Nosiła w sobie życie i odnajdywała w sobie tyle sił, o których istnieniu nie miała nawet pojęcia. Jej ciało przygotowywało się do porodu. Skóra pod wpływem wzrostu Lu z każdym dniem rozciągała się i napinała. Małe jeszcze niedawno piersi stawały się pełne. – Jestem większa i mocniejsza, zamieniam się w warownię – żartowała. Moja córka wyjdzie z potężnej twierdzy.
Okres ciąży i poród już za mną, przede mną bardzo fascynujący czas obserwacji rozwoju własnego potomka i wspólnych chwil. Nie spodziewałam się, że to będzie taki wspaniały czas. Idealizuję? Bynajmniej! Są okresy trudniejsze, kiedy płacz młodzieńca powoduje, że w uszach mam stopery, kiedy bywam niewyspana, a on akurat w tej właśnie chwili postanawia być aktywny. Wtedy czasem sobie uświadamiam, że takiej wolności, jak przed ciążą nie będę miała jeszcze przez jakieś kilkanaście lat i że moje potrzeby w wielu przypadkach będą musiały ustąpić potrzebom mojego dziecka. Przyjmuję to wszystko z dużą dozą spokoju. Jednocześnie jestem zdumiona, że potrafię wydobyć z siebie aż takie tego pokłady. Książki to wiedza, wiedza to informacje, a informacje to dużo odpowiedzi na znaki zapytania.
Oto okołomacierzyńskie książki, z którymi się do tej pory zapoznałam. Posegregowałam je nie w kolejności czytania, ale tematycznie. Większość z nich ma własne szersze recenzje na blogu, które podlinkowałam. Postanowiłam jednak zebrać je wszystkie skrótowo w jednym miejscu A zatem:
CIĄŻA
Heidi Murkoff, W oczekiwaniu na dziecko; wyd. Rebis 2015 (dodruk w nowym tłumaczeniu)

I właśnie taka jest ta książka: autorka (a może tylko twórca polskiego przekładu?) zwraca się do odbiorcy, jak do małego dziecka, często do niego „ciumkając” jak do niemowlaka. I chociaż bardzo mnie to wielokrotnie irytowało, to na obronę tej książki wskażę jej użyteczność. Czytałam ją co tydzień, aby dowiedzieć się co właśnie wydarzyło się u mojego In statu nascendi dziecka i co wydarzy się w kolejnym tygodniu, czego mogę się spodziewać, w kontekście zmian mojego ciała, samopoczucia i na co zwracać uwagę. Przebolałam zatem te książkowe infatylizmy, wystarczy, że zakupiłam bardziej dorosłe koszule do karmienia ;)

Tę książkę można określić zwrotem: „jak urodzić i nie zbankrutować”. Prawda jest taka, że najbardziej podatnymi na emocjonalne reklamy są właściciele psów i kotów oraz rodzice (szczególnie ci, którzy właśnie oczekują narodzin). Rynek potrafi zaproponować pierdyliard niezbędnych rzeczy, dzięki którym Twoje dziecko będzie mądre, szczęśliwe, zabawione, nakarmione itd. A Ty, dzięki temu, że je zakupisz nie będziesz wyrodnym rodzicem. Tylko czy dziecko naprawdę potrzebuje tego wszystkiego, co można znaleźć w sklepach? I czy czasem nie można tego zastąpić czymś, co mamy już w domu? A może zamiast kupić możemy to zrobić sami lub pożyczyć od rodziny lub znajomych? Bardzo rozsądna książka, która zwraca uwagę na to, że klientem może być płód w macicy.
Michalina Wisłocka, Sztuka kochania. Witamina „M”, wyd. ISKRY 1991
A to taka ciekawostka „historyczna”. Autorka „Sztuki kochania” napisała również książkę poświęconą ciąży i macierzyństwu. W czasach młodości naszych mam, kiedy nie było Internetu, a dostępność wiedzy i świadomości biologii własnego ciała była mniejsza – Wisłocka objaśniała młodym kobietom zawiłości w sferze seksu i własnej płodności. Pisała jednak książki nie jako uczona pani doktor, ale jak starsza doświadczona koleżanka, czy sąsiadka. Jej książki charakteryzuje swojski język. Tutaj szerzej się uśmiecham, bo w „Witaminie M” uczy nie tylko tego, jak prawidłowo zakłada się prezerwatywę (to w rozdziale o niepożądanej ciąży), ale opowiada też o zagranicznych nowinkach w szpitalach położniczych (wanna i worek sako w sali porodowej, system rooming-in, możliwość odwiedzin przez najbliższych). Ta książka to fajna wycieczka w przeszłość, bowiem wiele rzeczy opisanych przez Wisłocką jest teraz albo niewymagające objaśniania albo już zwyczajnym standardem.
PORÓD
Czy poród to naprawdę coś, czego trzeba się bać? Z własnego doświadczenia powiem, że wszystko zależy od tego, co mamy w głowie. A pozytywny stosunek do tego wydarzenia, jeszcze zanim stało się faktem umożliwiły mi te dwie książki. Obie opisują poród jako coś pięknego, na co powinno się czekać z radością, wydarzenie, które rzutuje na całym dalszym życiu. Afirmacja tych kilku godzin rzeczywiście sprawiła, że strach ustąpił miejsca ciekawości, dzięki czemu mój (dodajmy bardzo aktywny) poród, to coś, co sprawiło, że czuję się silniejsza i z siebie dumna. I tak – bolało jak cholera, ale prawda jest taka, że o tym (jedynym fizjologicznym) bólu naprawdę zapomina się szybko.
Frederick Leboyer, Narodziny bez przemocy; wyd. Mamania 2012

