Makryna /Wydawnictwo W.A.B./Polska
3. Paweł Huelle - Śpiewaj ogrody /Społeczny Instytut Wydawniczy Znak/Polska
4. Drago Jančar - Widziałem ją tej nocy, przekład  Joanna Pomorska/Wydawnictwo Czarne/Słowenia
5. Jaroslav Rudiš - Cisza w Pradze, przekład Katarzyna Dudzic, (Książkowe Klimaty)/Czechy
6. Wasyl Słapczuk - Księga zapomnienia, przekład Wojciech Pestka/Wydawnictwo Wysoki Zamek/Ukraina
7. Andrzej Stasiuk - Wschód /Wydawnictwo Czarne/Polska
8. Ziemowit Szczerek - Siódemka/Korporacja Ha!art./Polska
9. Natalka Śniadanko - Lubczyk na poddaszu, przekład Ksenia Kaniewska /Biuro Literackie/Ukraina
10. Lucian Dan Teodorovici - Matei Brunul, przekład Radosława Janowska – Lascar /Wydawnictwo Amaltea/Rumunia
11. Olga Tokarczuk - Księgi Jakubowe/Wydawnictwo Literackie/Polska
12. Kateřina Tučková - Boginie z Žítkovej, przekład Julia Róžewicz,/Wydawnictwo Afera/Czechy
13. Magdalena Tulli - Szum/Wydawnictwo Znak/Polska
14. Serhij Żadan - Mezopotamia, przekład  Michał Petryk i Adam Pomorski /Wydawnictwo Czarne/Ukraina


I ostatnia, smutna wiadomość  – zmarła Krystyna Siesicka.



Na koniec tradycyjnie, jak co miesiąc – stos nabytków. Znowu na bogato, a to oznacza, że miałam dobrą passę w bezgotówkowych wymianach na fejsbuniu ;)

Od lewej do prawej:


Egzemplarze recenzenckie:

Książki z bezgotówkowych wymian:
3. Lea Aschkenas – To właśnie Kuba
4. Igor Neverly – Leśne morze
5. Herbert G. Wells – Wyspa Doktora Moreau
6. Philip K. Dick – Człowiek z wysokiego zamku
7. P. C. Jersild – Do cieplejszych krajów
8. E. Johnson – Chmury nad Metapontem
9. P. Ch. Jersild – Dom Babel
10. Pentti Haanpӓӓ – Pomysł gubernatora
11. Sigurd Hoel – Spotkanie u Milowego Słupa
12. Richard Yates – Droga do szczęścia
13. Annika Idström – Listy do Trynidadu
14. Latifa – Ukradziona twarz
15. Manuela Gretkowska – Kobieta i mężczyźni
16. Michalski Cezary, Staniszkis Jadwiga – Staniszkis Życie Umysłowe i Uczuciowe
17. Melchior Wańkowicz – W pępku Ameryki
18. Sławomir Mrożek – Wybór dramatów i opowiadań
19. Umberto Eco – O bibliotece
20. Anna Badkhen – Kałasznikow kebab
21. Henry Hemming – Kierunek Bagdad
22. Paulina Wilk – Lalki w ogniu
23. Debora L. Spar – Supermenki. O seksie, władzy i pogoni za perfekcją
24. Mariusz Szczygieł – Lăska nebeskă
25. Przewodnik: Warszawa. Ogarnij miasto

Ulubione okładki miesiąca



A jak Wy wspominacie lipiec? O czym ciekawym słyszeliście, co interesującego zobaczyliście? :)



niedziela, 2 sierpnia 2015

"Cudze chwalicie, swego nie znacie" 5. W Konstancinie, tam gdzie Park Zdrojowy... i solankowa tężnia


Jakoś nigdy wcześniej się nie złożyło, abym pojawiła się w konstancińskim Parku Zdrojowym. Na tyle to dziwne, że przecież przez dwa lata mieszkałam po sąsiedzku w Piasecznie. Wycieczkę ówcześnie do Konstancina miałam jedną, ale konkretną – do STOCERU celem zszycia uśmiechu na brodzie ;), którego dorobiłam się spektakularnie przelatując przez rowerową kierownicę. Konstancin „zwiedzałam” też linią turystyczną, jak zwykłam mawiać na autobus linii 710, którego trasa na dystansie Warszawa-Piaseczno ciągnie się niemożebnie objeżdżając przy okazji pół Konstancina. Wtedy też z okien autobusu ujrzałam Starą Papiernię, o której będzie później. Nadszedł jednak ten dzień, że bliska wycieczka w końcu mogła mieć miejsce.



Tężnia solankowa w Konstancinie, która rozpyla przyjemną mgiełkę - przyzywa wielu chętnych do inhalacji. Nie inaczej było również dzisiaj w tę upalną, sierpniową niedzielę. Tak sobie myślę, że to nawet dobrze, bo to super miejsce dla warszawskich mieszczuchów, którzy marzą o wypoczynku w zielonym ogródku. Tutaj mogą rozłożyć leżak lub kocyk na trawniku wokół tężni, wdychać solankowe powietrze i patrząc na zieleń drzew – myśleć o niebieskich migdałach ;)



My, jako że przydomowy ogródek mamy na co dzień – siedzieliśmy wewnątrz tężni i uskuteczniliśmy spacer po Parku Zdrojowym, co było bardzo przyjemne, pomimo upału. 


Aby wciąż było w temacie książek – proszę, oto konstanciński bookstop, po naszemu budka z książkami. Wprawdzie wybór marny, dużo odrzutów i kilka folderów, ale inicjatywa zacna. Może nadejdzie dzień, że zaczną tam trafiać i ciekawsze książki? :)


A później wsiedliśmy do szklarni, będącej zazwyczaj samochodem (zwykle samochód z uwagi na kolor nazywany jest cytryną, ale tym razem przez wysokie osiągi temperaturowe wewnątrz inna nazwa nasuwa się sama) i podjechaliśmy do nieodległej Starej Papierni. Po drodze oczywiście podziwialiśmy jeszcze piękne wille z końca XIX i początku XX wieku, które w Konstancinie jeszcze się ostały. Przyjemne oku takie twory architektury. Springer nie powinien narzekać ;)
Dojechaliśmy zatem do innej architektonicznej perełki, czyli Centrum Handlowego Stara Papiernia, które papiernią rzeczywiście kiedyś było. Później zamieniło się w małą ruinę, współcześnie jednak została pięknie odrestaurowana i funkcjonuje  jako miejsce publiczne. Takie wnętrza to ja lubię – cegła, beton i duch czasów. A w środku m.in. House of Cheese, w którym zakupy zrobiły nam dzisiejszą kolację. 

Sery: kozi Valencay, Saint-Nectaire (cudnie śmierdzący), Epoisess (jak widać, urodziwy nie jest, ale nadrabia smakiem), bryndza sądecka, bagietka na zakwasie i czerwone wytrawne wino - to lubię :)


No i co? Niby nic, niby niedaleko, niby bez większych przygotowań do eskapady i jednak krótko, a dzień upłynął przyjemnie. Zapamiętajcie ten adres warszawskie mieszczuchy ;)


___________
Tężnia solankowa w Parku Zdrojowym - Konstancin-Jeziorna, ul. Sienkiewicza
C.H. Stara Papiernia - Konstancin-Jeziorna, al. Wojska Polskiego 3

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...