Oglądałam kiedyś z Panem R. film
„Zabójcze ryjówki”. To horror z 1959 roku, na którym świetnie się bawiliśmy śmiejąc do rozpuku. Można powiedzieć, że to klasyk gatunku najgorszych filmów klasy B, a nawet i C (jeżeli takowa w ogóle istnieje). Efekty specjalne są nieporadne, fabuła koślawa, a gra aktorska komiczna. Naprawdę świetny film ;) I piszę to bez ironii.
Wyobraźcie sobie jednak, że oglądacie go w czasach, kiedy on powstał. Pamiętajcie jednak, że czasy Terminatora i jego pionierskich efektów specjalnych nawet się filmowcom jeszcze nie marzą. A w związku z tym, nie ma co rozbudzać wyobraźni i strachu kinomanów.
Biorąc to wszystko pod uwagę może wcale nie dziwić fakt, że psy w nieudolnie skrojonych kostiumach ala froterka mogły być dla ówczesnych przekonywującymi w roli groźnych, zabójczych ryjówek.
Zabójcze ryjówki kontra Wielki Zombie
Wspominam o tym filmie, ponieważ takie skojarzenie przyszło mi do głowy czytając najnowszy reportaż poświęcony Korei Północnej. Pomyślałam sobie, że z tym krajem jest analogicznie jak z „Zabójczymi ryjówkami”. My możemy się śmiać z doniesień prasowych o tym kraju, o wizytach gospodarskich wszechwiedzącego Kima, ale ludziom, którym przyszło żyć w tym smętnym kraju, wcale nie jest do śmiechu, bo ich egzystencja codziennie budzi w nich grozę: przed inwigilacją, donosicielstwem, głodem, biedą i wytycznymi Partii Pracy.
John Sweeney, autor reportażu, posłużył się kłamstwem, aby móc przekroczyć granicę Korei Północnej. Gdyby zgodnie z prawdą przyznał się, że jest reporterem, ta książka nie miałaby szansy nigdy powstać. Wymyślił więc, że będzie profesorem, który przyjeżdża do kraju Kimów ze swoimi studentami, aby łyknąć wiedzy ze skośnookiej krynicy.
Sweeney jest zdania, że Korea to kraj wielkiego zombie. Wszak wieczny prezydent, czyli Kim Ir Sen rządzi tym krajem niczym żywy, mimo że od 20 lat jest martwy i wraz z synem – również nieboszczykiem wyleguje się w super wypasionym mauzoleum. Swoją drogą mauzoleum i druty kolczaste w strefie zdemilitaryzowanej to jedyne obiekty w tym nekrokraju, które mają zagwarantowaną ciągłą 24-godzinną dostawę prądu. No bo po co on obywatelom w nocy, skoro śpią? Zresztą i w dzień też zdarzają się spore, wymuszone przez niedobór, analogowe przerwy od pracy w resztkach zmechanizowanego przemysłu.
„"Produkujemy ciężki sprzęt przeznaczony dla sektora energetycznego", powiedziała miejscowa przewodniczka, ubrana w tradycyjną koreańską szatę w ostrym pomarańczowym kolorze.
I wtedy zgasły światła. Cóż – fabryka produkująca sprzęt do produkcji prądu nie ma prądu.
Niezrażona przewodniczka kontynuowała swój wykład po ciemku, a my nie mogliśmy otrząsnąć się z niedowierzania. „To naprawdę żenujące”, wybuchnąłem. Oficjalny film z naszej wycieczki pokazuje kompleks przemysłowy pogrążony w mrokach: najwyraźniej operatorowi nie udało się zrobić zdjęć w czasie krótkich przerw, kiedy prąd akurat był.
Tragikomedia zwana dostawami prądu w Korei Północnej polega na tym, że kraj nie wytwarza takich ilości energii elektrycznej, które pozwoliłyby zaspokoić jego potrzeby. Z drugiej strony nie utrzymuje na tyle ożywionych stosunków handlowych z zagranicą, aby zlikwidować deficyt energii za pomocą importu. A wymagania pałacu są takie, że pozbawiają energii całą resztę gospodarki.”
