Na sam koniec zrobiłem obliczenia. W kalendarzach miałem spisane wszystkie wizyty co do jednej, znałem też przybliżoną skuteczność zapłodnień. Przepisałem dane do arkusza kalkulacyjnego, żeby się nie pomylić. Zastosowałem statystyki z Lejdy, bo te znałem: dwieście czterdzieści trzy wizyty tam sprawiły, że dzieci urodziło się trzydzieścioro jeden. Wyszło mi więc, że tysiąc pięćset dwadzieścia cztery wizyty we wszystkich trzech bankach przez dwadzieścia lat to ponad dwie setki dzieci.*
W Międzynarodowy Dzień Książki i Praw Autorskich, a ten przypada właśnie dzisiaj, aby go odpowiednio uczcić - wypadałoby napisać o czymś szczególnym. Postanowiłam jednak, że nie będzie statystyk, wniosków z badań, kompilacji ani tematów pobocznych. Skoro to święto książek, będzie o książce szczególnej. Jej wyjątkowość w moim rankingu wynika z tego, że już na początku drugiego kwartału tego roku mam swój typ na książkę roku. To debiut Kamila Bałuka „Wszystkie dzieci Loiusa”.
Wyjątkowość tej książki tkwi zarówno w kontrowersyjnym temacie głównym, jego rozwinięciu, ale i wątkach pobocznych. In vitro i metody poboczne to szalenie ciekawy społeczno-demograficzno-etyczny temat, który od zawsze rozpala publiczną debatę o tym, czy jest to etycznie dobre. Trudno postawić ocenę jednoznacznie pozytywną lub negatywną. Jej owoce rodzą (sic!) zarówno szczęście, ale i mnożą konsekwencje. Szczególnie, kiedy w grę wchodzi dawstwo.
Na tym właśnie opiera się szkielet reportażu Kamila Bałuka. Bo oto mamy holenderski skandal, który jest jednocześnie niezłą pożywką dla mas. Od lat 80-tych XX wieku dzięki m.in. klinice niepłodności dr Jana Karbaata przychodzą na świat dzieci, które mają nieznanego ojca biologicznego. Teoretycznie przy użyciu nasienia jednego dawcy mogło zaistnieć 6 ciąż. A przynajmniej tak był informowany gros klientów kliniki niepłodności.
Tymczasem, po latach, okazało się, że dzieci rodziło się więcej niż sześcioro. Nawet więcej niż dziesięcioro. Louis, jeden z bardzo „aktywnych” dawców w swoich szczegółowych notatkach sporządzonych przez dwie dekady, kiedy oddawał nasienie do inseminacji doliczył się, że w Holandii może żyć pokaźne grono jego biologicznych dzieci, bo aż 200! Całkiem niezła mała wioska. Pikantności dodaje fakt, że z pochodzenia jest śniadym Surinamczykiem, zatem z wyglądu nie przypomina typowego bladego Holendra. Jakież więc zdziwienie rodziców dziecka z poczętych z pomocą kliniki Karbaata, kiedy okazywało się, że ich latorośl nie jest blondynem, a ma ciemne, kręcone włosy, ciemniejszą karnację, pokaźny duży paluch u stopy, a dentysta twierdzi, że zgryz ma nie europejski, a afrykański!
Klinika dr Jana Karbaata
foto: Milan Rinck, www.ad.nl
Tymczasem, po latach, okazało się, że dzieci rodziło się więcej niż sześcioro. Nawet więcej niż dziesięcioro. Louis, jeden z bardzo „aktywnych” dawców w swoich szczegółowych notatkach sporządzonych przez dwie dekady, kiedy oddawał nasienie do inseminacji doliczył się, że w Holandii może żyć pokaźne grono jego biologicznych dzieci, bo aż 200! Całkiem niezła mała wioska. Pikantności dodaje fakt, że z pochodzenia jest śniadym Surinamczykiem, zatem z wyglądu nie przypomina typowego bladego Holendra. Jakież więc zdziwienie rodziców dziecka z poczętych z pomocą kliniki Karbaata, kiedy okazywało się, że ich latorośl nie jest blondynem, a ma ciemne, kręcone włosy, ciemniejszą karnację, pokaźny duży paluch u stopy, a dentysta twierdzi, że zgryz ma nie europejski, a afrykański!