Natomiast książka Fredericka Leboyera przedstawia poród z punktu widzenia już nie kobiety, ale właśnie rodzącego się dziecka. Przekonuje, że tę małą osobę poród również może boleć, i że można sprawić, aby te pierwsze chwile nie były dla niego szokiem, kiedy opuszcza ciepłą i bezpieczną macicę. Jak tego dokonać? Odpowiedź jest w książce ;)
DZIECKO
Tracy Hogg, Język niemowląt
Biblia wielu rodziców, która dla mnie wydała się książką dosyć przeciętną. Przeczytałam ją po usilnych namowach przez Pana R. Nie wydała mi się zbyt odkrywcza, być może dlatego, że zabrałam się za nią będąc już dwa tygodnie po porodzie i pewne rzeczy, o których napisała Tracy Hogg wprowadziłam sama kierując się intuicją. A ponieważ autorka jest zwolenniczką szybkiego usamodzielniana się niemowlaka (np. trening snu) niezbyt trafiła w moją wizję rodzicielstwa.
A propos - polecam lekturę analizy książki na blogu wymagające.pl
Magarita Klein – Dlaczego niemowlęta płaczą? Sprawdzone sposoby na uspokojenie, wyd. Klub dla Ciebie 2009

Niezbyt gruba książeczka (zaledwie 94 stron, format mniejszy niż A5), którą przeczytałam kilka dni przed porodem. Napisana przystępnym, rozsądnym językiem i zaskakująco przydatna, bowiem poukładała mi w głowie trochę rzeczy i już na wstępie nauczyła odpowiedniego reagowania na płacz niemowlęcia. Zawiera mini leksykon sygnałów wysyłanych płaczem przez dziecko oraz odpowiedź jak na nie reagować i jak uspokajać dziecko. W odróżnieniu do Tracy Hogg – ta niemiecka położna reprezentuje raczej rodzicielstwo bliskości, pisze o emocjonalnej równowadze, magii dotyku i o tym, że stała harmonia (pomimo naszych chęci) nie zawsze jest możliwa.
Gill Rapley, Tracey Murkett, Po prostu piersią. Jak dobrze rozpocząć, ominąć trudności i karmić naturalnie; wyd. Mamania 2015

W obszerniejszej recenzji pokusiłam się o określenie jej per biblia o laktacji. Liczyłam, że po spotkaniu (na szkole rodzenia) z doradcą laktacyjnym i dzięki zdobytej po lekturze tej książki wiedzy uda mi się bez problemów rozkręcić trudną na początku laktację. I rzeczywiście się udało. Wiedziałam też, czego mogę się spodziewać, na jakie trafić problemy i jak im zaradzić. A poza tym, jako kompletna i zielona w tym temacie debiutantka nie przeraziłam się, że… kupa mojego dziecka w przeciągu trzech dni trzy razy zmieniła kolor ;)
MACIERZYŃSTWO
Małgorzata Łukowiak, Projekt Matka. Niepowieść; wyd. Świat Książki
Joanna Woźniczko-Czeczott, Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego; wyd. Czarne

To zaś międzykontynentalna ciekawostka. Podczas lektury można powzdychać do organizacji i funkcjonowania paryskich żłóbków, podnieść do góry brwi przy tekstach o nadmiernej opiece amerykańskich rodziców i porównać postrzeganie ciąży, porodu i karmienia piersią w Polsce i pozostałych obu krajach. Fajny obiekt porównawczy gdyby się zastanowić, które metody można by wziąć od Amerykanek, a które od Francuzek.
A teraz Drogie Mamy (in statu nascendi również) opowiedzcie o swoich okołomacierzyńskich lekturach :) Które tytuły polecacie?