Mocny detergent do prania mózgów
„Jang zwrócił mi uwagę na bardzo ważną kwestię. „Trzeba zrozumieć, że wojsko to dwie całkiem odmienne grupy: starsi stopniem oficerowie oraz zwykli żołnierze. Oficerowie nie chcą wojny, ale żołnierze przeszli pranie mózgów. Obie grupy są w stanie konfliktu. Kadra oficerska zdaje sobie sprawę, że to wszystko jest swego rodzaju politycznym show, ale szeregowi żołnierze sądzą, że wojna jest naprawdę możliwa. Oficerowie są przyzwyczajeni do takiej sytuacji.”
Koreańczycy są, zdaje się, „przyzwyczajeni” do wielu sytuacji. Do tego, że niedobory żywności i zbierający gęste żniwo (sic!) trupów głód eufemicznie przez Partię nazywany „Żmudnym Marszem”, ma misję umocnienia narodu w kroczeniu po rewolucyjnej ścieżce. „Normalnym” jest, że trafia się do ciężkiego obozu pracy za niewytarcie kurzu z domowego ołtarzyka z wizerunkiem dwóch martwych Kimów, a także to, że nie ma się dostępu do innych niż sygnowane Partią Pracy mediów, a legalny wyjazd poza granice Korei Północnej jest niemożliwy.
I właśnie w ostatnim zdaniu popełniłam „dyplomatyczną” gafę. Bo reżim nie lubi, kiedy mu się przypomina, że kraj jest jedną z dwóch geograficznych połówek. Zatem poprawnie powinnam napisać KRLD, czyli Koreańska Republika Ludowo – Demokratyczna. Ale gdzie w tym demokratyzm i republika w rzeczywistości, to wie chyba tylko sam Kim Młodszy.
A skoro jesteśmy już przy nazewnictwie, to wiedzcie, że klan Kimów w reportażu otrzymał prześmiewcze pseudonimy. No cóż, z czegoś w tym upiornym kraju trzeba się pośmiać. Tak więc Kim Ir Sen to Wielki Zombie, Kim Dzong Il jest Synem Bożym Złym Elvisem, a najmłodszy Kim Trzeci, który
niedawno ponownie pojawił się publicznie po chwilowym "dyskomforcie" otrzymał imię Grubego Chłopca.
Orwell w kabarecie
W prześmiewczym tonie utrzymany jest cały reportaż. Wprawdzie dużo jest w nim odniesień do Orwellowskiego „Roku 1984” oraz do wcześniejszych, równie nieśmiesznych książek traktujących o Korei (
„Światu nie mamy czego zazdrościć” Barbary Demick,
„Długiej drogi do domu” Kim Yonga i „Najczystszej rasy” B. R. Myersa), mimo to paradoksalnie tę książkę czyta się zdumiewająco łatwo. No cóż – satyra czasem jest dobrym sposobem na uwypuklenie problemu. Nie od parady kabarety w PRL-u miały się świetnie.
Ktoś tu świeci gołą d...
Zaczęłam wpis porównaniem Korei do „Zabójczych ryjówek”. Przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl. Jest taka baśń Andersena
„Nowe szaty cesarza”, w których to władca zostaje wkręcony przez pewnych cudzoziemców. Zaoferowali mu oni super ciuch, nowej generacji, miękki w dotyku, piękny, ogólnie wypas. Haczyk tkwił w nim taki, że ubranie było widoczne tylko dla wybranych. Bo tak naprawdę, co tu dużo mówić, król świecił gołą dupą, a dał się nabrać, że jest super odziany. Poddani oczywiście udawali, że szaty są piękne, kiedy tymczasem zdawali sobie sprawę, że w ogóle ich nie ma.
I tak jest właśnie z Koreą Północną zwaną KRLD: Koreańczycy zachwycają się szatami swojego władcy, a wszyscy pozostali na świecie i tak wiedzą, że król jest nagi.
6/6
___________________
John Sweeney - Korea Północna. Tajna misja w kraju wielkiego blefu (tyt. oryg. North Korea Undercover: Inside the World's Most Secret State, przekł. Małgorzata Halaba), wyd. Muza SA 2014