A to jeszcze nie koniec. Bo po latach okazuje się, że dawca jest autystykiem (a dokładniej cierpi na Zespół Aspergera), o czym przyszli rodzice nie byli informowani. Zresztą, powiedzieć, że byli dezinformowani, to mało. Duża „zasługa” w tym należy do dr Jana Karbaata, który do zasadek i regułek (jak sam lubił używać zdrobniałej formy) miał podobne podejście, jak niektórzy kierowcy do sygnalizacji świetlnej uważający kolor czerwony jedynie za sugestię.
Zatem mamy dwustu ludzi, którzy mają jednego i tego samego biologicznego ojca, z racji swojej choroby mało przystosowanego społecznie, różniącego się również fizycznie od typowych Holendrów. Na dodatek klinika niepłodności przez lata robiła niezłe wałki na swojej działalności, sam doktorek uważa się za zbawcę świata, a ujawnienie całej sprawy jest jednocześnie telewizyjną rozrywką. Bo oto poszukiwanie półbraci i półsióstr („Połówek” jak sami siebie określają, bowiem w holenderskim nieznane jest słowo rodzeństwa przyrodniego) odbywa się w kolejnych programach telewizyjnych typu „show”. Bo jak wiadomo – życie pisze przecież najlepsze scenariusze.
Książka dotyka wielu aspektów: niepłodności, inseminacji (jako jednej z form wspomagania rozrodu), tożsamości, więzów rodzinnych, autyzmu (wywiad z Loiusem to mój ulubiony fragment), trendów społecznych (jak np. matek BOM – samotnych z wyboru), etyki klinik leczenia niepłodności i bioetyki w ogóle i jeszcze paru innych. Złożoność, problematyka i kontrowersje całej historii to jedno.
Drugie natomiast to forma i narracja, jaką ostatecznie przybrał reportaż Kamila Bałuka. Panie i Panowie – czapki z głów przed tym debiutem! Rozwijanie kłębka zawiłej historii i kolejne prowadzanie postaci dramatu jest poprowadzone tak umiejętnie i rozbudzające ciekawość, że moje myśli podczas świąt wielkanocnych krążyły głównie wokół tej książki. Nie mogłam się doczekać kolejnych pór karmienia syna, aby móc dorwać się do kolejnej porcji lektury. Wow! To naprawdę niezły kawał literatury faktu. Kamil Bałuk postawił sobie poprzeczkę naprawdę wysoko. Ta książka jest właśnie odpowiedzią na to, jak napisać dobrą debiutancką książkę. „Wszystkie dzieci Louisa” jest mocnym kandydatem w osobistym rankingu na najlepszą książkę przeczytaną w 2017 roku.
Moja ocena - bezdyskusyjne 6/6
Na zachętę polecam odsłuchać archiwalną (bo z zeszłego tygodnia) audycję, w której o książce opowiada sam Kamil Bałuk.
A tak na koniec: jeżeli czytaliście książkę Asne Seierstad „Jeden z nas. Opowieść o Norwegii” i/lub „Człowiek o 24 twarzach.Billy Milligan – najcięższy przypadek rozszczepienia osobowości w dziejach” Daniela Keysa, to „Wszystkie dzieci Louisa” są równie doskonałe i mają dość podobny sposób prowadzenia narracji. Jeżeli nie czytaliście żadnego z tych tytułów literatury faktu – polecam baaardzo gorąco (choć znacząco różnią się tematem) wszystkie trzy.
Natomiast w temacie in vitro polecam następujące tytuły:
____________________
Egzemplarz do recenzji przekazało wyd. Dowody na Istnienie